Ostatni tydzień upłynął pod ponurym wpływem szatańskiego zamachu terrorystycznego w stolicy amerykańskiego hazardu – Las Vegas. Pomimo tego że ostatnio Stany nie szczędzą nam katastroficznych obrazów, a to za sprawą całej serii huraganów: Harvey, Irma i następne, działań politycznych wielkiej skali: mrożące krew realne ryzyko rozpętania wojny atomowej w Korei, to trzeba przyznać, że ostatnia jatka urządzona na koncercie bije już imponujące rekordy bestialstwa. Co zatem dzieje się za oceanem? No bo coś najwyraźniej się dzieje, gdy u nas wprawdzie Unia spokojnie pęka sobie w szwach, muzułmanie dalej metodycznie gwałcą europejskie kobiety na ulicach, a junior Franco Rajoy uczy Katalończyków europejskiego moresu, rozpędzając ich referendum grubymi pałami policji oraz Guardia Civil, ale kilkaset poturbowanych ofiar to nie to samo, co pozornie podobne liczbowo kilkaset ofiar strzelaniny w Las Vegas. Dysproporcja jest tym jaskrawsza, gdy uświadomimy sobie że media na poważnie rozpowszechniają narrację, że w Vegas wszystko sprawił jeden, pojedynczy i niepozorny, spokojny emeryt, ale także i myśliwy: pan Paddock. Nikt zapewne nie dowiedziałby się o dostatnim żywocie tego dżentelmena, uprzyjemniającego sobie wolny czas hazardem i innymi przyjemnościami, gdyby nie rachunek strat, złożony po jego śmierci. Podczas gdy krwawi siepacze Rajoya z mozołem gromili Katalończyków gumowymi kulami i pałami, pan Paddock przystąpił do swego dzieła zniszczenia metodycznie, używając sprawnej broi maszynowej – i to w kilkunastu egzemplarzach! Znana jest zażyłość Amerykanów z bronią palną, ale żeby aż tak porażająca dysproporcja? Wiem, że Europa jest generalnie rozbrojona i pacyfistyczna, niemniej zamieszki w Barcelonie rozegrały się w atmosferze najprawdziwszej wojny domowej, gdyż aresztowano tam pod zarzutami zdrady narodowej kilkuset urzędników rządu regionalnego, organizującego referendum, a w akcji pacyfikacyjnej uczestniczyło co najmniej kilkanaście tysięcy hiszpańskiej policji i co najmniej tyle samo wojska, gdy na ulicach i okolicach lokali wyborczych doszło do regularnych ulicznych bitew między nimi. I krewcy Hiszpanie z racji służby byli przy tym uzbrojeni od stóp do głów, niczym jacyś średniowieczni rycerze. W końcu nie co dnia organizuje się jawna irredenta w środku Unii Europejskiej. Brexit to jedno – i całkiem eleganckie, traktatowe wyjście. Ale niepodległościowe referendum w Katalonii? Toż to wierna kalka referendów w „zbuntowanych” republikach irackiego Kurdystanu oraz na wschodzie Ukrainy. W obu trwa stan wojny domowej, z niestabilnym systemem politycznym i nikt jeszcze nie wie, jak to się tam potoczy. Skoro zatem ludzie w Barcelonie mówią o początku wojny domowej, to chyba ma to praktyczne uzasadnienie. A skoro wojna, to i ofiary muszą być, nieprawdaż? Całkowicie odmienna sytuacja panuje tymczasem w stricte pokojowym i wręcz hulaszczym Vegas, to przecie stolica hazardu, a kto widział wojnę w Makao, albo Hongkongu, rywalizujące tymczasem z Vegas? Jak dalece Merkury studzi wojenny zapał Marsa widać choćby na przykładzie Hongkongu. Oddano go Chinom, ale wciąż rządzą tam w gospodarce odrębne, tradycyjne regulacje i Hongkong pozostał tak jak był podatkowym i handlowym rajem, tyle że już pod nadzorem centralnego rządu w Pekinie. Niby niemożliwe, ale działa... Oficjalne liczba ponad pięciuset ofiar kolosalnego, epokowego tumultu w Barcelonie blednie w porównaniu z wynikami pana Paddocka. Na koncercie muzyki country Dzikiego Zachodu potrafił on był z okien jaskinii hazardu Mandalay Bay zaledwie w ciągu dziesięciu minut wykosić ok. 60 ofiar śmiertelnych i dziesięciokroć tyle postrzałów, sam jeden, jednoosobowo! Jak by nie liczyć został właśnie ustanowiony bezsporny rekord Guinnessa w safari na ludziach i tylko całkowity szok i odrętwienie tłumaczy dlaczego zwyczajowo tak prędcy w reklamie Amerykanie jeszcze tego rekordu nie zgłosili, odmiennie od towarzystwa Rity Katz z tzw. ISIS, które natychmiast po zamachu przyznało się do sprawstwa. Wprawdzie nikt przy zdrowych zmysłach nie potrafi wskazać nawet śladu związków spokojnego 64-latka Paddocka z islamistami, ale dzielnym gryzipiórkom to nie przeszkadza i tłumaczą jego zachowanie nagłym nawróceniem na islam pod wpływem kochanki z dalekiego wschodu, która nota bene skończyła romans, wracając do domu. Innych dowodów, ani nawet poszlak brak, bo cieszący się życiem Paddock ciągnął whisky, grał w kości, a nawet uczestniczył z nudów w happeningach politycznych Hillary Clinton, ale wszystko dyskretnie i bez widocznych strat, czyli kulturalnie i z umiarem. Aż tu nagle rekord świata! Jedno trafienie na każdą sekundę, takiego wyniku nie osiągnęła nawet równolegle przeprowadzona miniwojna domowa w Katalonii, z udziałem uzbrojonych także nie na żarty kilkudziesięciu tysięcy stróżów porządku. Zgadzamy się w tym, że ich zamiarem było zastraszenie, a nie mordowanie tubylców, a widomym celem terrorysty Paddocka wydaje się był właśnie mord, ale i tu zaraz natrafiamy na przeszkodę definicyjną. Zgodnie z definicją terroryzm jest bowiem bronią psychologiczną i propagandową, polegającą na zasianiu maksymalnego strachu i terroru, czyli… właśnie zastraszeniu ofiar. Sterroryzować kogoś oznacza bowiem leksykalnie zastraszyć w stopniu maksymalnym, aż do całkowitego obezwładnienia. Skoro zatem po obu stronach Atlantyku przeżyliśmy operacje politycznego terroru, to warto rozeznać się w ich rodzajowych i liczbowych różnicach, skoro są one aż tak uderzające. Z jednej strony mamy zadowolonego z życia emeryta, a z drugiej quasi-dyktatora Rajoya, wspartego dodatkowo głośnym przyzwoleniem Junckera z Komisji Europejskiej, dysponującego armią kilkudziesięciu tysięcy oprawców w mundurach i na dokładkę wyrokiem Sądu Najwyższego w Madrycie, delegalizującego referendum jeszcze zanim się odbyło. I nawet wziąwszy pod uwagę wszystkie różnice kulturowe trudno uwierzyć, że jeden amerykański emeryt poczynił więcej zniszczenia w dziesięć minut, niż Rajoy ze swymi eurofaszystami przez cały weekend. Katalonia to jest bowiem ładnych kilka milionów obywateli i cała prowincja, a nie kilkaset metrów między dwoma kasynami w Vegas. Na koncercie country mogło przebywać kilka tysięcy ludzi, a w marszach potępienia reżimu Rajoya przedemonstrowało podczas weekendu 700 tysięcy Katalończyków. Te liczbowe dysproporcje chyba coś oznaczają... Masakra w Vegas zasługuje na uwagę nie tylko z powodu masowego wstrząsu, ale także ze względu na wymiar tej strzelaniny, najpoważniejszej w historii. Nic dziwnego, że nazajutrz prezydent Trump udał się na miejsce, nazywając przy tym ten zamach dziełem „czystego zła”. Zgadzamy się w tym w stu procentach, choć prawdopodobnie różnimy w politycznej ocenie celów rzeczywistych sprawców, na których motywy natrafimy przy bliższej analizie. Na pierwszy rzut oka terrorystyczny zamach jest – zgodnie z podręcznikową definicją – pozbawiony sensu i motywu, gdyż jego właściwym celem jest strach sam w sobie, bezosobowy i bez widocznego, bezpośredniego motywu, straszna, bezsensowna i przerażająca masakra. Jest w tym wszak zimna i powtarzalna logika. Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 40/17 |
wtorek, 17 października 2017
Szatańska ruletka
-
blog comments powered by Disqus