Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 13 lipca 2015

Makrela udaje greka, czyli piłka w grze

-
Piłka jest okrągła, a bramki są dwie – tak brzmi pamiętna złota myśl trenera, rzucona w ferworze meczu. W aforystycznej formie przedstawiała klasyczny aksjomat sportowy, że mecz trwa tak długo, jak piłka jest w grze. Inaczej mówiąc wynik meczu do samego końca pozostaje niewiadomy. Na tym polega sport. Minionej niedzieli doświadczyliśmy czegoś w rodzaju najważniejszego meczu tego sezonu w Grecji, gdyż jego wynik zaskoczył nie tylko mnie, ale także większą część kontynentu, na czele z jego władzami w Berlinie, Brukseli i Frankfurcie. Objawiło się to w całkowicie i doskonale nieporadnych, ba! - wręcz kabaretowo śmiesznych wystąpieniach eurooficjeli, przyłapanych na gorąco przez nieustępliwych dziennikarzy w klasycznym rozkroku rodem z Ministerstwa Śmiesznych Kroków niezapomnianego Monty Pythona. Kabaretowy szef Rady Europy, czyli bliżej nam znany z rekomendacji Kwaśniewskiego z Kaliszem jako „rudy mściwy” Tusk zwołał kabaretowy szczyt na wtorek, zaraz po tym, jak jego berlińska patronka pani Makrela zdąży się w poniedziałek rozejrzeć w sprawach z kolegą z Paryża, francuskim Holandem. Z konsultacji co prawda, jak można było z gorączkowej paniki w Europie już w niedzielę wieczór wywnioskować, wyszły naturalnie nici i szczyt brukselski skończył się szybciej i ciszej niż zaczął, ale jego wyniki są poznawczo wręcz bezcenne.

Grecki mecz, choć wciąż piłka jest w grze, już dostarczył zawodnikom niezapomnianych wrażeń, gdy okazało się że w pamiętną niedzielę niemiecki napastnik, tak pewny siebie jak tylko może być niemiecki piłkarz {pałkarz} zakiwał się i zaplątał we własne nogi pod grecką bramką, tłumy go wygwizdały, sędzia dał mu czerwoną kartkę i zarządził przerwę w meczu. Teraz greccy napastnicy biegną na połowę niemiecką, gdzie już jest piłka... Może w niedzielę zobaczymy nawet strzał stulecia w niemiecką bramkę? Bo że arbiter meczu, grecka ulica, głośno wygwizdały teutońskie marzenia o wielkiej wygranej, raczej nie pozostawia już wątpliwości. Nie ma przyzwolenia na obowiązkowy program oszczędności, niezależnie od jego gospodarczych uzasadnień. Wygląda także na to, że grecka obrona natychmiast po wykopaniu piłki na drugą połowę masowo zaczyna się przewracać – czy to z wycieńczenia, czy tylko taktycznie... Słowem zawodnicy najwyraźniej przesadzili w swoich blefach – i nie mogą się od niedzieli połapać, jak mają grać, bo choć mecz był precyzyjnie ustawiony, tego wariantu planiści nie przewidzieli – i słychać zewsząd przeraźliwe gwizdy... Makrela udaje Greka, Warufakis ucieka - istny grecki cyrk i komedia pomyłek. A to była tylko kulminacja, a nie koniec przedstawienia. Dlatego myśli wszystkich podążają w jednym kierunku: co dalej? Dobre pytanie, watsonie.

Najważniejszy ze szczytu wniosek dał się poznać tuż po jego wstydliwym zakończeniu. Oto zarówno premier Grecji Cipras oraz nowy minister finansów o zobowiązującym imieniu Euklides wbrew oczekiwaniom nie tylko nie przywieźli żadnych propozycji, ale wręcz wyglądali na tak samo rozczochranych i zaskoczonych, jak i ich rozmówcy po drugiej stronie stołu, którzy także nie wiedzieli, o czym rozmawiać, więc spora część poważnych relacji ze szczytu eurogrupy powiadała, że „oświadczyli, że nie widzą pola do rozmów”. Po zakończeniu tak owocnych debat pojawiła się wszak najpierw seria wypowiedzi {Junker, Merkel i in.} o „przedłużeniu” rozmów o kolejne dwa dni, a w końcu Berlin i Paryż przedstawiły Grecji wieczorem wydawałoby się „ostateczne” ultimatum, trwające 24 godziny na przedstawienie konkretnych propozycji dalszych działań, bowiem w przeciwnym wypadku Grecja zostanie „usunięta” ze strefy euro. Nieco później, zapewne w wyniku kolejnej tury zakulisowych rozmów z kanclerz Merkel, ustalono ostateczną, możnaby rzec najostateczniejszą datę na zakończenie negocjacji w postaci szczytu w niedzielę 12 lipca.

Wszystko z przytoczonych faktów, w przeważającej mierze toczących się w krwistej i gęstej atmosferze skandalu, przewrotu politycznego i intrygi na wielu poziomach polityki, rozegrało się niczym w pijanej tragikomedii absurdu, w oparach całkowitego, księżycowego surrealizmu. Trudno inaczej nazwać sprzeczne wypowiedzi najwyższych wydawałoby się szefów wielkiej polityki, następujące ciurkiem po sobie i nakładające się jedne na drugie w coś w rodzaju euro-pandemonium. Tymczasem w Atenach od niedzieli młodzi triumfalnie świętują na placu Syntagma z radości, że w końcu pokazali niemiaszkom Kozakiewicza, trwają tam ludowe bachanalia, a przed bankomatami, wypłacającymi po 60 euro na głowę, stoją tasiemcowe kolejki... Słowem nikt nic jeszcze nie wie w tej scenie greckiej tragifarsy, czyli dotarliśmy wedle klasycznych wzorców greckiej sceny do kulminacji. Największą ironią przedstawienia jest to, że jego główni aktorzy nie tylko wydają się zaskoczeni, ale z ich panicznych i nieskoordynowanych działań wynika, że naprawdę są. Mamy zatem wciąż pod spodem telenoweli i operetki greckiej klasyczną grecką tragedię, z nieodgadnionym losem, doprowadzającym do malowniczej, pełnej napięcia i smakowitej kulminacji... Gdyby sprawa nie była śmiertelnie poważna, to można by – i chyba warto – ulepić z tego niezgorszą tragedię teatralną, a także dowcipną farsę, w dodatku na podstawie autentycznego, aktualnego materiału. A wszystko w wakacje, gdy podobno nic się nie dzieje... Historia wydarza się na naszych oczach, co do tego nie ma wątpliwości, ale wróćmy do soczystych jej wątków.

Eurokracja w szpagacie, czyli pękają euro-gacie

Że w niedzielny wieczór w najważniejszych europejskich kancelariach trzasnął z nagła grecki piorun, zwany z niemiecka szlagiem, jest raczej pewne. Do wtorku wieczór co najmniej europejscy oficjele, sądząc z ich wypowiedzi i działań nie wiedzieli po prostu jak się zachować. Podobnie zresztą, jak i ich greccy rozmówcy. Jedyny właściwie wniosek z tych obserwacji jest oto taki, że autor niniejszego okazał się kolejny raz optymistą i znalazł się w jednej grupie z eurokratami. Nie tylko nie przewidzieli oni negatywnego wyniku referendum, ale co jest ważniejsze - nie mają wydaje się żadnego planu awaryjnego. Moja osobista zawodność i przekonanie, że Bruksela odpowiednio zadba o wynik referendum, gdyż za wiele od niego zależy, to jedno. Okazałem się znów zbyt wielkim w stosunku do eurokołchozu optymistą. Drugą, o wiele ważniejszą rzeczą jest uderzający w oczy i wręcz porażający brak alternatywnej strategii na taki wypadek – jakkolwiek on mógł się przed pamiętną niedzielą 7/7 wydawać odległy i nieprawdopodobny. Realne życie, a konkretnie tłumy wkurzonej młodzieży na placu Syntagma, która niczym na Majdanie „skrzyknęła się na fejsbuku” i poszła po południu gremialnie głosować OXI {nie}, negatywnie i bezceremonialnie zweryfikowało wcześniejsze kalkulacje. Co dalej? Dobre, a nawet bardzo dobre pytanie, bowiem nikt nie wie.

Ani Bruksela, ani Berlin nie ma alternatywnego planu, co gorsza ich nieporadne działania po dla jednych upojnej, a dla drugich przeciwnie: trzeźwiącej niedzieli stanowią pewny dowód, że nawet nie widziano potrzeby takiego planu opracować. Berlin zakleszczył się w swoich żądaniach „spełnienia wcześniejszych zobowiązań”, MFW nawet nie potrzebował powtarzać swojej mantry „zero cięć pożyczkowych”, bowiem już tydzień przed referendum trzasnął w Atenach drzwiami. Merkel, Junker i Draghi powtarzali w kółko stare kwestie, jakby nie mając nowych. Z drugiej strony Cipras także nie odstąpił od konwencji komedii pomyłek, zjawiając się w Brukseli w poniedziałek ze starym refrenem „zero dalszych cięć socjalnych, potrzebne cięcia długu”, który stał się przyczyną zerwania negocjacji przez Lagarde z MFW i w dalszej konsekwencji potrzebą zwołania referendum. Pat w takiej sytuacji to jest mało powiedziane – i pierwsze relacje, iżby urzędnicy stwierdzili, że „nie widzą podstaw do rozmów” oddają chyba istotę sprawy. W Europie zapadła kłopotliwa i dudniąca wręcz cisza. Coś jakby grom Zeusa walnął w upalną niedzielę z Olimpu w sklerotyczną Europę, aż zaniemówiła. Albo dosadniej: na balu rozległo się beztroskie, rubaszne i gromkie pierdnięcie greckiego ludu. I zapadła cisza, nikt nie chce pierwszy wskazywać winnego, ani nawet oddychać. Bo zaczął po kątach rozchodzić się jadowity smród...


Tekst jest wstępem do bieżącej analizy Summa Summarum 28/15
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut