Wierni krytycy, znani pod klasycznym terminem „besser-wisser”, a u mnie pokutujący pod pseudonimem „pomysłowy Dobromir”, czytając ten tytuł uśmiechają się pobłażliwie, podejrzewając, że przez ostatni tydzień przebywałem w całkowitej izolacji. Nic z tych rzeczy tymczasem, dość uważnie – i z niepokojem - obserwowałem wydarzenia na świecie, galopujące jedne przez drugie, gdyż znaleźliśmy się na progu wojny, tym razem dalej, niż podczas pamiętnego kryzysu kubańskiego. Był to czas urzędowania ostatniego chyba „autentycznego” prezydenta USA, Kennedy'ego. Niedługo potem został on publicznie zgładzony. Nie powinno dziwić zatem dziś, że pogłoski o zamachu na innego prezydenta, powinniśmy brać poważnie, bo taki czas – na progu wojny – jest niejako naturalnym sezonem polowań na ten rzadki gatunek urzędnika, trzymającego w swej dłoni literalnie decyzję o życiu i śmierci milionów. Dlatego też obecna kampania prezydencka w Polsce zmierza prosto do karczemnej nawalanki, bo choć Polska „istnieje tylko teoretycznie”, prezydent wciąż ma sporą władzę. A Polska jest sąsiadem, i – jak się nadwiślańskie stada indian z telewizora dowiadują – niezłomnym sojusznikiem majdanowskiej Ukrainy, pod rękę z neobanderowcami. Bo demokracja jest najważniejsza. Przyjrzyjmy się zatem ostatniemu zniknięciu Putina, a zwłaszcza nieznanym szerzej faktom, rzucającym dość niepokojący, by nie rzec ponury cień na właśnie rozpoczętą zaćmieniem słońca wiosnę. Czy na Kremlu – jak chcą podnieceni czytelnicy witryn typu Sorcha Faal – miał miejsce zamach stanu koterii generałów pod wodzą ministra Szojgu, pragnący oderwać „wariata” Putina od atomowych guzików, którymi zagroził otwarcie NATO, jeśli to uczyni jakiekolwiek faktyczne kroki w kierunku odzyskania przez Ukrainę Krymu, bądź przejęcia przez wojska koalicji natowskiej Syrii? Putin znika Krótko po głośnej prowokacji pod murami Kremla, spektakularnym zabójstwie opozycyjnego polityka Borysa Niemcowa, Putin literalnie zapadł się pod ziemię. Był nieuchwytny dla bliskich współpracowników, przynajmniej oficjalnie, a tym bardziej dla polityków i dziennikarzy. Bez żadnego uprzedzenia, w ostatniej dosłownie chwili odwoływano zaplanowane w oficjalnym kalendarzu spotkania, kilka z nich na wysokim szczeblu dyplomatycznym, bo oficjalne wizyty zagraniczne głowy państwa. Sytuacja była wielce zagadkowa, by sformułować to oględnie. Nie zdarza się bowiem codziennie, jeśli w ogóle się w normalnym toku spraw wydarza sytuacja, gdy rzecznik prezydenta Pieskow dosłownie nie wie, co odpowiedzieć na pytanie: gdzie jest Putin i kiedy pojawi się publicznie? Taka bowiem sytuacja miała miejsce na Kremlu przez dziesięć marcowych dni. Stąd też wzięła się cała zgraja spekulacji i domysłów, opartych zwykle na braku wiedzy, połączonym ze świadomą ignorancją, wśród których wskazałem pomysł z zamachem Szojgu. Wrócimy za chwilę do tego wątku, a teraz sprawdzimy, dlaczego gorączkowi pismacy mieli poważne powody, aby martwić się losem Putina. Wskazałem na ogólną sytuację międzynarodową, dosłownie na progu wojny światowej, jako na wiodący motyw, ale jest ich więcej. Putin przez ostatnie dwa lata co najmniej właściwie nieprzerwanie krążył po świecie, zawierając nowe, strategiczne umowy gospodarcze i militarne, które obszernie, choć i tak powierzchownie relacjonowałem. Cała ta działalność przebiegała według żelaznej logiki strategii geopolitycznej, która to nie stanowi żadnej tajemnicy, a streszcza się w wielkim planie zjednoczenia Eurazji wokół dwóch suplementarnych potęg: Rosji i Chin, a który objawił kilkadziesiąt lat temu niedowierzającemu światu Golicyn. Główny kłopot z obecną, pospieszną realizacją tego planu polega jednak na tym, że nie tyle stoi ona w oczywistej i ostrej sprzeczności ze strategią najpotężniejszego obecnie bloku militarnego NATO, ale także z realizowaną strategią głównego mocarstwa, USA. Co gorsza jednak, nowo objawiona i śmiało realizowana na naszych oczach strategia Rosji i Chin stoi w oczywistej sprzeczności nie tylko z interesami i planami NATO i USA w szczególności. To jest w dzisiejszej sytuacji zaledwie irytujący, ale mniejszej wagi szczegół bieżącej polityki. … a świat zamarł na progu wojny Aktywne działania Rosji i Chin, przeprowadzone w ostatnich miesiącach przez Putina, stoją niestety na drodze kilku kampanii militarnych w toku, w które wiodący blok militarny globu, NATO jest zaangażowany, a w których po drugiej stronie, zwłaszcza ale nie tylko z powodu zmienionej strategii, znajduje się wprost lub pośrednio Rosja, a blisko za jej plecami, jak ostatnio zauważył zdziwiony świat, także Chiny. Obydwa państwa notabene zbrojące się w ostatnich latach na potęgę, a w ostatnich miesiącach jeszcze zwiększające nakłady modernizacyjne w armii o kilkadziesiąt procent! Rosja ma oto z NATO nie tylko jaskrawo konfliktową strategię, ale znajduje się z nim po prostu w stanie ukrytej na razie wojny małej intensywności na terytoriach państw trzecich. Toczy się ona od czterech lat w Syrii, gdzie Rosja wspiera dostawami broni, kadry dowódczej, danymi wywiadowczymi i wprost wsparciem swojego lotnictwa i marynarki Assada, walczącego z najemnikami partyzantki ISIS oraz zachodnią koalicją „anty-ISIS”. Od roku drugi front wojny z Rosją płonie na ukraińskiej doniecczyźnie, w następstwie nieprzypadkowej przecież kolejnej pomarańczowej rewolucji w Kijowie, w której wyniku Ukraina w pospiesznym tempie integruje się, a przynajmniej czyni gorączkowe zabiegi w tym kierunku, z Unią Europejską, ale zwłaszcza z NATO. Ukraina graniczy z Rosją i od zawsze blisko z nią współpracuje, nie dziwi więc zaniepokojenie na Kremlu i aktywna działalność militarna w wojnie domowej na wschodzie Ukrainy. Obydwa wymienione konflikty mają co prawda ograniczony zasięg terytorialny i rzeczowy, ale obydwa mogą przerodzić się w większą konfrontację, czyli prawdziwą trzecią wojnę światową, dosłownie w każdej chwili, bowiem nikt przy zdrowych zmysłach nie przypuszcza chyba, że Putin grożąc bronią atomową w tych konfliktach blefował. Wydaje się, że wręcz przeciwnie: mówił całkowicie i śmiertelnie poważnie, ostrzegając, że każde wysypanie się tych ograniczonych na razie punktowych wojen poza granice Syrii i Ukrainy, czyli de facto zmiana ich charakteru z epizodu na terytorium zależnym {proxy-war} na wojnę otwartą {na terenie Rosji, bądź z armią Rosji wprost} będzie oznaczała po prostu III wojnę światową i z powodu strategii obu stron i ich asymetrii będzie siłą rzeczy wojną nuklearną. Warto przez moment pochylić się nad ostatnim zdaniem, spychanym z zabobonnym lękiem i niechęcią poza świadome rozważania, zarówno przez propagandę, jak i wielu analityków. Przypomnę tu wnioski, płynące z moich analiz strategii oraz ich ewolucji, obu stron konfrontacji: Rosji i USA. Wynikają z nich nieodparcie dwa twarde wnioski. Po pierwsze obie strony, we wzajemnej współzależności i całkowicie logicznie, zmieniały swą strategię obronną {czy też wojenną} w ostatnich latach ze skutecznej i w miarę stabilnej doktryny odstraszania atomowego na aktywną doktrynę pierwszego uderzenia prewencyjnego. Proszę tu zauważyć, że świadomie nie zajmuję się dociekaniem kto i dlaczego zawinił, wyciągam jedynie na podstawie faktów wnioski co do obiektywnego stanu rzeczy. Po wtóre zarówno Rosja, jak i USA mają obecnie wdrożone już na poziomie operacyjnym doktryny pierwszego, prewencyjnego uderzenia atomowego. Jeśli któreś z mocarstw poczuje się zagrożone w istotny sposób, bez wahania i uprzedzenia uderzy przemożną siłą atomowego ataku na sprawcę zagrożenia. Nie bacząc na konsekwencje możliwego odwetu. Jeśli to nie jest diagnoza doktryny wojennej świata na progu wojny atomowej, to nie wiem, czym innym opisany stan, w który świat zapatrzony w ekranik nowego ihpone'a niepostrzeżenie wkroczył, jest. W opisanym stanie prawnym {strategia} oraz faktycznym {dwa otwarte fronty faktycznej wojny} oraz wdrożonej już po obu stronach w siłach strategicznych agresywnych zmian {pierwsze uderzenie zamiast wyłącznie odwetowego, czyli inne, karkołomnie skrócone procedury decyzyjne w armii i wywiadach} w armiach, w szczególności w wywiadzie satelitarnym, lotnictwie strategicznym i wojskach rakietowych, nie jest żadną przesadą stwierdzenie, że świat siedzi dziś na dwóch beczkach prochu, a ściślej dwóch gotowych do odpalenia stosach rakiet manewrujących z głowicami atomowymi: w Syrii i na Ukrainie. Jeśli USA {raczej mało prawdopodobne} z sojusznikami, bądź Rosja {wzrastające prawdopodobieństwo, bo wojna domowa na Ukrainie jest ograniczona, ale wprowadzenie na przykład rakiet diametralnie zmieniłoby sytuację, podobnie jak w Syrii} poczują się zagrożone, bez żadnych zahamowań odpalą swoje rakiety, nawet specjalnie nie przejmując się, czy wojna formalnie toczy się między nimi {bo przecie obie strony udają, że ich ani w Syrii, ani na Ukrainie nie ma}. Tekst jest wstępem do analizy w Summa Summarum 12/15 |
piątek, 17 kwietnia 2015
Gdzie był Putin?
-
blog comments powered by Disqus