Wczoraj ostrzelano w Mariupolu z baterii GRAD, pociskami odłamkowymi osiedle mieszkaniowe. To taka nowa, ruska, świecka tradycja. Nie trzeba specjalnej inteligencji, aby zgadnąć, że ten kolejny akt bestialstwa w wojnie domowej jest zabroniony przez cywilizowane konwencje. Kłopot w tym, że ruska wojna domowa, jak zresztą każda inna, cywilizowana - z definicji - nie jest.
Drugi kłopot polega na tym, że - wbrew wrzaskowi nagle rozbudzonego z rocznego letargu dziennikurestwa - podobne incydenty są tam od wielu miesięcy codzienną, ponurą normą. Z obu stron - co na tej witrynie wielekroć udokumentowałem. Incydenty tego rodzaju są liczone w setkach i tysiącach konkretnie. Właściwym powodem publikacji tegoż jest pokazanie - na przykładzie oficjalnego materiału pararządowej telewizji w Mariupolu - że amerykańscy żołnierze, których opalony prezydent obiecał właśnie w Davos wysłać na Ukrainę na "szkolenia" już tam od dawna są. Co prawda chwilowo nie należą do armii, ale prywatnych firm ochroniarskich, na czele z Academi, ale wykonują rozkazy brukselskiego dowództwa NATO [i noszą natowskie mundury]. Bajki o tym, że nie ma tam naszych żołnierzy, albo że nie wysyłamy broni, można włożyć tam, gdzie wiadomo - a ty się domyślisz. Wysyłamy jedno i drugie od samego początku, czyli od roku. |