poniedziałek, 29 czerwca 2009
Pierwszy bańkier inwestycyjny świata
Gdyby się pojawiły niepokojące ostrzeżenia, plik nalezy ściągnąć tu: bubble box.
wtorek, 23 czerwca 2009
A mieszkań nam nie zabraknie
Łagodny spadek cen, do -25%, z dołkiem za ok. 18-24 miesiące. Oczywiście zarówno moment dołka, jak i jego głębokość zależą od dynamiki sytuacji, ale choć jeden poważny raport bankowy jednoznacznie potwierdza kierunek, oczywisty od jesieni ub.r.
Oto najważniejsze punkty raportu.
- Banki determinują sytuację w sektorze nieruchomosci; zacieśniają akcję kredytową o ok. 50%, zatem
- popyt cofa się proporcjonalnie
- Mieszkań nie zabraknie przez dwa lata
- Gruntów starczy na 7-8 lat budowania
Deweloperzy_150609_2105945
niedziela, 21 czerwca 2009
Chińska hossa na kredyt
Jak prosto i przejrzyście udowadnia nieoceniony Andy Xie, którego ostatnia ocena możliwych wariantów zachowania stabilności polityki monetarnej jest o tyle prosta, co nieubłagana w swojej logice, Chiny przeżywają nawrót koniunktury, ale nie taki, jak to piszą w mediach. Tym razem w cytowanym artykule rozprawia się bezwzględnie z mitem końca recesji i chińskiego wzrostu na kredyt, które miałyby jakoby wyciągnąć świat z kryzysu.
Decoupling? Zapomnij.
Wraz z nastaniem kryzysu finansowego świat zaczął się gorączkowo rozglądać za możliwym kandydatem do przejęcia roli lokomotywy gospodarczej. Skoro popyt konsumencki definitywnie w Stanach skapitulował, aby przywrócić świat na ścieżkę wzrostu (a tym samym wyrwać go z recesji), trzeba znaleźć nowego lidera, nowy motor światowej koniunktury. Do roli tej wyznaczono Chiny, które mają i taką ambicję i potencjalne możliwości, bowiem dotychczasowy model wzrostu opierał się na skutecznych podstawach: młodej i dynamicznej populacji, wysokim wskaźniku oszczędności, niskich kosztach jednostkowych i ogromnym postępie ekonomicznym.
Zwolennicy teoryjki wysprzęglenia Chin z symbiotycznej zależności od amerykańskiego importu, chętnie wypychali Chiny do roli nowego lidera, rozbudzając nadzieje na szybkie odbicie koniunktury. Zasadnicza myśl przewodnia była keynesowska, czyli taka: skoro część popytu, stymulującego wzrost odpadła (spadek eksportu o 1/3), należy zastąpić go innym, państwowym, aby utrzymać wzrost i miejsca pracy. Komitet centralny KPCh chętnie skorzystał z tej rady i w ślad za programem pomocowym Paulsona uchwalił chiński plan inwestycyjny, porównawczo większy i śmielszy od swojego amerykańskiego wzorca.
Teoryjka wysprzęglenia co prawda wzięła w łeb na całej linii, bowiem nie dość, że Chiny pozostały niczym przyspawane do swoich rynków zbytu i spadek eksportu przełożył się natychmiast na proporcjonalny spadek produkcji, to podobnie zadziałała reszta świata. Świat po raz pierwszy wszedł w synchroniczną recesję światową. Nie ma z niej wyjścia bez zmiany modelu ekonomicznego, bowiem ten nie da się utrzymać z racji narastającej nierównowagi bilansowej, która doprowadziła w końcu do załamania. Wszyscy znajdujemy się w tej samej łodzi i nie jest tak, że jedna jej połówka może płynąć w lewo, gdy druga płynie w prawo.
Początek odbicia, początek końca? Koniec początku.
Niedługo potem pojawiła się lansowana w CNBC teoryjka początku odbicia (green shoots). Mają zapowiadać go nie pogarszające się wskaźniki makro: nowe zasiłki dla bezrobotnych, liczba rozpoczętych budów, przewłaszczenia hipoteczne. Idea za tą teoryjką jest banalnie prosta. Nie ma znaczenia, że wymienione wskaźniki są na rekordowo katastrofalnych poziomach. Ważne, że - podobno - osiągnęły dno. Wiadomo, jak się osiągnie dno, niżej się już spaść nie da. Może być tylko lepiej! Nic to, że wskaźnik nowych zasiłków spada, bo dotychczasowi beneficjenci po prostu go tracą po pół roku. Nic to, że zatrzymanie przewłaszczeń (foreclosure) jest wynikiem ogromnej kolejki dotychczasowych, niechęci i opieszałości banków, które uginają się pod ciężarem już zgłoszonych oraz administracyjnych programów ochronnych, wydłużających okres oczekiwania (zamiast trzech miesięcy np. pół roku zalegania z ratami). Musi być lepiej!
Znakomicie nastrój ten współgra z chińskimi wysiłkami utrzymania wzrostu. Plan pomocowy dla gospodarki odbywa się centralnie poprzez uruchomienie gigantycznych kredytów dla gospodarki. Inwestycje (wielki sektor wytwórczy) i banki są w państwowych rękach, więc uruchomienie takiego planu nie jest trudne. Projekty, które poprzednio zostały zatrzymane z powodu zaciskania rozbuchanej zanadto koniunktury, wystarczyło odblokować (czytaj - przelać kredyt). Czy to rzeczywiście przekłada się na przejęcie brakującego popytu zewnętrznego przez nowy popyt krajowy tak, żeby Chiny mogły pewniej stanąć na własnych nogach i stać się autonomiczną lokomotywą?
Hossa na kredyt
Andy Xie z elegancją i prostotą rozszyfrowuje sprzeczności, przytoczone we wcześniejszych felietonach. Jak to jest, że produkcja przemysłowa nie spada, gdy konsumpcja energii el. kurczy się o 1/4, a eksport o 1/3? Proste. Brakujące liczby wzrostu znaleźć można na kontach bankowych i w przekłamaniach statystyk.
Chińczycy od lat są znani z twórczego traktowania sprawozdawczości, co zresztą jest systemową cechą wszystkich systemów centralistycznych. Dlatego też, skoro KC zaplanował wzrost na co najmniej 6,5%, wzrost będzie, choćby świat miał się zawalić. Plan trzeba wykonać. Drugą przyczyną sprawnej realizacji keynesowskiego planu substytucji popytu konsumpcyjnego (spadający eksport) przez wewnętrzny popyt inwestycyjny (inwestycje w wytwórczość i infrastrukturę) jest centralistyczna struktura bankowości oraz dualizm gospodarki.
Cały chiński system bankowy jest ściśle sterowany ekonomicznie (banki są państwowe), ale też politycznie (system zadaniowy). Banki plany stymulacji wykonają, choćby miały je zmarnować, innymi słowy przy bankowym wykonywaniu planów nie liczy się przecież efektywność ekonomiczna inwestycji, ale zgodność z założeniami. Taka alokacji inwestycji sprzyja ogromnemu marnotrawstwu i sądząc z naszych socjalistycznych doświadczeń odbije się w przyszłości czkawką. Projekty sfinansowane dziś naprędce okażą się w dużej części chybione, bo tak już niestety w tym systemie jest.
Po drugie, chińska gospodarka charakteryzuje się dychotomiczną strukturą. Przemysł ciężki i infrastruktura jest własnością państwową, a sektor produkcyjny, na którym opiera się konkurencyjny eksport chiński, jest prywatny, w dużej części jako spółki mieszane chińsko-zagraniczne. Fundusze pomocowe, uruchomione przez Pekin dla ratowania koniunktury powędrowały do państwowych przedsiębiorstw infrastrukturalnych i ciężkich,chwilowo powiększając wyniki pkb. W dłuższym okresie jednak nie czynią nic dla wzmocnienia popytu wewnętrznego (budowa klienteli krajowej), bowiem jednorazowe dopłaty do aut tylko przejściowo podwyższają sprzedaż. Rozwojowy impuls centralny w ogromnej mierze idzie na rozbudowę i tak już hipertroficznych mocy produkcyjnych. Po co Chinom kolejne huty i fabryki, skoro te istniejące i tak nie są obciążone i trzeba je zamykać? Po co Chińczykom kolejne wielkie osiedla mieszkaniowe, w których mieszkania stoją puste, bowiem są tylko lokatą kapitału, a potencjalnych nabywców na nie nie stać? Impuls rozwojowy z założenia jest niewydajny, bowiem inwestycje kierowane są dokładnie tam, gdzie nie przyniosą nic lub prawie nic dla rozwoju rynku wewnętrznego.
Ostatnią sprawą, ale najbardziej spektakularną, jest efekt spekulacyjny centralnego planu inwestycyjnego w Chinach. O ile na papierze wszystko się zgadza i brakujące w bilansie handlowym wpływy wydaje się teraz z odłożonych oszczędności, a na poziomie makro popyt eksportowy i konsumpcyjny został zamieniony na krajowy i inwestycyjny, w faktycznych realiach wygląda to trochę bardziej ciekawie. Wszystko bowiem wskazuje na to, że spora część centralnej gotówki z banków bocznymi dróżkami zasiliła spekulacyjną falę na giełdach i w surowcach. Ostatnie wzrosty, zwłaszcza surowców, mogą być równie dobrze efektem centralnych zakupów, jak - co bardziej prawdopodobne - ubocznym efektem taniego rządowego pieniądza, który lokuje się tam, gdzie oczekuje szybkich spekulacyjnych zysków, czyli tam, gdzie centralne fundusze już operują. Gdzie Chiny hedżują swoje ryzyko dolarowe? W surowcach. Koledzy i znajomi dyrektorów banków potrafią z tej wiedzy skorzystać i część rządowych kredytów inwestycyjnych przeznaczyć na szybki i bezpieczny zarobek w surowcach właśnie.
Efekt końcowy centralnych inwestycji będzie opłakany. Nie dość, że - dla chwilowego liczbowego złudzenia wzrostu gospodarczego - ładuje się ciężkie pieniądze w zupełnie bezsensowne projekty, to jeszcze część środków trafia do spekulacji, podwyższając ceny surowców, co w końcowym efekcie przeszkodzi odbiciu koniunktury. Nie dość, że drogie surowce zniwelują część przewagi konkurencyjnej, to opóźnią powrót koniunktury, przez windowanie cen finalnych. Gorzej jeszcze: plan ochrony oszczędności dolarowych przed inflacją weźmie dzięki temu w łeb, bowiem drożejące surowce skutecznie pociągną inflację właśnie.
W ten oto sposób chińska recepta, widziana pod lupą, jest doskonałą antyreceptą na trwałe podniesienie gospodarki. Im bardziej Chiny będą się starały wzmocnić swój rozwój przez keynesowskie plany, tym bardziej będą oddalać się od swego celu. W tym czasie rezerwy będą topnieć, a czas będzie płynął. Nie znaczy to niestety wcale, że chiński plan nie mógł się powieść. Działał przecież doskonale przez trzydzieści lat! Teraz niestety nieodwołalnie zmieniły się światowe porządki i dotychczasowy model wzrostu przestał być skuteczny. Przywódcy chińscy (czym nie odróżniają się wcale od amerykańskich) nie chcą tego jednak przyjąć do wiadomości i zaordynowali sobie największy pakiet keynesowski w historii. Efektem będzie chwilowa poprawa wskaźników makro i ogromne bezproduktywne inwestycje.
Chiny nie pociągną światowej koniunktury, nie są w stanie, dopóki nie zmienią modelu gospodarczego i dychotomii sektora państwowego i prywatnego. Nic nie wskazuje na to, aby Chiny szły w tym kierunku, więc nadzieje ze wschodu są chybione. Po przemyśleniu tekstu Andy Xie można dojść wręcz do wniosku, że chińskie plany pomocowe wręcz uniemożliwiają powrót światowej koniunktury, bowiem dokładają się do przerażających bąbli spekulacyjnych w nieruchomościach i surowcach, które niebawem upomną się o powrót do równowagi. Konsekwencje gospodarcze mogą być poważne, włącznie ze straconą dekadą a la chinoise. Ktokolwiek liczy dziś na ratunek ze wschodu jest fantastą. Niech lepiej poczyta, postudiuje i przemyśli.
sobota, 20 czerwca 2009
Hard rock Benek po kantońsku
Jeśli chcieć poczytać moja tłumaczy inglisz na polski, jest tu: góglomacz.
Polecam w ramach odprężenia.
W ciągu ostatnich trzech tygodni, dolar ma zanurzali w morzu, ropy naftowej i skarbowych plon mają wzrósł. Te zmiany cen wykazują typowe objawy inflacji strachu. Inflacji obawiają się komplikuje polityki na całym świecie. W USA, w szczególności, może być butelkowane cala bodziec fiskalny przez rząd federalny i płynności pompowanie przez Federal Reserve są dwa instrumenty propping się pęknięcie gospodarce Stanów Zjednoczonych. Deficytu fiskalnego może górę 2 bilionów dolarów (15% PKB) w 2009 roku. Jest to jedna trzecia dodać do całości zasobów rząd federalny nieuregulowany dług. Takie masowe dostawy federalnego długu dokumentów potrzebuje prężny skarbu wchłonąć. Jeśli rynek skarbowych jest opatrzone rynku absorpcji staje się ogromnym problemem.
Swoją drogą, warto wyciągnąć praktyczne wnioski z faktu, że największe skupisko anglojęzyczne jest w ... Chinach. Andy pisze w inglisz perfekt, co nie dziwi, bo studiował w Stanach. Ważne, że myśli jasno i po chińsku :) Takie czasy, powiedział Rosjanin, z dumą ukazując złotego Rolexa.
piątek, 19 czerwca 2009
Master of the universe: Regulator
czwartek, 18 czerwca 2009
Big Bond Ben
Benjamin Bond nie pozostaje daleko w tyle za Japończykami na trasie Milano-Basel i wypuszcza na rynek kolejne obligacje, mające ugasić pragnienie budżetowe Geithnera, który się wyparł bondów z Chiasso. 134 mld? Nieprawdziwe. Krótko to trwało. W przyszłym tygodniu Benek wypuszcza na rynek 104 mld tip-top prawdziwych obligacji długoterminowych. Co się dzieje na rynku? Oto moment prawdy. Nie dalej, jak wczoraj twierdziłem
Ja wiem, że najdalej za 10 dni spadną - musi wzrosnąć ich rentowność. Teraz jest odbicie po mocnej reakcji (chwilowy brak podaży). Jak pojawi się podaż, a się pojawi - jak nigdy dotąd - to wtedy poznasz siłę pieniądza. To jest podobnie jak z dynamiką nieruchomości, ogrom tego rynku w bilionach. Skoro mogły tak odbić przed tygodniem, nie ma ratunku, pociąg ruszył. Kiedy lokomotywa szarpie z miejsca, ostatnie wagony potrafią się cofnąć - fala obita, reakcja na inercję tych z przodu, ale jak się impuls przeniesie do przodu, cały zestaw będzie jechał.
Jest dokładnie to samo, co z dolarem. Wyglądał, że się załamał poniżej 0,700. Owszem, zjechał do 0.699 i odbił. Napisałem kilka postów na ten temat i wiem. Nie wierzyłem w jego załamkę. Jest teraz w trendzie rosnącym - ostatnie ssanie. Jest absolutną nieprawdą, to co wypisują o jego słabości. .725 (i rośnie) to jest bardzo dużo, zdecydowanie więcej od .600. Talar ciągnie.
Giełda miała jechać, nie ma siły. Musi oddać. Teraz czas na obligacje. Wszystko się zgadza. Długie bondy są skazane, tak jak napisałem. Reakcję przyspieszy panika, bo skoro pociąg ruszył, już jedzie i grubasy dołożą się do oferty Benito :) Tak będzie, bo być musi, cały scenariusz jest spójny.
A dziś rentowności wyglądają następująco.
Pociąg ruszył. Chwilowy spadek rentowności, który był oklaskiwany jako powrót do bezczynności i rezygnację z oczekiwań inflacyjnych trwał raptem pięć dni. Oczekiwania inflacyjne okazały się mirażem. Dlaczego? Dlatego że konstrukcja racjonalnych oczekiwań inflacyjnych jest - w oczywisty sposób - kolejnym monetarnym szalbierstwem. Mogła się ulęc w zarozumiałym łbie monetarysty, któremu się wydaje, że potrafi podyktować rynkowi poziom oczekiwanych stóp według sterowania stopami. No to czeka kolejne rozczarowanie i lekcja pokory. Dotychczas Benek zaliczył trzy wpadki i nadal udaje, że może dyktować rynkowi procenty. Nie może.
W obecnej chwili Stany są w wyraźnej deflacji, co dla czytelników tego bloga nie jest zaskoczeniem. Wskaźnik cen hurtowych, opublikowany wczoraj, ma wartość -5% w skali roku. Niemniej wskaźnik inflacji CPI jest dodatni... Co to do k>>>> nędzy znaczy? Jest deflacja, czy inflacja i co na to Ben Bond? Ano właśnie. Po opublikowaniu wyraźnego wskaźnika deflacyjnego - bondy kupowane są przez fundusze emerytalne i firmy jak hedge przed inflacją - oczekiwanie inflacyjne powinno spaść do zera, a wraz z nim rentowność obligacji. Stało się odwrotnie. Dlaczego? Bo monetarne brednie o sterowaniu inflacyjnym oczekiwaniem są dobre przy rozbudzonej koniunkturze i dodatniej inflacji, kiedy polityka monetarna jest sterowna. W obecnej sytuacji Benek utracił sterowność, zjechał z krótkimi obligacjami do zera. Dalej się cofnąć nie może. Zostaje długi koniec, który się właśnie podniósł. Benjamin kiedyś zapowiadał, że nie tylko panuje nad deflacją, ale także nad stopami. Może przecież także sztucznie obniżyć rentowność długich obligacji, poprzez ich zakup. Zaplanowano na zakupy w tym roku 300 mld. Benjamin niedawno się tym przechwalał, mówił że z taką bronią mu długi koniec nie podskoczy. Długoterminowe stopy miały pozostać przez dłuższy okres - z powodu recesji - na wyjątkowo niskim poziomie. Oczekiwanie inflacyjne jest równe zero, a nawet ujemne, więc musi się udać.
I tu zezowaty, a za nim rynek pokazał Benkowi Kozakiewicza, wyceniając rynkową wartość długu na niespełna pięć procent. Rynek nie boi się Benka i jego 300 mld. Tylko w przyszłym tygodniu Benek musi pożyczyć ponad 100 mld. Tej jego śmiesznej broni (która nota-benek dołoży się do sterty długu i trzeba ją będzie sfinansować kolejnymi obligacjami) wystarczy ma maksimum trzy tygodnie. Co to jest trzy tygodnie w porównaniu do trzydziestu lat? Łatwo policzyć. Mniej niż 1/500. Tak się ma Ben Bond i jego zarozumiałe pierdoły do rynku. Ryzyko związane z pożyczaniem pieniędzy nieodpowiedzialnym Benjaminom rośnie z każdym dniem. Nie jest to ryzyko inflacji, jak się monetarystom roi, ale ryzyko uogólnionej płynności/wypłacalności. Skoro nie ma żadnej inflacji, a Benek jest taki pewien swej wiarygodności, to jak to się stało, że nagle co tydzień musi drukować po 100 mld obligacji? Jak to jest, że jego zapowiedzi nic nie znaczą, bo rynek je ignoruje? Po prostu. Za dużo tych obligacji jest do sprzedania i cena spada. Za dużo długu. Cena rośnie. To takie proste. Popyt i podaż. Zapomnijcie o zarozumiałych pierdołach o kreowaniu popytu i oczekiwań inflacyjnych, a będziecie zdrowsi. Benek oczekuje niskich stóp (i to długo, przez lata). Buch! Stopy jak rakieta w górę. Nie czujecie ironii? Mówi do was pajac. Czaruje was zaklinacz stóp z gołym portfelem. Dzikie węże, zerowe stopy, patrz jak do Ciebie mówię z okienka. Jak ja mówię, rynki drżą. Owszem, zaczynają podrygiwać ze śmiechu. Ten pan z piękną brodą potrzebuje pożyczyć tylko w tym roku 1800 mld! Nie było dotychczas takiej powodzi obligacji. Nie ma na rynku takich pieniędzy. Nie wiem jak je sobie wydrukuje, na pewno sobie poradzi, ale przy takiej ofercie - dla zezowatego - minimalny procent od Benka należy się siedem. 7,00% rocznie za oddanie gotóweczki nieodpowiedzialnemu, zadłużonemu po uszy, prezesowi banku, który finansował swój rozwój pożyczkami od dostawców towarów z Azji.
Na koniec cena kredytu to nie jest tylko premia za ryzyko (inflacja, wypłacalność itp.), ale także premia za (no właśnie za co?) kapitał, czyli wynagrodzenie za moc tworzenia wartośći dodanej, niejako opłata leasingowa. Czy to ważny składnik? Jak najbardziej. W świecie, gdzie króluje gotówka i brak kapitału, wynagrodzenie za moc tworzenia (albo wypożyczenie tej mocy) powinno być adekwatnie wysokie, nawet przy ujemnej inflacji. Co z tego, że jutro przeciętne ceny na coś tam będą niższe? Jeśli chcesz gotówki i mocy tworzenia zysku, musisz część z niego oddać. Na pewno nie za darmo, o nie. Za darmo pan Beniamin może nam skoczyć tam, gdzie można nas pocałować. Ale tak to jest z pożyczaniem monetaryście. Jeszcze się trzeba naużerać, bo by chciał za darmochę. Gdzie mi tu, sam sobie zrób! Drukuj.
Co ma do tego inflacja i deflacja? Nic. Deflacja wcale nie jest - jak zarozumiały monetarysta twierdzi - zjawiskiem stricte monetarnym. Benek wydrukował już w tym roku kilka bilionów kapitału, nikt dokładnie nie wie ile. Powkładał to w różne szufladki, z których "kapitał" popłynął do niewypłacalnych banków w zamian za kwity i "aktywa finansowe" o wartości umownej (bliskiej faktycznie zeru). Podobno miała ta gigantyczna operacja defraudacji powstrzymać deflację. Nie udało się. Otóż teraz nie da się już powstrzymać destrukcji długu, wyczarowując następny. Zatem w pewnych klasach aktywów, tam, gdzie twórczy bankierzy sobie pofolgowali, deflacja będzie jeszcze królować przez pewien czas, na przykład w nieruchomościach. W tym samym czasie konsumpcyjna inflacja, oparta na rosnących cenach paliw i żywności, jest odżywającym faktem. Jedno nie przeczy drugiemu. Adam Smith ciągle żyje. Popyt i podaż są aktualne. Zawsze.
W obecnej chwili era taniego pieniądza należy niestety do przeszłości. Beniamin nie może dyktować rynkowi po ile pożyczy od niego dolary, których mu brakuje. To rynek powie mu po ile mu pożyczy i wynagrodzenie będzie rosło. Jeśli Benek zechce udowodnić swoje brednie, mimo poprzednich porażek, rynek mu chwilowo ulegnie, pozwoli wydrukować 300 mld pustych obligacji z dowolnym procentem, by przy kolejnej ofercie podnieść żądane wynagrodzenie. Najlepsze, co teraz Benek może zrobić, to milczeć. Niech nie próbuje QE na długim końcu, bo karząca ręka rynku wyśle go na drzewo i znowu ośmieszy.
Skąd ten drwiący ton? Ano z prostego doświadczenia. Wyobraźcie sobie, że przychodzi do was kolega, znany z rozrzutności i prosi o pożyczkę w te słowa:
- Pożycz mi 100 kafli na dłużej. Wiesz że oddam, zawsze oddaję na czas. Mogę dać góra 4%, to moje ostatnie słowo.
Co robicie? Odpowiadacie:
- Chwilę, muszę się zastanowić (co to za ton, a w ogóle czy cztery wystarczy, przecież on jest goły).
Nie musicie temu panu pożyczać pieniędzy. To on musi skądś je wytrzasnąć. Skoro tak, to niech b>>> nie żąda, żebym mu pożyczał za max. 4%, tylko niech poprosi. Jak nie chce poprosić, niech idzie na drzewo.
Benjamin burczy pod nosem: nie muszę brać od ciebie, sam sobie wydrukuję! Proszę bardzo. Drukuj 1800 mld i witaj szamanie w Zimbabwe. Para buch, prasy w ruch, lolar my love stanie się faktem w ciągu miesiąca od zapowiedzi takiej zabawy.
Najlepsze, co Bond Benek może teraz uczynić, to trzymać krótkie bondy na smyczy, blisko ziemi, bo zombie bankruci potrzebują taniej krwi, żeby przeżyć, a ona cały czas gdzieś wycieka...
Długi koniec jednak - jak pociąg - ruszył z miejsca i nie powróci na ziemię, trzeba się z tym pogodzić. Zatem inflacja, czy deflacja? Chyba, jak trafnie przepowiedział Roubini stag-deflacja. Nie przewidział przy tym wysokich stóp procentowych :) a to jest naprawdę novum, i to bolesne. Cóż człowiek się ciągle uczy, niektórzy dla przykładu muszą stworzyć nową teorię monetarną, weźmy na przykład Bond Benka...
środa, 17 czerwca 2009
Rozwolnienie dolara 8 czyli zacieśnienie kontroli
Na wykresie nie jest to jeszcze jasne i dlatego mówię to teraz. Realizuje się scenariusz szkicowany wczesną wiosną. Odbicie od .700 w górę, z zasięgiem nie przekraczającym .800. Ciekawie to wygląda na długim wykresie, gdzie można wyznaczyć poszczególne fazy.
Obecnie znajdujemy się w trzecim (albo, jak kto woli czwartym) i ostatnim nawrocie zasysania dolara. Rozróżnienie w numeracji bierze się stąd, iż pierwszy na wykresie - okres 15.09.08-31.12.08 nazywam zerowym, rozegrał się on bowiem w dużej mierze spontanicznie, podczas gdy kolejne są już wyraźnie sterowane. Podział chronologiczny i ich uzasadnienie jest w poprzednich wpisach. Ograniczę się zatem do obecnego cyklu. Trwa on od 1 czerwca (jak wygodnie, pierwszy zaczął się 1 stycznia) i potrwa przypuszczalnie około kwartału, co daje jego koniec na początek września.
Regularność cykli deflacyjnych została misternie zaburzona w ostatnim nawrocie, powodując, iż został on złamany dokładnie w środku - akcja paniki propagandowej Petersena et al., opisywana tu wcześniej. Bez tej paniki dolar spokojnie by dokonał swego pociągania do asymptoty na poziomie .800. O ileż piękniej za to wykres wygląda teraz i ileż mld można było wyciąć na tej panice! Pozornie to nie ma sensu, ale nic nie jest takie, jak zdaje się wyglądać. Po pierwsze ogromna oferta obligacji go podniesie (żeby ją wchłonąć rynek potrzebuje dolarów w gotówce), a po drugie - i ważniejsze - spadający dolar wcale nie odstrasza od obligacji, tylko czyni je atrakcyjniejszymi, z powodu lęku o stabilność kursową (bezpieczna lokata) i niższa cena. W chwili odbicia (co teraz obserwujemy), na rynku pojawia się wysyp obligacji, które - z racji wzrastającego dolara - z dnia na dzień stają się droższe w innych walutach.
Przypomnę ponadto, że w logice zasysania nic się nie zmnieniło z wyjątkiem jednego: wiarygodności Benka. O tym będzie kolejny odcinek. Teraz niech wystarczy, że zezowaty nie widzi żadnej możliwości wydłużenia wiarygodności Benka poza ten cykl. Stąd jego koniec (cyklu, nie Benka) będzie też początkiem ery lolara w ścisłym sensie. Olbrzymi wór z obligacjami, które przygotował dla świata Benek, całkiem niedługo podniesie stopy długoterminowe do normalnych rozmiarów. Już przy zwykłej rentowności rzędu 5% Beniamin nie jest w stanie sfinansować kosmicznego długu, bowiem przy rocznym deficycie rzędu 1800 mld (to tylko w tym roku) sam koszt obsługi wynosi 90 mld. Przy 10 mld to już 500 mld, czyli kwota nie do udźwignięcia.
Długookresową prognozę potwierdza przebieg długiej średniej logarytmicznej (EMA200), która zmieniła właśnie kierunek. Zaufanie zostało podkopane, albo polityka quatitative easing Benka zadziałała. Między tymi dwoma możliwościami nie ma żadnej alternatywy, są to dwie strony tego samego medalu. Jak się wciska pustą monetę do systemu, to w oczywisty sposób jej wartość musi spadać. Tak mówi zdrowy rozsądek i ratowanie świata przed zawałem nic w tym nie zmieni. Stąd - poza graficzną elegancją i innymi czynnikami socjodynamiki - pewność, iż to naprawdę jest ostatni ząb piły dolarowej. Co dalej? Od 1 września początek ery lolara.
piątek, 12 czerwca 2009
A nie mówiłem
Nie, nie chodzi o górkę, tylko o fajne narzędzie. Sam/a zobacz. Wizualizacja na bieżąco, przegląd całego rynku i wejście w szczegóły. Polecam do pracy i zabawy. Dołączyłem już do przeglądu rynku (rzut oka na giełdy) i chyba zacznę używać na poważnie.
Przy okazji - skoro już macie prezent na week-end - rzeczywiście jest górka (a nie mówiłem). Potwierdzenie jest w transakcjach insiderów. Wszystkie czerwone, znaczy smart money wywala.
czwartek, 11 czerwca 2009
Games bond czyli carry-trade
Otóż we dwóch można spokojnie przewieźć 130 000 000 000$ czyli 130 mld, nie w formie sztabek, ani diamentach, ale w poczciwych obligacjach, a wszystko odbywa się tuż obok, na granicy włosko-szwajcarskiej. Jak donoszą na pierwszych stronach włoskie gazety (u nas cicho sza) Guarda di Finanza zatrzymała w granicznym Chiasso dwóch dżentelmenów z kraju kwitnącej wiśni i udaremniła przemyt tej kosmicznej kwoty do Szwajcarii. Ujawnione obligacje amerykańskie w większości opiewały na nominały 500 000 000$ (0,5 mld - ot taki poręczny nominał) i wyglądają na oryginalne. Niespotykanej wysokości papiery wartościowe, wbrew potocznej wiedzy jak najbardziej istnieją i są stosowane do poufnych rozliczeń między bankami.
Nie wiedzieliśmy, że proroctwa o hiperinflacji a la Zimbabwe spowodują taki pospieszny druk :) Obligacyjki po pół miliarda... Na poważnie niewykluczone, że skonfiskowane papiery są prawdziwe i fałszywe zarazem. Znane są przypadki puszczania w obieg oryginalnej, ale nadmiarowej waluty, a pogłoski o dalekowschodnich fałszerzach krążą od dawna. Podobno są tak dobrzy, że potrafią wydrukować dosłownie wszystko, co najmniej tak dobre, jak oryginał. Jak by sprawa nie wyglądała, daleki wschód robi carry-trade w dolarach i to w Szwajcarii. Ciekawe. Gdyby komuś przyszło do głowy zastanawiać się dalej, czy to Jakuza, czy inne licho, podpowiem, że cała suma bilansowa banków szwajcarskich (udzielone kredyty) to kwota rzędu 2-3 bln, zatem papiery, które dwaj podejrzani panowie wieźli, to najprawdopodobniej absolutnie legalne, tip-top prawdziwe amerykańskie obligacje, które na przykład Bank of Japan chce ulokować bezpiecznie w Szwajcarii, jako część rezerw. Oczywiście niczego się nie dowiemy na pewno, bo Japończycy są znani z dyskrecji, a kosmiczne sumy odbiorą sprawie całą powagę. Przecież to nieprawdopodobne. A jednak się dzieje.
środa, 10 czerwca 2009
Koniec tej hossy (na razie)
Wykres pracowicie doprowadzono do granicy ok.942, która jest poprzednią górką, a jednocześnie linią średniej wykładniczej. To mocny opór i bez znaczącego popytu (nowych frajerów) nie pojedziemy do góry. Skąd wiadomo, że pracowicie? Wystarczy popatrzeć na RSI, w trakcie całej mini-hossy trwający wiernie przy granicy wykupienia. Rynek jest od dłuższego czasu na granicy technicznego wykupienia, nie ma nowych chętnych, a z przebiegu notowań można wywnioskować, że wyżej się pociągnąć nie dało. Małe obroty, apatia.
Dodatkowo - według dynamiki przebiegu - widać, że notowania dobiegły do granicy, wręcz się do niej "doklejają" i wybić je wyżej może tylko bardzo mocny impuls. Widzicie taki, bo ja nie?
***UZUPEŁNIENIE***
Na koniec bomba. Po napisaniu okazało się, że powyższe zdanie podziela mój ulubieniec, szef Goldmana, Lloyd Blankfein. Na konferencji w Tel Avivie stwierdził, że obecne odbicie nie jest trwałe i czeka nas długa recesja. No kurczę, witam w ZezoLandzie! Zawsze wiedziałem, co wiem, wiedziałem też, że skoro ja wiem, to on też musi wiedzieć. Z tego niepodważalny, nieunikniony, niezaprzeczalny wniosek: skoro Blankfein to dziś przyznał, to dziś jest koniec mini-hossy. Chwilowo wygląda na to, że drugi grubas, JPM nie uznaje tego faktu i pompuje w zaparte (serio, GS przestał, JPM dyma futuresy SPX aż wióry lecą). Musiał Dimonowi Blankfein przez Bloomberga powiedzieć: koniec hossy! Zezowaty potwierdza: Jamie trzymaj się krótko, koniec mini-hossy (patrz wpis na górze).
piątek, 5 czerwca 2009
Globalna magma praw własności intelektualnej
Kiedyś, na fali dobrego humoru chyba, Zezowaty ustanowił mnie współautorem swojego bloga i zachęcił do pisania na tematy praw własności intelektualnej (tzw. IPR od Intellectual Property Rights), polityki i ekonomicznych aspektów tego tematu. Ryzyko Zezowatego jest duże, bo jako prawnik mogę Wam sypnąć ze dwa razy nudnawymi teoriami i publicity ucieknie do kogoś innego.
Do rzeczy. Skoro nasza współpraca rozpoczęła się przy okazji dyskusji o piractwie, spróbuje pokrótce wskazać jakie grupy interesu stoją za takim a nie innym kształtem norm prawnych. Aby zrozumieć skąd bierze się prawo, które czyni nas kryminalistami za skopiowanie kawałka mapy ze strony www, należy przyjrzeć się najpierw układowi sił na globalnej mapie interesów. Ten wpis poświęcam wyłącznie próbie przedstawienia globalnego mechanizmu powstawania norm prawnych dotyczących praw własności intelektualnej (obejmujących prawa autorskie patentowe i inne) a nie ich ocenie ideowej czy celowościowej. Temat jest bardzo obszerny, więc trzeba go jakoś rozbić.
Ponieważ blog jest zezowaty z natury rzeczy niniejszym autor zastrzega, że publikowane tezy są wolnymi przemyśleniami, na podstawie których nie mogą być konstruowane żadne roszczenia, przyrzeczenie, obietnice ani rzeczowe ani matrymonialne. W przypadku oblania się gorącą kawą lub zakrztuszenia pączkiem podczas czytania tekstu autor nie bierze za to odpowiedzialności i renty płacić nie będzie.
Szereg pierwszy - państwa. Kto tu rządzi ?
Odpowiedź jest jedna - The United States of America. Liderem wśród państw popierających IPR są Stany, nie ulega to wątpliwości. Wiodą prym jako eksporter nowoczesnych technologii lub produktów, utworów, innych efektów kreatywnej działalności (zobaczcie na spód IPhona - designed in California, assembled in China). Wytwory te oczywiście zabezpieczane są przez prawa własności intelektualnej, które zapewniają amerykańcom wyłączność (monopol) na ich sprzedaż. Bez ochrony IPR innowacyjna myśl techniczna, wkład finansowy w stworzenie niematerialnego ‘produktu’ poszedłby na marne. Nie jest dziwne zatem, że każdemu, kto będzie naruszał IPR Wujek Sam mówi stanowcze ‘NIE’. Traci na tym kasę i nie będzie się bezczynnie przyglądał.
Jest to ważne , żeby rozumieć, że to USA wytycza kierunek w którym zmierzać będzie reszta świata. Na polu międzynarodowym propozycje zaostrzenia sankcji za naruszanie IPRów przeważnie wychodzą od Stanów Zjednoczonych (bardzo ciekawe jest to skąd biorą się niektóre projekty i jak są wprowadzane do prawa –kiedyś o tym napiszę w szczegółach). Przykładem takiego traktatu jest porozumienie ACTA (Anti-Counterfeiting Trade Agreement), o którym wiadomo tyle, że jest tajne : ) O tym jakiego rodzaju wprowadza innowacje możecie przeczytać sobie w Dzienniku Internautów. Polem do wprowadzania nowych przepisów jest przeważnie WTO.
Szereg drugi. Wydawcy, producenci, Urzędy Patentowe, Organizacje zbiorowego zarządu
Należy pamiętać, ze Internet stał się poważnym zagrożeniem dla wszelkiej maści podmiotów korzystających z takiego a innego ukształtowania rynku w przeszłości. Podmioty te będą wszelkimi środkami próbować utrzymać status quo korzystając z już istniejących instytucji prawnych.
Ugrupowanie o składa się z wydawców prasy, książek, producentów audio-video, organizacji zbiorowego zarządu, słowem pośredników pomiędzy artystą a konsumentem. Pośrednicy oczywiście pola nie zamierzają oddać a zagrożeni są przez machiny rodzaju You Tube czy Google Books Project (abstrahując od metod, którymi posługuje się Google przy wprowadzaniu tych produktów...) . Bronią się więc zastępami prawników i przepisami już istniejącymi. Dobrym przykładem z rodzimego podwórka są polskie organizacje zbiorowego zarządu, które są bardzo, bardzo dobrze osadzone w obecnym porządku prawnym i na razie nic nie jest w stanie ich poruszyć.
Na płaszczyźnie prawa patentowego mamy dodatkowo poważnego gracza - Urzędy Patentowe, dla których udzielanie praw wyłącznych jest podstawą funkcjonowania. Amerykański USPTO jest jedyną amerykańską agendą rządową zarabiającą a nie wydającą pieniądze ! Nie można się dziwić , że lobby urzędnicze będzie zawsze broniło swojej pozycji, a należy zaznaczyć, że są to wpływowi ludzie.
Całość przypomina gorącą magmę, z której wypływają na wierzch nowe projekty ustaw, lobbowane przez przeróżne grupy interesów. Każda zmiana prawa oznacza bowiem dla kogoś olbrzymie pieniądze a dla drugiego potężną stratę. Być może kiedyś opiszę co ciekawsze spory, ale tutaj chciałbym zaznaczyć tylko, że gra pomiędzy tymi potęgami odbywa się przy pomocy ... wiadomo czego (kogo). Oślizgłych prawników, lobbystów, zawodowych szantażystów wpływających na każdym etapie na każde rozstrzygnięcie prawne eksportowane następnie przez gracza nr 1 na rynki międzynarodowe.
Upraszczając można powiedzieć, że woda do bagienka międzynarodowego spływa z wyżej położonego bagienka amerykańskiego.
Trzeci szereg
Jedną z bardzo wpływowych grup (i odrębną od innych) jest grupa polityków i partie polityczne. Siła sprawcza mogącą nieźle namieszać, w najgorszym przypadku doprowadzając do powstania nowocześnie wyposażonego totalitaryzmu. Każdy projekt prawa dotyczącego praw własności intelektualnej musi być zatem badany pod kątem tego czy może służyć wprowadzaniu nadmiernej kontroli nad obywatelami. Ilość zagrożeń dla tych ostatnich jest potężna – mamy już retencję danych telekomunikacyjnych (pamiętacie Lepper - Gate z ministrem Kaczmarkiem ?) możemy doczekać się odcinania niepokornym obywatelom Internetu pod płaszczykiem ‘naruszania praw własności intelektualnej’ lub innych ciekawych kwiatków jak śledzenie aktywności sieciowej, wykorzystanie danych dotyczących stanu zdrowia dla celów politycznych, monitorowanie korespondencji, słowem raj dla służb specjalnych, gangsterów. Skoro o tych ostatnich mowa, to oczywiście również mają wpływ na to jak funkcjonuje Internet. Bardzo istotny jest problem dziecięcej pornografii, terroryzmu, przestępstw internetowych – to dotyczy nas wszystkich.
Czwarty wymiar
Na to wszystko należy nałożyć działalność miliardów konsumentów chcących w każdy możliwy sposób uzyskać lub wyprodukować (to też jest zagrożenie dla firm!) coś za darmo. Taka jest prawda, nie bójmy się jej. Walka o dostęp do dóbr cywilizacji nie jest ani nowa ani skomplikowana. Pod naporem bandy Hunów każdy porządek prawny może się wywrócić, w tym także ten ustanowiony przez Wuja Sama. Nie będzie Internetu ? Możliwe, ale jednak obstawiam coś innego.
Dokąd idziemy ?
Z mojego punktu widzenia zderzają się tu dwie zasady – z jednej strony chcemy aby Internet zapewniał anonimowość i wolność wypowiedzi w aspekcie politycznym, kulturalnym i wiążemy to z prawami człowieka, z drugiej zaś strony nie sposób nie zauważyć że społeczeństwo w całej swej masie nadużywa wolności korzystając z anonimowości (komentarze trolli na przeróżnych forach, masowe kopiowanie plików, etc.) lub wykorzystuje Internet w celach przestępczych. Ponieważ nie można zapewnić anonimowości i jednocześnie jej odebrać, uważam to za największy problem. W najbliższej przyszłości trzeba będzie zadecydować jakie wartości mają być podstawą do funkcjonowania społeczeństwa i w jaki sposób zapewnić w tym wszystkim równowagę.
Jeśli miałbym stawiać na to jak będzie wyglądał Internet za 10 lat to obstawiam taki właśnie kierunek, można powiedzieć chiński. Kontrola nad Internetem przez Państwowe Urzędy ds. Zwalczania Cyberpiractwa , kontrola nad infrastrukturą sieciową (dostawcy netu mają obowiązek monitorowania przepływu danych). Użytkownicy będą przeciwstawiać się protokołami szyfrującymi dane, urządzeniami mobilnymi, słowem wiele się nie zmieni, tak jak nie zmieniło się od czasów Napstera godnie zastępowanego przez Rapidshare.
Dodatkowym utrudnieniem jest fakt , że postęp technologiczny idzie tak szybko, że prawo za nim nie nadąża. Aby uświadomić skalę zmian, którymi mierzymy się obecnie wystarczy przypomnieć sobie jak wyglądał Internet w 2000 r. i jaka była jego funkcjonalność. Od czasów Napstera minęły lata świetlne, prawda? Tworzenie ustaw trwa natomiast latami, obowiązujące obecnie prawo ma swoje korzenie w okresie przedwojennym... Wobec tego nie pozostanie nic innego jak odciąć kabel – fizycznie, wprowadzając kolejne ustawy wymierzone w użytkowników końcowych
Jak to się zrobi ?
Początek źródełka legislacyjnego znajduje się gdzieś w stanie Delaware (tam gdzie nie płacą podatków wszystkie duże korporacje), z niego projekty prawa spływają do Kongresu a później na forum międzynarodowe, wracając w postaci aktów prawnych UE, które to Polska będzie musiała implementować do porządku krajowego.
Myślę, że nowe prawo przywiezione będzie w walizeczce Pana lobbysty, który w jeden dzień mini – jetem obleci całą Europę i pogada sobie z kilkoma premierami i prezydentami. Następnie Komisja lub Rada wprowadzi projekt nowej Dyrektywy na obrady w dniu, w którym zaczynają się wakacje Parlamentu Europejskiego i bach... nowe prawo zacznie obowiązywać.
Niezależenie od oceny czy kolejne propozycje Dyrektyw i rozporządzeń unijnych są potrzebne czy też nie, należy podkreślić, że w chwili obecnej proces stanowienia prawa w Unii Europejskiej jest ogromnie niejasny i pokrętny. Przykłady można opisywać godzinami – najlepszy chyba to mętna do bólu procedura uchwalania niedoszłej Dyrektywy ‘software - patentowej’ , zupełnie niedawno Pakietu telekomunikacyjnego.