Jakież oburzenie na obrazoburcze zdjęcia tu się objawiło! Niebywałe, że zdjęcia całkiem legalnych deutschmarek wywołają takie poruszenie, oburzenie. Wyjaśnię, skąd i dlaczego.
Podczas sławnego week-endu, kiedy to Angela wraz z Władimirem oraz marszałkoprezydentem zwyciężali faszyzm, wydarzyło się coś bardzo ważnego dla finansów Europy, mianowicie umówienie ratunku dla eurostrefy. Jak donosi El Pais Sarkozy uderzył pięścią w stół, że mu ta cała unia na plaster, jak nie ma wolności, równości i braterstwa, bez solidarności. Solidarności ze słabszymi. Cała unia nie ma sensu, jak nie pomożemy Grecji. Angela zgodziła się z tą argumentacją i po wielu korowodach ogłoszono gigantyczny plan ratunkowy dla zagrożonych niewypłacalnością państw eurolandu, sumie wszystkich gwarancji kredytowych na ponad 960 mld ojro! Cała idea przypomina jako żywo euro-TARP, co nie dziwota, bo - jak ćwierkają wróble - został uzgodniony na wyraźne żądanie Obamy, który zachęcił do przystąpienia do ratunkowego funduszu (a jakże) MFW z kwotą 250 mld.
Podobieństwa z TARP rychło się na tzw. rynkach rozpierzchły, bo co prawda Sarkozy walnął piąchą w stół, na co odezwał się prezes eurocentralbanku Trichet i ogłosił w nocy rozpoczęcie wykupu obligacji rządowych krajów strefy euro, do czego banki eurostrefy natychmiast przystąpiły. Euro zatrzymało się w swoim bobslejowym spadku do lolara tuż pod granicą .800 i się cofnęło. Hurra! Koniec świata zażegnany. Po dwóch dniach euforia wyparowała. Bilion znikł jak kamfora. Czy to możliwe? Owszem, jak się przyjrzeć bliżej. Co prawda przyrzeczony niespełna bilion wystarczyłby na deficyty budżetowe GIIPS na dwa-trzy lata, ale to niestety nie był bilion.
Euro-TARP jest jedynie pustym przyrzeczeniem gotowości do udzielania kredytów państwom, które - podobnie jak Grecja - nie są w stanie na normalnych warunkach sfinansować swego rosnącego zadłużenia. Nie jest to uchwalona wielkość funduszy, które bank centralny uruchamia w określonej wysokości - jak było w przypadku amerykańskiego planu pomocy bankom. 750 mld dolarów rozpłynęło się zgodnie z planem w amerykańskim systemie, europejski plan stanowi jedynie zapowiedź takiego działania.
Prezes Trichet złamał swoje solenne, trzykrotne przyrzeczenia, że niezależność centralnego banku jest święta i nikt go nie zmusi do kupowania obcych obligacji rządowych na polityczne zamówienie. Warygodność banku, to jak wiadomo przede wszystkim wiarygodność jego prezesa. Trichet, a wraz z nim ojro stało się z realizacją politycznego zamówienia moralnym trupem.
Centralna rola Niemiec w planie i wymuszona pod groźbą rozpadu eurostrefy zgoda Angeli Merkel jest w ratowaniu Grecji (i reszty państw GIPS) wysoce znamienna. Niemcy broniły się przed ratowaniem peryferiów z niewiarygodnym uporem, wiedząc jak bardzo decyzja ta jest politycznie niepopularna. Mimo tego kanclerz Merkel straciła większość parlamentarną oraz w Senacie i dopiero wtedy uległa, pod bezpośrednią groźbą Sarkozyego. Nie zmienia to oczywistego faktu, że dalej droga nie będzie łatwiejsza i przekucie promes kredytowych w brzęczącą monetę niemiecką - a podatnik niemiecki ma ponieść ok. 1/4 ciężaru pomocy peryferiom - jest praktycznie wykluczone. Mówiąc prosto, Niemcy nie zgodzą się na transfer swoich środków budżetowych. Albo Grecja wystąpi z euro, albo zrobią to Niemcy.
Co najgorsze w całej tej układance, a z technicznego punktu widzenia decydujące, euro nie jest suwerenną walutą, tylko księgową jednostką przeliczeniową. Aby stało się pełnoprawną walutą, najpierw pan Trichet musiałby mieć suwerenność fiskalną, a - jak widać po jego ostatnich występach - nie ma żadnej, bo jest jedynie urzędnikiem podatnym na polityczne naciski. Zero suwerenności i żadna koordynacja tu nie pomoże. Kraje GIIPS są technicznie bankrutami, a tzw. twarde jądro Unii nie jest w stanie sfinansować różnicy przez transfery fiskalne z prozaicznego powodu, wrodzonego skąpstwa.
Czy w opisanym świetle unia walutowa została ocalona? Owszem, na bardzo krótko. Wiarygodność politycznych przyrzeczeń można zobaczyć na wykresach, gdzie po krótkim odpoczynku w granicach .800 - .810 eurusd powinien spokojnie kontynuować dalszy ciąg swej greckiej tragedii w górę. Malkontenci skarżą się, że zezowaty ich oszukał, bo miało być końcowe szmacenie lolara. Owszem, ale przedtem miał być wielki jego rajd. I jest. Był pewien w marcu, napisałem to tu. Wcześniejsze odbicie na .660 także było oczekiwane. Grudniowe przełożenie wajchy na eurodolarze także zostało odnotowane. Nie rozumiem rozczarowania. Teraz jasno wypada stwierdzić, że wbrew oczekiwaniom niecierpliwych lolar zeszmaci się, ale jeszcze nie teraz. Najpierw musi zaliczyć parytet z eurasem. Dlaczego? Ano dlatego, że strefa euro jest skazana na wymarcie, oczywiście nie z dnia na dzień i nie całkowite, ale jej rozpad w ostatnim tygodniu - z naszkicownaych powodów politycznych i finansowych - został właśnie przypieczętowany. Nie ma wolności (równości i braterstwa) bez solidarności. Powiedział Sarkozy, a brzmi to całkiem interesująco nad Wisłą...
Jednym słowem zdjęcie deutschmarek jest jak najbardziej na miejscu, tym bardziej, że oficjalnie dyskutują na ten temat pan prezes Axel Weber oraz piszą na łamach Frankurter Allgemeine i nie ma na co się obrażać. Ojro nie świętość, tylko egzotyczna, biurokratyczna moneta, którą można - jak pokazał pan Trichet - zdefraudować w jedną noc.
środa, 19 maja 2010
blog comments powered by Disqus