Przeżyliśmy chiński czarny tydzień, gdy siła chińskiego smoka pokazała nam swoje prawdziwe rozmiary – i świat zadrżał... W praktyce i na bieżąco obejrzeliśmy prognozowaną niedawno na tych łamach dewaluację juana oraz mocno ujemny wpływ hamujących Chin, zwłaszcza na związaną z nimi organicznie całą Azję. Nie tylko giełdy dalekowschodnie w panicznych dniach początku tygodnia poruszały się synchronicznie, niczym syjamscy bracia z Szanghajem, ale także – i co ważniejsze – nasiliły się naciski zarówno na dalszą dewaluację juana, jak i uogólniona ucieczka kapitału z Azji i rynków wschodzących i towarzyszące jej nieodparte presje na lokalne waluty: bahty, ringitty i rupie. Kazachskie tenge spektakularnie przewróciło się o całą 1/3, ukazując rozmiar możliwej mizerii, związanej z deflacyjną falą taniejących surowców. Jak naszkicowałem w poprzednich opracowaniach, są to zjawiska i przejawy światowego przestawienia gospodarki na nowy cykl – po zakończeniu poprzedniej ekspansji, trwającej w Azji co najmniej cztery dekady, a zatem niemal dwa pokolenia. Nietrudno w tak długim okresie stracić całkowicie z pola widzenia, a co za tym nieodmiennie idzie – także rozumienia, istotnych przyczyn oraz spodziewanych skutków. Tak więc, skoro już przeżyliśmy na gorąco pierwszą azjatycką lekcję – i wyniki okazały się zgodne z prognozami, ba! - literalnie je naśladując, niczym jakiś gotowy scenariusz, warto pokusić się o krótkie podsumowanie i oczywiście plan gier i zabaw na nadchodzące miesiące. Bowiem pandemonium na światowych giełdach, które komentatorzy z rozdziawionymi paszczami obserwowali nerwowo w ostatnim tygodniu wakacji, nie jest końcem azjatyckiej historii, a zaledwie początkiem końca. Pewnego kończącego się właśnie rozdziału, bo przecie nie gospodarek regionu, ani tym bardziej historii, niezależnie od tego, jak bardzo by się uszlachcony za zasługi propagandysta Huntington nie nawywijał i nie nawyginał w gustowne precle pseudologiki. Chińskiego parowozu dziejów paniedzieju nie powstrzyma. Będzie on toczył się dalej – ale dziś wiadomo, że wjechaliśmy na serię zwrotnic i piękne plany i wizje, sięgające stąd do księżyca, stają się właśnie obiektem pospiesznej rewizji. Podobnie jak chińskie statystyki i wszystko, co z pielęgnowanymi przez dziesięciolecia marzeniami o epoce niepowstrzymanej Azji ma związek. Miniony tydzień wszystko to postawił brutalnie pod wielkim znakiem zapytania, skręconym na kształt chińskiego smoka, symbolu siły, odrodzenia, ale też destrukcji. Co to wszystko znaczy? Bardzo dobre pytanie, pełne egzotycznych zagadek. Spróbujemy się z nimi swoim zwyczajem bezceremonialnie na gorąco rozprawić. Chiny walczą ze smokiem deflacji za Chińskim Murem Jak zauważyliśmy w naszych rozważaniach logiki i mechaniki chińskiego kryzysu, gwałtowna i wręcz paniczna reakcja centralkomitetu i ministerstwa finansów na załamanie giełdowe, wyzwoliła cały szereg nagromadzonych w ciągu ostatnich lat napięć finansowych na rynkach azjatyckich. Nie tylko Chiny nie mają dobrego, ale bardzo ograniczony zestaw złych wyborów, albo wręcz praktycznie żadnego. Podobnie i cała reszta powiązanej z nimi Azji. Osłabienie juana, kolejny wymuszony krok w obronie zagrożonego bilansu handlowego i kurczących się rezerw jest co prawda postrzegany za granicami jako akt wojny walutowej – i zapewne takim także jest – ale z punktu widzenia Ludowego Banku Chin jest zwyczajnym i rutynowym wręcz działaniem równoważącym narastający wypływ rezerw dewizowych, czyli głównie dolarów z kraju. Odbywa się to na dwa sposoby. Po pierwsze są to systematycznie rosnące obroty handlowe po stronie importu, z którego znaczącą i rosnącą porcję stanowią ukryte pod zawyżonymi fakturami, głównie z Hongkongu, transfery kapitałowe {bowiem obroty kapitałowe od zawsze w Chinach są ograniczone, innymi słowy Chiny mają „capital controls” - bowiem są gospodarką sterowaną centralnie}. Drugie źródło wypływu rezerw jest dobrze znane ministrom, gdyż sami je w ostatnich dniach postanowili uruchomić. Są to centralne plany wsparcia giełdy poprzez fundusz inwestycyjny, wyposażony w kapitał przez ministerstwo finansów. Jaki to kapitał? Oszczędności, czyli rezerwy państwowe, trzymane dotychczas w centralnych funduszach zarządzających, a lokujących je głównie w amerykańskie obligacje, czyli w dolarach. Alarmistycznie brzmiące doniesienia, iżby Chiny w ramach retorsji i wojny walutowej, a nawet z powodu lęku przed spodziewanym upadkiem dolara, zaczęły likwidować swoją liczącą parę bilionów górę dolarowych obligacji, są zatem tylko po części prawdziwe, przy czym część prawdziwa nie ma w sobie nic sensacyjnego. Prawdą otóż jest, że Chiny sprzedają obligacje w tempie sięgającym obecnie nawet biliona dolarów rocznie {sto miliardów w lipcu}, ale bynajmniej nie z powodów podnoszonych przez alarmistów. Chiny muszą dziś sięgać do rezerw po to, aby interweniować na giełdzie – oto tajemnica i nie ma to nic wspólnego z wojną walutową, a wszystko ze zwykłym bilansem, o którym zresztą napisałem przed tygodniami, wskazując że nieuniknionym, aczkolwiek przykrym dla Chińczyków efektem ich decyzji o masowej interwencji w obronie giełdy, będzie konieczne naruszenie rezerw walutowych. I to właśnie ministerstwo finansów robi, bowiem skądś potrzebne środki wziąć musi. To że ten rzekomy przejaw chińskiej wojny walutowej jest dla nich samych przykry, staje się zaś jasne po obejrzeniu opłakanych skutków interwencji. Przymusowa likwidacja rezerw walutowych {bo Chiny siłą rzeczy gromadzą oszczędności z nadwyżki eksportowej w dolarze, które stanowią najważniejszy i najbardziej płynny element rezerw} wynika z faktu, że tylko taki mają dziś wybór – poza oczywiście dodrukiem juana {co wywołałoby hiperinflację}. Po zdecydowaniu się na interwencję pod postacią chińskiego Plunge Protection Team na chińskich giełdach wybrali więc mniej złe rozwiązanie, finansujące to przedsięwzięcie z rezerw dolarowych. Szybko upłynnili setki mld w amerykańskich obligacjach, przy okazji pokazując, jak bardzo rozdęty amerykański dług może być użyteczny w realnym świecie, gdyż żaden inny instrument nie daje się dziś tak szybko w takiej kwocie spieniężyć. Na czym polega chińska przykrość, poza oczywiście uszczknięciem zaskórniaków i podniesieniem alarmu o wychodzeniu przez Chiny z dolara? Przykrość drogi watsonie streszcza się w opowiadaniu o Kozaku i Tatarzynie, gdyż pospieszna wyprzedaż przez Ludowy Bank Chin rezerw, paradoksalnie i całkowicie wbrew podstawowym zamierzeniom planistów i chińskim interesom, pomaga z przymusu w ucieczce kapitału w dolara. Umożliwia bowiem bankom komercyjnym rozliczenie dużych pozycji dolarowych, obchodząc nałożone na banki administracyjne ograniczenia kapitałowe. Wygląda to w skrócie następująco. Ministerstwo sprzedaje transzę obligacji na rynku międzynarodowym, przekazuje wpływy w dolarach na rachunek w banku centralnym, a ten sprzedaje te dolary za juany bankom komercyjnym. Inaczej mówiąc banki, firmy i poszczególni duzi gracze dostali właśnie ze sprzedaży rezerwowych obligacji zastrzyk dolarów, które mogą od banku centralnego kupić {i wywieźć z Chin}. To co prawda łagodzi chwilowo parcie na dewaluację juana na rynku wewnętrznym {dolarów jest w bród}, ale szeroki strumień dolarów dzięki temu może przy minimalnym wysiłku także opuścić Chiny, bo niezwykle łatwo je nabyć od banków, chcących szybko się ich pozbyć. Taka już natura bankiera – chce mieć zrównoważony bilans. Efekty widać na gwałtownie słabnącym rachunku obrotów bieżących, który sflaczał dokładnie wówczas, gdy interweniował na giełdzie bank centralny. To w oczywisty sposób nie może być przypadek, zwłaszcza że obroty handlowe wcale nie zmalały, tylko skokowo wzrósł import. Tekst stanowi wstęp do bieżącej analizy Summa Summarum 35/15 |
poniedziałek, 31 sierpnia 2015
Zejście smoka. Co dalej?
-
blog comments powered by Disqus