Go To Project Gutenberg

środa, 16 listopada 2016

Najgrubszy środkowy palec. New Deal

-



Nadszedł wreszcie kres wyborczych niepokojów za oceanem, bowiem bieżące podsumowania wyników nie pozostawiają złudzeń, że zwycięzca został właśnie wyznaczony. Wypada zatem zerknąć na reakcję pieniądza na te rewelacje i sprawdzić czy i na ile sprawdzają się nasze przedwyborcze prognozy. Od razu wypada przy tym zauważyć, że wprawdzie wszystko wydaje się już ustalone, ale podobnie jak te wybory nie przypominają żadnych poprzednich, tak i ich przebieg jest absolutnie niezwykły. Owszem, wydaje się że Trump zostanie niebawem ogłoszony zwycięzcą i za dwa miesiące, 20 stycznia obejmie urząd. Do tego momentu zaprawdę wiele jeszcze może się wydarzyć. Swoistą, dwoistą i ambiwalentną zapowiedź tego wałęsowskiego stanu „jestem za, a nawet przeciw” jest zachowanie preferowanej przez media i finanse pretendentki do tronu Hillary Rotten Clinton. Oto w środku wyborczej nocy, gdy twarze jej wyznawców, zgromadzonych w sztabie demokratów, jak rzadko nie wymagały żadnych dodatkowych komentarzy, bo przekazywały zarówno wynik, jak i bolesny komentarz do niego zarazem, Clinton zadzwoniła do rywala z gratulacjami, czyniąc zadość tradycji kończenia takim oficjalnym gestem miesięcy brutalnej kampanii.

W tym samym czasie ukryła się przed publicznością, zarówno swymi przyjaciółmi, jak i tym bardziej mediami i wysłała z oficjalnym komentarzem znanego nam z jednego z najcięższych skandali mailowych, szefa sztabu Podestę. Ten – w odróżnieniu od uciekającej ze stanowiska koleżanki Wassermann-Schulz – jest zawodnikiem z absolutnie miedzianym czołem i żadnego skandalu się nie boi. Wystąpił on z orędziem zamykającym kampanię do grona wyznawców, które jest wielce niejasne, by sformułować to dyplomatycznie. Powiedział on, że więcej wiadomości tej nocy komitet wyborczy demokratów już mieć nie będzie, bowiem w kilku kluczowych stanach wciąż trwa podliczanie wyników i nie sposób jego wyniku przewidzieć. Tymczasem pora spać – i na tym koniec. Żadnych podziękowań, pożegnań, ani tym bardziej gratulacji. Przed chwilą rozmawiał ze swą szefową, ukrywającą się tymczasem i najwyraźniej nie gotową do stawienia czoła faktom. Znając jej temperament powiedzieć, że jest wściekła to mało. Gdy była zła na cygarolubnego Billa potrafiła roztrzaskać na ścianie owalnego gabinetu wartą ponad sto tysięcy unikalną wazę z chińskiej porcelany, celując ni mniej ni więcej tylko w głowę małżonka. To że ten jeszcze żyje zawdzięcza chyba tylko temu, że jest sprawny fizycznie, a przynajmniej był. Dziś wprawdzie już nie jest tak gibki, ale też i Hillary zdradza niepokojące objawy parkinsonizmu, z widocznymi problemami z koordynacją ruchów. Wazy i popielnice wydają się odrobinę bezpieczniejsze, ale to przecie nie zmienia faktu, że pod pomarszczoną skórą Hillary tkwi ten sam, miotający nimi diabeł, zatem ukrywanie się Clinton w obliczu porażki wydaje się reakcją zdrową z punktu widzenia medycznego.

Niestety nie można tego powiedzieć o ambiwalencji komunikatów Podesty i Clinton kluczowej nocy. Wypływa z nich niepokojący sygnał podstawowego rozdarcia emocjonalnego, tak jakby Clinton wciąż łudziła się, że zaawansowane na dużą skalę działania fałszerskie, polegające na dosypywaniu głosów, zmianach w maszynach głosujących z konsorcjum Sorosa {tu także znany nam „filantrop” energicznie działa [pod szyldem Smartmatic}, wielokrotnym głosowaniu, dopuszczeniu do niego nielegalnych imigrantów, by wymienić najważniejsze, wciąż są w toku i być może doprowadzą do zmian wyników w kilku istotnych stanach, a przynajmniej taką nadzieję wydaje się żywić sama Clinton. Wedle amerykańskiej tradycji wynik wyborczy stanowi element sporu, czyli jest kontestowany aż do chwili uznania przez rywali, przez tzw. koncesję, w formie publicznego oświadczenia. Oficjalny wynik, zatwierdzany przez sąd, jest pochodną tego grzecznościowego, ale także formalnego gestu, uświęconego tradycją, a dopóki go nie ma, należy się liczyć z oficjalnymi protestami wyborczymi. Jest to tak dalece uznane, że koncesja wyborcza stanowi zamknięcie protestów wyborczych w sądzie.

Clinton po całodniowych wahaniach zdecydowała się w końcu w oficjalnym przemówieniu uznać wynik wyborów {koncesja}, co wydaje się zdejmować dużą część niepewności przynajmniej co do objęcia urzędu przez Trumpa. Tym bardziej intrygujące są nocne rozmowy dwójki kandydatów, bo przecie miecz sprawiedliwości wisi dziś nad głową Clinton. Pamiętamy, że Trump zapowiadał, że gdy zostanie prezydentem Hillary trafi za kratki. Ciekawe, czy doszło między nimi do jakiegoś targu w imię spokoju. Wiemy bowiem, że Clinton dysponuje iście wybuchową wiedzą na temat amerykańskiego establiszmentu. Czy Trump pójdzie z nim na wojnę na początku swej prezydentury? Czas pokaże, ale wszak gładkie zakończenie burzliwej kampanii wydaje się sugerować mocne argumenty były w użyciu. Moim zdaniem Trump ani nie poszedł z klanem Clintonów na układ, ani nie będzie przesadnie wobec niego mściwy. Tak świat wielkiej polityki nie działa – przykro mi bardzo.

Wynika z tego że w powyborczą noc wyniki jasno wskazały zwycięzcę, ale jest wielce prawdopodobne, że wyborcze skandale będą będą stanowiły element gorącego sporu, zwłaszcza w środowiskach wojskowo-wywiadowczych, jak wiemy czynnie w nie zaangażowane. Że to dodatkowy czynnik ryzyka, potwierdzający niepokojące wyborcze perypetie, ciągnące się miesiącami po zakończeniu właściwej procedury, powtarzać nie ma potrzeby, gdyż napisałem to poprzednio. Dziś przypominam, że te powyborcze perypetie nierozerwalnie wiążą się z zakulisowymi, wielce niebezpiecznymi zabiegami i grą na haki i skandale, które w trakcie wyborów wypłynęły przeciw Clinton. Dziś gra ona o swe polityczne i tym bardziej obywatelskie, a być może nawet fizyczne przetrwanie, stojące dziś w świetle niesłychanie groźnych dla politycznej elity skandali pod znakiem zapytania. Któż zgadnie, co powiedziała ona Trumpowi wyborczej nocy? Zapewne gratulacje, ale co ponadto – nie wiemy. Wiemy za to – i to jest bardzo istotne – że oficjalnie nie uznała od razu swej przegranej, a jakieś zabiegi i pertraktacje najwyraźniej miały miejsce. Spróbujmy odczytać, co dalej z tego wynika.


The biggest FU

Zwróciłem uwagę wśród komentatorów wyborów na okrągłą postać reżysera Michaela Moore, który na poły prześmiewczo, na poły poważnie podsumował wiszącego nad Ameryką upiora prezydentury Trumpa jako najgrubszy możliwie środkowy palec, wystawiony elitom przez wściekłe pospólstwo {the biggest FU for the elites}. Moore jest zagorzałym demokratą i niezmiennie lobbował za Clinton, zatem jego ostrzeżenie nie miało za zadanie bynajmniej jej ośmieszenia, niemniej jego trafność ma dzięki temu walor podwójnej ironii. Rozczarowane i wściekłe pospólstwo naprawdę postanowiło pokazać środkowy palec socjalistycznym elitom spod znaku Obambo i Clinton, w ekspresowym tempie sprowadzającym USA do swego komunistycznego raju społecznej równości, napędzanego programami socjalnymi na koszt podatników z ginącej w równie ekspresowym tempie pod podatkowym jarzmem znienawidzonej klasy średniej. W największych liczbach bezwzględnych i względnych wzięło udział w tym głosowaniu. Wzięło w nim udział 88% zarejestrowanych i aż 55% uprawnionych do głosowania.

Wyniki są wprawdzie zawyżone przez duże, liczone w milionach rzesze nieboszczyków oraz nielegalnych imigrantów, ale potwierdza to tylko fakt wyjątkowej polaryzacji i znaczenia tych wyborów. Naród przemówił – i gromko i dobitnie pokazał lewicowym elitom środkowy palec, zgodnie z diagnozą przytomnego Moore’a, ale ku jego wielkiemu rozczarowaniu. Lud tak już ma, że wszędzie na świecie jest ciemny i nie docenia zalet postępu. Na szczęście w Ameryce wprawdzie jest ciemny, ale nie „kupuje” już lewackiej ideologii, na którą całkiem niedawno, za pierwszej kadencji Obambo radośnie głosował, wierząc w gruszki na wierzbie, powszechną równość i braterstwo, za to u końca drugiej ma ich już serdecznie dość. Ma dość tych obamacare, podnoszących koszty ubezpieczeń zdrowotnych o 60 i więcej %, rozdawnictwo pomocy socjalnej nielegalnym imigrantom i inne ewidentnie szkodliwe programy firmowane przez adwokata metysa z cofniętą licencją. Lud ma dość, bowiem podatki rosną, a zarobki nie. Co więcej coraz mniej jest kwalifikowanej pracy dla absolwentów uczelni, tak dalece że niczym nadzwyczajnym nie jest dziś kasjer w Walmarcie {nasza Biedronka} czy Mc Donaldzie z doktoratem.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 46/16


© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut