Go To Project Gutenberg

czwartek, 3 listopada 2016

Wyborczy przeciek światowy

-


Opisałem niedawno dość wyraźnie rysujący się już schemat światowej walki bezpieczniackich klanów na wyborcze kwity i skandale. Mowa oczywiście o amerykańskim spektaklu prezydenckim, który faktycznie jest wyjątkowy, zarówno w zakresie prezentowanych korupcyjnych i mafijnych powiązań, ale także niespotykanej jego brutalności i dramatyzmu. Wprawdzie skandale wyborcze nie są niczym niezwykłym, gdyż po prostu należą dziś do podstawowego kanonu zmiany ekip, regime change i „walki o demokrację”, co zresztą mieliśmy okazję w całym repertuarze środków oglądać na domowej scenie, z użyciem domowych aktorów i rekwizytów, dopasowanych do lokalnego kolorytu oraz aktualnej geopolityki, w sadze wyborczej „Gangu kelnerów”. Oto dziś jej główny wodzirej, dolnośląski geniusz finansów wszelakich Marek Falenta o wielu talentach zasiada na ławie oskarżonych, w ramach procesu z którego dostajemy dość skromne i uczesane pod „bezpieczeństwo państwa” fakty, z których niedwuznacznie prześwituje profesjonalna opieka ABW. O ileż ciekawiej było dwa lata temu, kiedy skandaliczne fakty z podsłuchów ukazały nam rąbek skrywanych tajemnic…

Zauważ, że nie wcześniej podejrzani zasiedli na ławie, niż zdążył zmienić się cały rząd, prezydent, a w składzie nowego sejmu przyjaciół i znajomych Falenty jak na lekarstwo. Co więcej – cóż za przypadek – całkowicie wymienił się akcjonariat i zarządy na przykład HAWE, wszystkich spółek energetycznych i paliwowych, a wśród elitarnego grona „najbogatszych Polaków” , sumiennie spisywanych przez Wprost, czyli tę samą redakcję, która aferę Gangu Kelnerów wypromowała, przeszedł prawdziwy huragan. Ze sceny nagle zniknął uwieczniony w podsłuchach „najbogatszy Polak” dr Jan Kulczyk, po wielce niefortunnym badaniu per rectum, co świadczy nie tylko o wyjątkowych talentach biznesowych, ale także scenicznych. Ledwieśmy się obejrzeli, a sprzedaż paliw wzrosła razem z wpływami do budżetu o 1/7, co wystarczyło na 500+ i nieoczekiwane zmniejszenie deficytu budżetowego w 2015 o całkiem pokaźne miliardy, a co na koniec III kwartału 2016 wyszło w ostatecznym bilansie GUS. Otóż wzrost gospodarczy w ub. roku wynosił nie – jak się bardzo skrupulatnemu ministrowi Szałamasze dotychczas wydawało 3,6 %, ale o całą 1/10 więcej: 3,9 %. Cuda panie, cuda! Złośliwcy powiadają, że to sprawka łysego, bo łysi tak już mają – knują po nocach i przewracają się we śnie, stąd im czupryny się wycierają w poduszkę, zatem czas był najwyższy wymienić go na nowocześniejszy model Morawiecki, co nas do końca zmodernizuje, ale wiemy że to tylko takie gadanie złośliwców. Gang kelnerów, a ściślej za nimi {przed nimi, pod nimi} przyklepywane ciemne biznesy są siłą motoryczną tych wielkich przemian. Zauważyliśmy oto istotny związek przyczynowo-skutkowy między skandalami przeciekowymi, polityką i ekonomią. Czyż inaczej może być w wielkiej skali, gdy za oceanem ważą się wyborcze losy prezydenckie? Wydaje się, że nie.

I oto ledwieśmy napisali o wielkiej roli londyńskiego węzła propagandowego kampanii Trumpa, ze szczególnym uwzględnieniem wikileaks i przebywającego od kilku lat w tamtejszej ekwadorskiej ambasadzie zakładnika sumienia Juliana Assange, oczekując dalszych stamtąd smakowitych rewelacji, a Assange nagle z publicznego widoku zniknął. Najpierw zapowiadał przez długie tygodnie „decydujące materiały” kompromitujące Cinton ostatecznie, wielką konferencję prasową, zamienioną później na występ z balkonu ambasady, aby w ostatniej chwili ją odwołać… z powodu obaw o bezpieczeństwo. Po kilku dniach na wikileaks opublikowano wielce kompromitujące dla Clinton osobiście oraz jej szefa komitetu wyborczego Podesty materiały, złożone z zawartości jego korespondencji mailowej z ostatnich miesięcy. Wyszły na światło dnia masowe fałszerstwa wyborcze w procesie prawyborów, organizowanie płatnych bojówek chuligańskich do rozbijania i paraliżowania wieców Trumpa, a nawet mowa o planowanej „mokrej robocie” wobec sędziego SN Scalii, który – cóż za przypadek – po kilku dniach istotnie zmarł na rancho prominentnego polityka. Oczywiście bez obdukcji. Słowem – jak u Hitchcocka – podczas kampanii napięcie rośnie. I w takim momencie suspensu świat zamarł w oczekiwaniu z wikileaks i od Assange jeszcze grubszych, skandalicznych skandali. A Assange nagle zniknął…

Komunikaty oficjalne wprawdzie tłumaczą widomą nieobecność dotychczas dość łatwo dostępnego dla mediów Assange wymogami „bezpieczeństwa” oraz tym, że… w ambasadzie odcięto mu internet, ale każdy co nieco przytomniejszy posiadacz ajfona wie, że podobnych przenośnych urządzeń komunikacyjnych Assange miał co najmniej z tuzin, przy czym mógł wybierać wśród dostawców radiowego internetu jak w ulęgałkach, bo jest ich w Londynie ze dwudziestka, a starter wielkości paznokcia jest do kupienia na każdej stacji. Odcięto mu internet? A może raczej dostęp tlenu drogi watsonie, dostępność obydwu jest bowiem w okolicach ekwadorskiej ambasady porównywalna, ze wskazaniem na przewagę dostępności internetu, bo ta wciąż rośnie, a świeżego powietrza wciąż mniej? Owszem, ukazała się w internecie cała seria zdjęć i filmów z czołowym whistleblowerem, ale nie trzeba dużego wysiłku, aby stwierdzić, że wprawdzie są prawdziwe, ale… wszystkie co do jednego archiwalne. Wynika z tego, po tygodniu takiej egzotycznej nieobecności, że zniknięcie Assange ma charakter trwały i raczej nieodwołalny. Został zdjęty, czy to w ramach akcji ostrej, czy tylko medialnej, gdyż zrobiło się już w prezydenckim cyrku wyborczym stanowczo za gorąco.

Oto kandydatka Clinton w odpowiedzi na agresywne pytania Trumpa z ostatniej, trzeciej debaty odpowiedziała na przecieki z jej kampanii wyborczej tak: zły Putin włamał się do komitetu wyborczego partii demokratycznej, a być może i urzędów państwowych i w ten sposób chce sparaliżować, a może nawet sfałszować proces wyborczy. Pucek się włamał – i dał do publikacji wikileaks! USA muszą odpowiedzieć na takie ataki z całą surowością i traktować je jak każdy inny atak, na równi z wojskowymi. Zrobiło się nagle śmiertelnie poważnie. Clinton naprawdę poważnie mówi o wojnie. Nie tłumaczy to wszak prawdziwości przecieków z komputerów partii demokratycznej i samego szefa Podesty, który indagowany przez reporterów na ten temat nie tylko nie potrafi znaleźć żadnego sensownego tłumaczenia, ale dosłownie w tych próbach żałośnie się jąka i potyka. A do wstydliwych i skromnych raczej się nie zalicza, należąc do kasty politycznych macherów z Waszyngtonu, czyli mówiąc potocznie wyszczekany jest jak pies rasy kundel. Dotarliśmy oto do clue tego wodospadu skandali z wikileaks: nieważne, kto i gdzie się włamał. Ważne, czy opublikowane materiały są prawdziwe. A że są jak najbardziej prawdziwe świadczy nie tylko nieprzerwana ich procesja z różnych, wzajemnie potwierdzających się źródeł, ale - co wiele bardziej znaczące - całkowita niemożność ich odparcia przez sztab Clinton.

Niepokojący ślad śmiertelnej kosy ściele się tymczasem w ostatnich tygodniach w wikileaks gęsto. Oto ginie w podejrzanych okolicznościach wskazany jako źródło maili ze sztabu demokratów Seth Rich i dwie dodatkowe osoby z tego komitetu. Po drugiej stronie Atlantyku ginie pod kołami metra adwokat Assange. A obecnie znika sam Assange. Jeśli to nie jest wysoce logiczny zbieg poszlak, to co to innego jest? Oczywista, że ludzie z otoczenia sztabu Clinton giną w związku przyczynowym z niespotykanie brutalną kampanią, a nie w wyniku kaprysów pogody – to chyba elementarne, drogi watsonie. A skoro tak, to i po drugiej stronie oceanu, gdzie mieści się coś w rodzaju sztabu antykampanii, czyli kampanii przecieków w wikileaks, jej działania musiały się objawić, mamy w końcu zglobalizowany świat.

Że powyższa konstatacja jest prawidłowa przekonuje nas tymczasem lektura tzw. dead man switch. Przed paru laty oto Assange założył sobie tzw. polisę ubezpieczeniową w postaci wielkiego archiwum internetowego, skompresowanego i zaszyfrowanego pliku, który rozesłał i rozmieścił po wielu skrytkach, rozsianych u znajomych i nieznajomych. Gdyby coś mu się miało stać, miał zostać rozpowszechniony klucz do tych tajemnic, co w dzisiejszym świecie jest wręcz dziecinnie proste. Wprawdzie pomimo sygnałów z Londynu, że klucz ktoś opublikował, nie mogłem do niego dotrzeć, ale nie jest on wcale potrzebny. Zawartość kilkuset wielce intrygujących katalogów można dziś pobrać i przeczytać na witrynie wikileaks, a ich zawartość przekonuje, że w istocie jest to polisa ubezpieczeniowa Assange, którą on sam, albo ktoś z otoczenia tamże po rozkodowaniu umieścił. Dokumenty tam ostatnio opublikowane nie mają się nijak do bieżących wydarzeń i stanowią kalejdoskop strzeżonych tajemnic ze świata polityki i wywiadów z ostatnich dwudziestu lat. Pasuje zatem idealnie do wzorca polisy ubezpieczeniowej. Wydaje się, że Assange i wikileaks doznała w ostatnich dniach w trakcie wyborczej walki, w którą jest bezspornie uwikłana wyraźnie po jednej stronie, śmiertelnego ciosu, na który jedyną sensowną odpowiedzią jest masowa publikacja wszystkich sekretów.

Chyba nie dziwi cię panująca w tej sprawie zgodna cisza unisono mediów „głównego nurtu” oraz „niepokornych”? Główny nurt otóż płynie najkrótszą drogą do ścieku, a niepokorni buntownicy co do jednego pracują w korporacyjnych redakcjach. To i poglądy mają takie, jakie redakcja obstaluje, no bo jakie inne? Ale nie po to wielkie sekrety wychodzą dziś na światło dnia, aby niedostrzeżone sczezły w jazgocie i nawalance czarnych parasolek o aborcję i inne rzeczy najważniejsze. Ktoś już tam nimi się z pewnością zainteresował, na ten przykład kremlowski czekista, bo tajemnice pochodzą tak jakby z jego zawodowego podwórka, odgrodzonego do niedawna od moskiewskiego matecznika żelazną kurtyną. Być może to całe archiwum faktycznie pracowicie zgromadził czekista, któż to wie? Ale sądząc ze spazmatycznych reakcji Clinton i znaczącej części amerykańskiego wywiadu {brytyjski zachowuje przy tym wiele mówiący, stoicki spokój} materiały wikileaks są jak najbardziej prawdziwe. A skoro tak, to czy zezowaty może tam, po opisanych, bezprecedensowych wydarzeniach, nie zajrzeć? Jasne, że nie może – i tym różni się od tego całego dziennikurestwa, dozującego dozwoloną dla indian prawdę miarką na krople. Bo prawda jest jak eliksir zbyt cenna, aby ją z grubej rury trwonić na matołków. I dużą rurą spuszczają na nich gnojówkę propagandy, w sosie swoich wypocin – od tego są fabryki słowa i obrazu. A my tymczasem spokojnie zaglądamy sobie za kurtynę, gdzie czekają nas wielce smakowite rewelacje, do których żaden „dziennikarz śledczy” nie ma z jakiś powodów szczęścia „dotrzeć”, choć są na wyciągnięcie ręki – ot, są na ten przykład w tygodniowej czytance.



Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 44/16


© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut