Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 2 listopada 2015

Wybory w PIS... Co dalej?

-
Wybory parlamentarne zakończyły okres męczących zapasów, trwających nad Wisłą od niemal półtora roku, a których konwulsyjne kulminacje obejrzeliśmy skupione niczym w oku cyklonu w aferze gangu kelnerów. Po burzy wszak przychodzi słońce i czas spokoju. Nie będzie nam zapewne dane powtórnie ujrzeć aż takiego natłoku skandali i związanych z nimi wręcz bezcennych informacji, ukazujących prawdziwe mechanizmy władzy, co ma swoje dobre, ale i złe strony. Dlatego godzi się na gorąco podsumować zarówno wyniki, jak i – co ważniejsze – logikę zabiegów do nich prowadzących oraz plany, które będą realizowane w ich następstwie w najbliższej i dalszej przyszłości. Warto zrobić taki przegląd tym bardziej, że właściwie wszystkie potrzebne fragmenty układanki już się ukazały w węzłowych punktach, co samo w sobie stanowi nieomylny znak, że historia i jej towarzyszące wydarzenia gospodarcze i polityczne naprawdę przyspieszyły.

Zacznijmy od przypomnienia podstawowych prognoz z wiosny, wydających się wówczas nie tylko przedwczesnymi, ale nazbyt śmiałymi. Otóż krótko po zaprezentowaniu kandydatów na urząd prezydencki, pierwszym ukazaniu się szerszej publiczności Beaty Szydło, jak i promocji przez Forum Obywatelskiego Rozwoju Ryszarda Petru zapowiedziałem, że jesienią prezydentem będzie Andrzej Duda, premierem Beata Szydło, a Nowoczesna Petru wejdzie do Sejmu z ok. 10% głosów jako szalupa ratunkowa PO. Więcej: z logiki układanki parlamentarnej wysnułem dla mnie całkiem oczywisty wniosek, że czerwona, postkomunistyczna lewica nie wejdzie do parlamentu, w którym siedziała niczym stary, ropiejący wrzód od 26 lat! I co, drogi watsonie?

Owóż drogi watsonie wszystko się sprawdziło. I to wcale nie moja zasługa, tylko zasługa metody. Oto siła dedukcji w praktycznym działaniu, które jest nad wyraz pragmatyczne i logiczne, wystarczy odkryć jego zasady... Jakie to zasady? Ano właśnie – tym się dziś na gorąco zajmiemy. Zasadami, dla których konieczne stało się tak dramatyczne i wręcz druzgocące dla niektórych przemeblowanie politycznych pionków nad Wisłą. Przytłaczająca większość obserwatorów, a już z pewnością komplet mediów widzi i analizuje wypadki nie w tej kategorii i nie w tej skali, co należy, w związku z czym nigdy nie zrozumie, co się przed ich wciąż otwartymi szeroko oczami dzieje, ani dokąd to w końcowym efekcie poprowadzi. Naturalnie nie jest to przypadkiem, gdyż polityczny teatr temu właśnie służy: ukrywaniu prawdziwych zamiarów i realizowaniu ich iście pokrętnymi i diabelskimi sztuczkami propagandy, PR, aktorstwa, dyplomacji i przepychanek polityki, słowem nieustającej gry pozorów, zbudowanych na iluzji, a opierających się na półprawdach i całkiem ordynarnych kłamstwach. Obserwujemy jako konsumenci mediów partię pokera, analizujemy techniki i kunszt zawodników, podczas gdy właściwa partia toczy się na szachownicy, dużo większej niż nasze lokalne podwórko. Nie zrozumiemy nic z ostatnich wydarzeń, wydających się niczym galopujące obrazki w kalejdoskopie, gdy będziemy uparcie trzymać się przedszkolnego paradygmatu „walki politycznej”, serwowanego przez „politologów” w mediach. Oni komentują hipotetyczną partię pokera, która być może się rozgrywa, a może i nie – ale nie ma to najmniejszego znaczenia, gdy w rachubę wchodzą konieczności wyższej rangi geopolitycznej, słowem – chodzi o partię szachów. Właśnie wychodząc z tego paradygmatu i konieczności wyższej rangi mogłem z taką pewnością prognozować zaskakujące wyniki wyborcze. Atuty tak już mają w prawdziwym życiu – zwykle przeważają. Zajmijmy się nimi.


Stary Ożeł i Morze

Trafnym symbolem odchodzącej na śmietnik postkomuny był Bronek „Ożeł” Komoruski, pupil WSI i kwiatek do kożucha całego ćwierćwiecza „transformacji”, naznaczonej zaprojektowaną przez generalski duet wojskowej bezpieki Jaruzelskiego z Kiszczakiem już w Stanie Wojennym dominacją bezpieczniaków w procesie przemian gospodarczych, a co za tym idzie stworzenia symbiotycznego „układu” biznesu, polityki i wymiaru sprawiedliwości, w którym minister sprawiedliwości pokazuje się publicznie na zakrapianych imprezach mafii. Słowem raj „ćwierćwiecza wolności”, wolności od odpowiedzialności i zarazem wolności do robienia forsy. Wielkiej forsy. Symboliczny koniec tej epoki symbolizowało symptomatycznie taktowne zejście u finiszu afery „gangu kelnerów” jej głównego bohatera, „najbogatszego Polaka” dr Kulczyka, zaprzyjaźnionego po bratersku z pilotem wielkich fortun postkomunistycznej mafii, preziem Kwaśniewskim. Znikł nie tylko zresztą on, ale wręcz cała formacja polityczna dinozaurów, od ćwierćwiecza pilnujących kształtu i parametrów koryta na Wiejskiej, pod światłym przewodem tow. Millera. Jak to się stało? Poprzez wiele skandali, przepychanek i negocjacji, z których my oglądaliśmy tylko okruchy i ostateczne wyniki. Dość zauważyć, że wybuchowe nagrania, kompromitujące Kwaśniewskiego, Kulczyka, jak i pilnującego porządku Tuska ps. „Kierownik”, znane są prokuraturze i oczywiście wtajemniczonym politykom od z górą roku, co wyszło ponad wszelką wątpliwość w moich analizach gangu kelnerów, a już szczególnie w aktach Stonogi. My tymczasem, ciemna masa indian, byliśmy trzymani w rozgrywanym teatrze absurdu, którego fragmenty stopniowo rozszyfrowałem, przez zgodną współpracę prokuratury i dzienikurestwa przez okrągły rok. Partia i jej dekoracje zostały rozegrane, więc czas na podsumowanie, bo główna partia się ewidentnie skończyła. Co z tego, że ci tego nie mówią? Nie powiedzieli także po co i dlaczego cała szopka się zaczęła – zwróć na to baczną uwagę, bo to podstawa całego medialnego biznesu.

Przy okazji ze sceny, przynajmniej na razie schodzi w dość haniebnej atmosferze skandalista Stonoga, którego – znów dzięki dedukcji - także poprawnie zidentyfikowałem, co nie tylko potwierdziło wcześniejsze wnioski ad rem, ale także ad personam, w szczególności co do proweniencji tej kreatury. Cóż dodać: jeśli nie potrafisz słuchać, nigdy nie zrozumiesz. Warto zatem słuchać – ale także oddać sprawiedliwość. Ponownie dziękuję Stonodze za jego prace, gdyż dał mi do ręki dowody. Jestem za nie szczerze wdzięczny i uważam, że z tego choćby względu trochę racji w swoim rozgoryczeniu wyborczą porażką – o ile i na ile jest ono autentyczne, gdyż u zimnego aktora, jakim jest Stonoga trudno to ocenić – z pewnością ma. Ja w każdym bądź razie żalu do niego nie mam, choć oczywiście nigdy i nigdzie jego i jemu podobnych prowokatorów popierał nie będę, zresztą nigdy nie popierałem, gdyż znajdowali się zwykle po drugiej stronie, w roli policyjnych szpicli.

Cóż zatem wydarzyło się nad Wisłą po ćwierćwieczu radosnej postkomuny, co kazało cały uświęcony już niemalże tradycją porządek kiszczakowsko-jaruzelski przewrócić? Z pozoru coś odległego i nieważnego: marcowy Majdan z ubiegłego roku. Jak pamiętamy, a ja wielekroć przypominałem, w jego bezpośrednim następstwie w maju przybył z bizantyjską wizytą duszpasterską opalony prezydent Obama – i wszystko w Warszawie zaczęło ulegać gwałtownym przemianom. Na początek kuranty propagandy zostały tak brutalnie przekręcone, że dosłownie z dnia na dzień przyjaciele Putina i piewcy jego demokratycznych zasług zaczęli nazywać go nowym Hitlerem i dyktatorem. Ale to były zaledwie objawy nadciągającego huraganu. Logiczne jego zakończenie – i obecne uspokojenie i normalizacja – właśnie nastąpiło w parlamencie, gdyż dalsze zmiany będą kontynuacją, już bez wielkich fajerwerków i skandali, za to w mozolnej pracy na dole. Kierunek został obrany, wyznaczony i przy wielkim, naturalnym oporze materii machina ruszyła rok temu. Dziś toczy się już w pełni rozpędzona, a parlamentarne, partyjne układanki są jedynie jej logicznym skutkiem, a nie – jak media nadwiślańskim indianom wciąż wbijają do głów – sprawczą przyczyną. Huragan zmian w energetyce, wywiadzie, policji, paliwach, ukoronowany faktycznym przewrotem rządowym w wyniku afery podsłuchowej, nie był przecież w oczywisty sposób wywołany działalnością parlamentarną, a nawet partyjną i polityczną. Był wynikiem działań wywiadowczych, prowokacji i szantaży, których polityczne marionetki były aktorami i rekwizytami, ofiarami, a nie podmiotami. W wyniku tych walk wyłoniono w końcu „prawidłową” reprezentację polityczną w parlamencie, która będzie firmować już wdrożony i realizowany w praktyce kierunek działań. Jego główne przesłanki podałem już przed rokiem, a obecnie wypada uzupełnić.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 44/15.
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut