Go To Project Gutenberg

wtorek, 27 września 2016

Jackson Hole: nadchodzi mróz

-


W ostatni weekend sierpnia zbiera się w narciarskim kurorcie, z dala od postronnych widzów, śmietanka bankierskiego świata, zwołana na rytualną pogawędkę przez zarząd amerykańskiego Fed. Im bardziej ich rozmowy są poufne, tym bardziej oczy świata są na nich skupione. Oczywiście luminarze bankowości doskonale zdają sobie sprawę ze swego znaczenia i koronnej w nim roli PR, mają zresztą na to swą fachową nazwę w narzeczu financial: forward guidance. Wszelkie publiczne wypowiedzi prominentnych bankierów wykorzystuje się dla kształtowania opinii, czyli zachowań rynku. Tym bardziej w wypadku tego rodzaju rytualnych, cyklicznych konwentykli, po których publiczność spodziewa się czytelnych sygnałów. Znamy nawet postaci niejako etatowych rezonatorów bankowej propagandy, czyli szefów banków, udzielających wywiadów w ważnych momentach. Udawanie, że ta cała gra jest spontaniczna nie przystoi zatem inteligentnym graczom i wypada przyznać, że wszystkie atuty nieprzypadkowo trzymają banki centralne i są w dodatku tego boleśnie świadome. Wiedzą zatem o religijnej czci, jaka jest im w świecie finansów oddawana i adekwatnie do niej pozwalają się adorować. Cóż zatem można odczytać z tegorocznego Jackson Hole dla świata? Niewiele dobrego, ale można to odczytać dopiero z szerszego, dłuższego kontekstu, pomijającego hałas doraźnej propagandy, płynącej z dolarowego banku centralnego. Ta służy bowiem wyłącznie zadanej forward guidance, czyli uformowaniu pożądanej opinii o spodziewanych działaniach banku. To z zasady jest zupełnie coś odmiennego, niż realne rozważania władców polityki monetarnej. Te z raczej oczywistych powodów, starannie podbudowanych ich niepodważalnym dogmatem niezależności od wszystkiego, są i będą tajemnicą. Stanowi ona absolutny fundament działania tych kluczowych instytucji gospodarek, przypominający religijny dogmat.

Religijnych paraleli, uderzająco nawiązujących do starożytności, jest więcej. Weźmy choćby sam dogmat o umocowaniu banku centralnego, w radzie starszych, wybranej z zasłużonych kapłanów, arbitralnie decydującej o podstawowym parametrze gospodarki: cenie pieniądza. Rada starszych kapłanów nieomylnie ustanawia warunki działania całego systemu gospodarki państwa, opierając się na swej niezmierzonej mądrości, a jej werdykt nie podlega żadnej dyskusji. Podobnie jak i jej merytoryczna kompetencja do podejmowania takich decyzji. Oczywista, że rada starszych wie najlepiej – to pierwszy dogmat religii monetarnej świata współczesnego. Drugi dogmat mówi o tym, że taki schemat zarządzania systemem monetarnym – poprzez bank centralny – jest jedynym możliwym i logicznym, a poza centralnym bankiem nie ma zbawienia, a nawet życia. Jeśli nie zauważasz stricte religijnego charakteru podobnych aksjomatów, to zwyczajnie nie uważasz. Bowiem żadna z „teorii ekonomii” akurat tych dwóch podstawowych aksjomatów nawet nie stara się uzasadnić. Tak już jest – i tak ma być! Rada starszych kapłanów religii monetarnej ustala stopy procentowe tak, aby było dobrze. Nawet przez myśl jakiegokolwiek ekonomisty nie przemknie zdrożna idea przekazania podstawowego parametru rzekomo wolnego rynku decyzji tego rynku, skutkowałaby bowiem natychmiastową anatemą i wykluczeniem z grona „poważnych”. Czy takie podstawy ekonomii wolnego rynku nie wypełniają definicji systemu religijnego, z jego kastą kapłańską, religijnymi obrzędami oraz systemem dogmatów, odpowiedz sobie sam/a. Teraz rozumiesz, dlaczego religijna cześć dla obrządków typu Jackson Hole w massmediach ma poważne podstawy.

Naturalnie kapłani monetaryzmu, a już szczególnie wybrana rada starszych, zaciekle będzie bronić naukowych podstaw swych działań, wskaże kilometry literatury, wyprodukowanej przez młodszych adeptów w drodze do zaszczytów należnych starszej kaście. Pokaże analizy ośrodków statystycznych i swoje matematyczne modele, na których mają rzekomo opierać swe niezależne decyzje. Oczywiście nie odpowiedzą, dlaczego religijny system wiary monetarnej opiera się na dogmatach nie podlegających dyskusji, a nawet jakiemukolwiek uzasadnieniu. Nie znajdą wyjaśnienia na zadziwiający fenomen, że kapłani monetarni są dziś na świecie gremialnie keynesistami, choć wciąż zdarzają się jacyś niszowi odszczepieńcy, wyznający skrycie doktrynę Hayeka. Nie znajdą odpowiedzi na podstawowe pytanie: dlaczego modele ekonomiczne notorycznie się mylą? Bowiem że najlepsze nawet prognozy banków centralnych nie potrafią przewidzieć nie tylko najbliższej przyszłości, ale nawet aktualnej sytuacji ekonomicznej, w tym prawidłowo wskazać wejście w recesję, jest tak oczywiste, że nikt nie widzi potrzeby, aby się tym przejmować. Z reguły pokazują takie – przyznajmy że istotne gospodarczo zdarzenia - ze znacznym opóźnieniem, rzędu roku. Bieżące pomiary parametrów statystycznych, w tym podstawowego: PKB, podlegają bowiem zbyt wielkim wahaniom i rewizjom, aby móc z nich dokładnie odczytać aktualny stan gospodarki. Zbyt wiele zmiennych, wzajemnych oddziaływań, po prostu zbyt skomplikowany system, aby go prawidłowo zmodelować.

Tak więc gdy jakiś minister z absolutną pewnością w głosie zapewnia w połowie roku, że wzrost PKB Polski nie będzie niższy na koniec niż 3,3%, to jedyne co z tej dumnej zapowiedzi wiemy, to bezsporny fakt, że jest politykiem oraz drugi: że zarząd GUS się stara. Czy będzie 3,3 czy 3,5% a z absolutną pewnością nie da się dziś przewidzieć, co najwyżej na jakieś 50%. Jest jednak jeszcze gorzej: to co ekonomiści i statystycy pokazują jako „prognozę” na koniec roku nie jest niczym więcej, niż liniową ekstrapolacją chwilowych parametrów, obciążonych w dodatku sporym błędem i niepewnością. Czego polityk nie mówi, to tego, że zarówno pomiarowy model, jak i liniowa prognoza jest z samej zasady NIEPRAWDZIWA. Otóż dokładnie tak – nieprawdziwa ci ona jest. Bo i model jest koślawy, niedokładny i nie mierzy tak naprawdę tego, co rzekomo mierzy, to jeszcze wiemy, że sytuacja za parę miesięcy będzie inna, niż wydaje się nam, że jest obecnie. To akurat sprawdzalny doświadczalnie pewnik w dynamicznych systemach. Jutro będzie na pewno inaczej. Skąd zatem wiadomo, jakie liczby będą jutro? Owóż nie wiadomo – ot co, a prognozy oparte na niepewnych i podatnych na zmiany pomiarach, w dodatku w zmiennym otoczeniu, są skazane z samej swej natury na rewizję.

Jak w takich warunkach poważnie mówić o absolutnej pewności centralnych bankierów, że to co decydują dziś, naprawdę jest najlepszą decyzją, nawet gdyby założyć że ich dziecięce modele ekonometryczne i równie dojrzałe teorie ekonomii naprawdę działały, a wiadomo przecie, że widomie nie działają? W kategoriach innych niż religijnych mówić o tym nie sposób, co zresztą łatwo pojąć, obserwując rosnące ich podenerwowanie. Piramida banków centralnych w oczywisty sposób nie działa, bowiem gdyby działała, nie byłoby powtarzających się z dokuczliwą regularnością, coraz głębszych kryzysów finansowych świata, nawiedzających go od końca XX w. Kapłani wiary monetarnej nie tylko nie mogli ich przewidzieć, ani tym bardziej im zapobiec. Ostatni odbył się w 2008 roku i pono ślad po nim zaginął, ale jeśli dobrze się rozejrzysz, to niechybnie dostrzeżesz, że kapłani monetarni kontynuują i wręcz zwiększają dziś swe tytaniczne wysiłki, aby pogrzebać jego skutki i zapobiec nawrotom. A jednak, pomimo całej swej nieomylności i mocy wydają się tę walkę przegrywać. Stąd coraz bardziej rozpaczliwe kroki, wiodące świat w rejony do niedawna nie tylko nie rozpoznane, ale wręcz w teorii ekonomii zakazane jako oczywisty idiotyzm. Jeśliby ktoś poważnie zapytał jakiegokolwiek ekonomistę, członka RPP, bankiera, czy członka Fed przed pięciu laty o ujemne stopy procentowe, ten z pewnością delikatnie skończyłby rozmowę, albo wręcz popukałby się znacząco w czoło. Toż to jawny idiotyzm, po co pan zadaje takie pytania?

Nie ma czegoś takiego w podręcznikach… A dziś właśnie wita do nich pod postacią nowatorskiej „teorii QE”, przetestowanej tymczasem na miliardach ekonomicznych królików doświadczalnych. Pono działa – tak zgodnie twierdzą kapłani monetaryzmu, zalecając stosowną rewizję przestarzałych podręczników. Mamy nową ekonomię teraz – dziś posiadacze jakichkolwiek oszczędności będą płacić poprzez system bankowy podatek od swoich niepatriotycznie i samolubnie ciułanych po kątach oszczędności. Tak należy, w imię sprawiedliwości społecznej i rozwoju gospodarczego. Koniec chomikowania mamony po kontach w bankach – ustalamy ujemne stopy procentowe! I wiesz co watsonie? Ta aberracja jest z nami w Europie już od dwóch lat. Jak ten czas leci. A skoro taki nienormalny stan trwa już tak długo, to wypada z tego wyciągnąć praktyczny wniosek, że może jeszcze potrwać, bowiem w międzyczasie stał się normalny. Także u nas, gdy mamy kolejny rok z rzędu wprawdzie niewielką, ale zauważalną deflację: -0.5%. Właśnie o takiej normalizacji mandaryni z Fed dyskutowali sobie w zaciszu Jackson Hole, świat bowiem zanurzył się w ujemne stopy na dobre.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 39/16
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut