Wiem, że świat o wiele bardziej zainteresowany jest wynikami kolejnych meczów, niż – przyznajmy to otwarcie – wielopiętrowymi łamigłówkami w stylu: wyjdą – nie wyjdą i co z tego wynika, ale cóż mogę na to począć, gdy to drugie jest nie tylko lepszą rozrywką, to jeszcze dodatkowo ma dla nas – i to bez żadnej przesady – kolosalne, epokowe wręcz znaczenie. Owszem, pasterze owiec z mediów szczerze nam odradzają zajmowanie się tym tematem z obawy o zwichnięcie ostatnich działających synaps, upał w końcu wszystkim daje się we znaki i trudno myśleć w skwarze o czymkolwiek, poza zimną szklanicą, tyle że ich rady powodowane są nie tyle humanitaryzmem, ani nawet wytycznymi wiary oficerów prowadzących, tylko zwyczajną bezradnością. Oni najzwyczajniej w świecie jeszcze nie wiedzą, co myślą, więc jak mogą nawracać na zbawienne ścieżki zagubione nadwiślańskie owce? Że w tej figurze nie ma żadnej przesady przekonują tymczasem akrobatyczne wręcz ewolucje europejskich polityków, potwierdzające przypuszczenie, że oni także jeszcze nie wiedzą, co o tym wszystkim myśleć, rzucają się wobec tego w gorączkowy wir działań, spotkań, uzgodnień, odezw i konferencji, jako żywo przypominających pożar w otwartym niczym Unia Europejska na muzułmańskie hordy przybytku rozpusty. W Unię naprawdę trzasnął 23 czerwca 2016 piorun – i miałem tego uzasadnione przeczucie, pisząc, że choć nie wierzę w powodzenie wyjściowego referendum, to już sam fakt jego zaistnienia jest wielce elektryzujący, bowiem gdyby brexit się powiódł, to musiałby doprowadzić co najmniej do rozpadu euro, czyli głębokiego przeorania struktur Unii, a być może nawet jej rozpadu. Rzecz nie do pomyślenia i niemal zbrodniomyśl… I brexit oto stał się faktem, giełdy oszalały, a świat struchlał ze strachu. Czy może dziwić w takiej sytuacji, że sami „liderzy”, te wszystkie Makrele i Holandy, których społeczne poparcie w porywach osiąga tymczasem 15%, nie do końca wiedzą, co z tym wielkim „europejskim projektem”, zamienionym poprzez jedno głosowanie po drugiej stronie British Channel w cyrk, dalej począć i miotają się we frenetycznych działaniach niczym Falenta w zeznaniach? Oficerowie prowadzący nie tylko nie mają jeszcze wytycznych, co mają na temat brexitu myśleć, ale – co niewątpliwie potęguje komiczny efekt wypowiadających się w sprawie „ekspertów” - zwyczajnie nie ogarniają tematu i są dzięki temu doskonale wobec niego intelektualnie bezradni. Szamotanina „liderów”, walczących tymczasem o przetrwanie samej Unii i naturalnie swoich przy niej synekur oraz absolutna bezradność wobec tematu medialnych ałtorytetów nadaje się tymczasem jak mało co do poczynienia bezcennych obserwacji, gdy pasterze owiec nie wiedzą co i jak przekazywać, jak cenzurować, co pokazywać, a co wycinać. Nikt nic nie wie, a rozpoczęła się właśnie w historii kontynentu nowa epoka, bez żadnej przesady – i liczne moje wcześniejsze artykuły w takim właśnie kierunku wskazywały. Kiedy ten etap się wreszcie rozpoczął, jakże możemy spokojnie oglądać mecze, nie wiedząc dokąd ona nas wszystkich poprowadzi? Doprawdy nie możemy, zatem spróbujmy ogarnąć na gorąco sytuację i wyciągnąć z niej pierwsze, robocze wnioski. Jest to tym bardziej potrzebne, gdy uwzględnić przychodzące do mnie maile – potwierdzające ten niepokojący stan bezradności i dezorientacji. Nie interesować się brexitem jest dziś bowiem nie tyle dziwne, co nierozważne. Na pewno nas w jakiś sposób dotknie, w końcu jesteśmy członkiem Unii, ale wcale nie chodzi o kurs funta i fundusze unijne. Chodzi dziś mówiąc wprost o przyszły kształt Unii, a pierwszą tego zapowiedź otrzymaliśmy pod postacią całkowicie niesłychanej procedury weryfikacji polskiej praworządności i demokracji przez eurokratę Timmermansa. Dziś unijna biurokracja w efekcie brexitu w oczywisty i całkiem otwarty sposób weszła w konfrontację z resztą krajów członkowskich, czyli W. Brytanią i 26 pozostałymi państwami narodowymi. Powinniśmy w tym miejscu podziękować Brytyjczykom za ich odwagę i przysporzenie tak wielkiej liczby naturalnych sojuszników. Znajdujemy się bowiem jako kraj członkowski od ponad pół roku w stanie instytucjonalnej wojny z Unią o zakres naszej suwerenności i rozdział kompetencji. O przyczynach tej wojny z państwami narodowymi pisałem – i dziś objawiają się one z bezwzględną wręcz szczerością z ust brukselskich czynowników. Dzięki brexitowi wojna ta niejako automatycznie przeniosła się na pozostałe kraje Unii, wywołując panikę w Brukseli – i w końcu zarząd eurokołchozu porzucił w ferworze walki wszelkie pozory i ujawnił swe prawdziwe zamiary oraz oblicze. Niewielką doprawdy jest pociechą, że zarówno jedno jak i drugie pasuje jak ulał do moich wcześniejszych wniosków. Stanowi to dziś dodatkowy asumpt do uważnego badania sprawy, gdyż strach przywództwa Unii może ją popchnąć do działań awaryjnych, godzących w nasze podstawowe interesy. Wprawdzie już o tym wiemy od miesięcy, ale obecnie dostaliśmy całkiem oficjalne tego potwierdzenia od samych unijnych dygnitarzy, wypada zatem poczynić z tego należyty użytek. Rozsypywanie się Unii, której W. Brytania była członkiem od ponad czterech dekad, niewątpliwie odmieni postać kontynentu i będziemy tego procesu osobiście uczestnikami. Ale jest otóż dobra wiadomość: 24 czerwca świat się nie skończył, mistrzostwa trwają, a Niemcy koncertowo wyszli z grupy. Pomimo największego zawału europejskich banków w historii, tracących ok. 23% wartości w ciągu dwu dni, nie było jeszcze żadnej wielkiej upadłości, a banki są wciąż otwarte. Czy tak będzie nadal? Zapewne tak, bo po brexicie też jest życie. Tyle że z całą pewnością będzie ono inne. Jakie – chcesz koniecznie wiedzieć, drogi watsonie. I masz w tym nieposkromionym dążeniu do wiedzy rację. Nic nie wiadomo, zatem każda wiedza jest wręcz bezcenna. Brexit, czyli Plan B Wprawdzie wydawało się to w biegłym tygodniu całkowicie niewyobrażalne, lecz wszak się wydarzyło. Co więcej zarysowały się tuż przed nim pewne dość niepokojące sygnały, wskazujące na to, że wprawdzie elita nie była na brexit do niedawna przygotowana, pryncypialnie go z góry wykluczając, ale cóż począć, gdy przemożny głos zagniewanego ludu mówi co innego i nie może go nawrócić nawet głośne zabójstwo polityczne deputowanej Jo Cox na kilka dni przed referendum, a powodujące zauważ dobrze zawieszenie kampanii aktywistów brexit tuż przed nim. Na marginesie warto zauważyć, że w sensie socjotechnicznym była to kalka głośnego zabójstwa szwedzkiej parlamentarzystki Anny Lindh, także przed ważnym głosowaniem, przed kilkunastu laty. Dosłownie zmroziło ono w szoku całe społeczeństwo – i wpłynęło negatywnie na działania polityczne w szwedzkim parlamencie. Uzasadnione wydaje się podejrzenie, zwłaszcza przy uwzględnieniu nie tyle wielce podejrzanych, co jednoznacznie wskazujących na ukrytych sprawców zabójstwa Jo Cox w służbach specjalnych, że faktycznie była to rozpaczliwa próba ostatniej chwili powtórzenia szwedzkiej kampanii strachu sprzed lat kilkunastu. Najwyraźniej się ona nie powiodła, bowiem pomimo wielu sygnałów o masowym wyborczym fałszerstwie, przewaga ludowego buntu wobec dyktatu Brukseli była zbyt wielka i zwolennicy opuszczenia Unii przeważyli. Nie oznacza to jednak wcale, że planiści światowego porządku, jednogłośnie opowiadający się za utrzymaniem jedności Unii – i to bardzo dobitnie – przyjęli wydarzenia całkowicie zaskoczeni. Mają bowiem alternatywny plan B, o którym ostatnio napisałem. Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 27/16 |
poniedziałek, 4 lipca 2016
Życie po Brexicie, czyli upadek IV Rzeszy
-
blog comments powered by Disqus