Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 28 maja 2018

Koniec Imperium, czyli reset

-


Zajęliśmy się przed tygodniem spodziewanym trzęsieniem euro na południu za sprawą włoskich wyborów i z zadziwieniem obserwujemy lokalne przyspieszenie biegu czasu, tak jakby wepchnięci w lokalną aberrację czasoprzestrzeni. Spójrzmy bowiem na fakty. Przed włoskimi wyborami dość łatwo wytypowaliśmy ich wygranych: Lega Nord oraz M5S, prowadzące dynamiczne kampanie oraz niesione społecznym niezadowoleniem. Przed kilkoma miesiącami mówienie o takim wyniku stanowiło przejaw czystej wody oszołomstwa, bowiem wszystkim było wiadomo, że są to partie populistyczne i salonunfähig podług termnologii objaśnionej ostatnio. Powyborczy kociokwik nic w tej schizofrenicznej sytuacji nie zmienił, a siły establishmentu, reprezentowane w nowym parlamencie w roli figowego listka i grupki rozdrobnionych statystów, całą energię i nadzieje skoncentrowały na włoskim wzorcu demokracji, praworządności i prawości, człowieku-pomniku Bunga-Bunga Berlusconim, bo któżby inny podjął się kaskaderskiego i zarazem groteskowego zadania sformowania w takim wirze rządowej koalicji?

Ten sam Berlusconi zauważmy, nad którym ciążą prokuratorskie zarzuty o korupcję i molestowanie nieletnich, który za sprawą sugestii o referendum w sprawie euro w ostatnim głośnym odcinku włoskiej sagi w jedną noc rozstał się był z fotelem premiera na rzecz młodszego kolegi Renzi i nie może od tej pory pelnić funkcji publicznych. Już ta jedna wiadomość z krainy demokratycznej burleski powinna była wystarczyć do wystąpienia zimnego potu na czoła spekulantów, ale nic takiego przecież się nie stało. Włoskie obligacje, hojnie wsparte przez byłego prezesa Banca di Italia Supermario Draghiego ze znanego wszystkim klubu Goldman-Sachsa, kreatywnie pomagającego księgować rządowe deficyty Grecji i Włoch za pomocą miliardowych repurchase agreements w EURUSD, ledwie ziewnęły, powracając do trendu zwyżkowego. Pomyśl o tym przez moment.

Włoskie obligacje nadal drożały, czyli ich rentowności spadały, dobijając do niemieckich i oscylując w dwulatkach w okolicach – 0.2%. Dobrze czytasz: minus ułamek procenta, czyli wszyscy szczęśliwi posiadacze włoskiego długu rządowego dopłacali w gotówce za przywilej pożyczenia Włochom potrzebnych im na pilne wydatki pieniędzy! A wszystko w sytuacji, gdy koalicję z antysystemowych partii, reprezentujących programy z przecięcia narodowego socjalizmu, Samoobrony i anarchizmu próbuje montować niekwestionowany przekręciarz wszechczasów. Powiedz mi, że to nie jest obrazek z teatru absurdu pod tytułem euro, bo jednoznacznie nim jest.

Zaiste wielka musi być wiara w potęgę demokracji, a może we wszechmoc Draghiego, którego dobra passa wszak jest już chyba na ukończeniu. Dalsze przebywanie w stanie słodkiej włoskiej nirwany zostało bodaj ostatecznie przerwanie za sprawą nowej koalicji LegaNord/M5S, serwującej na otwarcie Draghiemu propozycję nie do odrzucenia: umorzenie 250 mld euro włoskiego długu, które ten uciułał na kontach ECB w ramach QE i które między nami sprawiły, że włoskie obligacje zrównały się z niemieckimi w monetarnym raju ujemnych stóp procentowych. Ta właśnie propozycja, mimo że dość szybko w ramach negocjacji usunięta z porządku z wiadomych powodów, w końcu nie była pomyślana jako warunek fundamentalny, ale właśnie propozycja na otwarcie negocjacji, wydaje się ostatecznie wybiła masy z letargu, przypominając o powadze sytuacji. Włoskie obligacje zaczęły w końcu odrywać się od niemieckich, ale póki co nieśmiało, co daje optymistom kolejny powód do uspokojenia. Nie cieszyłbym się na ich miejscu, gdy całym rynkiem trzęsie Draghi w swym QE.

Póki co oczywiście nie ma powodów do paniki, gdy po drugiej stronie każdej transakcji jest włoski Supermario, ale co trzeźwiejsi zauważają trwożliwie, że europejskie QE kończy się wedle harmonogramu we wrześniu, a póki co zadowolony z siebie ECB ani razu nie pokazał, że chciałby go kontynuować, aczkolwiek dla uspokojenia tej wiosny zagadkowo oznajmił, że przecież wszystkie opcje są otwarte w razie konieczności… nie dopowiadając że chodzi o przedłużenie QE, ale wszyscy przecie rozumieją. Tak czy inaczej gdzieś tam w raczej nieodległej przyszłości widać już kres dolce vita, w końcu ile Draghi może tych włoskich obligacji kupić? Zresztą ile tam by ich nie był w stanie nabyć i w zamian nie nadrukować potrzebnych Włochom eurasów, to koniec może – jak wszystkim dobitnie pokazali młodzi włoscy politycy – nadejść z całkiem nieoczekiwanej strony, a mianowicie od samego włoskiego rządu, ogłaszającego miękki default, czyli niewypłacalność. Propozycja umorzenia ćwierć biliona długu, jak ostatnio objaśniałem, właśnie do tego się sprowadza i tego dżina raz wypuszczonego z butelki nie może na powrót zamknąć nawet sam arcymistrz sztuk monetarnych i księgowych Draghi, ten bowiem zawiaduje jedynie drugą stroną równania: podażową. A co, jeśli strona popytowa, w naszym przykładzie włoski rząd, się zbuntuje i powie basta? Nie chcemy się więcej zadłużać w euro w ECB, bo i tak toniemy w długach po uszy, zatem musicie nam długi zredukować? To powiedziała właśnie włoska koalicja, formująca rząd. Co zatem dalej z euro? Pytanie bardzo na czasie i apropos,

Jak łatwo zgadnąć telefony i tęgie mózgi przegrzewają się tymczasem we Frankfurcie, Bazylei i Berlinie, gdzie odpowiednio siedzą ECB, BIS i BuBa z Makrelą, biedząc się nad tematem. Włoski prezydent Mattarella nie ma łatwego zadania z wysuniętym pojednawczo na gorący fotel premiera uniwersyteckim profesorem znikąd, znakomicie nadającym się do roli Dyzmy w tym spektaklu. Salvini oraz diMaio ani myślą dotykać tego gorącego fotela, wiedząc że branie odpowiedzialności w takim momencie jest zadaniem dla urodzonego kaskadera i pilnie uprawiając przy tym partyjne grządki. Tu jest przyszłość: w milionach niezadowolonych zjadaczy spaghettti. Oczywiście nie wiemy, jaką decyzję podejmie Matarella, niemniej jej znaczenie będzie mocno ograniczone, skoro już wiemy, że chodzi o Dyzmę.

W takim oto nastroju nawet najwięksi optymiści zauważyli w końcu, że tąpnięcie na południowych peryferiach Unii jest poważne już nie tyle za sprawą fatalnej kondycji systemu bankowego, co po prostu z powodu społecznego buntu. I na czołówce Rzepy pojawił się alarmujący artykuł o włoskiej tragedii na raty. Jak za sprawą jakiegoś tajemnego zaklęcia świadomość włoskiej choroby stała się nagle powszechna, a idea referendum o wyjściu z euro, choć wczoraj absolutnie niedopuszczalna i niemożliwa wedle czołowych analityków, dziś stała się wedle tych samych ludzi już nawet nie tyle dopuszczalna, co wręcz bardzo prawdopodobna. Czy obserwujemy jakieś zbiorowe olśnienie, gdy na światło dnia wyszły w końcu jakieś wielkie tajemnice?

Nic z tych rzeczy mój drogi watsonie, nic wcześniej niewiadomego nie zostało ujawnione, a czego dowody znajdziesz na niniejszych skromnych łamach. Nie jest to także zbiorowe nawrócenie na zezowatość, tylko zwyczajny koniunkturalizm. Otóż gdy napięcie między niezaprzeczalną rzeczywistością, a oficjalną narracją, czyli inaczej poznawczy dysonans, staje się zbyt wielkie, albo gdy skokowo jak w przypadku włoskim narasta, oficjalna narracja drogi watsonie pęka w szwach jak stare gacie, a jej prorocy stadnie przestawiają się na nowe mądrości, które właśnie odkryli. Ale przecież zawsze o tym wiedzieli, że włoski dług jest zagrożony, że konstrukcja euro jest wadliwa i że Draghi buduje domek z kart... Wczoraj nie do pomyślenia, obłożone stanowczym zakazem „populizmu” oraz „teorii spiskowych”, a dziś zwyczajnie: strukturalny problem. Dziś „wszyscy” zatem za sprawą garstki włoskich polityków wiedzą, że coś jest na rzeczy, że wielki gmach euro ma zabagnione fundamenty, ba! - cały ten piękny budynek posadowiony jest literalnie na bagnie i nie ma zgoła żadnych fundamentów, bo to po prostu sztuczka księgowa. Co to będzie? Aż strach się bać. Ale nie trać serca, euro ani Włochy nie zawalą się ani dziś, ani w tym tygodniu i miesiącu. Gdzieś późnym latem zobaczymy poważniejsze roszady w ECB w związku z włoską chorobą, bo panowie z Bazylei nie są na gwizdek, a procedury zajmują czas. Coś się wszak w systemie euro musi bardzo poważnie pod ludowym ciśnieniem z południa zmienić – i naturalnie się zmieni!

Można to było odczytać z ostatniego odcinka epopei, bowiem trzeźwiące wszystkich żądanie umorzenia ćwierci biliona euro było wprawdzie tylko otwarciem, ale za to poważnym. Nowa koalicja nie jest wszak małostkowa i nie będzie się bić o jakieś nędzne setki miliardów, gdy gra idzie o przyszłość Włoch i Europy. Punkt zniknął z programu tak łatwo, jak się w nim znalazł, w końcu papier z tymi planami kosztuje zaledwie eurocenty, niemniej sam problem, podobnie jak wypuszczony na wolność, niczym bąk w zatłoczonej windzie, dżin pozostaje. Jaki to problem? Zadłużenia i związanej z tym zdolności kredytowej i braku gotówki. Włochy znajdują się otóż jednoznacznie w pułapce zadłużenia, a żyć przecie trzeba tym bardziej, że lewicowi „populiści” w formującym się rządzie chcą ulżyć ludziom, czyli… obniżyć podatki, jednocześnie utrzymując socjalne wydatki, a nawet je powiększając.

Na chłopski rozum to niemożliwe, ale skoro taki właśnie jest ludowy program, to co z tym prezydent Mattarella może zrobić? Może nie powołać tego konkretnie sympatycznego profesora Dyzmy na premierostwo, a nawet rozpędzić tę całą koalicję, wyznaczając termin kolejnych przedtereminowych wyborów. Tego lata drogi watsonie, co nie wpłynie korzystnie ani na rynki, ani nie uspokoi sytuacji, a wręcz przeciwnie, gdy trwa wciąż masowa mobilizacja wyborcza, skutkująca na przykład strajkami. Trzeba mocno zamknąć oczy, aby wyobrazić sobie słabszy wynik Lega/M5S w kolejnych wyborach. Jednym słowem dalej może być tylko gorzej, zatem byka trzeba chwytać za rogi teraz, gdyż jutro rogi będą jeszcze dłuższe, a byk jeszcze bardziej rozjuszony.

A propos włoskiego długu Lega/M5S ma gotową receptę na rozwiązanie kwadratury koła. Otóż Rzym wcale nie potrzebuje na pokrycie dodatkowego deficytu prosić o pomoc ECB Draghiego, gdy może aktywizować „wewnętrzne źródła finansowania”. Jakie to źródła zapytasz, bowiem Banca di Italia związana jest krótkim sznurkiem z ECB? Rodzime ministerstwo finansów, udzielające podatkowych kredytów na inwestycje, rozwój i inne zbożne cele, oczywiście w euro, bowiem ta waluta obowiązuje we Włoszech. Puryści wprawdzie utyskują, że to nic innego, niż równoległa waluta euro, konkretnie italoeuro, emitowane tym razem nie przez ECB za pośrednictwem Banca di Itala, a włoskie Finanza, ale przecie w praktyce niczym się to italoeuro od normalnego euro nie będzie różnić. Dzięki takiemu poluzowaniu finansowej dyscypliny, narzuconej przez ECB, Włosi zamierzają pogodzić wodę z ogniem i przełamać nieprzekraczalne bariery deficytu i publicznego długu, zmieniając im twórczo nazwy i kwalifikacje w tym wypadku na „kredyt podatkowy”, a jednocześnie nie łamiąc brukselskich nakazów budżetowych i wciąż pozostając w euro. Prawda że piękna sztuka?

Kłopot w tym, że italoeuro naprawdę byłoby równoległą walutą euro i choć na pozór pozwoliłby zachować Włochom powagę, to wszak bankierzy wiedzieliby, co o tym myśleć, a mianowicie że w Rzymie pojawił się alternatywny do ECB emitent euro. Gdyby to był kraj wielkości Grecji, to można by to jeszcze jakoś upudrować, ale Włochy, trzecia gospdarka euro – impossibile! Drukowanie alternatywnego euro w Rzymnie raczej prędzej niż później rozwaliłoby piękny gmach eurozony, sprowdzając euro do liry, czyli do włoskiego modelu walutowego.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 21/18
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut