wtorek, 21 kwietnia 2009

Pochodna plajty? - zysk, albo polisa na życie

goes to sleepNiebywałe cuda dzieją się za pomocą kreatywnej księgowości i instrumentów pochodnych za oceanem. Trupy ożywają, zombie tańczą, a niewypłacalne banki mają - jeden za drugim - kolosalne zyski. Wydaje się wszelako, że mistrz ceremonii trochę przesadził i wrzucił za dużo koksu do pieca. Po informacji, że kolejny bank-wydmuszka, stworzony z fuzji Bank of America, Merrill Lynch oraz Countrywide Financial, ma rekordowe zyski, giełdy z zachwytu wczoraj zanurkowały w panice. Wiara przenosi góry, a brak wiary - jak widać - przynosi doły.

Cóż jest takiego w zyskach BoA, co podważa wiarę w instytucje finansowe? Geneza powstania tej wydmuszki, która - jak zezowaty tu pisał - powinna nazywać się Lynch America Countrywide. Jak by nie malować trupa, nadal pozostaje martwy, a im bardziej będziemy szukać u niego odruchów życia, tym martwiej będzie leżał.

Przy okazji warto przyjrzeć się mechanizmom, które umożliwiły tę kreatywną księgowość, dzięki którym upadły i niewypłacalny bank może z całym spokojem wydrukować rewelacyjne wyniki finansowe, w środku kryzysu bankowego. Kluczem są przepisy księgowe, a konkretnie rekomendacje standardów księgowych FASB, które odstąpiło od zasad GAAP, dotyczących księgowania wszystkich aktywów według ich aktualnej wyceny rynkowej. Obecnie można stosować zasady kreatywnej księgowości z księżyca, wpisując np. nominalne wartości posiadanych papierów wartościowych, podczas gdy rynek może je wyceniać na 20% wartości. Czytelnik poprawnie zgaduje, że ta - nazwijmy ją elegancko różnica księgowa - jest właśnie kapitałem którego banki nie mają, a który mieć powinny, żeby móc funkcjonować. Jakie to proste, prawa strona równa się lewej, cały sekret księgowości. Co zrobić, jak nijak się nie równa, bo coś, czego nie ma nie równa się czemuś co jest (to już kwestia ontologiczna, czyli filozofia)? Jak to co, zmienić zasady.

Dzięki kreatywnej księgowości CitiBank na przykład podał zupełnie niewiarygodny zysk w pierwszym kwartale z handlu papierami wartościowymi, wynoszący 2,5 mld, co odpowiada ni mniej, ni więcej, tylko 1/8 obecnej kapitalizacji Citi! Jeśli pan Vikram Pandit mógłby utrzymać taką rentowność, to w ciągu dwóch lat mógłby Citi podwoić. Nie trzeba być filozofem, żeby zgadnąć, że trup z pustą kieszenią nie jest panem świata, a księgowy odlot to jedno wielkie oszustwo.

Najciekawsze jest jednak to, że zawiłości ekonomiczne schematu pompowania zysku są na tyle nieprzejrzyste, że nawet na Bloombergu gubią się w tłumaczeniach. Twierdzą na przykład, że zyski Citi uzyskano dzięki tradycyjnym zasadom księgowania handlu własnymi długami z dyskontem, czyli - mówiąc po ludzku - Pandit kupił za gotówkę część swoich zobowiązań i dzięki temu, że Citi ma kłopoty, zrobił to z dużym upustem, więc na rachunku kapitałowym pojawił się zysk. Podwójna bujda i nieporozumienie, które warto wziąć pod mikroskop, bo kryje się za nim prawdziwy powód i chronologia spektaklu Geithnera ze zmianami zasad FASB.

Po pierwsze, operacje handlowe na własnych zobowiązaniach (długach) nie są w stanie wygenerować dochodu, a tym bardziej zysku, co najwyżej mogą ograniczyć stratę. Citi z operacji na własnym długu odnotowało jednak 2,5 mld zysku, w operacjach tradycyjnych - karty kredytowe, kredyty hipo itd. - wykazując spadek obrotów i stratę! Tak, ale tylko wg reguł tradycyjnych. To jest zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Wyobraźmy sobie, że masz dług 100 zł u kolegi. Bardzo ci ciężko, poza tym kumpel wie, że jak się odkujesz, pomożesz mu, a przynajmniej postawisz dobrą flaszkę. Nie chce cię za bardzo dusić, bo wie, że już przy tobie zarobił. Co robi? Z okazji świąt Wielkiejnocy daruje ci dług! Czy masz z tego tytułu dochód, nie wspominając o zysku? Nic a nic. Z powodu zdarzeń nadzwyczajnych (zysk nadzwyczajny) część twoich długów zniknęła, niemniej nigdy, ale to nigdy w życiu - jakby nie było zniknięcie cudowne - storno długu nie przeistoczy się w dochód, czyli z lewej strony (zobowiązania) nie przejdzie na prawą stronę (aktywa) z lewej ujemnej na prawą dodatnią. Minus minus równa się co prawda plus, ale nie wolno umorzenia długu - z powodów opisanych powyżej - przenosić na stronę aktywów! Wolno, nie wolno, w księgowości tradycyjnej, w kreatywnej natomiast to właśnie się wydarzyło.

To dopiero początek, jest jeszcze kwestia jak ujemną stratę przekuć w dodatni zysk? Mało kto mechanizm zrozumiał, a jest to wierna kalka opisanej przez zezowatego dojnej krowy AIG, zasilającej w bezcenne (bo darmowe) dziesiątki miliardów zombie-banki. Stało się to za pomocą dobrych, sprawdzonych derywatów, a mianowicie kontraktów CDS.

W skrócie operacja zysku z trupa wygląda następująco. Citi kupuje na siebie (na kredyty/kontrakty finansowe, które zawiera) CDS. Wartość nominalna tych kontraktów na wypadek upadłości jest równa dokładnie 100% nominału. Wiemy, że rynek wycenia większość papierów Citi, zabezpieczonych hipotekami, np. CDO, grubo poniżej wartości nominalnej, np. od 20 do 80%. Citi upłynnia zabezpieczone kontrakty przez zaprzyjaźnioną firmę tak, aby wróciły do niej w następnym okresie rozrachunkowym, poprzez pożyczkę (jak w akcjach lub złocie) lub inny mechanizm, czasowo eksportujący brzydko pachnące papiery wartościowe poza bilans Citi. Cały czas pamiętajmy, że te kontrakty bazowe, sprzedane (choć tymczasowo, nikt nie jest taki głupi, żeby się dać z nimi ożenić na stałe!) z dużym dyskontem np. za 30% nominału, dają wpływ równo 30 % nominału i dla nabywcy nie jest tajemnicą, że ich dalej nie sprzeda, a wydusić z nich rzeczywisty zarobek będzie bardzo trudno. Właśnie z tych to powodów zresztą te papiery mają tak niską wycenę, są ryzykowne i wymagają dużo pracy.

Mamy zatem w kasie zaksięgowane dochody na 30% wartości. Gdzie więc zysk? Otóż zysk, drogi Watsonie to 70% różnicy, które mamy w pozycji zyski nadzwyczajne z operacji handlowych na papierach opartych o własne zobowiązania. Kontrakt CDS jest zapisany w pozycji aktywa, dzięki zmienionym zasadom FASB, z wartością 100%! Dotychczas operacja handlu pochodnymi na własnych papierach skutkowałaby zapisem po lewej stronie 30% (wpłynęło) i po prawej stronie (zdjęto) według wartości transakcyjnej, rynkowej czyli 30%. Skutek: zero. Ale dziś jest inaczej, jest zdecydowanie lepiej. Po lewej stronie 30% (wpłynęło) i po prawej stronie (zdjęto) oraz 100% z tytułu wartości księgowej nowego aktywa - polisy na własną śmierć. Rezultat: zysk 70%. Piękne, czyste, oczywiste.

Opisany powyżej mechanizm jest tak kosmiczny i hucpiarski, że niewielu go jeszcze rozumie, ale zezowaty zapewnia, że jest prawdziwy, legalny (od dwóch tygodni) i absolutnie pewny w działaniu - patrz uśmiechnięta twarz Vikrama Pandita z Citi. Jaka jest dziś recepta na śmierć finansową? Pochodna. Pochodna plajty równa się czysty zysk. Bardziej tradycyjna wersja machinacji jest bardzo stara i pokazuje, że Herr Geithner nie jest żadnym nowatorem. To stara dobra polisa na życie. Człowiek znika, koroner podpisuje akt zgonu, bank wypłaca premię, a wdowa żyje potem długo i szczęśliwie (tak przynajmniej jest w scenariuszu)...