Go To Project Gutenberg

środa, 27 lipca 2016

Demontaż sułtana na południowej flance

-
Od pewnego czasu odnotowujemy z rosnącym zaniepokojeniem ruchy Turcji na międzynarodowej szachownicy i właściwie każdy miesiąc przynosi nam nowe powody do zmartwień, za sprawą hiperaktywnego wręcz w ostatnich latach jej prezydenta. Wódz Turcji, któremu nadałem roboczo przydomek „sułtan”, wydaje się kontynuować natarcie na wielu frontach, zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej. To natarcie w ostatni weekend ponownie stanęło pod znakiem zapytania, tym razem bardzo poważnie, bowiem w piątkową noc przeprowadzono wprawdzie nieudany, ale za to bardzo pouczający zamach stanu. W związku z tym, że komentatorzy są zgodni w jednej sprawie, a mianowicie że tak naprawdę nic nie wiadomo, niechybny to znak, że koniecznie trzeba spojrzeć na sytuację krytycznym, zezowatym okiem.

Nic bowiem nie jest takie, jak się na pozór wydaje, co w przypadku Turcji spotęgowane jest jeszcze ornamentalnymi, bliskowschodnimi zawiłościami tradycji politycznych, dosłownie w oparach haszyszu i opium, którego nota bene Turcja stanowi główny szlak przerzutowy do Europy. Zawiłości te znakomicie symbolizuje złoty tron, zainstalowany dla sułtana Erdogana w nowym pałacu prezydenckim, pobudowanym za kolosalne pieniądze i kilkadziesiąt razy większym od Białego Domu. Sułtańskie ambicje wydaje się dotarły tymczasem do kresu swych możliwości, gdyż w trakcie zamachu, przypominającego tradycyjny wojskowy pucz, z których Turcja stała się znana w końcu ubiegłego wieku, gdyż powtarzały się z niemal zegarkową dokładnością co dziesięć lat, ujawniły się w końcu „siły wyższe”, a o których dotychczas było cicho. A skoro tak, to niechybnie dochodzimy do jakiejś kulminacji wydarzeń. Nie po to siły wyższe tak starannie się kamuflują, aby niespodziewana erupcja aktywności miała pójść na marne. Choć tak to z pozoru wygląda – a pismackie stada łakomie się na te pozory rzuciły, niczym hieny na świeżą padlinę. Tymczasem sułtan wciąż żywy, a walka trwa.

Że naprawdę jest o czym porozmawiać świadczą opinie „ekspertów”, twierdzących jednocześnie, że pucz okazał się sukcesem oraz że w jego wyniku Erdogan skonsolidował swą władzę. Że to on sam wreszcie go przeprowadził, jako gigantyczną operację false-flag, aby dokończyć czystki w aparacie państwowym, rozpoczęte z prawdziwie bizantyjskim rozmachem podczas kampanii prezydenckiej. Już samo to, że taką „teorię spiskową” promują zgodnie Guardian oraz New York Times, powinno ci coś bardzo ważnego podpowiedzieć drogi watsonie, bowiem do niedawna sama myśl o tym, że jakiś „demokratycznie wybrany rząd”, skądinąd popierany przecież przez wzorcowych demokratów z Unii Europejskiej, pod światłym przywództwem berlińskiej cesarzowej Makreli, mógłby posuwać się do takich wyrafinowanych forteli – i to przeciw samemu sobie – była typową zbrodniomyślą, a nawet „mową nienawiści”, zagrożoną jako typowy ekstremizm na nalot policji oraz przymusową reedukację w zamkniętym ośrodku.

Przypominam tu niedawno opisane, nowe przepisy „antyterrorystyczne”, bowiem na rozkaz Makreli pruscy bezpieczniacy właśnie je sprawnie przetestowali w działaniu. Zatem skoro taka wczorajsza zbrodniomyśl ma akurat teraz specjalną dyspensę od samych papieży NWO, to przypadkiem być oczywiście nie może. W takich warunkach bezkrytyczne przyjmowanie tej nowej „teorii spiskowej”, która cudownie dziś oficjalnie teorią spiskową nie jest, jest nie tyle ryzykowne, co zgoła bezmyślne, bowiem opiera się na starannie przygotowanym i podsuniętym do wierzenia w usłużnych massmediach gotowcu. A fe! uznany analityku, jeśli przychylasz się do tej opinii. Zanim jakąkolwiek sformułujesz, warto sprawdzić fakty, a te wcale jasne nie są. Jak to podczas każdego zamachu, a już koniecznie w oparach haszyszu.

Że wokół Erdogana robi się ciasno i gorąco zauważyliśmy z okazji szczytu monachijskiego, na którym poprzestawiano międzynarodowe pionki w wojnie syryjskiej, zaangażowano mocniej europejską koalicję do walk z ISIS, a jednocześnie zgrabnie wycofano wiodące tam do tej pory lotnictwo i siły specjalne oraz najemników amerykańskich. Nie dosłownie, bo oczywiście nadal tam są i wszystkiego pilnują, tylko nie ponoszą już głównych nakładów w walkach, te przejmują siły państw europejskich: W. Brytanii, Francji, Niemiec, Włoch itd., od niedawna z naszym udziałem watsonie. Amerykanie tak jakby taktycznie z rozgrywki wyszły na pozycję boczną, jednocześnie wspierając dążenia emancypacyjne Kurdów, nie tylko wysyłając im broń, ale wręcz otwarcie nimi dowodząc. Amerykanie stworzyli bowiem wiele oddziałów YPG, a ich szkoleniowców można spotkać w mundurach Peszmergów. Zauważmy dla porządku wielce wymowny przypadek, że zamach stanu w Stambule i Ankarze wybuchł dosłownie godziny po ogłoszeniu epokowego traktatu wojskowego Amerykanów z Kurdami, otwarcie popierającego powstanie Kurdystanu, czyli państwa o powstaniu którego Kurdowie oczekują na referendum od roku 1919, wówczas bowiem oficjalnie im to przyrzeczono. Ich niepokój i obecną aktywność w takiej perspektywie nietrudno jest zrozumieć.

Właśnie na tle sporu o Kurdów w wyniku konferencji monachijskiej Erdogan został wystawiony na mróz, stracił bowiem wszystkich wydawałoby się sojuszników – i został w tym rozdaniu czarnym Piotrusiem. Taka karma. Erdogan otwarcie zarzucił USA zdradę oraz publicznie wezwał do nasilenia walki z kurdyjskim terroryzmem oraz separatyzmem, na co zyskał szerokie poparcie ludowe. Tak się bowiem nieprzypadkowo składa, że od tego okresu da się zauważyć nie tylko wyraźne, lodowate ochłodzenie stosunków z Amerykanami, ale także cała seria zamachów terrorystycznych w publicznych miejscach Istambułu i Ankary. Ostatnim był głośno rozgłaszany, niedawny zamach na lotnisku Ataturka. Łatwą do przewidzenia reakcją na takie wydarzenia jest wzrost popularności przywództwa oraz zgoda na zaprowadzenie państwa policyjnego, z którego przyzwolenia Erdogan skwapliwie skorzystał, dosłownie zamykając wszystkie nieprzychylne mu gazety, redaktorów, grożąc nawet nieposłusznym sędziom sądu najwyższego. Naturalnie niepodobna wykazać mu w fali zamachów sprawstwa, ale mamy wyraźne ślady przynajmniej współsprawstwa, bowiem wszędobylskie siły bezpieczeństwa MIT o planach zamachów wiedziały, a niektórych przynajmniej zamachowców pilnie obserwowały, co udokumentowały niedobitki wolnej prasy, dziś pod rządami sułtana podziemnej. Jaka demokracja, taka prasa. Za chwilę znów do niej wrócimy. Tymczasem przyjrzyjmy się wielokierunkowym uwikłaniom Turcji.

Znamienne ochłodzenie stosunków z USA, sygnalizowane publicznym zarzutem zdrady oraz odpowiadającym mu wzrostem nastrojów islamistycznych i antyamerykańskich w tle wzrastającego napięcia zamachami zapowiadało nadchodzące spięcia od miesięcy. Te od początku lipca wydają się być w stanie bliskim wrzenia, bowiem zachodnie ambasady za przykładem USA ewakuują czasowo personel ambasad z Turcji. Ewidentnie jest to stan przedzamachowy, nieprawdaż? W następstwie przestawienia wajchy w Monachium Turcja stanęła wobec nierozwiązywalnego dylematu. Jej największy sojusznik, przywódca NATO stał się „zdrajcą” jej interesów narodowych, a reszta wielkich graczy i partnerów zapewne się do zdrajcy przyłączy, bowiem nawet najmocniejszy dotychczas atut Erdogana – Niemcy, wydaje się kruszyć. Wprawdzie wciąż Turcja negocjuje obiecane jej przez Makrelę zdjęcie tego lata obowiązku wizowego, ale wydaje się, że nawet wielka protektorka jest w tej sprawie bezradna. Swoją drogą zauważ akcent komiczny sytuacji, gdy wielcy przywódcy Europy dyskutują zdjęcie wiz dla co najmniej półtoramilionowej rzeszy „uchodźców”, którym tymczasem Erdogan zaczął rozdawać paszporty w swoich ośrodkach dokładnie w tym samym czasie, gdy zachodnie państwa ewakuują personel dyplomatyczny z powodu zagrożenia wojną domową. Komizm przeradza się otóż w grozę, kiedy uzmysłowimy sobie, że dwa miliony „uchodźców” przypłynęło z Turcji do samych tylko Niemiec w 2015 r, a co potwierdził właśnie ich skrupulatny urząd statystyczny. Nie potrzebowali żadnych paszportów – i dziś także nie potrzebują, wystarczy im zgodne współdziałanie Makreli i sułtana. Przy okazji zauważ także, iż prawidłowe szacunki liczby muzułmańskich imigrantów podałem już pół roku temu, gdy oficjalne media niemieckie mówiły o liczbach z zakresu 250-300 tysięcy. Prorok jaki, czy co?

Wielka wędrówka ludów, zmontowana wspólnie przez Makrelę oraz Erdogana, a realizowana przez fundacje Sorosa, pod czujnym jak zwykle okiem wywiadów, operujących na teatrze syryjskim, oczywiście nie jest ostatnim tematem sporów i zabiegów wokół Turcji, ale z naszego punktu widzenia – i strategicznej spójności i bezpieczeństwa Europy - naturalnie stanowi leitmotiv działań i analiz. Świat wszak na tym się nie kończy, a nawet niespecjalnie tym poza Europą przejmuje, gdyż podczas długotrwałych wojen, a te ze wzrastającą intensywnością szaleją w regionie Bliskiego Wschodu i Afryki płn. od lat kilkunastu, masowa migracja jest zjawiskiem poniekąd naturalnym i „surowiec” do wykorzystania w takiej operacji wojny demograficznej i kulturowej z Europą gotowy i chętny do wykorzystania. Tak planiści patrzą na masową migrację muzułmańską – jako oportunistyczną kampanię poboczną, nic więcej. Ale z oczywistych wręcz powodów stanowi ona jedną z tureckich kart przetargowych – i Erdogan zawistował nią już przed miesiącami. Czy ma jakieś inne? Oczywiście – i tym musimy się koniecznie przyjrzeć.


Karty Erdogana

Najważniejszą kartą Erdogana i każdego jego ew. konkurenta jest kluczowe znaczenie Turcji dla stabilności sojuszu NATO na południu Europy oraz styku z Azją, szczególnie na Bliskim Wschodzie. Zauważyliśmy już w naszych rozważaniach, że Turcja z konieczności geostrategicznej będzie uczestnikiem każdej wojny w regionie – czy to ze swej woli, czy przymusu. Jej położenie nad strategiczną cieśniną Bosfor {Istambuł, czyli Konstantynopol} to gwarantuje. Dodatkowo, z racji swej wielkości i potencjału Turcja w naturalny sposób od wieków ze zmiennym szczęściem aspiruje do roli regionalnego mocarstwa, dziś w bliskim sojuszu z Arabią Saudyjską, ale także bez niej będzie zapewne pełnić taką rolę, przeciwwagi dla drugiego wielkiego rywala w regionie - Iranu. Ma on podobną wielkość i atuty do Turcji – i od setek lat z nią o regionalne przywództwo rywalizuje. Zauważ, że dramatyczne przyspieszenie w polityce wewnętrznej Turcji obserwujemy od pamiętnej zapowiedzi odprężenia stosunków z Iranem, zapoczątkowanego chyba nie masz wątpliwości nieprzypadkowo przez opalonego prezydenta Obamę. Obecnie jego kadencja kończy się, ale nie masz chyba także wątpliwości, że proces stopniowego otwierania świata na „reżim ajatollahów” z Iranu będzie kontynuowany, nie stanowi bowiem autorskiego pomysłu Obambo, ale czynników wyższych.




Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 30/16


© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut