Po ubiegłorocznej czarnej serii zamachów na samoloty malezyjskich linii wydawałoby się, że nic bardziej zagadkowego, niż całkowite i skuteczne zniknięcie – bez śladu! - ogromnego odrzutowca z pasażerami nie jest już w stanie się wydarzyć. Błąd. Wielki błąd, jak wielbłąd. Właśnie zniknął – co prawda nie bez śladu – kolejny odrzutowiec, tym razem niemal w środku Europy, we Francji. Bez śladu zniknęła za to cała załoga i pasażerowie, 150 ludzi miało się rozbić z samolotem o alpejską górę, na drobne kawałki. Największe z nich mają gabaryty aktówki, co już samo stawia – podobnie jak baśniowa opowieść o Smoleńsku – pod znakiem zapytania oficjalną narrację. Samoloty tak bowiem w zderzeniu z nieruchomą przeszkodą, niczym kryształ nie rozpadają się. Chyba że w grę wchodzą elementy dodatkowe, np. ładunki wybuchowe. Przyjrzyjmy się zatem tej gorącej i bolesnej, zwłaszcza dla naszych zachodnich sąsiadów tragedii. Zagadkowe fakty Zbierzmy dla porządku podejrzane fakty z wypadku, a okaże się, że mamy bez żadnego wątpienia z ewidentnym zamachem, gdyż takie nagromadzenie faktograficznych aberracji rzadko się wydarza, co wskazuje planową ingerencję „sił wyższych”. Nic dziwnego, że siły propagandy tak pracowicie usiłują zakryć temat i wyprowadzić go na manowce. Już bowiem pierwsze skojarzenie po analizie faktów niezmiennie prowadzi do międzynarodowego terroryzmu, czyli aktu wojny. Oto fakty: - airbus A320 niemieckiej linii Germanwings, filii Lufthansy na rejsowej trasie 4U 9525 z Barcelony do Stuttgartu rozbił się wkrótce po wejściu we francuską przestrzeń powietrzną, o południowe stoki Alp; wszyscy na pokładzie zginęli - samolot po starcie z Barcelony wznosił się na wysokość przelotową 10 tys.m, którą osiągnął w okolicach wybrzeża śródziemnomorskiego Francji, od tego momentu samolot, zmierzający na północ przez Alpy, zaczął systematycznie i równomiernie, dosłownie po linii prostej opadać, aż do finalnego zderzenia z górą, co trwało ok. 10 minut; katastrofa nastąpiła na pełnym ciągu, wszystkie systemy nawigacyjne i napęd maszyny były do ostatniej chwili sprawne - załoga nie odpowiadała na wezwania kontroli lotów, wywołując alarm z powodu wyjścia z korytarza - odcięto wszystkie komunikacje z samolotem: radiowe i telefoniczne, nie tylko załoga nie odpowiadała na apele kontroli lotów, ale także nie było żadnych rozmów z załogą i pasażerami przez telefon pokładowy, telefony komórkowe i internet {a wszystkie te są normalnie na pokładzie airbusa dostępne} - początkowo nie można było odnaleźć rejestratorów katastroficznych, po kilku dniach odnalazł się uszkodzony CVR {cockpit voice recorder; z którym notabene Lasek odprawiał smoleńskie cuda z kilkoma, coraz lepszymi wersjami nagrań końcóweczki}, a z rejestratora parametrycznego została tylko obudowa - nie ma oficjalnej listy pasażerów, najbardziej widoczną w mediach grupą ofiar było szesnaścioro gimnazjalistów z niemieckiego Haltern, poza tym na pokładzie byli m.in. Hiszpanie, Brytyjczycy, Kazachowie - bezpośrednio po tragedii Germanwings było zmuszone odwołać kilkanaście lotów z powodu odmowy załóg ze względu na „sprawy osobiste”, była to chyba największa spontaniczna akcja strajkowa wśród pilotów, przewoźnik i jego centrala Lufthansa awaryjnie poszukiwała załóg na otwartym rynku {praca w liniach jest kontraktowa, ale także na czartery – wedle zapotrzebowania} - świadkowie naoczni stwierdzają, że przed katastrofą słyszeli eksplozję, a za spadającym airbusem ciągnęła się smuga dymu... Tekst jest wstępem do analizy w Summa Summarum 13/15 |
czwartek, 16 kwietnia 2015
Andrzej Lubicz atakuje, czyli czy leci z nami pilot?
-
blog comments powered by Disqus