Go To Project Gutenberg

środa, 15 kwietnia 2015

Aj , aj, AIIB

-
24 października 2014 na międzynarodowej konferencji obwieszczono światu powstanie nowego banku światowego, z nieukrywanej inicjatywy chińskich komunistów, pod nazwą Asian Infrastructure Investment Bank. Z początku podchodzono do niej nieufnie, wskazując na oczywisty antagonizm między nim, a Międzynarodowym Funduszem Walutowym oraz Bankiem Światowym. Trochę później podniesiono, że właściwie nic wielkiego się nie wydarzyło, bowiem jest to kolejna, merkantylno-polityczna inicjatywa, podobna zresztą do ADB {AsianDevelopment Bank}, więc prochu nie wymyśla. Wypada więc poczekać na rozwój wypadków, aby ocenić jej szanse na rozwój i sukces. Okazuje się dziś, że oficjalny start przedsięwzięcia, który nastąpił przed kilku dniami, zaskoczył {dobrze udają} samych pomysłodawców. Chiński „długi marsz” wydaje się działać, a przynajmniej znów zwracać uwagę {i zawracać im w głowach} szerokim masom, obudzonym alarmowym dzwonkiem, że oto dolar się na naszych oczach kończy.


Celente obwieszcza koniec ery dolara

O ile często się z Celentem zgadzam, zalecałbym poważną konsultację z solniczką w zakresie natychmiastowej detronizacji dolara i koronacją na jego miejscu w roli waluty rezerwowej świata juana. Jest co prawda bezspornym i raczej spektakularnym faktem, że era dolara się na naszych oczach kończy, czemu od lat zresztą daję wyraz, ale wiązanie tego procesu z jednym wydarzeniem uważam nie tyle za chybione, co naiwne. Skoro mamy zatem nakreślone pole do polemiki, przyjrzyjmy się bliżej faktom.

Po pierwsze i aż nazbyt rzucające się w oczy w euforii rozbudzonej przez sprawną machinę propagandową Chińczyków wszyscy wydają się stawiać niewłaściwe pytania i patrzeć w niewłaściwym, za to sprytnie narzuconym przez pomysłodawców kierunku. Otóż domyślnie – i zupełnie bezpodstawnie stawia się dwie fundamentalne hipotezy: że juan znajduje się w konkurencji, ba! - w konflikcie z dolarem i że skoro jest taka wojna, to dolar musi ustąpić pola niepowstrzymanie wschodzącemu juanowi, bo to jest przecie oczywista oczywistość, że jak się kończy waluta rezerwowa {wszyscy widzą, więc to nawet nie trzecia hipoteza}, to musi na jej miejsce przyjść inna – i będzie to oczywiście chiński juan, bo co innego? Tak oto rozwija się piękna bajeczna narracja i rodzi nowa świecka tradycja, na żyznym gruncie całkowitej ignorancji i alarmistycznych prognoz. Tymczasem nikt zdaje się nie sprawdzać domyślnie i w ciemno, bez jakichkolwiek uzasadnień lansowanych przy okazji hipotez, tak jakby procesy trwające dekady i dotyczące bilionów rocznych przepływów finansowych, mogły ot tak, z dnia na dzień sobie zmienić kierunek, albo zgoła stanąć dęba, albo dokonać wolty w odwrotnym kierunku. Historia i fizyka, nie mówiąc już o finansach, mówią tymczasem coś zgoła odmiennego.

Z faktu, że na świecie trwa w najlepsze wojna walutowa wszystkich ze wszystkimi, a w której ostatnio najbardziej spektakularne wyczyny pokazał Hirokiko Kuroda z BoJ {Japonia} oraz Tomasz Jordan z SNB {Szwajcaria}, demonstrując ku rozpaczy siwiejących traderów walutowych jak się szmaci swoją walutę, nie wynika wcale, że Chiny, największy zagraniczny wierzyciel USA, znajdowały się w stanie wojny walutowej z dolarem, bądź nawet o czymś takim miały myśleć. Z bliskiej obserwacji pary walutowej USDCNY oraz oficjalnych komunikatów zarówno rządów, jak i banków centralnych Chin i USA w ostatnich latach wypada wyciągnąć raczej przeciwne wnioski.

Przed paru laty Chiny, nie bez powodu były rutynowym chłopcem do bicia, gdy rozpoczynała się debata w kongresie na temat chronicznych deficytów handlowych w Stanach, której efektem, w zależności od chwilowej koniunktury politycznej, było okresowe umieszczanie Chin na liście „manipulatorów” walutowych {akt nieuczciwej konkurencji} albo nawet wszczynanie konkretnych akcji antydumpingowych {cła zaporowe na stal itp.}. Od kilku lat podobne akcje polityczne, dotyczące juana i handlu zagranicznego, ustały. Załatwiono nawet polubownie stare tradycyjne spory w branżach notorycznie obciążonych potężnym chińskim dumpingiem, dla przykładu w stali i elementach fotowoltaiki, dosłownie zalewających Amerykę. Dlaczego i skąd taka nagła zgoda, nietrudno odgadnąć, spojrzawszy na statystyki.

Z jednej strony Chiny są jednostkowym największym eksporterem do Stanów, a z drugiej – z tego samego powodu strukturalnej nadwyżki w handlu – stały się z biegiem lat największym zagranicznym wierzycielem USA. Chiny po prostu siedzą na gigantycznej górze dolarów, zapłaconych za dostarczone towary i przechowywanym w formie oszczędności {głównie prywatnych}, stanowiących podstawową bazę finansowania inwestycji w Chinach. Oszczędności te są zainwestowane i z przymusu zaparkowane głównie w amerykańskich obligacjach, ale w ostatnich latach systematycznie zagospodarowują je państwowe fundusze inwestycyjne, podobne do swoich odpowiedników na przykład z Arabii Saudyjskiej, inwestując w nieruchomości, złoża surowców, a także projekty infrastrukturalne, w Stanach i na świecie, na przykład w Nikaragui {kanał Atlantyk-Pacyfik}, czy Afryce. Na powołanie AIIB warto zatem spojrzeć z tej perspektywy, jako na wehikuł zagospodarowania polityczno-gospodarczego chińskich rezerw, zamiast na element wojny walutowej {która i tak zresztą ma miejsce, ale to są didaskalia}.


Tekst jest wstępem do analizy w Summa Summarum 14/15
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut