Niedawno naszkicowałem determinanty działania Chińczyków wobec uporczywych objawów dojmującej słabości gospodarki oraz wypływające z tego wnioski. Jednym z nich była zaskakująca {do niedawna} konstatacja, że Ludowy Bank Chin będzie zmuszony do dewaluacji juana. Spodziewałem się tego ruchu, z racji przemożnego oporu wiodącego dziś lobby reformatorów wokół prezydenta Xi, za kilka miesięcy. Nieoczekiwanie Chińczycy postanowili obudzić świat z letniego letargu kanikuły dewaluacją w minionym tygodniu, co moim zdaniem jest rozstrzygającym dowodem na to, że wydarzenia przyspieszyły. Wynika z tego cały szereg wniosków, na czele mianowicie z tym, że zapowiadana wojna walutowa i kryzys Azji i rynków wschodzących na naszych oczach zaczyna się rozwijać i eskalować. Logikę takiego rozwoju wypadków opisałem już przy analizie Chin, ale pokrótce powtórzę, bowiem to dziś ważne. Szkopuł i główna przeszkoda w prawidłowym rozumieniu przyszłych wydarzeń w gospodarce światowej wynika w poważnej mierze z tego, że wszyscy skupieni są na swoich lokalnych rynkach i podwórkach, całkowicie zapominając o dominującej i decydującej dziś roli globalizacji. O Chinach mówi się i patrzy na nie, jako na egzotyczny kraj daleko stąd, jednocześnie z dziecięcą naiwnością zapychając półki supermarketów całego świata masową produkcją stamtąd. Tak jakby ta masa towarów „made in China” nie była bezpośrednio związana z gospodarką i pieniądzem wszystkich importerów, czyli... całego świata właśnie. Jesteśmy dziś, czy tego chcemy czy nie, nierozłącznie związani z Chinami, podobnie jak i oni są od nas zależni. Stąd rozpatrywanie Chin w izolacji od świata jest dziś anachronizmem i śmiertelnie groźną głupotą. Chiny stały się niepostrzeżenie ostatnio drugą, jeśli już nie pierwszą potęgą gospodarczą – i z tego choćby powodu rozegra się między nimi i dotychczasowym liderem, USA, bój o prymat, podobnie jak miało to miejsce z Japonią, przeżywającą przed ćwierćwieczem szczyt swej potęgi. Wiele, jeśli nie wszystko wskazuje dziś na to, że Chiny wkroczyły na ścieżkę japońską – z wszystkimi tego konsekwencjami, w tym nieudaną walką pretendencką o gospodarcze mistrzostwo świata. Co prawda oczekiwałem twardego lądowania Chin odrobinę później, czyli za jakieś parę lat, nie czyni to jednak wniosków fałszywymi, jedynie przesuwa je w czasie. Zwracam na to dziś uwagę, gdyż uważam, że zbieg wydarzeń i zjawisk wskazuje bez żadnego już wątpienia na powracający za sprawą Chin azjatycki kryzys, o zasięgu światowym, czyli powrót światowej depresji z 2008 roku. Chiny bowiem są tak ściśle związane z Azją oraz całym światem, że ich działania mają bezpośredni i odczuwalny wpływ na gospodarkę światową. Niespodziewana dewaluacja juana jest tylko objawem przemożnych napięć w chińskim systemie finansowym, a nie – jak błędnie formułuje większość analityków – li tylko przejawem świadomej i wyrachowanej wojny walutowej. Co to jest wojna walutowa Powszechnie i błędnie postrzega się wojnę walutową jako wyłącznie instrument wojny gospodarczej, podczas gdy na takie użycie swej waluty stać dziś wyłącznie jedno państwo na świecie, emitenta dominującej waluty rezerwowej. Robią to, ponieważ mogą. Nikt nie może ich powstrzymać przed umyślnym i zaplanowanym atakiem na wybrane cele kiedy i jeśli zechcą, dopóki mają najważniejszą pod względem zasięgu instytucjonalnego, głębokości i penetracji ryku, w skrócie jedyną walutę rezerwową, suwerenną. Jak bardzo jest to prawdą, można się aktualnie przekonać, obserwując zabiegi wokół Iranu i spodziewane skutki dla niego zdjęcia sankcji gospodarczych. Do najważniejszych należy zdjęcie embarga na transakcje bankowe w systemie SWIFT, zdominowanym podobnie jak inne instytucje światowe przez dolara. Samo ponowne włączenie Iranu do bankowego obiegu {dolarowego} da im kilkanaście mld wpływów w eksporcie, praktycznie bez żadnego znaczącego wysiłku, czyli skokowy wzrost PKB. Już to samo ukazuje hegemonistyczną pozycję waluty rezerwowej i wynikające stąd niebywałe przywileje. A skoro takie ponętne możliwości istnieją, to i są wykorzystywane. Stanowią wszak domenę bardzo ekskluzywnego klubu jednego zaledwie zawodnika. Do tego klubu Chiny nie tylko nie należą, ale nawet – zapewne z powodu ich obecnych kłopotów, w tym ze stabilnością juana – taktownie przedłużono o rok oczekiwanie na przyjęcie do klubu wielkich w MFW. I tu mamy kolejne nieporozumienie rodem z gazetowych wojen walutowych. „Analitycy” sensacjaliści krzyczą o „policzku” wymierzonym Pekinowi, podczas gdy jest całkowicie odwrotnie. MFW z radością oczekiwało na przyjęcie Chin w poczet stałych członków SDR, ale po wypełnieniu koniecznych warunków – i zapewnieniu ich spełniania w przyszłości. Do podstawowych należy otwarcie rynku oraz związana z tym systemowa stabilność waluty. Warunków tych juan – jak widać choćby po koniecznej dewaluacji – nie spełnia w zadowalającym stopniu i nie byłoby doprawdy żadną przysługą włączanie Chin w momencie zawirowań, po to tylko, aby obciążyć ich dodatkowym balastem, wynikającym z wymuszonej przez MFW otwartości rynków finansowych. Kłopoty wynikłe z nierównowagi w chińskich finansach od ręki zwielokrotniłyby się do być może nawet katastrofalnych rozmiarów, co można przewidzieć choćby z rozmiarów chińskiej interwencji w celu powstrzymania paniki na giełdzie. Po wejściu do klubu SDR, w nieunikniony sposób otwierającym dodatkowe, szerokie kanały dla gorącego pieniądza spekulacyjnego, panika na chińskiej giełdzie mogłaby przerodzić się w swoisty kataklizm, zamykający przejściowo cały rynek i przekreślający same szanse na interwencję – przy dotkliwych stratach, drenujących zasoby banku centralnego. To nie MFW konfrontacyjnie nie chce dziś wpuścić Chin do elitarnego klubu waluty SDR, ale przeciwnie: taktownie zwraca on jedynie uwagę i rekomenduje przełożenie decyzji o rok, aby dać czas Chińczykom na konieczne reformy, nie mieszkając pochwalić ich przy okazji za dotychczasowe osiągnięcia. Widać to wyraźnie w komunikacie MFW, gdzie kurtuazja i wrażliwość na chińskie ambicje jest aż nadto widoczna. MFW chce Chin wewnątrz swej uporządkowanej struktury, gdyż pozwoli mu to na objęcie ich ściślejszym nadzorem i kontrolą, a mówiąc szczerze po prostu włączeniem do strefy dolarowej hegemonii, ale nie ze szkodą dla samych Chin. W obecnym stanie rozhuśtanej gospodarki odbyłoby się to z wielkim ryzykiem dla Chin, stąd grzeczna sugestia odłożenia ich wejścia – a nie konfrontacyjna rekuza. Widać na tym przykładzie istotę dominacji waluty rezerwowej oraz prawdziwe oblicze tzw. wojny walutowej. Wojnę w sensie ścisłym, czyli celowe, ofensywne działania gospodarcze przy użyciu środków finansowych może prowadzić dziś skutecznie jedynie waluta rezerwowa, czyli mówiąc praktycznie dolar. Wojnę walutową w sensie szerszym mogą prowadzić i inne kraje, na przykład Japonia Abe, albo i cała eurostrefa, na czele z Draghim, ale będą to z racji nieskuteczności instrumentarium ofensywnego – działania stricte defensywne, wtórne, wynikające z chwilowej potrzeby gospodarki i finansów. W skrócie zatem z zasady będzie to z racji logiki działania nieodmiennie reakcja. Tak i ze znamienną sprawą dewaluacji juana, gdy większość „analityków” spodziewała się dalszego lekkiego umacniania juana, zgodnie z realizowaną długoterminową strategią rozwoju Chin. W odróżnieniu od 95% stwierdziłem, że Ludowy Bank Chin będzie zmuszony do reakcji obronnej w odwrotnym kierunku, co stało się właśnie faktem, aczkolwiek dużo szybciej, niż się spodziewałem. Niemniej sama prawidłowość diagnozy nakazywałaby konsekwentne pociągnięcie analizy dalej, gdyż wydaje się obiecująca. Tekst stanowi wstęp do bieżącej analizy Summa Summarum 34/15 |
poniedziałek, 24 sierpnia 2015
Zejście smoka
-
blog comments powered by Disqus