Go To Project Gutenberg

wtorek, 8 listopada 2016

A po wyborach...

-



Od miesięcy zagęszczająca się kampania wyborcza w USA w końcu ujrzy niebawem swój kres, zatem można powiedzieć, że wszystko zostało w niej powiedziane. Czas już najwyższy, aby zakończyć ten posępny, brutalny i upokarzający spektakl, niezwykle ostro ukazujący niewyobrażalną korupcję politycznych elit. Wydaje się, że istotnie idzie dziś rozgrywka o wszystko, z bliską wojną światową włącznie. Jest wszakże i dobra strona tego spektaklu. Nigdy nie wyszło na światło dnia tyle wstydliwych sekretów, głównie poświęconych politycznej maszynie Clintonów. Zalew skandalicznych maili z ich sztabu, organizacji współpracujących, w tym ze słynnej Open Society Sorosa, z komputerów Clinton, był tak porażający, że wydaje się pogrążył oficjalną politykę na zawsze. A jednak karawana idzie dalej, bo musi iść. Skorzystaliśmy z okazji, aby zajrzeć dzięki uprzejmości zwalczających się bezpieczniackich koterii za oficjalne kulisy – i podobnie jak nad Wisłą – wiemy, że niebawem kurz bitewny opadnie, a sprawy potoczą się zwyczajowym torem. Może nie całkiem zwyczajnym, bo sprawy zaszły już za daleko, aby je po prostu zapomnieć, ale bardziej uporządkowanym i cywilizowanym. Na tym polegają i temu służą wielkie skandale i prowokacje: porządkowaniu sceny, usunięciu szkodliwego balastu, odnalezieniu nowej równowagi. Jaka ona będzie?

Myślę, że oczekiwana October Surprise nie zawiodła i jej efekty już w pewnym sensie przesądziły o wyniku wyborów. Naturalnie gra toczy się tak długo, jak piłka jest w grze – i nic tak naprawdę nie zostało rozstrzygnięte, lecz w średnim terminie jest już inaczej. Tu właściwie wszystko zostało już przesądzone i otwarty pozostaje jedynie sposób rozegrania wyborczego pojedynku, a nie końcowy jego wynik. Wielce symptomatyczne są „oficjalne” wyniki wyborów, umieszczone na tydzień przed terminem na serwerach medialnej firmy komputerowej, obsługującej wielkie media {znajdziesz na witrynie}, oddające Clinton 42%, a Trumpowi 40%. Nie mają się one wprawdzie nijak do realnych preferencji wyborczych, znanych z alternatywnych źródeł oraz bezpośredniej obserwacji kampanii wyborczej. W nich na wiece Trumpa zbierają się nieodmiennie tłumy 10-50 tysięcy, a sale i stadiony pękają dosłownie w szwach, gdy na wiece Clinton udaje się zebrać ledwie setki – a i to dzięki płatnym ogłoszeniom dla „ochotników” na Craigslist. Na dwa tygodnie przed wyborami wiec kandydata na wiceprezydenta z ramienia demokratów Kaine zgromadził tłum publiczności, złożony z … trzydziestu osób, włącznie z ekipą Kaine, ochroną i dziennikarzami. Czyli że nie przyszedł na niego literalnie nikt.

Realne poparcie dla Clinton wynosi w granicach maks. 10%, co widać między innymi po wywieszanych spontanicznie bannerach i tablicach wyborczych Trumpa. Jakoś w realu nijak nie widać ani transparentów, ani zwolenników Clinton. Dramatycznie kłóci się to z obrazem serwowanym zgodnie w mediach, wedle którego Trump wciąż „dogania” Clinton, mimo największego skandalu w historii Stanów rzekomo nie mogąc jej przegonić. A jednak w realnym świecie w minionym tygodniu naprawdę nastąpił swoisty przełom, zarówno w walce wyborczej, jak i trendach geopolitycznych i gospodarczych. Wygląda na to, że dzięki wikileaks i skandalowi wokół wyborczych przecieków trendy zmieniły swój bieg. Nie znaczy to wszak, że oficjalne sondaże muszą się zmienić, podobnie jak i oficjalne wyniki wcale nie muszą oddawać realny san rzeczy. Nie po to zorganizowano najdroższą kampanię i starannie przygotowano się do systematycznych fałszerstw, aby na samym finiszu oddawać sprawy w ręce nieodpowiedzialnego motłochu.

Zawiadomienia o masowych fałszerstwach dosłownie się piętrzą, walnie potwierdzając rewelacje ostatniego etapu z tzw. projektu Veritas, czyli inicjatywy infiltracji i potajemnego nagrywania pracowników komitetu wyborczego demokratów, na których widać i słychać wszystkie ich szczegóły, omawiane w technicznych detalach. Nie muszę chyba dodawać, że choć wykonawcy tych nagrań byli amatorami, szczerze przekonanymi o czystości swoich obywatelskich działań, demaskujących niecne wypaczenia procesu demokratycznego, to zarówno sprzęt, przygotowanie całej akcji, jak i tym bardziej jej przeprowadzenie zdradza rękę profesjonalistów. Podobnie jak wikileaks, tak i projekt Veritas, masowo publikujący fałszerstwa demokratów, jest dość czytelną operacją bezpieczniaków, biorących w ten sposób czynny udział w wyborach. Nie jest to dla nas zaskoczeniem, ale warto przy okazji rozgrywającej się na oczach publiki October Surprise przypomnieć, że po drugiej stronie także są bezpieczniacy, tylko tak jakby z drużyny przeciwnej, zatem wyniku takich rozgrywek doprawdy nie sposób przewidzieć. A że właśnie o bezpieczniackich rozgrywkach wyborczych mówimy, nie trzeba daleko szukać. Oto na decydujące dziesięć dni przed wyborami przemożnemu naciskowi uległ w końcu szef FBI Comey, obwieszczając w swoim liście do kongresu wszczęcie śledztwa w sprawie maili Clinton.


Demokratyczne FBI

Pamiętamy, że po skandalicznym spotkaniu Bill Clinton – prok. Gen. Loretta Lynch na lotnisku Comey w historycznym przemówieniu odmówił następnego dnia wszczęcia śledztwa przeciw Hillary Clinton. Obecnie, tuż przed dniem wyborów, zmienia nagle swe stanowisko. Cóż się wydarzyło? Zapewne bardzo wiele i o poważnych konsekwencjach. O ich rozmiarze świadczy choćby pozew przeciwko FBI, żądający ujawnienia wszystkich informacji na temat spotkania Lynch-Clinton, a to zaledwie początek wielkich kłopotów, wiszących nad głowami wysokich urzędników państwowych Lynch oraz Comeya, jednoznacznie i wręcz skandalicznie zaangażowanych po jednej stronie wyborczej kampanii – w obronie Clinton. Nie dziwi to nas, gdyż wiemy, iż ich kariery umożliwiła i uruchomiła prezydentura Billa Clintona, na marginesie tuszowania skandali narkotykowych w Arkansas przypomnijmy. Zarówno Lynch jak i Comey należą do „rodziny” Clinton i jest jasne, że będą jej bronić jak niepodległości, bronią bowiem przy okazji swoich stołków. Niemniej gdzieś w świecie wielkiej polityki i wielkich skandali lojalność nagle się urywa, gdyż wśród złodziei nie ma honoru. Wydaje się, że taki moment nastał właśnie w „demokratycznym” FBI, rządzonym przez przyjaciół Clinton. Nagle zmieniło ono zdanie i skandalem mailowym Clinton będzie musiało się jednak zająć. Dlaczego akurat teraz?

Pewnym objaśnieniem instytucjonalnym jest z całą pewnością nagła nadaktywność medialna FBI, gdyż w trzy dni po przełomowej decyzji Comeya ta najważniejsza agencja kontrwywiadu w USA rozpoczęła egzotyczną kampanię wspominkową z czasów świetności Clintonów i wystawia na swej witrynie dotychczas starannie ukrywane i niedostępne dokumenty sprzed ok. 20 lat. A jest co czytać i oglądać, gdyż są to tajemnice FBI, których ujawnienia dotychczas stanowczo i obcesowo odmawiała. Coś najwyraźniej pękło… W USA , podobnie jak i u nas działa ustawa o dostępie do informacji publicznej, zwana tam FOIA i w dodatku szersza niż u nas, ale – cóż za niespodzianka – równie ostentacyjnie ignorowana i lekceważona. Najnowsze publikacje FBI stanowią spóźnione wprawdzie, ale całkiem prawidłowe odpowiedzi na wcześniejsze wnioski FOIA dokumentacji dotyczącej Clintonów, zatem skojarzenie przyczynowego związku z woltą Comeya jest raczej oczywiste i niepodważalne.

Czyżby Comey zaczął „sypać”? Mało prawdopodobne, gdyż w ten sposób zagwarantowałby sobie pewną zemstę Clintonów. Najlepszym tego świadectwem są choćby ujawnione właśnie akta sprawy Vince Fostera, adwokata i osobistego przyjaciela Hillary Clinton oraz szefa jej gabinetu w Białym Domu. Zginął on w podejrzanych okolicznościach, a znaleziono go w parku ze śladami morderstwa, które oficjalne śledztwo zatuszowało i pozostawiło z klasyfikacją „samobójstwa”. Vince Foster znał wszystkie tajemnice machinacji finansowych młodych Clintonów, w tym sprawę Whitewater. W dokumentach FBI, obecnie opublikowanych, mamy potwierdzenia „teorii spiskowych”, że Fostera zamordowano na zlecenie. Mówimy zatem nie o jakiś niejasnych pogróżkach, ale o masowym wystawianiu na światło dnia śmierdzących kwitów z przeszłości, bardzo groźnych, ale w końcu gra idzie dziś o wszystko. Publikacje FBI doskonale wręcz pasują do poufnych doniesień, że pewna grupa podwładnych Comeya od miesięcy szykuje wewnętrzny bunt w agencji, nie zgadzając się na dalsze tuszowanie najgorętszych politycznie spraw, a skandal Clinton i jego jeszcze bardziej skandaliczne przykrywanie przez Comeya przepełniło czarę goryczy. Wiarygodne pogłoski mówią o groźbie opublikowania wszystkich maili Clinton {tych, które FBI odzyskała z jej komputerów} na wikileaks.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 45/16





© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut