Go To Project Gutenberg

wtorek, 17 października 2017

Trump rulez?

-



Niby pod naporem wydarzeń nowy, ale przecie nie tak już nowy, bo wszechstronnie dotarty medialnie prezydent Stanów nie stanowi już tak ważkiego tematu analiz jak do niedawna, ale wrażenie to szybko może się odmienić. Wskazują na taką możliwość liczne znaki ze świata wojskowych, polityków, a i także – czego staramy się nie tracić z pola widzenia – z zakresu finansów. Na świecie wyrastają tymczasem na chwilę postaci ostatniej godziny, jak na przykład premier Katalonii Puydgemont, bohatersko, ale tak jakby groteskowo walczący z madryckim Franco Rajoyem. W Lewancie wyrasta tymczasem na naszych oczach na pełnoprawnego lokalnego watażkę sułtan Erdogan, walczący obecnie już na dwa fronty: z Unią Europejską Makreli z jednej i z wielkim szatanem zza Atlantyku z drugiej strony, tak jakby z dnia na dzień wychodząc z paktu NATO. Erdogan bisurmani się przy tym już całkiem otwarcie z kremlowskim czekistą, kupując od niego uzbrojenie, budując turecki gazociąg i na dodatek współpracując wojskowo w Syrii. Zwłaszcza ten ostatni aspekt wydaje się potwierdzać nasze wnioski z lipcowego „nieudanego zamachu stanu”, po którym wydarzenia posypały się niczym z rękawa, musiały zatem zostać zawczasu troskliwie przygotowane, bo co jak co, ale wieloletnich kontraktów strategicznych nie przygotowuje się na kolanie. Ale to nie jedyne zastanawiające wydarzenia i postaci.

Oto do Erdogana dołączył stary, powoli ustępujący król Saud, wykonując pielgrzymkę do Moskwy i zawierając podczas niej kontrakty otwierające licznym obserwatorom ze zdziwienia usta. Takich cudów dawno żeśmy nie widzieli, bo nie zdążyliśmy jeszcze zapomnieć wielkich umów zbrojeniowych, opiewających na ponad 100 mld $, a zawartych podczas bliskowschodniego tournée Trumpa. Jeszcze nie rozwiał się ich blask, a bin Abdulaziz al Saud zamówił u Putina rakiety przeciwlotnicze S-400, a podczas wyczerpujących rozmów w „przyjacielskiej i otwartej atmosferze” uzgodnił przedłużenie tymczasowego przyłączenia Rosji do limitów wydobycia ropy OPEC na cały 2018 rok, tym samym zatwierdzając w praktyce jej członkostwo w naftowym kartelu.

Widocznej biznesowej przyjaźni Saudów z Rosjanami wydają się nie zaburzać diametralnie odmienne stanowiska obu stron w sprawach wojny w Syrii, co na pozór wydaje się całkiem niedorzeczne, ale już nie przy bliższym spojrzeniu. Otóż przyspieszenie rozwoju nowych mariaży z Putinem w regionie odbywa się w cieniu znikania ostatnich bastionów ISIS, nietrudno zatem odgadnąć w nich konsekwencję zwycięskiego dla Putina etapu operacji syryjskiej. Znikający ISIS otworzył Putinowi zarówno możliwość współpracy z tureckim Erdoganem, jak i irańskim Chameneim, a ostatnio nawet jak widzimy z Saudem. Coś poważnego w politycznej architekturze regionu się zmieniło, ale błędem byłoby przypisywanie sprawczego czynnika wojskowym. Otóż pierwotnym czynnikiem tej zaskakującej rekonfiguracji były zniżkujące ceny ropy, a te z kolei były wynikiem końca epoki petrodolara.

W natłoku bieżących wiadomości trudno to zauważyć, ale warto dla jasności przypomnieć, że petrodolar, będący od początku lat ‘70 ubiegłego wieku fundamentem systemu finansowego świata, traci w wyniku czytelnych działań samych jego inicjatorów krok po kroku grunt. Inaczej mówiąc porządek ustalony przez Nixona i Kissingera traci na naszych oczach funkcjonalne podstawy bytu. Prawdziwy kłopot w tym, że póki co nie widać jego możliwych zamienników, a ściślej może i widać pretendentów, ale na razie wydają się tak jakby niedojrzali, coś jak potencjalny pan młody w męskim wieku lat 13. Dotyczy to zarówno chińskiego juana, który ledwie wychodzi z wieku dziecięcego, jak i euro, które wprawdzie z impetem weszło w wiek młodzieńczy, ale zaraz ugrzęzło w problemach z nim związanych. I tak siłą inercji świat podąża wciąż niczym w letargu utartymi ścieżkami petrodolara, choć sam petrodolar utracił właśnie ekonomiczne podstawy.

Wszystko to dla zagmatwania obrazu odbywa się jeszcze w cieniu narastającej konfrontacji wojskowej wschodu z zachodem, co i raz wybuchającej miejscowymi konfliktami zbrojnymi, a co skądinąd stanowi nieodzowny element wojen walutowych i handlowych, towarzyszących schyłkowi imperium. Bowiem jednobiegunowy świat dominacji USA widomie się kończy, podobnie musi skończyć się jego finansowe zaplecze w postaci petrodolara, ale nic w wielkiej skali nie dzieje się z dnia na dzień, to są procesy rozłożone z konieczności na lata i nawet dekady. Juan będzie w jakiejś postaci wiodącą walutą świata, ale jeszcze nie dziś, podobnie jak chińska siła wojskowa już zaczyna przejawiać ambicje globalne, widoczne choćby w pospiesznej budowie aż trzech lotniskowców jednocześnie oraz otwarciu pierwszej bazy wojskowej w Dżibuti w Afryce. Trudno nie dostrzec w tym typowych ambicji imperialnych, a skoro tak, to i konflikt wydaje się nieunikniony. Warto wszak dla jasności dostrzec, że schyłkowe imperium jankesów wchodzi w ten okres dobrze przygotowane i doskonale świadome rozwoju wypadków, skoro przewidują je i planują na bieżąco od dawna.

Równolegle z planami wojskowej strategii prowadzone są przecie i plany ekonomiczne, w tym dotyczące samego dolara. Może to wydać się zaskakujące, ale z bliska wcale takie nie jest. Jak już opisywałem trwały spadek cen ropy, będącej fundamentem petrodolara, został wywołany niczym innym jak politycznymi decyzjami samego Waszyngtonu, odcinającego pępowinę łączącą go z Saudami. USA świadomie zezwoliły i wsparły rewolucję łupkową, a do pierwszych decyzji Trumpa należało historyczne zniesienie embarga na eksport amerykańskich węglowodorów. Może to zaskakiwać, ale USA utrzymywały troskliwie od półwiecza administracyjny zakaz wywozu węglowodorów, wsparty dodatkowo koncesyjnymi ograniczeniami na poszukiwania i odwierty ropy i gazu, obowiązujące niby nic w ojczyźnie wolnego rynku i wolnej amerykanki. Te centralnie planowane bariery niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikają jedna po drugiej w ostatnich pięciu latach. Dlaczego? Ano następuje zmiana epok: kończy się petrodolar, a zaczyna coś nowego, póki co nie wiadomo co konkretnie, ale wiadomo choć że nic nie będzie jak dawniej.

No bo i porządek się zmienił diametralnie, Stany przestały być głównym importerem ropy, a stały się eksporterem węglowodorów netto, wchodząc dodatkowo jako konkurent na rynki swego głównego dostawcy: Arabii Saudyjskiej. Odmieniły się kierunki przepływów finansowych i król Saud rozpoczął przed ponad rokiem proces prywatyzacji największego koncernu naftowego świata Saudi Aramco. Wszystko to odbywa się przy tradycyjnej współpracy ekonomicznych doradców z Waszyngtonu, a punkty sporne wygładziła przeprowadzona iście w królewskim stylu ostatnia wizyta Trumpa. Widomie bardzo zależało na przepychu Saudom, co i nie dziwi gdy polityczna i wojskowa stabilność ich rządu spoczywa na historycznym sojuszu wojskowym ze Stanami. Saudowie nadal będą na nim polegać, kupować gros swego uzbrojenia u Amerykanów, ale z pewnymi ustalonymi wyjątkami. Skoro bowiem przestali być strażnikiem petrodolara, opartego na eksporcie ropy, to i nie mogą być nadal do niego niewolniczo przywiązani.

Adekwatnie musi zmienić się także architektura OPEC, kierowanego przez swego założyciela i najważniejszego członka wprost z Rijadu. I tak przed rokiem Saudowie „na próbę” zaprosili do kartelu Rosję, a ta – o dziwo dziwów, bo to odbyło się w ogniu walk w Syrii – zaproszenie skwapliwie przyjęła, choć wcześniej wielokrotnie ponawiane próby koordynacji polityki cenowej i ograniczenia konkurencji zbywała zimnym: niet. Obecna pielgrzymka króla Sauda potwierdziła skuteczność tych działań, opartą na lojalności partnerów. Saudowie ścigają się obecnie z Rosją o palmę pierwszeństwa w eksporcie ropy, ale już nie w warunkach wrogości, typowej dla zimnej wojny z czasów wielkości OPEC, ale wręcz przeciwnie: ręka w rękę i przy widocznej zgodzie. Przestał różnić ich petrodolar, bowiem on – z racji strategicznej decyzji samych Amerykanów – już faktycznie nie istnieje. Warto ten na pozór trywialny fakt odpowiednio mocno zaakcentować, gdy większość analityków patrzy na procesy na rynku ropy przez pryzmat albo spisku, albo wolnego rynku. Tymczasem spisek jak najbardziej istnieje, ale nie tam gdzie go szukają. Znajduje się on u samej geopolitycznej podstawy petrodolara – dokładnie tam, gdzie znajdował się zawsze. Obecnie ona się z woli głównych zainteresowanych zmieniła – i stąd cała nieunikniona kaskada następnych wydarzeń. To nie nacierający juan, ani tym bardziej mikroskopijny rubel Putina jest ich inicjatorem, ale dolar, a konkretnie decydenci amerykańskiej strategii. Jej eksponentem i wykonawcą jest obecnie Trump – i to on zainicjował ostatnią turę przetasowań na roponośnym Bliskim Wschodzie. Wydaje się że osiągnęliśmy tymczasem kres rozciągliwości obecnego systemu, bo co jak co, ale wojskowy sojusz Erdogana i Saudów z Moskwą jeszcze przed rokiem uznany został by z niemożliwy. Na szczęście jeszcze nie ma on miejsca, ale właśnie poczyniono znaczące otwarcia, zmuszające analityków do postawienia hamletowskiego pytania: czy NATO jeszcze istnieje?


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 41/17
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut