Co prawda zarówno zupełnie chamska zagrywka „na rympał”, odchodzącej już, a właściwie odpływającej na ratunkowych szalupach w rodzaju petrukowej „Nowoczesnej” władzy, ale także nowej ekipy – i to w pierwszym tygodniu urzędowania! - wokół Trybunału Konstytucyjnego wywołują u mnie silne objawy alergiczne, to wypada się wszak tematem zająć. Właśnie z tego wymiotnego powodu, ale jeszcze bardziej dlatego, że szermierze „demokracji”, uprawiający tymczasem swoją ulubioną i mistrzowsko opanowaną dyscyplinę - zapasy w szambie, przy wtórze nagrań gangu kelnerów, nie tylko powołują się na „najwyższe autorytety”, ale wprost je do tego szamba oczywistą i przewidywalną koleją rzeczy dawno już wciągnęły. Czy da się umoczony „autorytet” otrzepać, wyprać i przewietrzyć? Być może. Niemniej sama próba wyciągnięcia na suchy brzeg nie jest majową przechadzką w kwitnącym ogrodzie i siłą rzeczy ociera się o groteskę. Co więcej znaleźliśmy się na zupełnie nieznanym wcześniej skrzyżowaniu Kafki, Mrożka i Hellera. Innymi słowy znajdujemy się w klasycznym i klinicznym stanie prawnego klinczu naszego „demokratycznego państwa prawnego, realizującego zasady sprawiedliwości społecznej”, cokolwiek miałoby to znaczyć. Paragraf 22 i Proces. Pompatyczny proces przed samym najświętszym, najwyższym i ostatecznym Trybunałem. Brzmi jak zapowiedź końca świata. A właśnie – co rzekomo znaczy, albo ma znaczyć ten komunał o państwie prawnym, cytat z naszej konstytucji wyjęty? Obecne stadium zapasów w szambie wokół notabene Trybunału Konstytucyjnego dobitnie oto pokazuje, że to czcza pisanina, komunał nic nie znaczący, a cały Trybunał to humbug. Wykorzystajmy więc tę niepowtarzalną okazję zajrzenia za tandetną fasadę „państwa prawnego”, opierającego się na hasłach z makulatury i instytucjach z tektury, aby rozeznać jego dość w sumie prymitywny mechanizm. Nasi „przywódcy”, zarówno byli, jak i obecni, bardzo oszczędnie gospodarują bowiem w tej fundamentalnej kontrowersji prawdą i z maniakalnym uporem wciąż posługują się wielkimi hasłami, a właściwie teatralnie się nimi okładając, niczym jakimiś maczugami, czy też Miecugami... nurzając się po pachy w odmętach szamba. Nikt nie spieszy wyjaśnić indianom, o co i po co się w tej bójce o „fundamenty demokracji” rozchodzi. A nie jest to specjalnie trudne, za to naprawdę fundamentalne, więc wypada wiedzieć, co to za „demokracja”. Przy okazji, jako nagrodę dodatkową, wszyscy studenci pojmą dlaczego nazywam PRL-bis „dymokracją”. Benefis taki, promocja znaczy. Trybunał – co to za zwierzę? Mamy dziś w konstytucji następujące zapisy o trybunale. TRYBUNAŁ KONSTYTUCYJNY Jeśli przychodzi ci na myśl modny ostatnimi laty związek frazeologiczny „zwierzę polityczne”, jak w wyznaniach jakiegoś kolejnego przedstawiciela stada bywalców na Wiejskiej, z grupy ustrzelonych, albo co najmniej postrzelonych w wyborach jeleni, wyznających całkiem dorzecznie wyglądającej prokurator-redaktor na przesłuchaniu na wizji, że „ja jako zwierzę polityczne nie mogę pozostać bezczynny”, to podążasz właściwym tropem. Zarówno prokurator-redaktor, zwierzę polityczne z Wiejskiej, jak i cały obrotowy cyrk „demokracji” należą do jednego, zwykle spójnego i całkiem sprawnie działającego systemu, którego prawne podstawy pozostawił` nam niedomagający pasjami na charkowską goleń prawą Kwaśniewski, pod postacią konstytucji, ale przecież nie był wcale oryginalny. Bowiem dokończył tylko dzieło „transformacji” jednego PRL, zasadzonego jako fasadowa „demokracja socjalistyczna” na niepodważalnym zrębie rosyjskiej okupacji wojskowej w nowy, ulepszony PRL-bis, równie fasadowe „demokratyczne państwo prawa”, ale wciąż realizujące socjalistyczne „zasady sprawiedliwości społecznej”, a może wciąż, choć w ukryty sposób marksistowskie „zasady sprawiedliwości dziejowej”. Niepotrzebnie się uśmiechasz, bo to wcale nie jest gorzka ironia, choć przepraszam – oczywiście jest, ale nie tylko. Dobór podstawowych, fundamentalnych chciałoby się rzec pojęć i fraz oczywiście nie jest przypadkowy, a w pełni pojąć to może tylko osoba te pojęcia znająca w praktyce. Otóż „sprawiedliwość dziejowa”, jakkolwiek może ci się wydać śmiesznym anachronizmem, jest pojęciem w miarę ścisłym, a wyrosły na niej całe pokolenia PRL, z nobliwymi sędziami, dziś zasiadającymi w Trybunale włącznie. Gładkie przejście od jednej sprawiedliwości do drugiej nie musiało wcale dla nich być specjalnie bolesne, ba! - architekt tego całego przedsięwzięcia solidnie zadbał o to, aby nic się im, zwłaszcza ze strony czyhającej lustracji nie stało. Podobnie jego śmiały kontynuator i redaktor nowej konstytucji „wolnej Polski” Kwaśniewski także zadbał o środowisko sędziowskie, między innymi sankcjonując absurdalnie wysokie apanaże notariuszy z właśnie rozkręconej wielkiej prywatyzacji, czyli garażowej wyprzedaży jednego PRL, a zorganizowanej dla włodarzy PRL-bis. Stąd też nie powinna dziwić ciągłość „sprawiedliwości dziejowej” w „sprawiedliwości społecznej”, ciągłość sądownictwa PRL wraz z całą palestrą, kontynuującą klanowe i rodzinne tradycje, jak i ciągłość instytucjonalna. W tej ciągłości zwłaszcza instytucje, jako najtrudniej i najdłużej poddające się wszelakim zmianom, posiadające swoisty dar inercji i samoograniczającej się, naturalnej organizacji wewnętrznej, stanowią najważniejszy element całego systemu politycznego. Aktorzy, dekoracje, nawet fasady i tablice na rządowych budynkach zmieniały się w takt politycznych zawirowań minionego trzydziestolecia, ale przecie budynki pozostały w swej istocie niezmienione – i widać nawet na frontonach wciąż dziury po tablicach poprzednich rządów. Co prawda postawiono także nowe – i z takim właśnie przypadkiem mamy do czynienia w Trybunale Konstytucyjnym, choć bardziej właściwe byłoby słowo: dostawiono. Trybunał bowiem, podobnie jak i sam urząd prezydenta dosłownie dostawiono na chybcika do istniejącego i trwającego w stanie gwałtownej przebudowy, przeróbki i remontu, systemu władzy. Przypomnijmy, że na pierwszego prezydenta wybrano dosłownie jednym głosem generała Jaruzelskiego, który przed kilku zaledwie laty dokonał wojskowego zamachu stanu, czyli zbrodni przeciwko narodowi. Nie jest to moje zdanie, ale wyrok nomen omen „niezawisłego” sądu PRL-bis, który po blisko dwudziestu latach wydał w końcu ostateczny werdykt. Stan wojenny był zamachem i zbrodnią, a odpowiadali za niego główni dwaj sprawcy: tandem generalski Jaruzelski-Kiszczak, obaj – cóż za zbieg okoliczności – zmarli w tym samym roku, w którym bulwersująca sprawa Trybunału wypłynęła na powierzchnię. Generałowie, mimo że osądzeni i potępieni, ale zaledwie półgębkiem, zbrodniarze do końca cieszyli się praktyczną nietykalnością i szacunkiem, a pierwszy nawet zdążył spocząć w honorowej części wojskowych Powązek. Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 48/15. |
poniedziałek, 30 listopada 2015
Piasek w tryby. Banały, komunały, trybunały
-
blog comments powered by Disqus