Czytelników, którzy przypuszczają, że to kolejny złośliwy artykuł na temat dotkniętego geniuszem wytrzeszcza oraz obrońców seryjnego kolekcjonera wyroków za oszustwa Marcina P. (z małżonką, a jakże), odsyłam do pudelka. Niech się dalej nie trudzą, bo szkoda czasu.
Czy to mógł być zbieg okoliczności
Jeśli ktoś wierzy w przypadki, to pewnie mógł. Podobnie jak w opowieści podejrzanego o zabójstwo żony, kiedy tłumaczył w śledztwie, co się wydarzyło.
- Obierałem właśnie ziemniaki, kiedy przechodziła żona, no i pośliznęła się... I upadła nieszczęśliwie na ten ostry nóż..
- ile razy?
- nie rozumiem!
- Ile razy upadała?
- Jak to, raz.
- To skąd siedemnaście ran kłutych?
Podobnie i w wypadku geniusza bursztynu i złota , który wygląda niemal na kolekcjonera wyroków, bo zebrał ich dziewięć, zawsze za to samo, czyli oszustwa ale też zawsze – i to pozostaje zagadką dlaczego – w zawieszeniu. Niezawodnie kolejny wyrok za malwersacje zamieniał się w niewyjaśnionych okolicznościach łaskawości na probację, choć przepisy wyraźnie mówią, iż kolejny wyrok z tego samego działu kodeksu (czyli nawrót do przestępstwa, recydywa) oznacza automatyczne zawieszenie probacji i wykonanie poprzedniego wyroku. Jednak dziwnym zbiegiem fortuny na Marcina P. te przepisy nie działały i mógł spokojnie funkcjonować dalej. Mało tego, recydywista kryminalista mógł zakładać kolejne spółki i – znów w rażącej sprzeczności z przepisami – pełnić w nich funkcje nadzorcze, czyli mówiąc językiem popularnym – prezesować. Tymczasem Kodeks spółek handlowych mówi wyraźnie, że jest to zabronione, a dane przestępców m.in. do tego celu przechowuje się w specjalnym rejestrze publicznym – Centralnym Rejestrze Skazanych – z którego muszą korzystać na przykład pracownicy ochrony i magazynierzy, aby przedstawić świadectwo niekaralności przy zatrudnieniu.
Nie działały na złotego pana prezesa także zawiadomienia Komisji Nadzoru Finansowego, która w zgodzie ze swoim statutem i ustawą Prawo Bankowe umieściła firmę pomorskiego przekręciarza na liście podejrzanych instytucji parabankowych, działających wbrew ustawie oraz wystosowała odpowiednie zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa finansowego, polegającego na niezgodnej z ustawą, czyli nielegalnej działalności bankowej, zagrożonej grzywną 5 milionów i więzieniem. Pomorska prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa, na co KNF się odwołał do sądu, gdzie uzyskał nakaz wszczęcia postępowania z powodu oczywistego naruszenia przepisów (już w tym momencie rozchodzi się wokół Ambergolda potężny swąd, bo ogłoszenie w KNF cały czas wisi).
Prokuratura postępowanie wszczyna, potem zawiesza, zawieszenie jest następnie uchylone (oczywiście na wniosek KNF) w sądzie apelacyjnym i dalej prowadzone w ślimaczym tempie, bez żadnych rezultatów, bo geniuszowi złota i bursztynu nie udało się postawić przez kilka lat zarzutów, mimo że wszystkie potrzebne do tego dokumenty były skompletowane i złożone przez KNF na samym początku. Cała zabawa trwała ładnych parę lat, w ciągu których oszust nie tylko rozwijał swoją działalność, poprzez m.in. rozległe reklamy (na reklamę w ostatnim roku wydał kilkadziesiąt milionów), ale także działalność PR i sponsorską – wsparł na przykład realizację filmu Wajdy o „legendzie” Solidarności Lechu Bolesławie Wałęsie i często pojawiał się na imprezach lokalnych polityków.
Czy zatem swoisty immunitet kryminalisty, obracającego się sprawnie w światku lokalnej polityki, może dziwić? Nie może, gdy weźmiemy pod uwagę ujawnione rozmowy szefa sądownictwa okręgu pomorskiego, czyli prezesa gdańskiej apelacji z rzekomym asystentem ministra. Wychodzi z nich niezbicie, że sędzia powinność swej służby rozumie i w podskokach wykona wszelkie zalecenia płynące z okolicy rządowej. W tych zaleceniach była najwyraźniej ochrona prowincjonalnego oszusta przed ślepą ręką Temidy, której naraził się on wielokrotnie i zuchwale – i całkowicie bezkarnie.
Czy można wreszcie podejrzewać o wielki zmysł biznesowy i niesamowite szczęście w interesach oszusta, okradającego babcie opłacające rachunki za prąd w jego firemce (multikasa), tak wielkie, że po kilku latach stanie się potentatem kruszców i lokalnych przewozów lotniczych? Po wysłuchaniu i obejrzeniu przekręciarza nie można mieć żadnych wątpliwości, że jego charyzma i intelekt odzwierciedlają jego prawdziwy status – małego prowincjonalnego oszusta, za którym stoi ktoś poważniejszy, który jest źródłem zarówno kapitału, planu działania, jak i ochrony tych działań, do których należy niespotykana przychylność prokuratury i sądów.
Kto stoi za Marcinem P?
Kiedy już mamy rozstrzygnięte pytanie o serię dziwnych przypadków geniusza bursztynu, ukazujące ich staranne przygotowanie i realizację, przejdźmy do meritum, czyli dla kogo ten pionek biega. Pewne poszlaki znajdziemy wśród osób zatrudnionych w spółkach Marcina P. Nie myślę tu o wytrzeszczu juniorze, podwieszonym w ostatniej fazie działania, czyli żniw, w firmie żniwiarskiej OLT do bieżącego, nie wzbudzającego podejrzeń kontaktu, przekazywania poleceń i instrukcji, a także nadzorowania sytuacji na miejscu. Nie trzeba nikogo praktycznego przekonywać, że firmy Marcina P., znajdujące się pod stałą obserwacją z racji udokumentowanego podejrzenia o pranie pieniędzy i nielegalną działalność bankową, powinny być na widelcu kilku instytucji: ABW, GIIF, UKS (i pewnie kilku innych). W takiej sytuacji jakiekolwiek kontakty, nawet pośrednie i na cmentarzu mogą stanowić wielkie zagrożenie dla polityków, którzy raz wpadłszy komuś w sieci nie stanowią może zagrożenia dla siebie (to mają skalkulowane), ale dla swojego otoczenia (kontakty, partnerzy, kochanki), którego sekrety wychodzą przy takich okazjach zupełnie nieoczekiwanie. Dlatego manewr z „debilem” juniorem nie był ani pochopny, ani przypadkowy. Junior jest lojalny, można zaufać jego słowu, a mówić może, bo przecież przychodzi do pracy. Gdyby co jednak, on tu tylko pracuje, prezesem jest ten pan w gazecie.
Wśród kluczowych postaci biznesów prezesa Marcina P. odnajdujemy osobę ze środowiska cinkciarzy pomorskich jeszcze z lat '80 ub.w. Co ciekawe, został on zatrzymany za przemyt złota z byłego Związku Radzieckiego, handel którym był w tamtych czasach nie tylko lukratywny, ale także dosłownie przesiąknięty agenturą. Złoty cinkciarz był pod stałą obserwacją gdańskiego SB, a w końcu został zamknięty, a spod opiekuńczych skrzydeł zakładu karnego został wybawiony po interwencji u samego szefa cywilnej bezpieki gen. Kiszczaka. Mówi to wiele o jego kontaktach i pochodzeniu, bo wskazuje jednoznacznie na pracę dla bezpieki wojskowej. W innym wypadku cinkciarz nie byłby przez cywili przyskrzyniony za przemyt, skoro o nim wiedzieli, zatem na pewno dla nich nie pracował, a teorie, jak to cinkciarze robili wielką wewnętrzną konspirację, że to nawet esbecja o tym nie wiedziała, chociaż jej meldowali, można spokojnie między bajki włożyć. Niezwykłe jest to, że cinkciarze informatorzy faktycznie jak jeden mąż pracowali dla esbecji etatowo, podobnie jak ich koleżanki prostytutki – w ich wypadku jak jedna żona – bowiem taka była specyfika lokalnego rozdziału zadań. Jeśli w rejonie działał jakiś cinkciarz, musiał meldować SB, albo był przez jakiegoś TW nadzorowany, nie było w tym czasie wolnego rynku, jakbyś nie wiedział. Skoro złoty cinkciarz został zamknięty, to robił coś, co bardzo się gdańskiemu SB, skądinąd najbardziej otrzaskanemu ze sprawami walutowymi (i obyczajowymi także), bowiem Gdańsk z racji portu gdyńskiego był przez cały PRL stolicą waluty i prostytucji, podczas gdy Warszawa była stolicą partii, nie podobało, albo o czym nie było poinformowane.
Zawalanie piramidki
Dla osób działających w branży kruszców było jasne, że Ambergold nie prowadzi legalnego biznesu, bowiem z przechowywania złota niesposób gwarantować zysków rzędu 13%, chyba że jest to piramida. Stało się to oczywiste, gdy Ambergold już operujący w zakresie niewielkich kilkudziesięciu milionów rocznie przejął przed rokiem upadającą linię lotniczą OLT. Była to bowiem klasyczna ucieczka do przodu, pozwalająca przedłużyć trwanie piramidy o kolejne miesiące. Jak wiadomo oszustwo tego rodzaju zawala się w chwili gdy zabraknie w kasie na bieżące wypłaty. Do tego momentu wszystko wydaje się być w porządku, czyli jak długo wpłaty napływający nowych klientów pokrywają wypłaty na poprzednich, piramida długów rośnie.
W ostatniej fazie działalności Ambergold przejął OLT najwyraźniej po to, aby zasilić się gotówką z nowego sezonu turystycznego. Jak wiadomo fachowcom z branży firmy turystyczne nie upadają zimą, ale w szczycie sezonu, kiedy zbiorą maksimum wpłat od klientów. Bilety lotnicze zaś stanowią nierzadko 2/3 ceny zagranicznych wakacji, zatem czarterowi przewoźnicy lotniczy stanowią głównych dostawców biur podróży. Za swoje usługi pobierają nierzadko zapłatę z góry, zatem gros gotówki za sezon wakacyjny znajduje się w jego trakcie na kontach przewoźnika, w tym wypadku OLT. Oczywiście należy opłacić z nich faktury za paliwo, obsługę terminalową itd., ale to trochę później, po wakacjach. Jest to zatem idealny moment na kontrolowaną upadłość – bez regulowania tych zobowiązań. Ile mógł poszerzyć swoje obroty dzięki temu Ambergold? 100-200 mln. Kwota znaczna, ale z niej można było faktycznie wyprowadzić do zasilenia złotej piramidy zaledwie niewielki ułamek, bowiem gros kosztów – leasing, wynagrodzenia itp. pokrywa się na bieżąco, zatem właściwym celem operacji pt. „biznes lotniczy” było de facto przedłużenie żywota pęczniejącej złotej piramidy.
Dlaczego Euro 2012
Wiadomo, że ABW nie próżnowała (co po zawiadomieniu przez KNF byłoby zresztą kryminalnym zaniedbaniem) i pod koniec maja 2012 przeszukała skarbiec BGŻ, w którym znajdowały się skrytki depozytowe Ambergold, w których miało się znajdować złoto, „zakupione” przez klientów. Skrytki były puste. O sprawie został powiadomiony premier w specjalnej notatce, której treści nie chce teraz ujawnić, ale wiadomo, że wynikało z niej niezbicie, iż Ambergold jest klasycznym oszustwem typu piramida. Nie podjęto jednak żadnych działań, aż do spektakularnej plajty w sierpniu. Między majem a sierpniem mieliśmy huczną imprezę pt. Euro 2012, z okazji której zawitało do nas wielu turystów, także w zorganizowanych grupach, ale także mało zauważaną w kontekście złota integrację europejską tzw. Obwodu Kalingradzkiego, czyli objęcie rosyjskiej eksklawy Królewca umowami Schengen.
Królewiecki region bursztynowy
Mało kto pamięta, że Królewiec był siostrzanym miastem Gdańska, grodem żyjącym z międzynarodo-wego handlu, w tym złotem i bursztynem. Przytłaczająca większość bursztynu u nas pochodzi właśnie stamtąd, z nielegalnego, rabunkowego wydobycia. Od niedawna siostrzane grody – Królewiec i Gdańsk – dzięki wręcz małpiej ekwilibrystyce ministradka spraw zagranicznych, znalazły się we wspólnej strefie przygranicznej regionu królewieckiego, która objęła od wschodu pas aż do Trójmiasta włącznie. W tym pasie obywatele Rosji z Kaliningradu, bez wizy, mogą swobodnie podróżować, ile dusza zapragnie. Czy w ich bagażach znajduje się tajemnica Ambergold? Być może, biorąc pod uwagę, że Gdańsk i Królewiec są centrami złota (gold) i bursztynu (amber).
Ile skosił Marcin P., czyli pierwsza zasada zezowatego
Według informacji ABW klienci – depozytariusze Ambergold stracili na tej piramidzie oszczędności rzędu 300 mln zł. To sporo, ale zważywszy na całkowity obrót złotem Ambergold, który szacunkowo wyniósł 2, a nawet 3 miliardy zł, znowu niewiele. Tu zezowaty widzi rozdziawione w uśmiechu gęby i przez chwilę się tym nacieszy.
Ano trzeba policzyć, żeby znowu nie wyjść na durniów. W ekonomii wszystko proste jest – rachunek musi się zgadzać. Skoro wiemy, że działa zasada zachowania masy, energii oraz że nie ma świętych mikołajów, wychodzi nam lemat zachowania kasy:
w każdym układzie zamkniętym suma kasy jest niezmienna, co w wersji dla osób wrażliwych w białych kołnierzykach nazywa się uczenie prawem bilansowym: bilans jest zawsze zerowy!
Zezowaty woli swoje odkrycie w formie naturalistycznej:
- zasada zachowania energii
- zasada zachowania masy (przy czym E=mc2)
- zasada zachowania kasy
bowiem jest to prawo naturalne i brzmi w wersji popularnej następująco: to co zginęło jest w kieszeni oszusta.
Piramida zawala się wtedy, kiedy strumień wypłat przekracza strumień wpłat, bowiem oznacza to, że zgromadzona góra kapitału osiągnęła maksimum i zaczyna się kurczyć. Warto tę obserwację utrwalić. Piramida pęcznieje tak długo, jak strumień wpłat przeważa nad wypłatami. Po momencie zrównania może funkcjonować nadal, ale jest to nieekonomiczne, bowiem wypłaty są większe niż wpłaty i powodują uszczuplenie góry kapitału. Wnioski praktyczne są daleko sięgające, bowiem jednoznacznie definiują zachowanie oszusta:
- piramida osiąga maksimum przy zrównaniu wpłat i wypłat
- optymalny moment zawalenia piramidy następuje w chwili zrównania wpłat i wypłat oraz
- moment maksimum można zatem wyliczyć precyzyjnie z analizy bilansu klientów, a oszacować z przybliżonych danych.
Do obliczeń weźmy średni czas lokaty rok oraz przyjmijmy że oszust zachował się racjonalnie i zarwał piramidę na szczycie, otrzymując 300mln/13% = 2300 mln.
Dlaczego wykonano powyższy rachunek odwrotny, powinno być oczywiste, bowiem w chwili zawalenia piramida tak naprawdę jest pusta, gdyż jej nadwyżki (różnica między wpłatami, a wypłatami) są przez złodziei skrupulatnie wysysane. Aby wyprać więc księgowo wyciągnięte środki, trzeba było za coś płacić, a najprostszym sposobem jest płacić za lokatę, której nie było. Tu zezowaty wyjaśni, o co chodzi, bo widzi w oczach niezrozumienie. Otóż piramidę ze złotem można zrobić zupełnie z niczego, tak jak kreacja pieniądza przez bank centralny, a może wyglądać to następująco.
Do skarbca kupuje się trochę prawdziwego złota i robi wielką akcję reklamową, do tej akcji pokazuje się pierwszych szczęśliwych klientów. Od tej chwili nie kupuje się żadnego kruszcu, tylko prowadzi całą operację na papierze. Z nad-wyżki wpłat reguluje się bieżące wypłaty, a resztę wyprowadza przez fikcyjny obrót z podstawionymi podmiotami.
Fikcja polega na tym, że wpisujemy wstecznie lokaty (których nie było) na zgromadzone nadwyżki i na ich podstawie wypłacamy podstawionym osobom/firmom. Zyskiem jest oprocentowanie (13%), bowiem kapitał (którego nie wpłacono) nie istnieje.
Przykład: firma x dostaje kwit depozytowy ze wsteczną datą na kwotę 100 plus naliczone odsetki 13, razem 113. Bilans kasowy: -13 (rzekoma wpłata sprzed roku i rzekoma wypłata obecnie się znoszą).
Opisany wyżej schemat papierowego dojenia piramidy nie jest jedyny, ale najprostszy, pozwala wyprowadzić 300 mln (legalny zarobek) przy obrocie rzędu 2300 mln, czyli tyle, ile się szacuje Ambergold. Byłaby to bezpieczna w miarę papierowa akcja dobrowolnego opodatkowania baranów wierzących w kwity depozytowe kryminalisty figurującego w CRS. Nie jest to jednak jedyny scenariusz, bo przeczy jej koordynacja z kalendarzem Euro 2012.
Tajemniczy Królewiec
Akcja przeszukania ABW z maja nie była przypadkowa, bo taka nie mogła być, zatem coś ją musiało sprowokować, a tym czymś najprawdopodobniej było upłynnienie złotych depozytów i opróżnienie skarbca. Zatem przed tym momentem w skarbcu coś było i dokonywał się w miarę regularny obrót złotem, co przeczyłoby wariantowi stricte papierowemu, opisanemu wyżej. Druga możliwość jest taka, że piramida istotnie była papierowa, a w maju już zaczęła się faktycznie zwijać, co spowodowały upłynnienie nawet zapasów „pokazowych”, tylko moment ogłoszenia agonii został sztucznie powstrzymany ze względów politycznych.
O ile tłumaczenie z powstrzymaniem wydaje się wiarygodne, nie tłumaczy nagłej, zdecydowanej, bezkompromisowej akcji po absolutnej ciszy przez lata, w dodatku skutkującej notatką do samego premiera. Wygląda to raczej na tyłkochron dla ABW, które dopóki były jakiekolwiek pozory, zamykało szczelnie oczy, ale w maju biznesy Marcina P. były już całkowicie ogołocone, a na ten fakt Bondaryk oczu zamknąć nie mógł, bo przecie ustawowo się mu przyglądał przez liczne swoje szkła powiększające.
Z powyższego wynikałoby, że Ambergold w trakcie działania faktycznie kupował złoto i to w niemałym rozmiarze, a obrót kruszcem był zaledwie przykryciem jego nielegalnego źródła. Tak naprawdę bowiem dużych transakcji niesposób ukryć i żeby je poufnie przeprowadzić trzeba po prostu kontrolować podmiot, który jej dokonuje. Może się o tym przekonać każdy, kto próbował choćby wyjąć 100 tys. z bankomatu, a tu mówimy o setkach mln i miliardach. Być może pomorski złoty oszust był tylko przykryciem na przykład legalizacji kruszcu nieznanego pochodzenia, a zysk ze złodziejstwa mechanizmu piramidy swoistą formą wynagrodzenia, na zasadzie – pozwalamy ci kraść, ale nie wiesz, co naprawdę się wydarzyło, nie widziałeś nikogo i niczego. W nagrodę wyrok będzie łagodny. Jeśli się zapomnisz, to trudno, wypadki w więzieniach często się zdarzają.
Jak wyglądałaby alternatywna historia kruszcu? Wyobraźmy sobie jakiś skarb wojenny, spokojnie ukryty przez dziesięciolecia, na przykład w pobliżu bazy okrętów podwodnych w Królewcu, nawet zatopiony w porcie (złoto nie rdzewieje). Po latach może okazać się, że trzeba się nim w końcu podzielić i je zainwestować. Gdzie leży problem? W ukryciu źródła i upłynnieniu. Wszystkie sztaby są numerowane i mają swoją historię, a rynek jest hermetyczny. Wieść o pojawieniu się egzotycznych sztab rozeszłaby się lotem błyskawicy, a przecież chcemy uniknąć rozgłosu. Co robimy?
Zakładamy legalną firmę przechowującą, na neutralnym gruncie, na przykład w nowo otwartym regionie Królewieckim, dobrze chronioną i bezpieczną, przez którą przepuścimy potajemnie nasz towar i gdzie będzie można go podzielić. Jak to zrobić? Bardzo prosto, od kiedy mamy własną firmę. Przyjeżdża kurier z przesyłką, rozładowuje sztaby, dajmy na to 10 sztuk a 400 ozt, razem 4000 ozt. i dostaje kwit na złoty depozyt: tyle i tyle zł po kursie spot, do odbioru tyle i tyle zł (+13%) za rok. Po miesiącu zgłasza się inny kurier i odbiera 3600 monet gold eagle 1 ozt, czyli 4000 ozt minus 10% kosztów przetopu i obróbki w zaprzyjaź-nionej mennicy, zwracając oczywiście kwit depozytowy, który znika w niszczar-ce. Nic się nie wydarzyło, nie ma śladów po dziwnych, egzotycznych sztabach, nie ma żadnych kwitów i dowodów, kurier nic nie pamięta, bierze skrzynkę ze złotymi monetami i wraca do zleceniodawcy, którego nikt nigdy nie widział. Monety są świeże i czyste, nikt także ich nie widział, a nawet gdyby, nie różnią się niczym od milionów swoich koleżanek.
Co się dzieje, gdy po miesiącu kurier nie przyjeżdża po 3600 monet? Znowu nic nadzwyczajnego. Monety pojawiają się jako zakup od stałego dostawcy – 3600 ozt złota cena spot + 1% marży, tyle i tyle zł, dostawca dostaje legalny przelew i fakturę, a jednocześnie kwit depozytowy ginie w niszczarce. Przedtem jednak kopia faktury idzie mailem na nikomu wcześniej nieznany adres mailowy z kwitu depozytowego, z rubryki Delivery Notify. Sprawa zamknięta, wszystko się zgadza w magazynie i w kasie.
Stan zgodności magazynu najwyraźniej zakończył się już w maju, przed hucznym euro, bo ABW z hukiem wjechało wówczas do skarbca BGŻ, jakby nie wiedzieli, że nic tam już nie ma, więc wjechali właśnie dlatego, że wiedzieli. Jeśli ten scenariusz był realizowany, to dystrybucja w sensie przetopu, podziału na neutralnym gruncie i upłynnienia nieznanego kruszcu w wielkim rozmiarze, zakończyła się jeszcze przed Euro 2012. Nie oznacza to wcale, że zakończył się etap dystrybucji zagranicznej, bo jakaż lepsza okazja do skoordynowanego przerzutu za granicę lewizny, niż zorganizowane imprezy masowe. Przypominają się czasy, kiedy szczupły Aleksander Kwaśniewski przemycał jako szef delegacji olimpijskiej... złoto właśnie, tak przynajmniej o tym piszą. Polscy celnicy go złapali. Był wówczas ministrem sportu, jakby ktoś nie pamiętał. Pewne schematy, skoro działają, są powtarzane w nieskończoność, taka już natura biurokracji.
Tanie złotko
Scenariusz z upłynnieniem dużej ilości nieznanego pochodzenia kruszcu na naszym rynku potwierdzają liczne obserwacje, a wśród nich tolerowanie jawnie nieuczciwych praktyk dumpingowych, o czym pisałem już kiedyś. Mechanizm polega a grubsza na tym, że spora grupa dostawców sprzedaje kruszce w wyrobach po cenie spot (czyli po cenie samego kruszcu), bez żadnej premii za wyrób, co jest ekonomicznie nieracjonalne, bowiem oznacza sprzedaż poniżej kosztów, czyli dumping i jako taki stanowi czyn nieuczciwej konkurencji i jest ścigany jako przestępstwo gospodarcze.
Wygodną areną do takich obserwacji jest największa platforma elektroniczna allegro. Dochodziło na niej do takich ekstremalnych zjawisk, jak sprzedaż pewnych asortymentów z odroczonym terminem płatności (np. 6 tygodni) po cenie spot minus 10-15% ! Przykłady tego są dobrze udokumentowane, a nawet były podstawą wielu doniesień do allegro (bezskuteczne) oraz UKS, który prowadził w sprawie jakieś postępowanie, ale – mimo szczegółowego opisu mechanizmu, z bilansami i przykładami - nie zrobił w meritum właściwie nic, potwierdzając wyczuwalny fakt ochrony podejrzanego procederu dumpingu kruszcu na polskim rynku.
Wyjaśnienie fenomenu super korzystnych cen z dostawą za półtora miesiąca jest dla laika bardzo proste: w tym czasie nadarzy się jakaś okazja i sprzedawca kupi taniej i zarobi. Niestety tylko pozornie wydaje się to możliwe, bowiem bliższa analiza temu przeczy. Zarobienie przy sprzedaży poniżej ceny spot -15% jest wykluczone, z powodów statystycznych.
I faktycznie, niektóre firmy, stosujące agresywną technikę dumpingu, opisaną przeze mnie kiedyś zresztą, przewróciły się, jednak nie wszystkie. Wskazuje to jednoznacznie na istnienie taniego źródła kruszcu, niekoniecznie w formie wyrobu gotowego (a praktycznie na pewno nie), ale nadającego się w rozliczeniu jako surowiec, do przetopu, czyli granulat z odzysku, złom, bądź egzotyczne sztabki, poza wszelką ewidencją.
Z analizy oferowanych cen i transakcji, którą przeprowadziłem, wynika, że progiem rentowności operacji był pułap spot – 15%, czyli że na rynku pojawiło się ukryte źródło kruszcu w cenie transakcyjnej właśnie spot – 15%, które swoją obecnością przytłaczało cały rynek, efektywnie obniżając wszystkie ceny i marże. Zakres operacji można z grubsza oszacować z liczby podmiotów, które korzystały z tańszego zasilania, ok. 20 sztuk, każda z firm mająca kilku agentów i także zmieniające się nazwy. Każda z firm mogła przepuścić miesięcznie kilka mln w kruszcu, co daje kwotę obrotu 100-200 mln miesięcznie.
Dowody spoczywają w księgowości wielu rozproszonych podmiotów, ale także w skarbówce i Urzędzie kontroli Skarbowej, a także na przykład w allegro. Minister Wzrostowski w każdym razie ma do nich dostęp nawet elektroniczny, a analitycy i rzeczoznawcy się znajdą :-)
Dowody spoczywają w księgowości wielu rozproszonych podmiotów, ale także w skarbówce i Urzędzie kontroli Skarbowej, a także na przykład w allegro. Minister Wzrostowski w każdym razie ma do nich dostęp nawet elektroniczny, a analitycy i rzeczoznawcy się znajdą :-)
-->