Benjamin Bond nie pozostaje daleko w tyle za Japończykami na trasie Milano-Basel i wypuszcza na rynek kolejne obligacje, mające ugasić pragnienie budżetowe Geithnera, który się wyparł bondów z Chiasso. 134 mld? Nieprawdziwe. Krótko to trwało. W przyszłym tygodniu Benek wypuszcza na rynek 104 mld tip-top prawdziwych obligacji długoterminowych. Co się dzieje na rynku? Oto moment prawdy. Nie dalej, jak wczoraj twierdziłem
Ja wiem, że najdalej za 10 dni spadną - musi wzrosnąć ich rentowność. Teraz jest odbicie po mocnej reakcji (chwilowy brak podaży). Jak pojawi się podaż, a się pojawi - jak nigdy dotąd - to wtedy poznasz siłę pieniądza. To jest podobnie jak z dynamiką nieruchomości, ogrom tego rynku w bilionach. Skoro mogły tak odbić przed tygodniem, nie ma ratunku, pociąg ruszył. Kiedy lokomotywa szarpie z miejsca, ostatnie wagony potrafią się cofnąć - fala obita, reakcja na inercję tych z przodu, ale jak się impuls przeniesie do przodu, cały zestaw będzie jechał.
Jest dokładnie to samo, co z dolarem. Wyglądał, że się załamał poniżej 0,700. Owszem, zjechał do 0.699 i odbił. Napisałem kilka postów na ten temat i wiem. Nie wierzyłem w jego załamkę. Jest teraz w trendzie rosnącym - ostatnie ssanie. Jest absolutną nieprawdą, to co wypisują o jego słabości. .725 (i rośnie) to jest bardzo dużo, zdecydowanie więcej od .600. Talar ciągnie.
Giełda miała jechać, nie ma siły. Musi oddać. Teraz czas na obligacje. Wszystko się zgadza. Długie bondy są skazane, tak jak napisałem. Reakcję przyspieszy panika, bo skoro pociąg ruszył, już jedzie i grubasy dołożą się do oferty Benito :) Tak będzie, bo być musi, cały scenariusz jest spójny.
A dziś rentowności wyglądają następująco.
Pociąg ruszył. Chwilowy spadek rentowności, który był oklaskiwany jako powrót do bezczynności i rezygnację z oczekiwań inflacyjnych trwał raptem pięć dni. Oczekiwania inflacyjne okazały się mirażem. Dlaczego? Dlatego że konstrukcja racjonalnych oczekiwań inflacyjnych jest - w oczywisty sposób - kolejnym monetarnym szalbierstwem. Mogła się ulęc w zarozumiałym łbie monetarysty, któremu się wydaje, że potrafi podyktować rynkowi poziom oczekiwanych stóp według sterowania stopami. No to czeka kolejne rozczarowanie i lekcja pokory. Dotychczas Benek zaliczył trzy wpadki i nadal udaje, że może dyktować rynkowi procenty. Nie może.
W obecnej chwili Stany są w wyraźnej deflacji, co dla czytelników tego bloga nie jest zaskoczeniem. Wskaźnik cen hurtowych, opublikowany wczoraj, ma wartość -5% w skali roku. Niemniej wskaźnik inflacji CPI jest dodatni... Co to do k>>>> nędzy znaczy? Jest deflacja, czy inflacja i co na to Ben Bond? Ano właśnie. Po opublikowaniu wyraźnego wskaźnika deflacyjnego - bondy kupowane są przez fundusze emerytalne i firmy jak hedge przed inflacją - oczekiwanie inflacyjne powinno spaść do zera, a wraz z nim rentowność obligacji. Stało się odwrotnie. Dlaczego? Bo monetarne brednie o sterowaniu inflacyjnym oczekiwaniem są dobre przy rozbudzonej koniunkturze i dodatniej inflacji, kiedy polityka monetarna jest sterowna. W obecnej sytuacji Benek utracił sterowność, zjechał z krótkimi obligacjami do zera. Dalej się cofnąć nie może. Zostaje długi koniec, który się właśnie podniósł. Benjamin kiedyś zapowiadał, że nie tylko panuje nad deflacją, ale także nad stopami. Może przecież także sztucznie obniżyć rentowność długich obligacji, poprzez ich zakup. Zaplanowano na zakupy w tym roku 300 mld. Benjamin niedawno się tym przechwalał, mówił że z taką bronią mu długi koniec nie podskoczy. Długoterminowe stopy miały pozostać przez dłuższy okres - z powodu recesji - na wyjątkowo niskim poziomie. Oczekiwanie inflacyjne jest równe zero, a nawet ujemne, więc musi się udać.
I tu zezowaty, a za nim rynek pokazał Benkowi Kozakiewicza, wyceniając rynkową wartość długu na niespełna pięć procent. Rynek nie boi się Benka i jego 300 mld. Tylko w przyszłym tygodniu Benek musi pożyczyć ponad 100 mld. Tej jego śmiesznej broni (która nota-benek dołoży się do sterty długu i trzeba ją będzie sfinansować kolejnymi obligacjami) wystarczy ma maksimum trzy tygodnie. Co to jest trzy tygodnie w porównaniu do trzydziestu lat? Łatwo policzyć. Mniej niż 1/500. Tak się ma Ben Bond i jego zarozumiałe pierdoły do rynku. Ryzyko związane z pożyczaniem pieniędzy nieodpowiedzialnym Benjaminom rośnie z każdym dniem. Nie jest to ryzyko inflacji, jak się monetarystom roi, ale ryzyko uogólnionej płynności/wypłacalności. Skoro nie ma żadnej inflacji, a Benek jest taki pewien swej wiarygodności, to jak to się stało, że nagle co tydzień musi drukować po 100 mld obligacji? Jak to jest, że jego zapowiedzi nic nie znaczą, bo rynek je ignoruje? Po prostu. Za dużo tych obligacji jest do sprzedania i cena spada. Za dużo długu. Cena rośnie. To takie proste. Popyt i podaż. Zapomnijcie o zarozumiałych pierdołach o kreowaniu popytu i oczekiwań inflacyjnych, a będziecie zdrowsi. Benek oczekuje niskich stóp (i to długo, przez lata). Buch! Stopy jak rakieta w górę. Nie czujecie ironii? Mówi do was pajac. Czaruje was zaklinacz stóp z gołym portfelem. Dzikie węże, zerowe stopy, patrz jak do Ciebie mówię z okienka. Jak ja mówię, rynki drżą. Owszem, zaczynają podrygiwać ze śmiechu. Ten pan z piękną brodą potrzebuje pożyczyć tylko w tym roku 1800 mld! Nie było dotychczas takiej powodzi obligacji. Nie ma na rynku takich pieniędzy. Nie wiem jak je sobie wydrukuje, na pewno sobie poradzi, ale przy takiej ofercie - dla zezowatego - minimalny procent od Benka należy się siedem. 7,00% rocznie za oddanie gotóweczki nieodpowiedzialnemu, zadłużonemu po uszy, prezesowi banku, który finansował swój rozwój pożyczkami od dostawców towarów z Azji.
Na koniec cena kredytu to nie jest tylko premia za ryzyko (inflacja, wypłacalność itp.), ale także premia za (no właśnie za co?) kapitał, czyli wynagrodzenie za moc tworzenia wartośći dodanej, niejako opłata leasingowa. Czy to ważny składnik? Jak najbardziej. W świecie, gdzie króluje gotówka i brak kapitału, wynagrodzenie za moc tworzenia (albo wypożyczenie tej mocy) powinno być adekwatnie wysokie, nawet przy ujemnej inflacji. Co z tego, że jutro przeciętne ceny na coś tam będą niższe? Jeśli chcesz gotówki i mocy tworzenia zysku, musisz część z niego oddać. Na pewno nie za darmo, o nie. Za darmo pan Beniamin może nam skoczyć tam, gdzie można nas pocałować. Ale tak to jest z pożyczaniem monetaryście. Jeszcze się trzeba naużerać, bo by chciał za darmochę. Gdzie mi tu, sam sobie zrób! Drukuj.
Co ma do tego inflacja i deflacja? Nic. Deflacja wcale nie jest - jak zarozumiały monetarysta twierdzi - zjawiskiem stricte monetarnym. Benek wydrukował już w tym roku kilka bilionów kapitału, nikt dokładnie nie wie ile. Powkładał to w różne szufladki, z których "kapitał" popłynął do niewypłacalnych banków w zamian za kwity i "aktywa finansowe" o wartości umownej (bliskiej faktycznie zeru). Podobno miała ta gigantyczna operacja defraudacji powstrzymać deflację. Nie udało się. Otóż teraz nie da się już powstrzymać destrukcji długu, wyczarowując następny. Zatem w pewnych klasach aktywów, tam, gdzie twórczy bankierzy sobie pofolgowali, deflacja będzie jeszcze królować przez pewien czas, na przykład w nieruchomościach. W tym samym czasie konsumpcyjna inflacja, oparta na rosnących cenach paliw i żywności, jest odżywającym faktem. Jedno nie przeczy drugiemu. Adam Smith ciągle żyje. Popyt i podaż są aktualne. Zawsze.
W obecnej chwili era taniego pieniądza należy niestety do przeszłości. Beniamin nie może dyktować rynkowi po ile pożyczy od niego dolary, których mu brakuje. To rynek powie mu po ile mu pożyczy i wynagrodzenie będzie rosło. Jeśli Benek zechce udowodnić swoje brednie, mimo poprzednich porażek, rynek mu chwilowo ulegnie, pozwoli wydrukować 300 mld pustych obligacji z dowolnym procentem, by przy kolejnej ofercie podnieść żądane wynagrodzenie. Najlepsze, co teraz Benek może zrobić, to milczeć. Niech nie próbuje QE na długim końcu, bo karząca ręka rynku wyśle go na drzewo i znowu ośmieszy.
Skąd ten drwiący ton? Ano z prostego doświadczenia. Wyobraźcie sobie, że przychodzi do was kolega, znany z rozrzutności i prosi o pożyczkę w te słowa:
- Pożycz mi 100 kafli na dłużej. Wiesz że oddam, zawsze oddaję na czas. Mogę dać góra 4%, to moje ostatnie słowo.
Co robicie? Odpowiadacie:
- Chwilę, muszę się zastanowić (co to za ton, a w ogóle czy cztery wystarczy, przecież on jest goły).
Nie musicie temu panu pożyczać pieniędzy. To on musi skądś je wytrzasnąć. Skoro tak, to niech b>>> nie żąda, żebym mu pożyczał za max. 4%, tylko niech poprosi. Jak nie chce poprosić, niech idzie na drzewo.
Benjamin burczy pod nosem: nie muszę brać od ciebie, sam sobie wydrukuję! Proszę bardzo. Drukuj 1800 mld i witaj szamanie w Zimbabwe. Para buch, prasy w ruch, lolar my love stanie się faktem w ciągu miesiąca od zapowiedzi takiej zabawy.
Najlepsze, co Bond Benek może teraz uczynić, to trzymać krótkie bondy na smyczy, blisko ziemi, bo zombie bankruci potrzebują taniej krwi, żeby przeżyć, a ona cały czas gdzieś wycieka...
Długi koniec jednak - jak pociąg - ruszył z miejsca i nie powróci na ziemię, trzeba się z tym pogodzić. Zatem inflacja, czy deflacja? Chyba, jak trafnie przepowiedział Roubini stag-deflacja. Nie przewidział przy tym wysokich stóp procentowych :) a to jest naprawdę novum, i to bolesne. Cóż człowiek się ciągle uczy, niektórzy dla przykładu muszą stworzyć nową teorię monetarną, weźmy na przykład Bond Benka...