Spoglądasz czasem jeszcze na wschodnią stronę? Wypadałoby to robić, gdy przed rokiem wybuchła tam za sprawą „pokojowych demonstrantów” całkiem poważna kolorowa rewolucja na Majdanie – i dziś Ukraina jest już jedną nogą w Unii, gdy drugą ma w gustownym szpagacie wetkniętą rozpaczliwie w drzwi NATO. I nie da się już tych drzwi domknąć... Nagle o walkach na wschodzie stało się cicho. Czekoladowy prezydent Poroszenko co prawda głośno się odgraża, że odbije zbuntowany wschód, a nawet Krym, ale większość patrzy na to z powątpiewaniem, gdyż kasa jest pusta. Ano właśnie – kasa! Patroszenko głośno i buńczucznie zapowiada budowę nowej, dwustutysięcznej armii poborowej. Nowy zaciąg i szkolenia jest w toku- stąd taka cisza. W żadnym wypadku nie powinniśmy tracić Ukrainy z zasięgu wzroku, choćby z tego powodu, gdyż ta nowa armia, kiedy tylko zostanie pospiesznie sformowana i przeszkolona, bez wątpliwości zostanie użyta. Sceptycy mówią tu, że Ukrainy na to nie stać, bo nie mają broni. Po części mają rację, lecz warto przypomnieć, że broń się kupuje, a Polska należy do grupy chętnych dostawców, wyłonionych ubiegłego lata. To, że dziś Ukraina nie ma pieniędzy otóż wcale nie musi być przeszkodą. Właśnie dowiedzieliśmy się, że kijowski parlament – ku oburzeniu banku centralnego pod wodzą pani Jaresko, świeżo zaimportowanej na to ważne stanowisko ze Stanów – forsuje ustawę o przewalutowaniu kredytów po kursie ich zaciągania, czyli rozwiązanie na wzór węgierskiego. Wszystko na to wskazuje, że ustawa przejdzie, a w krótkim czasie kredytobiorcy odetchną z wielką ulgą, gdyż dziś ledwie zipią pod ciężarem rat kredytów, a wiele po prostu zostało przymusowo przejęte. Nic dziwnego – powiesz, kiedy hrywna spadła z 8 za dolara do 20 i nadal spada. Z prostego rachunku wynika, że raty kredytu walutowego powiększyły się w ciągu roku niemal trzykrotnie. Tyle bowiem straciła hrywna, głównie w wyniku wojny domowej. Ale nie tylko, gdyż Ukraina jest dziś bankrutem a ściślej jest technicznie niewypłacalna, jednak z tego oficjalnym ogłoszeniem się ociąga. Ogłosiła „moratorium”, czyli nie spłaca rat długu do MFW. Co więcej ta instytucja – zupełnie odwrotnie niż w przypadku Grecji – upiera się, że nadal będzie kredytować Ukrainę, pomimo technicznej niewypłacalności, przerwania spłat, a w końcu wojny domowej – wszystko wbrew przepisom samego MFW. Stoi za tym potężna wola polityczna, bo na pewno nie gospodarcza. MFW już zgodziło się rozszerzyć zaangażowanie na Ukrainie. Na co Kijów przeznacza dalsze pożyczki, bo na pewno nie na spłatę poprzednich i także nie restrukturyzację przemysłu itp? Nietrudno odgadnąć, że na uzbrojenie właśnie, a Polska jest jednym z jego dostawców, zapewnia też ochoczo swój personel i szkolenia. Nic w tym wielce podejrzanego, sojusznikom się przecież pomaga powiesz. Niby tak, ale równolegle z upadaniem Grecji i Ukrainy MFW poprosił Polskę o pożyczkę, a nasz drogocenny minister Szczurek z panem Belką z NBP jej udzielili z naszej rezerwy w wysokości 8 mld euro. W związku z głośnym kryzysem w Grecji wszyscy myślą, że te pieniądze nasz NBP korzystnie „zainwestował” w MFW, a to z kolei w Grecji... Tymczasem prawda jest zupełnie inna – i o wiele bardziej niepokojąca. Należałoby zacząć od tego, że Grecja nie otrzymuje już od MFW dalszych środków od kilku miesięcy, a 30 czerwca przestała spłacać raty pożyczek. Jest więc bankrutem. Tak czy inaczej, mimo że MFW upiera się w 100% spłacie, gdyż de facto jest zwykłą kasą, a nie instytucją inwestycyjną i w związku z tym nie może ponosić ryzyka inwestycyjnego. Czy Grecja dojdzie z MFW do porozumienia? W obecnym układzie jest to niemożliwe, gdyż ktoś musi ponieść straty z nietrafionych i roztrwonionych pożyczek, inaczej mówiąc trzeba poddać je przymusowej redukcji. MFW co prawda zerwało negocjacje, nie uznając greckiego żądania redukcji, ale w praktyce – jak widać – i tak będzie musiała ją uznać, teraz lub później, bowiem Grecy nie są w stanie pożyczek oddać. Przynajmniej w całości. Matematycznie niemożliwe. Wydawało się, że tandem Cipras-Warufakis będzie w stanie jeszcze tym razem przepchnąć dalsze przedłużenie długów i kolejne ich rolowanie, ale okazało się to bez redukcji, albo referendum niemożliwe. O ile wynik referendum jest jeszcze niewiadomy, tzn. nie wiadomo, czy Grecja ugnie się przed żądaniami bankierów i jeszcze tym razem nie wymusi redukcji długów, czy też nastąpi to dopiero później. Wiadomo wszak, o czym piszę zresztą od lat, że dziś sprawa przymusowej redukcji greckiego długu {restrukturyzacji} jest przesądzona. Pytanie tylko, kiedy i w jaki sposób to nastąpi, tzn. czy w wyniku tej operacji Grecja nadal będzie członkiem strefy euro, a nawet Unii Europejskiej, gdyż siłowa upadłość bardzo łatwo może przerodzić się także w wymuszone wyjście z Unii na podstawie złamanych, bądź nie dających się utrzymać umów długoterminowych. Tyle wiemy dziś – i tyle nam wystarcza. Bowiem wiadomo, z matematyczną pewnością, że MFW straci tak czy inaczej część pożyczek udzielonych Grecji – w wyniku albo nieuporządkowanego bankructwa, bądź wynegocjowanej redukcji długów. Niestety nie da się wedle prawa międzynarodowego wyjąć MFW z klubu wierzycieli i ich należności pokryć w 100%, a resztę tylko w części. Tak więc ostatnia „inwestycja” NBP naszych oszczędności i ważnej części rezerwy prawdopodobnie zostanie w dużej części spalona w ogniu greckiej demokracji, która przecie jest najcenniejsza, bo europejska. Optymiści powiedzą, że nie mamy czego się bać, bo MFW straty pokryje ze swego kapitału założycielskiego. Niby racja, tyle że jest go za mało, więc trzeba będzie zebrać wedle wpłat członkowskich – tzw. przymusowe podwyższenie kapitału. Tu optymista powie zadowolony, że Polska jest bezpieczna, bo ma znikomy udział kapitałowy w MFW. To byłby nawet dobry argument, gdyby nie to, że jak wspomniałem nasze 8 mld nie powędrowało do Grecji – i jest to sprawa pewna. A gdzie – zapytasz. Odpowiem drogi watsonie, a właściwie powtórzę, gdyż już to zostało powiedziane: na Ukrainę. MFW zatwierdził i przelał kolejne pożyczki niewypłacalnemu krajowi – wbrew swoim wewnętrznym regulaminom. Oto gdzie poszły nasze oszczędności. Czy wrócą, jest raczej pytaniem retorycznym, skoro Ukraina jest niewypłacalna, a nic – naprawdę nic nie wskazuje na to, żeby była w lepszej kondycji od Grecji, przeciwnie – gdy w Grecji sytuacja jest stabilna i wykazuje oznaki lekkiej poprawy, na Ukrainie sytuacja jest zła i wyraźnie się pogarsza. Inaczej mówiąc duża część pożyczek będzie musiała zostać umorzona, czyli nie będzie oddana. Taki prezent dla kraju wchodzącego do Unii i NATO, a jednocześnie prowadzącego wojnę. Co z tego, że jest to wciąż mała wojna. Lecz za to kosztowna, bowiem zrujnowała i odcięła sporą część produktywnego przemysłu. W tej sytuacji pospieszna ustawa o przewalutowaniu, czyli mówiąc prosto: restrukturyzacji dużej puli kredytów walutowych co prawda uszczęśliwiła tamtejszych frankowców, którzy z dnia na dzień dostaną prezent z nieba w postaci rat o 1/3 wartości {nie wysokości, ta będzie jak przed ponad rokiem, ale za to w zdeprecjonowanej walucie}, ale postawiła system bankowy przed ogromnym wyzwaniem. Nie trzeba specjalnej przenikliwości, aby odgadnąć że jest to praktycznie ostatni rzut na taśmę, gdyż Ukraina pomimo pomocy MFW i tak jest technicznie niewypłacalna już od kwartału – i dobrze o tym wiedzą banki komercyjne, zwyczajnie się z Ukrainy wynosząc. Co oznacza w tej sytuacji przewalutowanie kredytów? Następuje przyspieszenie procesu rozkładu finansów banku centralnego NBU, który wedle mojej wiedzy ogłosi oficjalną niewypłacalność jeszcze w tym miesiącu. Bez akcji podcinania kredytów walutowych mógłby on jeszcze pociągnąć kilka miesięcy na iluzji stworzonej przez pożyczki z MFW. Najważniejsze z tego są wszakże wnioski dla nas. Otóż od chwili, gdy zostaliśmy przemyślnie wciągnięci do finansowania Ukrainy przez MFW, wpadliśmy w pułapkę właściwie bez wyjścia. Moim zdaniem obecnie rząd szczurzolicego premiera Jaceniuka będzie naciskał miękkim szantażem MFW o dalsze pożyczki, a ten te naciski przeniesie w jakiś sposób także na nas – bo jeśli nie dołożymy się do dalszej „pomocy” stracimy 8 mld. Jeśli Szczurek z Belką ugną się przed takimi naciskami, nieważne czy otwarcie, czy w jakiejś ukrytej formie, mamy zagwarantowany poważny kryzys walutowy, bowiem MFW nie będzie miało żadnych hamulców przed władowaniem na nas dużej części ukraińskich strat. Stanie się to trochę później – za 3-6 miesięcy, kiedy wyjdą większe od przewidywań rozmiary ukraińskiej porażki finansowej. Jeśli zdesperowanemu Kijowowi, postawionemu przed ścianą przez hajdamaków w parlamencie, radośnie fundujących sobie restrukturyzację kredytów na koszt banków, nie uda się jeszcze raz wyciągnąć grosza z MFW {i od nas}, to spodziewam się w najbliższych tygodniach nie tylko ogłoszenia oficjalnego bankructwa w Kijowie, ale także w ślad za nim gwałtownego osłabienia się złotego, być może skutkującego już jesienią kryzysem kredytowym, wywołanym seryjnymi zerwaniami umów frankowych. Złotówka już znajduje się pod silną presją Ukrainy, gdyż to co napisałem oczywiście jest znane finansistom i widzą oni pogarszającą się sytuację polskich rezerw walutowych pomimo rosnącej gospodarki, a także wzrost ryzyka kursowego, zwłaszcza na franku. Oczekiwane uszczuplenie rezerw w wyniku strat na Ukrainie oraz drożejący frank to idealna recepta na samospełniającą się panikę, gdy pula kredytów frankowych obejmuje kilkadziesiąt procent długu gospodarstw domowych. To zagrożenie za sprawą Ukrainy w wersji miękkiej – gdy nasz jaśnie panujący rząd nie zaangażuje nas głębiej pożyczkowo we wschodnie bagno – znajdzie swój dynamiczny finał później – za rok, dwa. Nie jest więc pozornie zagrożeniem bezpośrednim. Może to wszak okazać się złudzeniem. Tekst jest fragmentem do bieżącej analizy Summa Summarum 27/15 |
wtorek, 7 lipca 2015
Albośmy to jacy tacy, hajdamacy?
-
blog comments powered by Disqus