Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Trzy karty Erdogana. Witaj w islamistanie!

-
No i co watsonie – mieliśmy rację? Przypomnij sobie, co przyjąłeś z takim niedowierzaniem, a równocześnie z nerwowym drżeniem przeczucia, że ten cały cyrk z najazdem „uchodźców” to był zaledwie wstęp, jak mówią Ruscy: podgotovka do dalszych aktów przedstawienia. A dlaczego Ruscy i co z tą podgotowką, zrozumiesz niechybnie, jak tylko przetrawimy wszystkie sygnały ostatnich kliku zaledwie dni. I dziwnie osobliwie zbiegają się one w Berlinie, Moskwie, Damaszku, ale także Warszawie. I są w dodatku logiczne, ale po kolei.

Rozważanie bezczelnego i zapierającego dech w piersiach szantażu Erdogana wobec wydawałoby się całkiem bezbronnej przed islamskim najazdem Europy zakończyliśmy otóż niezbyt radosną konstatacją, że tak czy owak – sierżant Nowak!, czyli że w ten albo inny sposób islamistan w Europie za sprawą dobrze zainscenizowanej współpracy Turcji z Niemcami stał się już metodą faktów dokonanych realnością. Pozostaje do uściślenia jedynie wybór konkretnej metody: na żywioł, czy też delikatnie. I w tej kwestii Erdogan zadał Merkel i Europie ultymatywne trzy żądania, niepokojąco przypominające klasyczne propozycje nie do odrzucenia z Ojca Chrzestnego. Ta, nie mając dostatecznego umocowania przekazała je dalej do Komisji Europejskiej, celem przygotowania oficjalnej odpowiedzi, wiążącej cały kontynent. W tym czasie naturalnie przygotowała grunt do realizacji swoich, już uprzednio gotowych odpowiedzi, ale nie mających przecież akceptacji ani szerzej w Europie, ani nawet wśród jej własnego elektoratu i rodzimej partii CDU, która literalnie ugina się pod naporem ministerialnych protestów Schaublego i deMaiziere, nie wspominając nawet o groźbie zerwania podstawowej od dziesięcioleci koalicji z CSU, chcącej za wszelką cenę powstrzymać imigracyjny obłęd na południu Niemiec {CSU ma ostoję w bogatych landach Bawarii i Badenii}. Makrela posłała zatem do roboty wiernych giermków Tuska z Rady Europejskiej i tlenioną blondynę Mogherini {włoska wersja Bieńkowskiej} jako minister spraw zagr. Unii, aby przygotowali grunt do ustalonego z góry kompromisu. Wszystko przebiega bowiem tak, jakby prowadziło do z góry powziętego i ustalonego generalnego celu, czyli pospiesznego zaprowadzenia w Europie islamistanu.

Tusk i Mogherini zakrzątnęli się żywo wokół wyznaczonych zadań do przygotowania jednolitego stanowiska na zakończony z wielkim hukiem w poprzedni weekend szczyt Europa-Turcja. Tego rodzaju imprezy bowiem, aby w ogóle mieć sens i jakąkolwiek szansę na realne porozumienie, muszą zawczasu być poprzedzone szczegółowymi, zakulisowymi pertraktacjami tak, aby w ich teatralnym wyniku wysocy hierarchowie świata polityki mogli z wielkim namaszczeniem podpisać przygotowane zawczasu dokumenty, stanąć do wspólnego, obowiązkowego zdjęcia i udzielić naturalnie na gorąco już starannie przygotowanych na piśmie odpowiedzi na pytania z wywiadów wybranych dziennikarzy, którzy radosne wieści i towarzyszące im przesłanie poniosą dalej w świat. Tak też, zgodnie z uświęconą tradycją, stało się i tym razem, zatem giermkowie IV Rzeszy zaprawdę wywiązali się z zadania, mieszcząc się w minimalnym terminie miesiąca, prognozowanego przeze mnie przy przedstawieniu tureckiego ultimatum. Dodatkowy to znak, że z programem imigracji harmonogram jest do granic napięty, a być może nawet opóźniony. Naturalnie uzgodnienia zakulisowe nie odbywały się całkowicie dobrowolnie, ale dla sprawnego przeprowadzenia planów podług wstępnych założeń Berlina. Ten przedstawił je z racji rozległości tematyki dwutorowo. Z jednej strony sama Merkel zaproponowała kompromisowe i wielce ponętnie wyglądające od południa dubeltowe wsparcie opieki Turcji nad migrantami w kwocie aż trzech miliardów euro w miejsce żądanych przez Erdogana 1,5 mld. Miało to osłodzić drugą wytyczną negocjacji, a mianowicie druzgocący raport Komisji, wytykający braki i niedociągnięcia Turcji w procesie akcesyjnym do Unii. Wyznaczono w ten sposób niejako warunki brzegowe do negocjacji i pole kompromisu, który też niechybnie podczas migracyjnego szczytu tureckiego właśnie triumfalnie obwieszczono.

Przypuszczenie o istnieniu między Turcją i Berlinem potajemnego porozumienia w sprawie migrantów powzięliśmy z teatralnego rozegrania kryzysu przez duet niemiecko-turecki i groźne żądania Ankary, kiedy Berlin już rok wcześniej przygotował się na oczekiwaną falę migracji, budując na jej przyjęcie dziesiątki i setki nowych domów azylanta, o czym pisałem przy okazji pierwszej analizy tego fenomenu. Wiadomości te ujrzały ostatnio oficjalne potwierdzenie w niemieckich raportach rządowych, które ujawniły przy okazji, że Berlin świadomie i bardzo skutecznie wyciszał na forum europejskim alarmistyczne doniesienia Fronteksu o narastaniu fali migracji z południa Europy latem tego roku, aż do zaostrzenia się jej do kryzysowej kulminacji, która właśnie nastąpiła. Cóż za wielce wymowny zbieg okoliczności! Ledwie tylko do Europy wlała się rekordowa, kulminacyjna fala w pażdzierniku-listopadzie, gdy do Europy wjechało setki tysięcy, a do samych Niemiec dwieście tysięcy muzułmanów, Berlinowi nagle odkorkowały się kanały informacyjne. A jednocześnie w Ankarze sułtan Erdogan zadał Makreli trzy kłopotliwe pytania-żądania, coś w rodzaju propozycji nie do odrzucenia. Aż taka zbieżność, idąca w setki tysięcy, jest zbyt daleko nieprzypadkowa, aby być dziełem naturalnego przypadku. Stąd wysnuliśmy roboczy wniosek, że w sprawach imigracji jest – by tak rzec – po harapie. I z przebiegu aktu drugiego sądząc – nie pomyliliśmy się, bowiem sułtan Erdogan otrzymał niemal wszystko co chciał.


Erdogan negocjator

Wynik szczytu migracyjnego wygląda wprawdzie na pierwszy rzut oka od strony Europy optymistycznie, gdyż istotnie powstrzymuje napływ imigrantów pod kontrolą w Turcji, ale za to jakim kosztem? Żądania Erdogana, pamiętne trzy punkty ultimatum, po którym miał nastąpić ostateczny potop muzułmański Europy, zostały w praktyce wypełnione, poza podaniem realistycznej daty akcesji do Unii. I tak postanowiono finansowe wsparcie ośrodków dla migrantów w Turcji, wraz z procedurą ich selekcji i odsyłania do krajów pochodzenia, a nawet w podwójnej kwocie, druga część zapewne właśnie na te procedury cywilizowanej selekcji wedle europejskiego prawa. W ten sposób to, czego nie były i nie są w stanie wykonać kraje leżące na bałkańskim szlaku migracji, z powodu zbyt wielkiej masy ludzkiej, wykonywać ma obecnie Turcja, faktyczne jej źródło, i punkt wyjściowy operacji islamizacji Europy. Na pozór bardzo zachęcające: Turcja w ramach procesu unifikacji z Europą będzie wykonywała konieczne procedury graniczne, ściśle według kryteriów Schengen. W trakcie pracy sama siłą rzeczy wdroży te procedury u siebie i trwale stanie się niejako integralnym elementem architektury Schengen, jej naturalnym, zewnętrznym strażnikiem. Brzmi nie tylko zachęcająco, ale nawet sensownie. Turcja w istocie może z racji swego granicznego położenia wejść do Unii tylko gdy sama będzie rygorystycznie przestrzegać reguł Schengen. Tak więc mielibyśmy tu do czynienia z idealnym kompromisem przyjemnego z pożytecznym, pytanie tylko czy i na ile Turcja zechce te porozumienia lojalnie i trwale wykonywać, nie będąc członkiem Unii. Doraźnie być może tak, ale tylko mając realną perspektywę wejścia do Unii. Dziś, po całym półwieczu tego procesu wydawałoby się, że jest to już w zasięgu ręki, zatem na tyle blisko, że Turcja będzie starannie pełnić rolę południowego strażnika Unii.

Unia bowiem oficjalnie zgodziła się otworzyć kolejne dwa rozdziały negocjacji, co zamyka niejako automatycznie poprzednio otwarte i sporne sprawy, gdyż taka jest procedura – obowiązuje ustalona kolejność negocjacji. Nie ustalono nawet w przybliżeniu oczekiwanej, realnej daty ich zamknięcia, czego żądał Erdogan, a co zresztą jest niemożliwe z racji skomplikowania samej materii, ale za to – kompromisowo i wychodząc daleko naprzeciw Ankarze – realnie posunięto jedną decyzją proces akcesyjny, stojący od paru lat w miejscu, do przodu. Wątpliwa pozostaje zarówno dobra wola po stronie Berlina, jak i w ogóle obecnie możliwość wciągnięcia Turcji do Unii, wobec sporego oporu instytucjonalnego Brukseli dla tej propozycji. Zwróć uwagę, że tu odpowiedź Berlina była z samej natury rzeczy pośrednia: poprzez Komisję właśnie, bowiem to komisja po pamiętnych rozmowach w Ankarze i na oczywiste polecenie Merkel opublikowała niepochlebny raport o stanie negocjacji akcesyjnych. Berlin nie może sam decydować, ani zmusić komisji do przymknięcia oczu na rażące braki azjatyckiego państwa. Nie pomagają w tym aktualne doniesienia o zestrzeliwaniu rosyjskich samolotów, wojnie domowej z Kurdami i masowych represjach dziennikarzy w Turcji, a w których to posunięciach najwyraźniej lubuje się lokalny tyran, sułtan Erdogan. Jakby ci eurokraci na swoich wygodnych, złotych posadkach nie byli zaślepieni ideą zjednoczenia kontynentu, widzą najwyraźniej przepaść między starą Europą i turańskim watażką, mordującym opozycję na wiecach. Tak więc Merkel wykazała możliwe maksimum wsparcia dla Turcji: faktyczne posunięcie negocjacji do przodu, pomimo fatalnego i przerażającego wręcz stanu „porządku prawnego” i „demokracji” w Turcji, której nie sposób dziś, nawet przy maksimum wysiłku wkładanego w propagandę, uznać za państwo stabilne, demokratyczne, czy respektujące prawa człowieka. A wszystko to stanowi przecież warunek wstępny nawet rozpoczęcia negocjacji. Okoliczność dyskwalifikującą stanowi także, przynajmniej formalnie, wojna domowa oraz konflikt graniczny z sąsiadem, które Turcja spełnia dziś podwójnie, znajdując się w stanie faktycznej wojny domowej małej intensywności z Kurdami wewnątrz oraz biorąc od kilku lat udział w wojnie syryjskiej ze swoim sąsiadem, w różnorakich formach i charakterze. Co prawda samo kryterium od roku zostało całkowicie ośmieszone i pogrzebane w praktyce, gdy rozpoczęto najpoważniej w świecie rozmowy unifikacyjne z Ukrainą, w której bezspornie trwa wojna domowa na Doniecczyźnie, ale kto by się dziś, w tych galopujących czasach takimi szczegółami przejmował. Faktem pozostaje, że przynajmniej formalnie Berlin uczynił ze swej strony maksimum i zakreślił także maksymalnie korzystne dla Turcji pole porozumienia, zatem nie dziwota, że ta je ochoczo przyjęła.

Na potwierdzenie swej pilności, gotowości i zdolności do wypełniania dopiero co powziętych zobowiązań, Turcja już w poniedziałek, czyli dosłownie dzień po zawarciu porozumienia, zatrzymała i przetransportowała do swoich ośrodków dla uchodźców 1,5 tysięczną grupę żeglarzy na tradycyjnych pontonach, którymi wybierali się przez Morze Egejskie do Grecji. Pokazała w ten sposób publicznie wolę i zdolność skutecznego wyłapywania nielegalnych migrantów na swym terytorium, o czym ani przez moment nikt rozsądny akurat nie wątpił, gdyż od samego początku najazdu muzułmanów było dla nas jasne, że nie mógłby się on pojawić bez przyzwolenia i zaangażowania samej Turcji. Tak więc Turcja jak najbardziej jest w stanie ten proceder skutecznie zatrzymać i ukrócić, co od razu i bez wahania, a można by rzec z prymusowską skwapliwością pokazała. Ta skwapliwość każe nam podejrzewać, że podstępny Turek przyjmuje za dobrą monetę zapewnienia o realnym postępie negocjacji unijnych i otwarciu końcowych rozdziałów negocjacji, pomimo głośnych sprzeciwów, płynących z samej Brukseli, albo przynajmniej stara się stworzyć takie wrażenie.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 49/15.
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut