czwartek, 31 grudnia 2009
No dobra! Jaka pogoda?
Po tych zamieszaniach i świątecznych dowodach prawdziwie humanistycznego zrozumienia, pokory i pokoju wewnętrznego, który jest - jak wiadomo Kołakowskiemu od profesury oraz każdemu robotnikowi od zawsze - testem na wiarę we własne przekonania, możemy przejść do prognozy pogody. Pewnie że jesteście ciekawi, kto by nie był. Nie nazwiemy tego prognozą na 2010 nie tyle przez skromność, co przez przekorę, bo ludziom wykształconym w czymkolwiek, choćby w warzywniaku na osiedlu, wiadomo od zawsze, że wszystkie tzw. scenariusze, plany i projekcje są jedynie mniej lub bardziej usystematyzowną próbą ogarnięcia chaosu.
Ktoś twierdzący że zna przyszłość jest idiotą. Nie szaleńcem, zapaleńcem ani nawiedzonym. Jest idiotą z fundamentalnej definicji przyszłości, która polega na pojęciu czasu. O ile sam czas, choć jest fundamentem całej fizyki, nie jest zdefiniowany - tu ukłon w stronę "święta" nowego roku - wszyscy ludzie, niezależnie od epoki, rasy i kultury, niezmiennie od zarania dziejów przyjmują za naturalny aksjomat czasu oraz jego jednowektorowego przebiegu. Czas istnieje, ponieważ jest konieczny do istnienia, kropka. Czas biegnie zawsze w jednym kierunku. Druga kropka. To nie jest mój wymysł, tylko fundament nowoczesnej nauki. Co to jest czas, dlaczego biegnie, czemu tylko w jedną stronę, nie wiadomo. Wierzymy że istnieje i powszechnie uznajemy to za oczywiste, tak dalece iż człowiek poddający w wątpliwość istnienie czasu byłby uznany za idiotę.
Czas po prostu jest. Nie pyta nikogo o zgodę, a wszystkie "naukowe" teorie, począwszy od Einsteina przymiarek do jednolitej teorii oddziaływań, przez kwantową, hiperprzestrzenie Minkowskiego i teorię superstrun, czas pozostaje niezbadanym aksjomatem. Istnieją silne przesłanki po temu, że jest ziarnisty jak papier ścierny, kwantowy, zatem "płynie w kawałkach", jednak nic nie istnieje bez niego, ba - nawet nie jest do pomyślenia. Nie można odwrócić biegu wypadków, choć równania falowe są symetryczne, cząstki elementarne doskonale do siebie pasują, tak jakby odbicia w lustrze... Jakby to co robisz, cofało się za lustrem w nieskończoność...
Czas, mimo iż jest fundamentalną jednostką fizyki, nie ma ani dowodu, ani innego fundamentu. Po prostu jest i ten aksjomat przyjęli wszyscy nobliści z pokorą, z braku czegoś lepszego. Jednak skoro czas już jest, jakkolwiek nieuprawniony i niedefiniowalny, przyjmowany w tej "nowoczesnej nauce" na wiarę, a priori, to znaczy że przyszłość jest nieznana, mój drogi Watsonie. Właśnie z arbitralnej, zdroworozsądkowej definicji czasu, który płynie. Jutro będzie jutro, a jeśliby było znane dziś, nie byłoby jutrem. Kto tego nie rozumie, jest idiotą, spytaj w warzywniaku. Twoja wiedza oraz intuicja dziecka są dokładnie tyle samo warte w tym punkcie. Sprawdź, pouczające doświadczenie. Spytaj, kiedy coś się stało, postaraj się wyobrazić, że było na odwrót, albo od końca do początku.
Tak oto doszliśmy do próby krótkiego oglądu przyszłości z właściwej perspektywy, a mianowicie nowoczesnego człowieka, którego nauka, cały jej fundament, jest jedną wielką zagadką. Nic na pewno nie wiadomo, z "naukową pewnością", nawet obowiązujące teorie są li tylko kiepskimi teoryjkami z braku czegoś lepszego, oparte na przeczuciu i kilku aksjomatach, które wcale nie muszą być prawdziwe, bo definicję prawdy logicy dawno temu wymienili na miedziaki, za które poszli z dziwkami na wino.
To co wiadomo na pewno, to że nic nie wiadomo na pewno. To jest definicja naukowa i logicznie ścisła wieku oświecenia.
Miało być o pogodzie, a nie filozofie o czasie, ktoś wytknie. Znowu błąd analityczny. Język jest zwierciadłem myśli, a w kilku językach słowiańskich z naszej grupy słowo "pogoda" kojarzy się z czasem, na przykład předpověď počasí. Prognozowanie i pogoda mają wspólne korzenie z czasem... Warto się nad tym głębiej zastanowić w święto pomiaru czasu. Jaka zatem będzie pogoda, jaki będzie czas?
W tym nastroju niepewności z prognozą pogody na przyszły rok zbiegł się remanent inflacja-deflacja, czekający od dłuższego czasu w postaci obrazków. Przejrzyjmy je.
Peak credit
Jak dyskutowałem tu wcześniej, świat pod wodzą amerykańskich banków, wiedzionych dekadą taniego pieniądza Grynszpana osiągnął szczyt kredytu. Tak jak podlewanie gór przez dwa tygodnie kończy się powodzią, tak i nasycanie gospodarki kredytem kończy się deflacją. Na początku deszcz pada, trawa rośnie, odżywają lasy. Powoli woda przenika ściółkę, glebę, jest związana między korzeniami krzaków i zaczyna przepełniać kałuże... To czas ekspansji kredytowej. Budujemy nowe drogi, mosty, samochody, mieszkania. Nasączamy gospodarkę. Ten etap minął w latach 2007-08.
Po pewnym czasie wszystko jest tak przemoczone, że nadmiar wody już nie wsiąka zupełnie. Spływa bezwładnie po zboczach. Dodawanie kredytu do systemu nie zwiększa jego wydajności. Tak jak w przypadku rekapitalizacji bankowych bankrutów - mimo wpompowania w nie miliardów i wręcz bilionów, ilość pieniądza w obiegu M2 się skurczyła. Niewiarygodne, ale prawdziwe. Benek drukuje, pieniądza na rynku ubywa, coś go podstępnie anihiluje. To czas, kiedy woda zaczyna przelewać się przez brzegi kałuż. Jesteśmy właśnie w tym momencie.
Tylko że czeka nas dalszy ciąg wypadków. Długotrwały deszcz obluzował glebę i spoistość gruntu, w dogodnych miejscach strużki wody wyżłobiły już małe koryta zbiorcze, którymi zaczynają płynąć coraz szersze strumienie. Pojedyncze strumyki zaczynają się łączyć w dogodnych miejscach styku w większe prądy.
W najbardziej nieoczekiwanym miejscu, gdzie zbiegną sie przypadkowe i strukturalne słabości, coś pęka, na przykład przewraca się drzewo, z podmytymi korzeniami. Zwalając się na bok odkrywa wielką dziurę która powoli wypełnia się błotem, aby po kilku godzinach przesączyć się przez skarpę i runąć w dół błotną lawiną, przerywając po drodze szosę, budynek szkoły, stację wody i zatrzymać się na ścianie muru oporowego zapory wodnej, która runie z kolei pod naporem gruzu i szlamu, przepełniona po brzegi. Niemożliwe? Bardzo możliwe. Tak rozpętała się pierwsza faza kryzysu. Banki centralne pod wodzą Benka szybko uzupełniły różnicę brakującego kapitału i wszystko pozornie wygląda stabilnie. Jednak pod powierzchnią grunt jest rozmokły i nie ma oparcia, pierwsze większe tąpnięcie grozi dalszą katastrofą. To jakby osunięcie gruntu w odcinkach.
Zwróć uwagę na wykładniczy przebieg krzywej długu. To nie jest parabola, hiperbola, ani inna -ola, to jest czysta żywa wykładnicza, jak z wykładu o procentach, jak z książki wycięta! I jeszcze jedno. Poprzednia wielka hossa, czyli lata '30 oraz następujący po niej krach, wygląda przy bańce millenijnej jak przedszkolak. Czy da się teraz reanimować tę bańkę, pompując jeszcze większą? Wykluczone. Nie ma takiej gospodarki. Zwróć uwagę, że wykres jest przeskalowany do aktualnego pkb w procentach, a nie w dolarach takich albo innych, z inflacją lub bez, z takimi lub innymi ozdóbkami. Wykres pokazuje stosunek bieżącego zadłużenia do bieżącej produkcji i od lat '80. ub wieku, po trzech dekadach miarę stabilnego zadłużenia, odpalił na fali destrukcji imperium sowieckiego i nieustannie pnie się w górę, w postępie wykładniczym. Następna stuletnia bania koniunktury (zwróć uwagę, że małe banieczki pośrednie typu hossa internetowa nie przerwały supercyklu) musiałaby mieć wielkość rzędu 10 pkb Stanów, a to znaczy np. 3 pgb (świata), więc takich przedsięwzięć/projektów nie ma (chyba że będzie zielona rewolucja światowa, kto wie, pierwsze kroki poczyniono). W każdym razie na dzisiejszym rynku obecna recesja jest ostatnia w serii ekspansji w tej konfiguracji świata, z dolarem w roli globalnej waluty, czyli światem Bretton Woods, dalej ten model nie pojedzie. Koniec podróży. Czas zmienić paradygmat. To jest namalowane na tym rysunku. Sztuka to potęga.
Piramida pieniądza kredytowego
Czarodzieje w centralnych bankach mówią, że banki zostały dokapitalizowane, kryzys został powstrzymany i teraz już tylko pod górkę. Zapominają dodać, że na dosłownie garstce kapitału kredytowego pierwszego stopnia (fundament piramidy) zbudowana jest cała góra pochodnych, kolejne warstwy piramidy kredytowej, z ostatnią rzędu kilkuset bilionów do tryliona! Owszem, większość z nich nigdy nie zostanie użyta, jednak biorą udział w obiegu finansowym i są rozliczane w pieniądzu. Dolar na dole piramidy i na górze piramidy co prawda nie ma takiej samej siły, bo bierze udział w transakcjach różnego rodzaju, ale to nadal ta sama jednostka. Jeśli pojawi się transakcja wiążąca te poziomy (upadłość banku, inna katastrofa), dolary z pięter górnych wymienią się z dolarami z dołu!
Kłopot w tym, że ta piramida jest niestabilna, bowiem jej trwanie zależy od nieskończonej ekspansji kredytu. Od chwili osiągnięcia szczytu w 2008 r. piramida znajduje się w mniej lub więcej kontrolowanym upadku. Więcej kapitału znika z górnych pięter, niż może pojawić się na piętrach dolnych z tego powodu, że kredyt na dole się kurczy. Znowu nie z powodu złośliwości bankierów, tylko z powodu likwidacji starych i niechęci do zaciągania nowych pożyczek na dole piramidy.
Bańka nieruchomości
Tani kredyt, jako ratunek na poprzednią recesję (hossa internetowa), napompował bańkę nieruchomości na świecie. Budował każdy, bo przecież domy nigdy nie tanieją (przynajmniej nie pierwszym właścicielom). Bańka nieruchomości dotarła nawet nad Wisłę i - o dziwo - spowodowała odwrót cen. Mimo nienasyconego rynku i lokalnej waluty Polska jest zaprzęgnięta do globalnego cyklu kredytowego. W Irlandii na przykład w szczycie hossy wskaźnik własności do wynajmu wynosił aż 2,62! Mieszkanie było dwa i pół raza droższe w wynajmie. Na tym tle Stany były i tak stosunkowo powściągliwe, ze szczytem na poziomie 1,70. Niemcy ze swoją weimarską nieufością kredytową przez ten czas spokojnie oscylowali w okolicach jedności, gdzie porównywalny dom można kupić i wynająć na podobnych warunkach. Warto zwróćić uwagę na moment załamania bańki - rok 2006. Jeśli ktokolwiek dziś mówi, że kryzys finansowy, rozpoczęty kredytem nieruchomości, był zaskoczeniem, to najwyraźniej liczy na twoją daleko posuniętą naiwność.
Majątek gospodarstw domowych USA
W oku cyklonu jest dzisiaj podstawa piramidy, czyli amerykański konsument, ten który był motorem wzrostu gospodarczego świata prze ostatnie ćwierćwiecze. To on kupował chińskie ciuchy i elektronikę, japońskie samochody i finansował kosztowne wojenki Busha. Ostatni rzut kredytowy to bańka nieruchomości, która pociągnęła rozpaczliwe zadłużenie do poziomu 375% PKB! Więcej kredytu gospodarka nie weźmie. Więcej wody w glebę nie wsiąknie. Więcej ciężaru koń nie pociągnie, więcej domów, samochodów, motorówek i wszystkiego innego amerykanin na dogodne raty nie kupi, choćby nawet miał ochotę. Niestety ochoty nie ma, bo koniunktura rzecz stadna i Kowalski więcej u Wiśniewskiego nie zarobi, niż Wiśniewski u Malinowskiego, chyba że pożyczy... Ano nie pożyczy, bo po co, jak Wiśniewski zwalnia.
Spójrz uważnie na rysunek. O ile ćwierć wieku temu poziom długu i zamożności gospodarstw domowych był zbliżony (choć zawsze dług był większy od majątku - to ważne!), to dziś dług Amerykanów dwukrotnie przewyższa majątek! Z funkcją wykładniczą i procentem składanym jeszcze nikt nie wygrał. Co z tego, że procent jest bardzo niski. O ile jest dodatni, choćby tylko odrobinę, pani z matematyki mówi, że funkcja jest rozbieżna do nieskończoności. Tak. To tylko kwestia czasu, aż procenty przewyższą kapitał i pochłoną wszystko. Cierpliwość jest domeną królów.
Amerykański konsument skapitulował przy poziomie długu 375% pkb i przestał ciągnąć wóz z odsetkami, bowiem ten jest zbyt ciężki. Skoro przestał ciągnąć, wóz się osuwa, piramida się kruszy, następuje deflacja. Jones spłacił/zredukował część długu, ale popatrz że dziesięciokrotnie więcej utracił swojego majątku! Czy w tej sytuacji może rzucić się w huraganowym akcie optymizmu po dalsze kredyty? Wykluczone. Obrazek mówi o totalnej, generacyjnej klęsce. Obecne pokolenie jest zaprogramowane na oszczędzanie, niskie zadłużanie, zrównoważony tryb życia. O ile Benjamin zrekapitalizował banki kwotą rzędu 1,5 bln dolarów, Jones stracił na kryzysie niespełna połowę swego majątku i jest bankrutem. Ma zobowiązania dwukrotnie przewyższające aktywa i nawet Benjamin mu tych brakujących sześciu bilionów długu (połowa pkb) nie wyczaruje. Ktoś powie - jak to, przecież Benek może wszystko. Owszem, może wszystko powiedzieć, czego ty zechcesz na klęczniku posłuchać. Jednak zdaniem handlarza pietruszką Benek nie może od Johnsona pożyczyć 6,30 bln (oczywiście z procentem), aby poratować splajtowanego Jonesa na kwotę 6,00 bln (bez procentu, zapomoga), bowiem musiałby na ten cel opodatkować obywateli Jonesa i Johnsona na kwotę 8,00 bln (biurokracja kosztuje), którzy roboty nie mają. Jedyne co może zrobić Benek to czarować do czasu, aż lawina nie ruszy i oto cała jego tajemnica czarowania. W międzyczasie co roku, jak okiem sięgnąć po dwa biliony nowego długu federalnego (1/8 pkb)!
Minister Rostowski to przy opalonym prezydencie jest skrajny pesymista i tradycjonalista. Ma rację, że na tym tle Polska będzie miała jeden z najniższych wskaźników długu w EU! Te buńczuczne hasła są niestety prawdziwe. Przepraszam zatem za krytykę ministra w starym roku. Obiecuję się poprawić w nowym. Rostowski-Skrzypek są o niebo lepsi od egzotycznego tercetu Obama-Bernanke-Geithner i to nie z powodów etnicznych. Niestety tylko w porównaniu do tego egzotyzmu (choć i mogło być gorzej, np. Zimbabwe) i do czasu, aż złotówka nie zostanie wciagnięta do kołchozu, bo wtenczas to będzie rządziła Angela i pan Weber. No ale cóż. Bądźmy sprawiedliwi. Realne ryzyko recesji (3R)- głównie za sprawą dobrego odbicia w Europie (albo braku załamania euro pod ciężarem peryferiów, co w końcu zostało zdetonowane przed świętami - tak tak, zdetonowane i to an chama przez Moody's), nie zmaterializowało się. Dzięki niech bedą za to wszystkim zasłużonym. Skromnie zauważmy, że nie było to zasługą aktywności Vincenta, lecz jej ostentacyjnym brakiem, albo pomimo, jak kto woli. Nie było też zasługą komentatorów, ani za ani przeciw Vicentowi. Było zasługą zapobiegliwych, przedsiębiorczych, pomysłowych i złośliwych Polaków, mających wszystkich w tyle i pragnących żyć jak ludzie. Zasługą Vincenta jest bezprzecznie to, że im tego skutecznie nie uniemożliwił. Trzeba też uwzględnić, że o ile wysoki poziom zadłużenia Niemiec nie jest wielki problemem, bowiem mają duży poziom zamożności zakumulowanej, o tyle poziom zadłużenia państwa na dorobku może w pewnych warunkach jego rozwój zatrzymać na barierze kapitałowej. Warto mieć to na względzie, zwłaszcza gdy pożycza się na cele socjalne, a nie inwestycje generujące wzrost dobrobytu. Wszystko to piszę bez żadnej ironii wobec Vincenta, bo niedawno wspominałem tu pewnego okularnika, który całemu pokoleniu zafundował wojnę, z wyżem demograficznym i kryzysem gospodarczym w tle, więc na tym tle lepszy jest namiestnik londyński, niż moskiewski. Jak wiemy potem było zwycięstwo i wszystko się potoczyło... Jednak rzut oka na pierwszy wykres uświadamia, że tak już miało być, Watsonie. Krzywa wykładnicza ma swoje prawa, by tak rzec przełamuje granice wzrostu.
SP500 na tle innych recesji
Na razie wielki kryzys II (a nie miej złudzeń, że to nie jest zwykła recesja) wygląda jakby skutecznie udało się napompować pęknięty balon. Wykres SP zaczyna przebiegać zgodnie z optymistyczną recesją surowcową z lat '70 - szok naftowy. Od spadku wielkiej recesji lat '20 jest bezpiecznie daleko, pozornie. Dlaczego pozornie? Bowiem co prawda kursy giełdowe mają się świetnie, ale w gospodarce realnie nic nie zostało podniesione, wszystkie systemowe słabości zostały zamurowane, bezrobocie rośnie (nie ma nadziei na spadek), kryzys w nieruchomościach prywatnych przez podatkowe wsparcie Fannie, Freddy et al. jedynie odwleczony w czasie, a nieruchomości komercyjne to jedna wielka bomba na lata 2010-12. Ten kryzys to nie jest zwykła recesja, to - jak pokazano na obrazkach wyżej - recesja bilansowa -
gdzie brakuje kapitałów liczonych nie w setki mld, ale w bilionach dolarów, czyli krotności pkb USA. Takich kapitałów nie stworzy Benek z Tymonem, nawet gdyby ich było trzydziestu trzech zamiast dwóch, a naprawdę ani jednego. Nawet Benek nie stworzy coś z niczego, na załatanie tego, czego nie ma, a wszyscy mają zapisane, że jest...
Oto tajemnica deflacji, czyli bilionów znikających w fazie destrukcji kredytu na wyższych poziomach piramidy. Pamiętaj - to że piętra się nie stykają dziś, nic nie znaczy. Jeśli się zetkną, a w końcu muszą, dolary z wyższych pięter wymienią się z dolarami na piętrach niższych. Przecież są nierozróżnialne, to jedynie zapisy na elektronicznym koncie...
Skoro już wiesz, na czym polega tajemnica deflacji, czyli o tajemnym łataniu dziur na twój koszt (albo inaczej jak kupiliśmy świat za długi), czas na dyskusyjną prognozę z Yogosem.
Przyczyną i siłą sprawczą obecnego kryzysu jest pęknięta piramida długu i to w analizie długu należy szukać rozwoju wypadków. Kapitał brakujący w bankach został uzupełniony pożyczkami z podatków, czyli prywatny lewar zostaje zastąpiony lewarem państwowym. Pożyczkodawcą jest teraz pozornie państwo, aczkolwiek to oczywiste złudzenie, bo kapitał na ratowanie banków jest wzięty z kieszeni podatników, czyli pożyczony od banków pod zastaw przyszłych dochodów podatkowych państwa. W ten sposób państwo oddaje w niewolę -pośrednio - obywateli, poprzez zastawienie ich przyszłych dochodów. Te dochody dyskontowane w postaci obligacji, więc właśnie obligacje są motorem i podłożem całego zamieszania.
Bernanke niczego bardziej się nie boi, niż podniesienia oprocentowania 10UST powyżej 5,5% bowiem taki poziom oceniam na próg bezpieczeństwa spirali zadłużenia. Co prawda Morgan Stanley uważa, iż już w przyszłym roku osiągną one ten poziom, co znaczyłoby w 2010 spiralę niewypłacalności USA i ostateczny upadek dolara, ale zezowaty byłby tu sceptykiem. 2010 może skończyć się zeszmaceniem dolara, ale wcale nie musi. Bilionowa góra długów nie przewala się z piątku na sobotę, do czasu, aż nie zajdzie jakieś zdarzenie - wyzwalacz, które powoduje wybuch. Wtedy jedno popołudnie to może być koniec elektronicznego handlu w dolarze.
Obligacje wskazywały już od pół roku (ponad) odmienny kierunek od giełdy. Pytanie nie jest czy, ale kiedy to rozdwojenie się skończy. Bite pół roku obligacje uporczywie wskazywały na konieczność podniesienia rentowności, a to wcale się nie spełniło. Co więcej, był to w sprzeczności z kierunkiem giełdy. Jeśli obligacje spadną, to giełda nie może rosnąc, a jednak rosła. Dla mnie rzeczą oczywistą jest, że - po pierwsze - rentowność obligacji musi wzrosnąć do ok. 7% (a pewnie wyżej) oraz wskazałem nawet poziom kyzysowy (generujący zwałkę na giełdach) oraz - po drugie - wzrost oprocentowania nie bierze się z "oczekiwań inflacyjnych" (które nb. są humbugiem pojęciowym, nie ma czegoś takiego immanetnie, to jedynie skwantyfikowana miara pewnej dynamiki, nic nie mówiąca o jej przyczynach, stąd jest to koncepcja oszukańcza), ale ze wzrostu premii za ryzyko bo Obama-stan idzie w kierunku Zimbabwe, po uchwaleniu Medi security jest to pewne. Pytanie kluczowe tylko kiedy. Rozdwojenie jaźni może trwać miesiącami, ale kiedyś się kończy. W tzw. międzyczasie - korzystając z pieniędzy Benjamina wielcy gracze, w tym m.in. Pimco, zarobili grube miliardy, grając na chwilowe wzmocnienie obligacji.
Ostatnio zauważono wyraźną niechęć do obligacji, zarówno na długim końcu, jak i na dole. Obligacje dwuletnie sprzedały się z rekordowo niskim pokryciem (ok. 2,5) przy poprzednio notowanym 3,5. Co więcej, wyraźnie wzrosło oprocentowanie, także na dole. W bilansie też dzieja się dziwne rzeczy. Ponad pół biliona w obligacjach 2009 r. kupili niezydentyfikowani nabywcy indywidualni, zwani myląco "households", choć może to być każdy, od anonimowego hedge-fund po kucharkę z rachunkiem maklerskim. Według wieści gminnej jest to grupa sześciu dużych funduszy działających na zlecenie Bena, czyli de facto kupujący obligacje Tymona dla Bena w tzw. trójkącie.
Na dziś próbuję sobie odpowiedzieć na pytanie, czy obecny ruch na obligacjach to już jest ten ruch, czy nie, bo że jest on kontynuacją ruchu z jesieni - użyłem frazy "pociąg ruszył" - jest także oczywiste. Pociąg raz ruszony jedzie, pytanie czy teraz przyspieszy. Nie jest wcale powiedziane że tak stać się musi, nie znamy wszystkich książek Bena. Według mojej oceny połowa papieru Tymona jest wydrukowana przez Benka. Pewną wskazówką jest fakt, że ruszyły obligacje na dole które były do tej pory przywiązane mocno do zera. Krzywa jest coraz bardziej stroma i napięta i musi chlasnąć. Benito zapowiada interwencję na górze (korzystając z taniego pieniądza na dole, chce zaczarować pieniądz na górze) i tymi zapowiedziami przyczynił się do wzrostu oczekiwania na wyższe stopy. Rozumowanie Benjamina jest następujące. Mamy tani pieniądz na dole (krótkie terminy), który możemy drukować do woli i mamy na niego nabywców. Nikt nie chce kupować papierów długich, poza tym mają wysokie oprocentowanie (aczkolwiek i tak o połowę niższą od racjonalnego). W związku z tym zaczniemy restrukturyzować obligacje, wymieniając drogie krótkie (0%) na tanie długie (3,75%), czym obniżymy oprocentowanie długich oraz jednocześnie wydłużymy sobie strukturę długów federalnych (wydłużymy średnią zapadalność). Klienci będą przecież szczęśliwi, kiedy zarobią na bondach zamiast 0,10% - 3,0% rocznie! Dwie pieczenie przy jednym ogniu, człowiek roku i Nobel w kieszeni. Według zezowatego trzeba rzeczywiście być monetarystą, żeby w taką brednię uwierzyć. Jeśliby tak było, to nie tylko by oprocentowanie krótkich spadło na taką wiadomość (a wzrosło), ale jeszcze by w panice spadło na długich (a też wzrosło).
Dolar w oczekiwaniu na wyższe stopy natychmiast poszybował (pisałem w analizie po raporcie o bezrobociu) i został (pewnie świadomie) umocniony serią danych o padaczce na obrzeżach eurolandu. W kraju ślepych zezowaty jest królem! Ale niestety kwity Tymona będą dawać większy dochód, zwłaszcza że jest ich coraz więcej. Mało tego. Zaczyna się ujawniać ogrom niechęci prawdziwych nabywców, czyli zakres dziury manipulacji, gdzie w miejscu rzekomych fantomatycznych klientów jest po prostu klon Benka. Połowę obligacji rządu USA nabywa bank centralny! To jest drukowanie pustego pieniądza w czystej postaci, czyli nie eufemistyczne "quantitative easing", ale ordynarna monetyzacja długów państwa, czyli drukowanie kasy. Świadomość tego może spowodować radykalne podniesienie premii za szmaconego pokątnie przez Bena lollara i ryzyko załamania dolara rośnie lawinowo. Tytuł człowieka roku Time może być - jak często dotąd - tzw. pocałunkiem śmierci, bo że moment krachu czarodzieja Bena nadchodzi wielkimi krokami, czuję nie tylko ja, przeczuwa to wielu. Benek będzie grabarzem lollara, bo nawet w mojej najbardziej pozytywnej wizji ta waluta nie wytrzyma do końca jego kadencji, nie ma takiej szansy w kalendarzu.
El-Erian z Pimco jest właśnie tego zdania. Długi koniec obligacji nie da się Benowi zaczarować, bo to byłoby wbrew naturze. Jedynym kupcem długich obligacji będzie Ben. Pisałem o tym wcześniej, Pimco potwierdza to w grudniu. Wyszli z obligacji skarbowych na setki mld i wchodzą w obligacje korporacyjne (a więc akcje muszą upaść). Być może byli w akcjach. Co prawda Pimco dął dotychczs w swoje trąby, należy też do PPT, ale logika jest nieodparta. El-Erian brzmi tak, jak trębacz na zamku oddziału trąbiący na odwrót. Chłopaki, koniec hossy na giełdzie. Od nowego roku do Nowego Yorku obligacje w dół, akcje w dół, dolar w górę.
Co dalej? Jeśli ruch przyspieszający jest dość silny (a świadomość dość powszechna) nie pomoże nawet awaryjne czarowanie biliona households. Po prostu oprocentowanie wzrośnie, a Benek podąży pokornie za rynkiem, tak jak do tej pory było zawsze. Jeśli to ten moment przyspieszenia, to lolar po new year przedłuży swoje odbicie, przygniecie giełdę, a wtedy zacznie się wtórne short-squeeze na dolarze, jeszcze potęgujące załamkę i będzie drugie dno. Jeśli to nie jest moment przyspieszenia, impuls na lolarze powoli wygaśnie w ruchu horyzontalno-opadającym, a giełda może kontynuować swoje chore meltup na komputerach wyżej. Wersja pośrednia to ruch horyzontalny na giełdzie, lolar opadający. Jak myślisz, który wariant wybieram?
Wybieram wariant lekkiego short-squeeze na dolarze i nurkowanie giełdy. Być może nie jest to w planach, ale z drugiej strony giełda na pewno nie ma wewnętrznej siły do wspinaczki w górę. Nie widać przekonującego końca recesji i spadku bezrobocia na horyzoncie. W najlepszym wypadku można giełdy utrzymać na tych poziomach, tylko pytanie: po co. Sprawa rosnącego apetytu pożyczkowego Wuja Sama jest bardziej paląca, a obligacje w końcu muszą dać większą premię, czekały na to już dość długo. Zresztą do tej pory ten rynek, jako fundamentalny, i największy - Sam jest i pozostanie największym gorylem w zagrodzie - zawsze miał rację. Od niego zależą dalsze przepływy kapitałów i od niego w końcu zależy, co i jak będzie podpisywał Tymon, a drukował Benek, bo to Benek ogłasza stopy, ale dyktuje je rynek.
To największa tajemnica monetarystów. Oni podają stopy podążające za rynkiem, dlatego, że po prostu nie potrafią rynkowi kazać ustalić stóp na obligacjach. Owszem, mogą kombinować grę w trzy karty, zastraszanie, przemówienia, komunikaty, ale stopy ustala rynek i idzie on już w biliony. Benjamin nic rynkowi nie może kazać, może ustawić stopy w wannie. Jeśli natomiast ustali stopy procentowe wbrew rynkowi, to albo nie sprzeda obligacji, albo wtrymiga banki komercyjne mu wyssą całe rezerwy. Oto tajemnica wielkiego czarodzieja od ogłaszania "polityki monetarnej". Wystarczyłoby comiesięczne ogłoszenie na stronie FED i po krzyku, zamiast wielkich czarów szamana od siedmiu boleści, który zbankrutował największą gospodarkę planety Ziemia. Taki poziom nieuctwa - w sensie kwot - może rywalizować tylko z kosmosem, aczkolwiek już Einstein zauważył, że z najłatwiej dostępnych nieskończoności powszechna jest głupota. Nie ma granic i jest za darmo w nadmiarze.
Co jest niezaprzeczalne, to redukcja zakupów obligacji dolarowych przez Azję (Chiny wyprzedają rezerwy na swój pakiet stymulacyjny, a Japonia nie ma wzrostu rezerw) oraz Europę (własne puchnące potrzeby pożyczkowe). Pozostaje popyt wewn. (bezrobotny Jones) oraz czary-mary w książkach, ale długo tego pociągnąć nie można. W 2010 trzeba sprzedać obligacji dodatkowo za ok. 2 bln, a realnych dawców kapitału raczej nie widać. Pozostaje liczyć na cud spadku rentowności, który w tej sytuacji się nie może zdarzyć, wręcz przeciwnie, nożyce zaczynają się rozwierać.
Co zatem na krótko? Obligacje powinny pociągnąć dolara z short squeeze, być może będzie testowane o,800. Wtedy w strachu oczywiście druga tura pomocy i drukowanie na całego, jak to mówi Faber jakby jutro nie istniało. Czy to już w styczniu? Niekoniecznie, ale data ładna. Poza tym ten ostateczny rajd przed śmiercią jest niejako obowiązkowy. Pamiętacie odbicie na 0,6660. Było oczekiwane i zdarzyło się precyzyjnie, oczywiście z pięknym przekonującym zawijasem na dziękczynienie, kiedy już wszystko było pięknie... Mnie nawet nabrali, przekonująco, że to wygląda na skutecznie przebicie. I przyszedł prezent z Dubaju, zaraz potem Moody w Grecji, Hiszpania i reszta. Zbyt piękny moment, żeby go zmarnować, ale nic nie stoi w gazetach.
Co dalej z lollarem? Po odrobieniu tego ostatniego lotu, jak dojdzie do "fazy druku", przebicie powrotne 0,660 nie będzie żadnym problemem, ani - podejrzewam - 0,6250. Moim docelowym poziomem jest 0,500. Tak sobie myślę, że to okrągła liczba i da się utrzymać. Pytanie w jakim terminie. To zależy od dynamiki na obligacjach w I kw.'10.
Na koniec diagnozy piramidy na Sylwestra 2009 polecam ciekawe obserwacje z artykułu podanego przez Yogosa Debt deflation. Mnie zdziwiły/uderzyły tam dwie rzeczy. Po pierwsze: jak można się tak odkryciem mechanizmu deflacji podniecać, przecież to jest proste. No tak, proste jest, jak rok postudiujesz temat. Ja dochodzę do takiej konkluzji z analizy systemu, jako całości. Keen opisał prostym językiem istotę tej depresji i jej dalszy rozwój, otóż neoklasyk i monetarysta nie rozumie tego, bo najzwyczajniej jego model tego nie przewiduje. Nie ma takiej opcji, nierównowaga. Ich weiss nicht. To dla mnie bardzo ważne spostrzeżenie, bo choć wiem to praktycznie, nikt tego jeszcze tak prosto nie napisał. Monetaryści z banków centralnych nie widzą - przynajmniej w swoich książkach i wystąpieniach - dynamicznej natury tego kryzysu.
Drugie uderzające - rekomendacja naukowej pracy Benka nt. Fishera - omówienie nie jest warte straty czasu. To są dwie superważne informacje, których nigdzie indziej nie ma. Otóż pilot odrzutowca - monetarysta - nie wie, jak zachowuje się on w fazie dynamicznej, gorzej - on zna tylko statyczne prawa Newtona, nie słyszał o równaniach przepływu Bernoulliego (jest coś takiego). Cud polega na tym, że siła nośna skrzydła wynika z dynamicznych przepływów płynów (Bernoulli) i dzięki nim odrzutowiec unosi się w powietrzu, a za sterami siedzi pilot, który twierdzi, że według Archimedesa samolot powinien spaść na ziemię. Samolot leci, Benek odprawia monetarne czary, a czas biegnie, jak opisano na wstępie, do przodu...
Bawcie się fajnie w oczekiwaniu na jeszcze lepszy rok.
Portfel cały wypchany lollarami...
Wszystkim, urzędnikom, bankierom, wyrobnikom i doktorom, a także pacjentom.
środa, 30 grudnia 2009
new lollar collection
Jako mianowany na sekretarza skarbu przez Waszmość, dziękując pozwalam sobie przesłać najnowsze wzorniki jakże szanowanej wszem i wobec waluty. Sądzę, że znakomite usytuowanie w środkach opino-twórczych Waszmości pozwoli na przeprowadzenie szerokiej akcji marketingowej i oswajania gawiedzi z proponowanymi wzorami. The nothingstore.
z poważaniem
Grzeso
Oto ona
wtorek, 29 grudnia 2009
Lecz nie bądź jak odkurzacz
Dziękując Szymkowi za pochwałę, przypominam jak działa pochlebstwo - jak kredyt który trzeba spłacić :) Oto jego tekst.
Znam jednego człowieka, o którym słowo twardy to mało. Znam Go dobrze. Całe życie miał pod górę. Gdy dorastał był traktowany surowo, gdy dostał się na studia Komuszki zrzuciły go na rezerwową. Zaproponowali mu studia w Mińsku po rosyjsku, zgodził się. Na studiach był jednym z dwóch, którzy nie byli kandydatami do partii. Ukończył Politechnikę i wrócił w rodzinne strony. Jeszcze w latach '80tych rozpoczął pracę w dużej hucie. Początkowo w dziale automatyzacji następnie 'władze' zaproponowały mu fotel dyrektora. Deal był taki, że miał wstąpić do partii, powiedział że wstąpi lecz nie zrobił tego, zbieżnie doszło do tzw. transformacji ustrojowej w PL, został pomimo tego zwolniony bo komuszki poczuły się oszukane. Przyjęto go ponownie jako pracownika fizycznego, po roku ponownie w dziale technicznym. Zaangażował się w działalność polityczną i działał aktywnie w solidarności związku zakładowego. Użerał się z tumanami, którzy swoje kierownicze posady mieli dzięki wzajemnej koterii. Zmienili się właściciele huty, został sekretarzem rady nadzorczej ale tylko na pół roku bo mówił jak jest a nie jak chciano aby mówiono.
Obecnie już nie pracuje w zakładzie któremu poświęcił swoją młodość, karierę. Huta jest obecnie na skraju upadłości.
Po latach mówi, że nie było warto. Zarobki miał marne jako automatyk, wszystko co ma zdobył ciężką pracą.
Nie wywyższał się, nie kadził i nie pragnął by mu kadzono. Poznałem ludzi, z którymi pracował, prostych robotników i inżynierów. Robotnicy mówią że jest 'przechujem', wykształciuchy, że 'zestawiarnia chodzi super'. Choć żałuje, że się nie dorobił to postąpił by tak samo gdyż jest człowiekiem dla którego nie ma kompromisów albo się jest uczciwym albo nie, albo mądrym albo głupcem.
Utrata godności człowieka zaczyna się wtedy kiedy nie przez pracę ale przez kłamstwo zaczyna się zarabiać na nieświadomości innych - i to będzie boleć w końcowym rozrachunku.
I krótki komentarz, niejako w kontynuacji grudniowego nastroju ze stanu wojennego.
Zważ by nie rozmawiać nigdy z obcym o tym co gotuje krew. Bądź jak lustro, co odbija cudzy gniew... Lecz nie bądź jak odkurzacz, co tylko ssie by ssać... I nie żyj tak jak matoł, co nie wie kto w co gra.
poniedziałek, 28 grudnia 2009
Wyżnikiewicz, Trystero, CTKJ?
Zamiast spokojnie cieszyć się świętami, w czasie gdy ja wklejałem na blogu kolędy, inni pracowicie wypełniali swoje blogi jadem... Cóż, każdy robi to co musi. Piesek na ten przykład czuje przymus kategoryczny, aby obsikać jakieś drzewko, a w braku drzewka moją nogawkę.
Aby nie tracić czasu, na wyszukiwanie o co chodzi, masz gotowe, jeśli chcesz to badać. Ja nie za bardzo, stąd gotowce. Swoją drogą gratuluję sukcesów w owocnym studiowaniu moich tekstów. Onegdaj szacowny doktor nauk nie zechciał wyjaśniać niczego, bo z profanami nie gada. Dziś, nieproszony, całe artykuły pisze, polegające na manipulacji. Doktorant wypisuje bzdury i konfabulacje, a kiedy otrzymuje odpowiedź, biegnie ze skargą do doktora. Prędko, prędko do doktora, bo teoria bardzo chora... Tak się zastanawiam, czy to moja "ważność" tak wzrosła, czy ich "autorytet" tak uwiądł.
Chłopaki, zdecydujcie się wreszcie, czy warto mnie czytać (i studiować), czy nie, bo wasze tańce są żałosne. Nie warto czytać, a wy studiujecie mój blog i jeszcze recenzje i paszkwile wypisujecie, kiedy normalni ludzie siedzą za stołami i śpiewają kolędy. To ja już taki ważny jestem? Nie wbijajcie mnie w dumę, a siebie w idiotyzm. Zachowajmy proporcje.
Gratuluję też na nowy rok awansu. Macie duże szanse na fuchę w Super Ekspressie oraz pomponik.pl, doszlifujcie tylko warsztat, trochę dystansu do swoich autorytetów (tu mały look w loosterko), bo najlepiej to nie wygląda. Panie doktorze, panie doktorancie, nie idźcie tą drogą. Zrobicie z siebie pośmiewisko, lojalnie ostrzegałem. Dlatego - jeśli nadal chcecie mnie zaszczycać swoimi "analizami" - żądam wyraźnego zaznaczania źródeł oraz poczynionych skrótów, bowiem collage różnych urywków wyrwanych z kontekstu nie tylko jest manipulacją sensu stricte, ale ponadto narusza prawa autorskie. Skoro cytują i obsmarowują mnie autorytety, zasługuję na cytowalność, prawda? Gwoli reguł naukowych, prawa prasowego oraz autorskiego. Cytat-źródło. Czy musicie uciekać się do tak tanich chwytów, jak wyklejanka urywków zdań z komentarzy do mojego bloga? Nic ciekawszego nie dzieje się na świecie, nie mówiąc o waszych domach? Nie jestem drobiazgowy, ale na kilka cytatów, w tym trzy przeinaczone (niedozwolone skróty, nie mówiąc o wyrwaniu z kontekstu), żadnego źródła?
Życzę zatem frustratom wielu sukcesów na drodze łamania dobrego smaku (i prawa) w roku 2010, profesjonalnie a jakże! Do siego. Zdrowej manipulacji z braku czego lepszego. Charakterystyczne, że nie pokusili się na odpowiedzi ad rem, profesjonaliści od PR, a jest do czego, proszę bardzo. Owóż kiedy brakuje argumentów, klasyk dezinformacji zaleca zacząć pluć, oczerniać, a najlepiej znaleźć sobie sojuszników...
Nie dyskutujemy z nadętymi
Jak sikać pod wiatr, czyli bezrobotni agresywni
Strzała frusterkiewicz! Właśnie zszedłeś na poziom MPWiK. Pociesz się, że tak musiało być, it's human nature. Ja niestety nie dołączę do imprezy, nie gniewaj się, lojalnie uprzedzałem (patrz art. wyżej). Kiedy ci się nie zgadzają fakty, bierzesz "na autorytet", to działa na wiernych. Apage~! Ale odradzam Ci czytanie tego bloga. Wierzysz przecież, że żadnego kryzysu finansowego nie było i nie będzie, jeszcze stracisz wiarę. Pamiętam o przestrodze: biada tym, którzy gorszą maluczkich.
Zatem nie czytaj, nie pytaj, nie donoś i nie odnoś, nie przynoś i nie wynoś, daj sobie luz chłopie, chociaż w święta, bo będę musiał cię naprawdę obsmarować, panie autorytecie, recenzujący ścinki z niszowych blogów, latający po necie jak narcyz, w poszukiwaniu swego nazwiska i gryzmolący paszkwile, kiedy inni świętują, tak jakbyś naprawdę w tym centralnym planowaniu nic lepszego do doktoryzowania nie miał, a po co ci to? Jeśli zechcesz jeszcze głębiej zanurkować, proszę bardzo, jestem świetnym trenerem nurów, ale pomnij: ostrzegałem.
Do siego roku! Prost, cheers, skol! Kto powiedział, że minister Fedak jest niesympatyczna?
PS. Zażądałem od agresorów szanowania prawa autorskiego na ich stronach (zobaczymy czy usuną) oraz mailem. Powierdzenie wysłania sprostowania prawo cytatu zezorro.blogspot.com.
Pierwszy odpowiedział pan doktor (oczywiście komentarz tej samej treści na stronie usunął).
From: Bohdan WyżnikiewiczAdd contact
To: zz@*******.me
Date: Mon, 28 Dec 2009 09:28:14 +0100
Panie zezowaty zorro,
Nie mam zamiaru zamieszczać żadnych sprostowań:
1. Nie cytuję Pana, tylko Tystero.
2. Jeżeli dwa fragmenty Pańskich opinii, które przytoczyłem, w sprawie
recesji w 2009 roku nie są prawdziwe, to mogę o tym wspomnieć, ale
potrzebuję dowodu.
3. Blog nie jest artykułem.
4. Od dawna ignoruję Pana w Internecie, a tekst Tystero przytoczyłem z
satysfakcją: to Pan mnie pierwszy zaatakował, a nie ja Pana. Wyzwiska
pod moim adresem Pańskiego autorstwa zasługują na wytoczenie procesu
cywilnego o zniesławienie, czego nie zrobię, bo nie mam na to ani czasu
ani ochoty.
5. Link podany przez Pana niczego nie pokazuje.
Bohdan Wyżnikiewicz
Co jako żywo udowadnia zamiar trwania w łamaniu prawa, stąd moja odpowiedź.
From: zz@******.me Add contact
To: Bohdan Wyżnikiewicz
Date: Mon, 28 Dec 2009 10:09:25 +0100
This message is not encrypted, and is digitally signed by "zz@******.me"
Wielce Szanowny Panie Doktorze nauk ekonomicznych!
Z przykrością stwierdzam, iż w swojej pospiesznej odpowiedzi
(dziękuję) potwierdził Pan zarówno swoją złą wolę w poruszonej
przeze mnie sprawie, jak i ignorancję co do stanu prawnego. Proszę
szczegóły skonsultować z fachowcami, ja ograniczę się do minimum.
1. Nie interesuje mnie kogo pośrednio Pan cytuje. Interesuje mnie
podawanie cytatów jako mojego autorstwa. To co Pan opublikował nie
jest mojego autorstwa, bowiem wypacza treść i sens moich
wypowiedzi.
2. Nie potrzebuję Panu przedstawiać żadnego dowodu swojego
autorstwa, ani treści swoich poglądów czy publikacji, to Pan jest
ustawowo zobligowany podać źródła na które się Pan powołuje, w tym
konkretnie przypadku moją osobę. Zacytował Pan tekst i przypisal mi
jego autorstwo wbrew warunkom licencji - patrz tekst na mojej
stronie. Osoba, którą Pan wskazuje jako źródło, nie ma stosownej
licencji, zresztą to bez znaczenia, bowiem to Pan musi dbać o
poprawność prawnoautorską swoich publikacji. Tekst przypisywany mi
nie jest mój, a Pańskie wybiegi są żałosne. Odmowa sprostowania,
które mogłoby zaistniałe braki konwalidować, uniemożliwia
dochowanie wymogów prawa, zatem stanowi przesłankę złej woli. Dał
Pan właśnie dowód postanowienia dalszego łamania prawa.
3. Blog jest objęty zarówno prawem autorskim, jak i prasowym, patrz
orzecznictwo SN. Pańskie wykładnie pojęcia artykuł nie mają w
sprawie zadnego znaczenia.
4. Szczegóły pańskiej współpracy z Pańskimi źródłami są mi
obojętne, gratuluję satysfakcji. O ile mnie pamięć nie myli
chronologia wyzwisk jest odmienna, ale mogę być w błędzie. Co do
dalszych działań w niczym Pana nie krępuję.
5. W sprawie linków proszę spytać pierwszą z brzegu osobę obeznaną
z internetem.
W związku z jasno wyrażoną odmową zachowania ustawowego prawa do
sprostowania (ust. Prawo Prasowe) oraz cytatu wg. licencji na moje
utwory (ust. Prawo Autorskie), które potwierdza Pański zamiar
trwania w manipulacji moimi wypowiedziami, zajmuję następujące
stanowisko.
1. Zabraniam Panu powoływania się na moje wypowiedzi bez
uprzedniego pisemnego uzgodnienia.
2. Żądam usunięcia wszystkich moich cytatów z Pańskich publikacji,
a tam gdzie to jest niemożliwe, umieszczenie stosownej wzmianki o
proteście. Nie zamierzam figurować w pracach osób lekceważących
prawo i dobry obyczaj.
Przykro, że - jako naukowiec - nie stara sie Pan nawet zachować
pozorów szacunku dla prawa autorskiego, jednego z filarów
nowoczesnej nauki. Co do elegancji odmowy sprostowania nie będę
Pana zanudzał, bo najwyraźniej szkoda czasu.
Żegnam
zezowaty Zorro
Pan Bohdan Wyżnikiewicz - do czasu uzyskania tronu papieskiego - nie ma prawa powoływać się na moje wypowiedzi bez uprzedniego pisemnego uzgodnienia ze względu na brak poszanowania polskich ustaw i dobrego obyczaju. Odmawia sprostowań, zatem - krótka piłka - jego wypowiedzi na mój temat są ex definitione manipulacją i konfabulacją. Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało.
Teraz czekam na drugiego asa, na razie usunął komentarz, zero odpowiedzi na maila. Ach ten internet, niby tak łatwo manipulować, tu poszczekać, tam nasikać, a tu zonk! Się porobiło.
Odpowiedź nadeszła w postaci ignorancji - jak to dobrze pasuje - i siarczystej riposty (czy gostkowi naprawdę nie żal czasu, poświęcił mi chyba pięć artykułów, za co on mnie tak kocha?) na blogu. Zatem sprawa jasna, oto mój mail wysłany do asa Krakowa.
From: zz@******.me Add contact
To: trystero.pl@*****.com
Date: Mon, 28 Dec 2009 16:10:37 +0100
This message is not encrypted, and is digitally signed by "zz@******.me"
W związku z tym, że zignorował Pan jasno wyrażone wezwanie do
zamieszczenia sprostowania (ust. Prawo Prasowe) oraz cytatu wg.
licencji na moje utwory (ust. Prawo Autorskie) - usunięty komentarz
z g.8.11 oraz poprzedni mail, które potwierdził Pan na piśmie w
swoim wpisie w blogu 28.12.2009, g.14.24, a mianowicie zamiar
trwania w manipulacji moimi wypowiedziami, zajmuję następujące
stanowisko.
Podziękowałem Panu za serię artykułów, w komentarzu który Pan
usunął, doceniającym wkład pracy włożony w studia moich poglądów.
Niestety usunął go Pan, jakkolwiek tekst został wysłany także
mailem. Zażądałem w nim także cytowania moich wypowiedzi zgodnie z
licencją na mojej stronie, które Pan zignorował. Zamiast reakcji na
zawiadomienie o naruszeniu prawa z wezwaniem do jego usunięcia,
raczył Pan skomentować je na piśmie jako "stek wyzwisk i
insynuacji". Świadczy to o Pańskim neandertalskim podejściu do
reguł cywilizacji, na które kształcony człowiek, za którego Pan się
uważa - jest Pan rzekomym doktorantem czołowej uczelni - raczej nie
powinien sobie pozwalać.
Zabraniam Panu powoływania się na moje wypowiedzi bez uprzedniego
pisemnego uzgodnienia. Nie zasługuje Pan na domniemanie dobrej
woli, bowiem publikuje Pan manipulacje i konfabulacje na temat
moich poglądów, odmawiając prawa do korekty a nawet
licencjonowanego cytatu. Otóż wykorzystywanie cudzej twórczości
poza licencją jest kradzieżą. Skoro jest to Panu obojętne, to
Pańska pycha mnie zwyczajnie poraża.
Żądam w związku z powyższym usunięcia wszystkich moich cytatów z
Pańskich publikacji, a tam gdzie to jest niemożliwe, umieszczenie
stosownej wzmianki o proteście. Nie zamierzam figurować w pracach
osób lekceważących prawo i dobry obyczaj. Pańskie elukubracje na
mój temat są z tego właśnie powodu - odmowy rzetelnego cytatu -
manipulacją ex definitione.
Przykro, że - jako naukowiec - nie stara sie Pan nawet zachować
pozorów szacunku dla prawa autorskiego, jednego z filarów
nowoczesnej nauki. Co do elegancji odmowy sprostowania jest po
prostu żałosna, w konfrontacji choćby z doktorem W., który
odpowiedział niezwłocznie.
Żegnam
zezowaty Zorro
No i oto mamy spokój, drogi Watsonie. Recenzje PP Wyżnikiewiczów oraz Trysterów są niestety konfabulacjami, skoro nie muszą dbać o źródło swoich informacji. Poezja na temat zezorro, kurczę chłopaki, przegięliście i to zdrowo ;)
sobota, 26 grudnia 2009
Gaz do dechy. Pawlak wysiada.
Pisze Dorota.
Zrobiłam risercz, ale wiele mi nie wyjasnił. IMO są dwa potencjalne wyjaśnienia szumu wobec umowy gazowej:
1. przez niedogadanie się z nami Rosja chce wywrzec presję na UE w jakiejś niekoniecznie związanej z gazem kwestii politycznej, tak Izwiestia sugeruje:
http://www.tvn24.pl/12692,1634655,0,1,polska-pr...
To jest ściema, wykorzystanie nadarzajacej się okazji. Inicjatorem zadymki był Pawlak, spojrzyj w kalendarz.
2. Strona polska nie może spełnić natychmiast żądań rosyjskich w sprawie Gudzowatego, Pawlak ma świadomość, że opozycja go przed Trybunał Stanu będzie próbowała postawić (bezskutecznie, ale jednak).
W tle - oskarżenia PiS-u przez Pawlaka o rezygnację z obnizonej ceny gazu:
http://waldemarpawlak.blog.onet.pl/
http://www.tvn24.pl/12692,1634560,0,1,awantury-...
I próba "wyłączenia się" rządu z tego sporu i przeniesienia go na płaszczyznę B2B:
http://www.bankier.pl/wiadomosc/Niejasnosci-w-u...
Reakcja Kaczyńskiego popchnęła Waldka i uderzył w ścianę, stąd paniczna reakcja.
(NB - tego artykułu Kublika nie znalazłam).
Zaraz się wyjaśni dlaczego, Kublik jest w gazecie fachmanem od gazu.
To tyle ciekawszego, co znalazłam, a i tak ciemność widzę, widze ciemność.
Tyle research biegłej w kwestiach gospodarczych Doroty (dla niewtajemniczonych to rasowa spekulantka giełdowa). Teraz diagnoza zezowatego.
Na początek ustalmy, co zrobił Waldek. Otóż pan premier Waldek zrobił typowy unik "na głupa", kiedy już okazało się - z jakichkolwiek powodów - że nie jest w stanie dotrzymać słowa danemu Putinowi, a mianowicie "wycisnąć" Gudzowatego z tranzytu gazu jamalską rurą przez Polskę, udał że został wprowadzony w błąd. Na winnego wyznaczono nielubianego przez Waldka urzędnika z PGNiG, któremu Waldi zarzucił podsunięcie nierzetelnych danych, które uniemożliwiłyby mu jakoby negocjacje. Jeśli ktoś ma pojęcie, jak rozmowy handlowe się odbywają, to wie że takie cuda nie mogą się zdarzyć nie tylko w Polsce, ale nawet w Bambuko.
Mamy zatem niespodziewaną woltę Pawlaka na święta. Przypomnijmy, że Putin na Westerplatte 1.09.09 wyraźnie upomniał się o przywrócenie pierwotnego składu właścicielskiego, zgodnie z memorandum założycielskim konsorcjum budującego rurę jamalską w Polsce. Z artykułów poniżej łatwo można wychwycić, że jego żądania są nie tylko prawdopodobne, ale mocno zasadne. Sprawa wprowadzenia Bartimpeksu pomiędzy dwóch partnerów - PGNiG oraz Gazprom - jest mocno kontrowersyjna. Pawlak zatem podczas listopadowej wizyty w Moskwie osobiście uzgodnił z Putinem, że dopilnuje wyrugowania Gaz Tradingu z 4% udziałem w rurze w Polsce (struktura jest piętrowa, bo w samym Tradingu Gudzowaty ma 37%, ale za to decydujące, w ten sposób może sterować decydującymi 4% Europol Gaz).
Trochę historii- artykuły dotyczące konfliktu o tranzyt gazu.
Sąd Najwyższy umorzył sprawę opłat za tranzyt rosyjskiego gazu
Czy polsko-rosyjsko umowa gazowa z 1993 r. była fatalna?
Jamalski proces bliski końca
Zaczął się proces byłego ministra przemysłu
Sądowa epopeja sprawy jamalskiego rurociągu i światłowodu
Szybki proces o długim gazociągu Jamał
Teraz akcja przyspiesza. Dzień po wolcie Pawlaka ginie szef kancelarii premiera.
Dyrektor Kancelarii Premiera nie żyje. Prawdopodobnie samobójstwo?
Informacje na temat ofiary są starannie wyczyszczone, ale po bliższym przyjrzeniu życiorys nie pozostawia złudzeń. Oficer przeszkolony przez UOP na WAT. Urzędnik wysokiej klasy, specjalista od "ochrony informacji", czyli pilnowania interesu. Co ciekawe, zniknęły z publikacji w internecie pewne dane.
Oto usunięta fraza z artykułu na portalu gazeta.pl
... Marek Belka (5); Grzegorz Michniewicz (5); Waldemar Siwak (5); Filip Grzegorczyk (4)... Marian Kasperczyk (4); Marek Kossowski (4) ..... Tymczasem w statucie EuRoPol Gaz pakiet 4 proc. akcji założycielskich ...
Ktoś dokonał rewizji historii... Orwell by się uśmiechnął. Gdzie panowie wymienieni powyżej i zniknięci po orwellowsku się spotykali? Z tekstu wynika jasno, że chodziło o przepychanki w zarządzie jakiejś spółki, w której występowali jednocześnie. Liczby w nawiasach oznaczają liczbę głosów na walnym, w procentach. W jakiej to spółce panowie tak się ładnie kontaktują? Badania wprost nic nie dadzą, bowiem tak naprawdę nazwiska nie są zafiksowane w zarządach (tu jest jawny rejestr KRS), ale w statucie, który - po pierwsze - jest tajny oraz - po drugie - jak uświadamia odyseja z wprowadzeniem trzeciego akcjonariusza Europol Gaz, podlegał zmianom, kwestionowanym przez prokuraturę i sądy. Kwerenda danych z KRS to potwierdza. Panowie nigdzie nie występowali razem, więcej - ich związki są pośrednie, okolicznościowe, przez wspólnych znajomych, przez tzw. kręgi. Potwierdza się wcześniejsza hipoteza, że kluczem do trzymania Europol Gazu jest statut spółki.
Nie mogąc wprost dotrzeć do sedna sprawy, ale na pewnym tropie - ujawnionym prez usuniętą informację (drżyj cenzuro, dziura jest ciekawsza od zawartości) - trzeba oprzeć się zatem na powiązaniach pośrednich wymienionych panów. Oto ich podstawowy krąg oddziaływania biznesowego, ujawniony przez udział w zarządach spółek.
Grzegorz Michniewicz (5) krąg UOP
Polski Koncern Naftowy Orlen S.A. (Płock), KRS 0000028860
Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo S.A. (Warszawa), KRS 0000059492
Nafta Polska S.A. (Warszawa), KRS 0000012506
Przedsiębiorstwo Przeładunku Paliw Płynnych Naftoport Sp. z o.o. (Gdańsk), KRS 0000065348
Euronaft Trzebinia Sp. z o.o. (Trzebinia), KRS 0000035002
Marek Belka (5) krąg BIG
Bank Millennium S.A. (Warszawa), KRS 0000010186
Waldemar Siwak (5) krąg Elektrim
Polgaztelekom S.A. (Warszawa), KRS 0000016728
Przedsiębiorstwo Przeładunku Paliw Płynnych Naftoport Sp. z o.o. (Gdańsk), KRS 0000065348
Polski Koncern Naftowy Orlen S.A. (Płock), KRS 0000028860
Nafta Polska S.A. (Warszawa), KRS 0000012506
Filip Grzegorczyk (4)
Polski Koncern Naftowy Orlen S.A. (Płock), KRS 0000028860
Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo S.A. (Warszawa), KRS 0000059492
Marian Kasperczyk (4)
Nafta Polska S.A. (Warszawa), KRS 0000012506
Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo S.A. (Warszawa), KRS 0000059492
Marek Kossowski (4)
Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo S.A. (Warszawa), KRS 0000059492
System Gazociągów Tranzytowych Europol Gaz S.A. (Warszawa), KRS 0000060709
Gas - Trading S.A. (Warszawa), KRS 0000039178
Operator Gazociągów Przesyłowych Gaz-System Sp. z o.o. (Warszawa), KRS 0000209635
Budownictwo Naftowe Naftomontaż Sp. z o.o. (Krosno), KRS 0000035804
Przedsiębiorstwo Eksploatacji Rurociągów Naftowych Przyjaźń S.A. (Płock), KRS 0000069559
Nafta Polska S.A. (Warszawa), KRS 0000012506
Polski Koncern Naftowy Orlen S.A. (Płock), KRS 0000028860
Z tego obrazka jasno wynika, że panowie mogli się spotkać tylko w jednej organizacji, w samym centrum dzisiejszego sztormu. Usunięty z artykułu tekst mówił prawdę: panowie działali wspólnie w Europol Gazie.
Robi się ciekawie. Albo usunięto człowieka, który coś zrobił nieładnego, albo usunięto nieposłusznego, który czegoś zrobić nie chciał. Istnieje jeszcze trzecia opcja, najbardziej wstrząsająca, zniknął człowiek dla ostrzeżenia. Nie zapominaj, że to szef kancelarii premiera. Dosięgnąć można każdego. Ten konkretnie człowiek miał jednoznaczne kontakty z polskimi służbami kontrolującymi tranzyt paliw przez Polskę. Dzień po tym, jak Waldek Pawlak udaje głupa. Z ludźmi pewnego kroju głupka się nie udaje. Ja nie wiem, jaki humor ma na święta Waldek ur. Model, wydaje mi się, że - biorąc pod uwagę jego mityczną inteligencję - kiepski. Niestety jest ministrem gospodarki i to on te kontrakty negocjuje, więc metoda strusia nie wypali.
Oczywiście istnieje przecież czwarta opcja. Pawlakowi nielubiany pracownik PGNiG, za namową pałacu prezydenckiego - a jakże - podsunął fałszywe dane na tenamt kontraktów z Rosjanami. Na wieść o tym Michniewicz wpadł w przedświąteczną deprechę i ni z gruchy ni z pietruchy rzucił się na sznur, jak nie przymierzając dosłownie wszyscy ze sprawy Olewników (ostatni nawet dozorca, który odnalazł w celi powieszonego zabójcę). Artykuł o Europol Gazie zmieniły krasnoludki. Z czwartą wersją "na anestezjologa" jest jednak pewien kłopot. Jest nieprawdopodobna, to fakt, ale poprzednie też tak wyglądają. Komputer znalazł dziurę, gdzie coś było, a teraz nie ma i to też jest niestety fakt.
Wygląda więc dziś jednak na to, że nie dość - jak przewidywałem - statut Europol Gaz jest tak zakręcony, że usunąć Tradingu praktycznie z niego niesposób, to jeszcze dodatkowo wchodzą argumenty bezpośrednie. Miałem rację, choć wolałbym nie mieć. Robi się naprawdę gorąco, na myśl o tym gazie. Trzymaj się Waldek. "Na głupa" tego nie załatwisz, z kolegami mówi się prosto. Tak, albo tak. Trzecia droga prowadzi wiesz gdzie, tam gdzie koledzy rozmawiają o hazardzie.
środa, 23 grudnia 2009
wtorek, 22 grudnia 2009
W cichy grudniowy wieczór
... wybuchła bomba! Nie, nie prawdziwa, ale gazetowa, dosłownie. Zezowatemu udało się w końcu wykopać z archiwum Michnika-Szechtera brakujące ślady kombatanckie. Grudzień, mróz i śnieg. Koksowniki i ul. Puławska w Warszawie. W uzupełnieniu generalskich wspomnień teraz prawdziwa, osobista, czyli gazetowa bomba (klik-klak).
Jeśli nie wierzysz, sprawdź na portalu wyborczej. Swoją drogą czy wielki wizjoner Herbert George Welles (a może to był George Orwell?) - niech będzie George Orwelles - nie miał racji mówiąc, że kto ma władzę obecnie, tworzy przyszłość, ale też ma władzę nad przeszłością?
Małe didaskalia (kliknij). Niech nikt nie mówi, że było lekko. Nie było.
Wszystkiego, czyli ciepło pod choinką
Wszystkiego najlepszego! Najpierw jednak podsumowanie ostatniego gorącego tematu. Tak, wielki czarny wódz klepnął limity i sprawa ruszyła na poważnie. Dla jednych to dobrze, dla innych źle. My ze swoją węglową energetyką jesteśmy w bardzo złym położeniu. Na razie (sprawdź skanowany tekst porozumienia) nie ma podpisu Polski, ale możesz się nie łudzić, że tak długo pozostanie. Najpierw sprawa gazociągu (tańce Waldka wokół Aleksandra G.) czyli to co ważne, bo nam w marcu gazu w piecykach zabraknie, potem reszta...
Teraz podsumowanie plebiscytu "Z kamerą wśród zwierząt".
Globalne oszustwo klimatyczne?
To jasne 224 (84%)
Oczywiście że nie, hakerzy manipulują dane 14 (5%)
Wszystko zbada niezależna komisja 10 (3%)
Al Pachauri jest kolegą Gore 37 (13%)
Skąd by nie patrzeć, czytelnicy wyraźnie widzą przyczyny podpisanego "pakietu klimatycznego", czyli dobrowolnych limitów na rozwój konsumpcji paliw kopalnych, nie tyle w dowiedzionych zmianach klimatu, co w nie budzącej wątpliwości globalnej histerii klimatycznej, czyli operacji PR. Jakkolwiek jest ona skuteczna, na szczęście nie pozbawiła poddanych sporej dozy krytycyzmu wobec szamanów nowej religii w osobach na przykład ignoranta-noblisty Alberta Gore'a, plotącego na konferencji w Kopenhadze tak oczywiste duby smalone, że obśmiewają go w ten przedświąteczny tydzień prawicowe Washington Post i lewicowa NY Times. Noblista Gore jest nieukiem i konfabulantem do kwadratu, zaklinaczem węży i sprzedawcą proszku do prania w jednym. Szkoda skądinąd, że tak mało wiecie o związkach panów Rajendry Pachauri oraz rzeczonego proroka. Aby to nadrobić, szybkie zdjęcie (kliknij).
Tak, ci dwaj w radosnej chwili odbioru nagrody Nobla. Teraz ich kolega, noblista Obama, dokończył dzieła. Nie dziwi zatem sceptycyzm respondentów, widzących nikłe szanse w rozwikłaniu tajemnic nachalnych szalbierstw w tzw. "badaniach naukowych", zlecanych przez IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Change), a ujawnionych w opublikowanej korespondencji IRU, o czym pisałem wcześniej. Szefem niezależnej komisji, powołanej do zbadania skandalu jest... Szef IPCC Rajendra Pachauri, pokojowy współ-noblista Alberta Gore'a, wygadującego duby smalone na konferencjach, ku uciesze dziennikarzy. Wszystkie tzw. "badania", wykorzystane do negocjacji klimatycznych (i wpisanych do umowy jako "nauka"), finansuje wprost lub pośrednio IPCC, co wynika z opublikowanych wcześniej materiałów, więc nie dziwi zaufanie w obiektywność i pełność pracy komisji. Pachauri przecież o jej pracy wie wszystko. Poza tym jest noblistą, prawda?
Teraz, skoro już zrobiło się ciepło, czyli zimno, bo śnieg leży jak w moim przedszkolnym elementarzu, czas na prezent.
Kliknij, wydrukuj, zachowaj, nie próbuj wykorzystać w obrocie. Wspomnij o tych uciśnionych, którzy muszą cierpieć za miliony, przepraszam - miliardy, pracowicie zdefraudowane ku chwale ojczyzny bez ziemi, czy ludu bez ojczyzny, czy jakoś tak podobnie. Złóż pod choinką, naszym symbolem, które choć przywędrowało całkiem niedawno od Germanów, podoba się dzieciom i niech tak zostanie.
Wszystkiego najcieplejszego.
sobota, 19 grudnia 2009
Kopenhaga, 34,6C
Pokojowy noblista podpisał końcową deklarację konferencji klimatycznej w Kopenhadze Copenhagen Accord Copenhagen Accord (najedź myszą). Całkowita porażka to nie jest, co samo w sobie powinno cieszyć, zważywszy planetarne snafu z "badaniami" CRU. Ankieta po prawej jeszcze trwa, ale widać w niej pewną tendencję zwątpienia w krzywą hokejową, trudno zaprzeczyć.
Obama jednym słowem uratował jakieś przedłużenie wygasającej umowy z Kioto, bez żadnych konkretów (przeczytaj porozumienie, ciekawe słownictwo), w tym określonych limitów oraz kwot dla państw rozwijających się. Zobowiązano się do obniżenia temperatury globu o dwa stopnie C. Zezowatemu temperatura natychmiast spadła do 34,6 co w sumie nie dziwota, bo za oknem -15 (zima panie dziejku jak ta lala, globalne mrożenie w Europie). Od tej strony patrząc, to jest prawdziwy sukces. Nie ma odmrożeń, nie ma przegrzania, jest jak było, tylko lepiej.
Polecam postudiowanie umowy i sprawdzenie, z jakimi to cukierkami bananowy laureat przybył na negocjacje klimatyczne. W obliczu całkowitej medialnej klapy proroka Gore wraz z kolegą Pachauri z IPCC, Stany przybyły z rześką propozycją redukcji swych limitów emisji CO2 w wysokości... 4%, podczas gdy od reszty rozwiniętego świata oczekują cięć w wysokości 40-60%. To się nazywa wrodzony optymizm. Z drugiej strony jednak przecież grozi nam katastrofa, więc sam fakt wystąpienia Stanów z inicjatywą Kopenhagi jest epokowym sukcesem, po kilkunastu latach odmów zakończenia negocjacji Kioto. Jednak premia za zgodę trochę jakby za duża. Mamy więc tzw. sukces i zobowiązanie obniżenia średniej temperatury o dwa stopnie. Piękna umowa, równie dobrze można ustalić międzynarodową zgodę dot. redukcji ofiar głodu. Zmniejszamy o 50%! Szczytny cel.
Znowu pobieżny ogląd sprawy niczego nie wyjaśnia. Obama może jest noblistą, ale nie imbecylem. Przeleciał Atlantyk drugi raz w ciągu tygodnia nie dla jednego rautu. Kopenhaga jest sukcesem właśnie z samego powodu podpisania protokołu. Nie dlatego, że podpisał Obama i wielkie dzwony klimatyczne. Mógł on dotyczyć rozrodu rzekotek, to bez znaczenia. Pomimo koszmarnej porażki klimatologów podpisany tekst porozumienia zawiera dla kliki Gore'a i Blankfeina wszystko o co zabiegali.
Znajduje się w nim bowiem kluczowe dla dalszych czarodziejskich poczynań uznanie "naukowej zgody" według czwartego raportu klimatycznego IPCC oraz zobowiązanie do redukcji planetarnej emisji gazów cieplarnianych o 50%. To wystarczy do dalszych akcji. Drżyjcie narody. Co prawda nie wiadomo, kto i ile będzie musiał obciąć o 50% (i co), ale za to wiadomo kto ustala kryteria i kto będzie to liczył. To jest ukryty przez media sens dziwnego ni to sukcesu, ni to porażki Kopenhagi. Naukowy konsens czarów klimatycznych właśnie został zatwierdzony umową międzynarodową. Zezowaty zawsze mówił, że nauka to potęga.
piątek, 18 grudnia 2009
Jak sikać pod wiatr, czyli bezrobotni agresywni
Wywiązała się ostatnio w związku z danymi o hamerykańskim bezrobociu niejaka pyskówka, do uczestnictwa w której namawiał mnie zdezorientowany herbarz.
Zważ, że w moim tekście pierwotnym, oraz wtórnym nie odnoszę się ani słowem tekstów innych publikacji polemicznych, w tym blogów. Na "poprawki" szanownego dyskutanta, zarzucającego mi manipulację, wygłoszone pod pierwszym tekstem odpowiedziałem rzeczowo i zgodnie ze stanem faktycznym
Uwagi w większej części nie odnoszą się do mojego tekstu, bo polemizują z twoim wyobrażeniem tego co napisałem, a nie tekstem jako takim. Po drugie częściowo są nieprawidłowe merytorycznie, więc dałeś plamę. A po trzecie - w związku z dwoma powyższymi - recenzja jest niegrzeczna, więc nie będę odpowiadał, bo szkoda mi czasu. Skąd bierzesz ten mentorski ton "prostuję, dementuję, pouczam"? Możesz mieć rację. Mi to obojętne, naprawdę, popracuj nad tym sam. Poczekaj na następne dane, ja wiem jakie będą, a ty możesz zgadywać :)
odmawiając polemiki z wydumanymi "zarzutami".
I rzeczywiście, jak na zawołanie kolejne dane potwierdziły moją hipotezę i opisałem to w drugim tekście, który całkowicie polemistę wytrącił z równowagi. Zauważ, że także tam nie ma żadnego odniesienia do jego tekstów i objaśnień dla ubogich. Ani słowa odniesienia do jego osoby, jego bloga i jego nauk. Niemniej najwyraźniej poczuł się tak dotknięty, że wysmażył na ten temat cały felieton, z zaszczytnymi cytatami.
W związku z tym, że w swoim tekście, niesprowokowany zarzucił mi osobiście manipulację oraz ignorancję, zasługuje na odpowiedź na pierwotne "zarzuty". Nie dlatego, abym potrzebował się tłumaczyć, tylko dlatego, że właśnie ten personalny atak jest dowodem na chamstwo, agresję, manipulację faktami oraz ignorancję. Oto one po kolei.
1. Raport o liczbie miejsc w sektorze pozarolniczym i raport o poziomie bezrobocia to dwa rozne raporty i dwie rozne metodologie.
Owszem i w żadnym miejscu nie twierdzę inaczej. Oba wskazują na stały wzrost bezrobocia.
2. Innymi slowy na to, ze w listopadzie raport NFP pokazal tylko -11 000 nie mialo wplywu odejscie 350 000 ludzi z rynku pracy.
Na bardzo dobry wynik listopada złożyło się wyłącznie nadzwyczajne zniknięcie 350 tysięcy ludzi ze statystyk U1. Bez niego trend pozostałby niezmieniony. Potwierdzają to dziesiątki analiz oraz konsens specjalistów od rynku pracy, dla których wynik był szokująco dobry (oczekiwano spadku o 125 tys.)
3. Podobnie - fakt, ze ubywa tyle a tyle miejsc pracy nie ma bezposredniego wplywu na dane o bezrobociu poniewaz sa to DWA ROZNE RAPORTY
Dane o bezrobociu i miejscach pracy to dwa, a nawet więcej raportów, ale co ma piernik do wiatraka? Z raportu listopadowego zniknięto 350 tys. dusz. Co się z nimi stało, anihilacja? Nie, zaraz pojawią się po korekcie, albo przy innym zasiłku.
4. Nieprawda jest, ze 350 000 ludzi zniknelo poniewaz skonczyly im sie zasilki. Ci ludzie znikneli poniewaz PRZESTALI AKTYWNIE SZUKAC PRACY lub odeszli z rynku pracy na stale.
Kolejne dane potwierdzają hipotezę, że armia bezrobotnych zniknięta w listopadzie ujawniła się w zasiłkach EUC, tzn. skończyły im się zasiłki i nie mogą ubiegać się dalej o niego. W innym wypadku nie mogliby pójść po zasiłek.
5. Nieprawda jest tez, ze tak zwane U6 odpowiada europejskim standardom mierzenia bezrobocia. To najszersza miara bezrobocia, do ktorej zalicza sie na przyklad osoby pracujace na pol etatu albo 3/4 etatu a chcace pracowac na caly etat.
Nieprawdą jest, że ja twierdzę, iżby U6 odpowiadało eurostandartom. Napisałem, że "U6 jest najbliższe europejskim miarom bezrobocia", które są szerokie, znacznie szersze od U1. Co ciekawe, dla Twojej wiadomości, osoby pracujące na 3/4 etatu, a gotowe pracować na całym, liczone są jako 1/4 bezrobotne. Oddaje to proporcjonalną, zdroworozsądkową miarę potencjalnego zasobu siły roboczej, gotowej do pracy, ale nie wykorzystanej, czyli zapas niewykorzystanej mocy.
W związku z tym, że dosłownie wszystkie "zarzuty" są chybione, polemika nie ma sensu, bowiem fachowiec który je formułuje, działa w złej wierze, wpierając adwersarzowi poglądy, fakty i interpretacje bez pokrycia. To wypełnia definicję manipulacji wg słownika języka polskiego, a napastliwa kontynuacja takiej pseudopolemiki, przy użyciu pseudofaktów jest zwykłym chamstwem. Nie zabiegałem o takie polemiki, wręcz - jak łatwo sprawdzić - chciałem ich uniknąć. Dyskusja na temat faktów jest poniżej mojej poprzeczki. Koń jaki jest każdy widzi i może sobie wyrobić o nim zdanie. Jeśli potrzebuje komentarza do oczywistości, jest i tak stracony. Jeśli ulegnie hochsztaplerom, ma problem.
Nie zamierzam poprawiać cudzych błędów, każdy popełnia swoje. Nie zamierzam także dyskutować z kimś, kto wie lepiej ode mnie, jakie mam, albo - co gorsza - jakie powinienem mieć zdanie, a na pewno nie mam ani ochoty ani przyjemności na wymianę grzeczności ze specjalistami, dla których przytoczenie danych jest manipulacją. Pozostawiam im krzewienie wiary, ja do niej nie przystępuję, bowiem istotnie, jak trafnie zacytował uczony adwersarz,
koneserów robienia mi wody z mózgu olewam zgodnie z kierunkiem wiatru.
Z faktami się nie dyskutuje, podobnie jak nie sika się pod wiatr. Jeśli masz kłopoty z ich zrozumieniem, to twój problem. Nie ma to nic wspólnego z manipulacją. To się nazywa ignorancja, ex definitione. Podobno nie boli.
czwartek, 17 grudnia 2009
Gulfo, czyli początek końca petrodolara
Nie chcę rozczarowywać zwolenników szybkiego upadku dolara, wszak sam jestem jego kronikarzem, a teraz jakby następował jego chwilowy renesans, takie świąteczne błyski na choince. Niestety upadek co prawda jest zaplanowany, ale nie nastąpi w tym miesiącu, ani dekadzie. Nie będzie też wywołany strajkiem dostawców nafty, choć ich wcześniejsze działania układają się w spójną całość. Przypomnijmy sobie choćby ostatnie wprowadzenie handlu na irańskiej giełdzie (kwotowania na największym terminalu amerykańskim) w euro. Zaraz potem przychodzi konstatacja, że przecież nasi wojacy są w Iraku, a Iran właśnie wielkimi krokami przybliża się do własnej bombki pod naszą choinkę. Zaczyna robić się ciekawie... I o to właśnie idzie, a nie o prymat muzułmańskiej waluty, która powali dolara.
Jak donosi niezawodny Ambroży, na szczycie państw zatoki (Gulf Co-operation Council) gospodarz imprezy, minfin Kuwejtu ogłosił utworzenie w przyszłym roku arabskiej unii walutowej! Pogłoski stały się faktem.
Unia obejmuje dziś zaledwie cztery państwa: Arabię Saudyjską, Kuwejt, Bahrajn i Katar. Zjednoczone Emiraty nie przystąpiły z powodu odrzucenia ich kandydatury - Abu Dabi (najbogatszy emirat w regionie). Stolicą nowej monety jest oczywiście Dżedda, być może Abu Dabi miały na oku podupadające centrum biznesowe w Dubaju, któremu właśnie uratowały skórę kwotą 1o mld dolarów. Nietrudno zgadnąć, że szejk Al Maktoum faktycznie lokalne centrum finansowe od zera zbudował, więc jakieś plany w tym musiał mieć. Jeśli to skojarzyć, to konfrontacyjne odejście od projektu nie powinno dziwić. Wspólna naftowa waluta nie będzie miała łatwo, podobnie jak nie miało łatwo euro, rodzące się kilka dziesięcioleci.
Wyświetl większą mapę
Rzut oka na mapę wyjaśnia sytuację. Na początek gulfo, bo tak ochrzczono nową walutę, obejmuje kraje o pkb rzędu 1200 mld dolarów, więc ok. 1/10 ich największego klienta, czyli Stanów. Gulfo przez dekady nie będzie mógł zagrozić pozycji dolara jako waluty rezerwowej. Na pewno jednak umożliwi skoordynowany rozwój rynku finansowego, który dotychczas jest zhegemonizowany przez dolara, co zwyczajnie czyni z producentów ropy finansowych niewolników, bowiem nawet za wyposażenie swoich biurowców w Dubaju rozliczają się w dolarach, a kredytów udziela im RBS albo Citi. Unia walutowa oczywiście umożliwi uruchomienie własnej giełdy handlu ropą, naturalnie w gulfo, co pozornie nic nie zmieni, ale praktycznie zostawi możliwość kontroli cen przez bank centralny. Do tej pory nie dość że handluje się ropą na obcych giełdach (zysk u pośredników), to w obcej walucie, która znajduje się pod kontrolą Benka, jednoznacznie dewaluującego jej wartość. Zresztą nie o trend tu chodzi, ale - jak pokazują ostatnie wydarzenia - o stabilność waluty, która kiedy pozostaje poza kontrolą (vide nasze parcie do euro) natychmiast pozbawia części suwerenności ekonomicznej.
Rzut oka na mapę mówi o jeszcze jednym. Dotychczasowy niezłomny sojusznik dolara w postaci Arabii Saudyjskiej potwierdził swoim ruchem zapowiadane odejście od eksportu ropy w dolarach. To bardzo poważna zmiana, bo dynastia Saudów siedzi na 1/3 dostaw światowych. Co ważniejsze, mnistrowie zebrani w Kuwejcie potwierdzili zawarcie sojuszu militarnego, wymierzonego w agresywną politykę szyitów irańskich (Saudowie są sunnitami). Tak oto mamy już zakreślony przyszły front zderzenia z islamem. Przywódcą szyitów będzie Iran, przywódcą postępowych sunnitów Arabia. O ile gulfo będzie miał jakieś realne znaczenie może za jakieś dwadzieścia lat, to zakupy zbrojenia ruszą pewnie w styczniu. W gulfo, za dostawy ropy oczywiście, bo za co innego. Dotychczas była ropa-dolar-wieżowce. Teraz będzie ropa-gulfo-myśliwce. Na wszystkim i we wszystkim można zarobić, trzeba tylko wiedzieć, co jest w modzie. Moda na dolara i wieżowce minęła, przychodzi czas gulfo i czołgów. Jedno jest jakby w równaniu niezmienne: ropa, reszta to piach w oczy i pic na wodę. Naszych chłopaków na mapce nie widać, bo giną w skali, ale według raportów są w dwu sąsiednich państwach i biorą w naszkicowanym równaniu udział. Na pytanie, jaki będzie wpływ gulfo na złotówkę niech każdy odpowie sobie sam.
środa, 16 grudnia 2009
Stopy Benka roku
Klikaj, jak chcesz. Masz nowego człowieka roku. Uratował świat przed zagładą finansową. Według moich osobistych prognoz ogłosi dziś wieczorem podniesienie stopy awaryjnych pożyczek (tzw. okienko hurtowe FED, czyli OIOM, detoks i melina w jednym) o 25 pkt. bazowych i podtrzyma utrzymanie zerowej stopy wiodącej na "dłuższy okres". Jest to wbrew konsensowi oczekiwań analityków, ale za to zgodne z logiką rynku usd.
Dodatkowo, co bardzo istotne, nieznacznie stopy podniósł dziś bank centralny Norwegii, zaznaczając początek słabego ożywienia. Komunikat Banku Norwegii.
wtorek, 15 grudnia 2009
Rozwolnienie dolara 23: Grecja
Dolar odbił się zdecydowanie od dołka i zmierza w górę. Wyraźnie wyłamał się z kanału spadkowego, co średnioterminowo oznacza że powinien rosnąć. Nie spełniono oczekiwania na dalszy spadek, uzasadniony letnią reakcją na dziękczynny pasztet w Dubaju. Na razie nie znamy zakresu ruchu, bo nie wiadomo, czy to jest ta duża oczekiwana korekta. Według znaków na niebie i synchronizacji z giełdą to jest ta korekta. Giełda zostanie dowieziona do świąt na oparach przy wyraźnie rosnącym dolarze (pozorna sprzeczność) oraz spadających surowcach. Po nowym roku zdecydowany zjazd wszystkich giełd, wzmacniający ruch na dolarze. Włączają się wtedy dopalacze w postaci short squeeze na dolarowym carry trade, które mają dodatnie sprzężenie i w stosunku do giełdy i surowców i samego dolara, jako waluty finansującej. To będzie bolało na wszystkich frontach.
Czy taki - niewesoły scenariusz - jest mocno prawdopodobny? Zamiast odpowiedzi wprost proponuję uzupełnienie poprzedniej analizy, z okazji raportu o bezrobociu.
O ile po usypiającej reakcji na widmo bankructwa Dubaju, zapowiadającej po chwilowym podskoku szybki powrót do słabego dolara, można było liczyć na kontynuację trendu, obecnie robić tego już nie wolno. Zaraz po Dubaju, który notabene wybuchł w świąteczny week-end oraz w święto koraniczne, tak jakby dla spotęgowania panicznej reakcji (przecena długu o połowę), natychmiast pojawił się cudowny raport o znikającym bezrobociu (trzysta pięćdziesiąt tysięcy bezrobotnych nagle cudownie znika, dzięki czemu bezrobocie w listopadzie jakby się zatrzymało na poziomie 10,2%). Na rynku euforia, oczekiwania na wzrost gospodarczy, wzrost siły ekonomicznej, dolar ciągnie do góry.
Po tym kluczowym raporcie natychmiast następują kaskadowe obniżenia ratingów z obrzeża: Grecji, Łotwy i Hiszpanii. Rysuje się niemal kryzys euro, grożący rozpadem unii walutowej. Delikatna misja kanclerz Merkel kończy się połowicznym sukcesem. Niemiecki EBC (Axel Weber) wesprze padającą Grecję. Nie będzie końca euro, ale to będzie Greków kosztować. Koniec obijania i liczenia na cudzą kasę. Swoje długi trzeba płacić. Przepychanki wewnątrz euro wyciągają na światło dzienne coraz jaskrawiej, że co prawda euro na pewno nie zawali się prędzej niż dolar się zeszmaci, ale - i to najważniejsze - dolar jest wsparty prawdziwym bankiem centralnym i ma suwerenność narodową, w odróżnieniu od euro, które ma centralny pieniądz, ale nie ma suwerenności narodowej, tylko unię monetarną, bez fiskalnej. Jeśli do tego się doda, że trupy w bankowych europejskich szafach śmierdzą nie lepiej od amerykańskich wzorców, dolar w porównaniu do euro zaczyna wyglądać na bardzo seksowny.
Pierwszy, inicjujący impuls przyszedł z oczekiwanego z niepokojem raportu o bezrobociu. Niektórzy uczestnicy rynku byli na niego przygotowani i stąd zdecydowany ruch dolara. Zwracam uwagę na podniesioną uprzednio kolejność ruchów na wybranych indeksach, które jednoznacznie wskazują, że zarówno raport, jak i jego skutki, miały charakter wybitnie spekulacyjny. Co najważniejsze, wystąpiła znaczna rozbieżość między rynkiem surowców, a foreksem. Co to oznacza? Ano oznacza to tyle, że według walut oczekiwane ożywienie w Stanach jest bardzo korzystne dla dolara, a według surowców jest ono sztuczne.
Surowce zaczęły słabnąć w efekcie rosnącego dolara, a nie osłabiły dolara w oczekiwaniu na ożywienie. Najpierw tak jakby chciały rosnąć (spada bezrobocie, będzie wzrost konsumpcji), aby po króciutkim zastanowieniu opaść (raport jest dęty, nie będzie żadnego ożywienia). Stąd wniosek, że ruch dolara został co prawda wyzwolony przez hurraoptymistyczny raport, ale jest sterowany pochodnymi procentowymi na dolarze, a nie żadnymi zmianami koniunktury. Istotnie, ostatnie aukcje długich obligacji w USA są coraz gorsze, żeby nie powiedzieć tragiczne. Pojawia się - oczekiwana przez zezowatego - presja na wzrost oprocentowania. Nie ma ono wbrew tłumaczeniom podłoża oczekiwań inflacyjnych, tylko rosnącej premii za ryzyko. Coraz trudniej jest upchnąć puchnącą górę długów na niski procent, bowiem apetyt pożyczkobiorcy urósł do rozmiarów monstrum. Tzw. długi koniec obligacji zaczął rosnąć. To zdaniem zezowatego długoterminowy wyznacznik rosnącego oprocentowania dolara, które podnosi jego atrakcyjność względem innych walut.
Czy dolar może teraz wykonać duży ruch? Bardzo możliwe, zwłaszcza jeśli prześledzić kolejność raportów i ratingów. Zauważ, że wszystkie te wyzwalacze zachowań są arbitralne. Jeśli to jest ten scenariusz, to w szczycie short squeeze dolar powinien przebić poprzednią górkę .8250 usdeur.
Czy taki - niewesoły scenariusz - jest mocno prawdopodobny? Zamiast odpowiedzi wprost proponuję uzupełnienie poprzedniej analizy, z okazji raportu o bezrobociu.
O ile po usypiającej reakcji na widmo bankructwa Dubaju, zapowiadającej po chwilowym podskoku szybki powrót do słabego dolara, można było liczyć na kontynuację trendu, obecnie robić tego już nie wolno. Zaraz po Dubaju, który notabene wybuchł w świąteczny week-end oraz w święto koraniczne, tak jakby dla spotęgowania panicznej reakcji (przecena długu o połowę), natychmiast pojawił się cudowny raport o znikającym bezrobociu (trzysta pięćdziesiąt tysięcy bezrobotnych nagle cudownie znika, dzięki czemu bezrobocie w listopadzie jakby się zatrzymało na poziomie 10,2%). Na rynku euforia, oczekiwania na wzrost gospodarczy, wzrost siły ekonomicznej, dolar ciągnie do góry.
Po tym kluczowym raporcie natychmiast następują kaskadowe obniżenia ratingów z obrzeża: Grecji, Łotwy i Hiszpanii. Rysuje się niemal kryzys euro, grożący rozpadem unii walutowej. Delikatna misja kanclerz Merkel kończy się połowicznym sukcesem. Niemiecki EBC (Axel Weber) wesprze padającą Grecję. Nie będzie końca euro, ale to będzie Greków kosztować. Koniec obijania i liczenia na cudzą kasę. Swoje długi trzeba płacić. Przepychanki wewnątrz euro wyciągają na światło dzienne coraz jaskrawiej, że co prawda euro na pewno nie zawali się prędzej niż dolar się zeszmaci, ale - i to najważniejsze - dolar jest wsparty prawdziwym bankiem centralnym i ma suwerenność narodową, w odróżnieniu od euro, które ma centralny pieniądz, ale nie ma suwerenności narodowej, tylko unię monetarną, bez fiskalnej. Jeśli do tego się doda, że trupy w bankowych europejskich szafach śmierdzą nie lepiej od amerykańskich wzorców, dolar w porównaniu do euro zaczyna wyglądać na bardzo seksowny.
Pierwszy, inicjujący impuls przyszedł z oczekiwanego z niepokojem raportu o bezrobociu. Niektórzy uczestnicy rynku byli na niego przygotowani i stąd zdecydowany ruch dolara. Zwracam uwagę na podniesioną uprzednio kolejność ruchów na wybranych indeksach, które jednoznacznie wskazują, że zarówno raport, jak i jego skutki, miały charakter wybitnie spekulacyjny. Co najważniejsze, wystąpiła znaczna rozbieżość między rynkiem surowców, a foreksem. Co to oznacza? Ano oznacza to tyle, że według walut oczekiwane ożywienie w Stanach jest bardzo korzystne dla dolara, a według surowców jest ono sztuczne.
Surowce zaczęły słabnąć w efekcie rosnącego dolara, a nie osłabiły dolara w oczekiwaniu na ożywienie. Najpierw tak jakby chciały rosnąć (spada bezrobocie, będzie wzrost konsumpcji), aby po króciutkim zastanowieniu opaść (raport jest dęty, nie będzie żadnego ożywienia). Stąd wniosek, że ruch dolara został co prawda wyzwolony przez hurraoptymistyczny raport, ale jest sterowany pochodnymi procentowymi na dolarze, a nie żadnymi zmianami koniunktury. Istotnie, ostatnie aukcje długich obligacji w USA są coraz gorsze, żeby nie powiedzieć tragiczne. Pojawia się - oczekiwana przez zezowatego - presja na wzrost oprocentowania. Nie ma ono wbrew tłumaczeniom podłoża oczekiwań inflacyjnych, tylko rosnącej premii za ryzyko. Coraz trudniej jest upchnąć puchnącą górę długów na niski procent, bowiem apetyt pożyczkobiorcy urósł do rozmiarów monstrum. Tzw. długi koniec obligacji zaczął rosnąć. To zdaniem zezowatego długoterminowy wyznacznik rosnącego oprocentowania dolara, które podnosi jego atrakcyjność względem innych walut.
Czy dolar może teraz wykonać duży ruch? Bardzo możliwe, zwłaszcza jeśli prześledzić kolejność raportów i ratingów. Zauważ, że wszystkie te wyzwalacze zachowań są arbitralne. Jeśli to jest ten scenariusz, to w szczycie short squeeze dolar powinien przebić poprzednią górkę .8250 usdeur.
niedziela, 13 grudnia 2009
Biedny i głupi czyli Mikołaj dla każdego
Czemuś biedny? Boś głupi. Czemuś głupi? Boś biedny. Żeby przerwać ten zaklęty krąg wyjumane z zapodanej przez Biednego strony Fundacji Orientacja. Ściągajta, czytajta. E-mikołaj rozdaje za darmo. Przy okazji wejdzie z automatu do magazynku zezowatego na docstoc (gubię się w tym wszystkim).
Gawryś, M. (2009). GENEZA I POCZĄTKI RUCHU WYZWOLEŃCZEGO NA ZIEMIACH MACEDOŃSKICH W LATACH 1878 - 1903.
Godek, A. (2008). BUDOWANIE TOŻSAMOSCI NARODOWEJ NA UKRAINIE PO 1991 ROKU.
Hollý, K. (2008). HISTORICKÁ IDEOLÓGIA A SLOVENSKÉ NÁRODNÉ HNUTIE NA PRELOME 19. A 20. STOROČIA.
Golicyn, A. (2007). NOWE KŁAMSTWA W MIEJSCE STARYCH. Komunistyczna strategia podstępu i dezinformacji.
Targalski, J. (2006). MECHANIZMY DEMONTAŻU KOMUNIZMU W JUGOSŁAWII NA PRZYKŁADZIE SŁOWENII I SERBII (1986 – 1991).
Żmudzki, O. (2005). KULISY III R.P. - zbiór artykułów na temat funkcjonowania państwa w postkomunizmie na przykładzie Polski.
Godek, A. (2005). Nacjonalizm rosyjski oraz dyskurs nacjonalistyczny w rosyjskich mediach.
Tokarski, R. (2005). Wartości świata europejskiego a ich wpływ na perspektywy rozwojowe UE - referat.
Żmudzki, O. (2005). ZALEŻNOŚCI EMOCJONALNE.
Petryj, I. (2005). Щоденник Володимира Шухевича як джерело до історії російської окупації Галичини 1914–1915 рр
Wicenty, D. (2004). Afera FOZZ jako modelowy przykład funkcjonowania zakulisowych wymiarów transformacji ustrojowej w Polsce.
Kowalski, J. (2004). DZIURY W MÓZGU (praca o przemianach 1989/1994).
Kurstak, J. (2004). Kwestia stworzenia ideologii państwowej we współczesnej Białorusi (referat).
Agnieszka Jasiakiewicz, M.Z. (2004). LIBERALNE IMPERIUM GAZOWE W UKRAINIE (referat).
Soliwodzki, M. (2004). PRÓBY ODBUDOWY SUPREMACJI ROSJI W SEKTORACH NAFTOWO-GAZOWYCH BYŁYCH KRAJÓW SOCJALISTYCZNYCH.
Szabó, P. (2004). PARADOKSY W STOSUNKACH MIĘDZYNARODOWYCH W DRUGIEJ POŁOWIE XX WIEKU.
Zieniewicz, M. (2004). REWOLUCJA "RÓŻ" W GRUZJI (referat).
Żmudzki, O. (2004). SZTAFETA CYWILIZACYJNA (praca o starciu tradycyjnej i nowej cywilizacji).
Żmudzki, O. (2004). UNISEKS – TABU XXI WIEKU.
Kisiel, J. (2004). „AKSAMITNA REWOLUCJA” W CZECHOSŁOWACJI.
Burakowski, A. (2003). ASPEKTY ŻYDOWSKIE REWOLUCJI 1905 W UJĘCIU JANA JELEŃSKIEGO I TYGODNIKA „ROLA” (referat).
Rachoń, M.P. (2003). CASUS STANISŁAWA TYMIŃSKIEGO JAKO ZJAWISKO ZEITGEIST W ŻYCIU POLITYCZNYM.
Missala, M. (2003). Rurociąg Baku-Tbilisi-Ceyhan jako jedna z tras transportu ropy kaspijskiej na światowe rynki.
Biernat, J. (2003). STABILNOŚĆ I ZMIANA: INSTYTUCJE POLITYCZNE PRL PODCZAS PRZYGOTOWAŃ DO STANU WOJENNEGO.
Subskrybuj:
Posty (Atom)