Prawdopodobnie z niejakim rozbawieniem obserwowałeś/aś moją uwagę, poświęcaną nadmiernie marginalnym postaciom, tym egzotycznym oszołomom, pojawiającym się nagle na światowych salonach wielkiej polityki. Tzw. media głównego nurtu, nazywane przeze mnie z racji charakterystycznych cech profesji dziennikurestwem, zbywały to lekkim i pobłażliwym lekceważeniem, że to całkiem naturalna predylekcja, wiadomo: swój ciągnie do swego, oszołom do oszołoma – i z równą lekkością przypominały o błyskotliwej, ale krótkiej karierze trybuna ludowego Leppera. Populizm panie – ot co! Nie przeszkadzały im w takim zestawieniu niedługo po jego tragicznej śmierci ujawnione fakty, jak na ten przykład to, że w Klewkach naprawdę bywali talibowie, a w Kiejkutach rzeczywiście torturowano więźniów. Czyli że populista, czy nie, Lepper opierał swe kontrowersyjne wypowiedzi na faktach. Paternalistyczna narracja mediów wyraźnie zaczęła się kruszyć nad Wisłą wraz z przełomowymi wyborami z ubiegłego roku, wyznaczającymi poważne zmiany geopolityczne w naszym regionie. Liczne środowiska społeczne wciąż nie mogą się z ich rezultatem pogodzić, łudzone pustymi nadziejami, że jeszcze wszystko wróci do normalności. Otóż nie wróci, podobnie jak dżin raz wypuszczony z butelki i bąk na salonie nijak nie wracają do swego źródła, pozostawiając nas ze wszystkimi przykrymi tego skutkami. Podobnie sieroty po ZOMO, ORMO i SB, obecnie już całkiem jawnie ogłaszające swoje służbowe zależności w ostatniej gorączce organizacyjnej przygotowań do rocznicy stanu jaruzelskiego, uporczywie tkwią w dysonansie poznawczym, że dobre czasy nie chcą wrócić, a przecie muszą! Zagony milicyjnych emerytów i pociotków ogłaszają zatem ostateczny bój o demokrację pod sztandarami Kijowskiego – pokonają nadwiślański faszyzm w rocznicę stanu wojennego. Jakoś nic im nie mówi wizjonerska przestroga Jaruzelskiego, który wszelkie dyskusje o możliwej rehabilitacji Kuklińskiego trzeźwo ucinał: jeśli Kukliński był bohaterem, to kim byliśmy my? Dopowiedzmy dla całkowitej jasności: zdrajcami. To nie jest opinia, ale całkiem oficjalnie kształtujący się stan prawny w nadwiślańskim państwie. Otóż zrehabilitowano i awansowano pośmiertnie płk. Kuklińskiego i doczekał się w końcu uroczystej fety państwowej, pomników i zaszczytów, został oficjalnie bohaterem. A Jaruzelski na twardej i przewidywalnej zasadzie, którą sam był sformułował, oczekuje na degradację do stopnia szeregowca wedle wniosku, leżącego dziś na biurku Macierewicza – i to nie jest żart. Nie oczekiwałbym zbyt energicznego rozpatrywania wniosku degradacyjnego, ale sam fakt jego zaistnienia mówi wszystko, co jest nam do diagnozy potrzebne. A skoro ojcowie chrzestni transformacji, duet generalski Czesław-Wojciech, bardzo w porę opuścili nasze towarzystwo, podobnie jak i „najbogatszy Polak” nie chcąc stać na drodze nieuchronnego postępu, elegancka zasada pokojowego współistnienia zada z batem najpewniej zostanie utrzymana. Tyle że stoi na bardzo chwiejnych już podstawach, o czym świadczy ustawa dezubekizacyjna i zmniejszanie królewskich emerytur ubecji po ćwierćwieczu prawdziwego dolce vita. Dla karnych i wiernych zastępów realnych podstaw kadrowych PRL – tych wszystkich milicjantów i innych mundurowych - chodzi dziś o realne przywileje i pieniądze. Nie udała się akcja zamachu trybunalskiego, kończąca swój żywot w żenującym dla obu stron spektaklu z tow. Timmermansem w Brukseli przyznającym, że ta cała procedura „sprawdzania praworządności” w Polsce jest nie tylko nielegalna, gdyż nie ma podstaw prawnych, ale jeszcze w dodatku literalnie nic z niej nie wynika, bowiem Bruksela nie ma żadnych metod wyegzekwowania swoich o niej wyobrażeń. Co skądinąd nietrudno było odkryć od samego początku, skoro nie ma umocowania w traktacie, ale wymaga to rozumienia przynajmniej traktatowych podstaw Unii. Wyprowadzenie milicyjnych emerytów na ulice w rocznicę stanu wojennego w „obronie demokracji” jest najbardziej dobitnym, a zarazem groteskowym dowodem końca pewnej epoki. Na nic więcej dziś sierot po reżimie Jaruzela nie stać, jak paradować wspominając złote czasy czerwonych rządów, opartych na bagnetach sojuszniczej armii. Tyle że jednego i drugiego dawno już nie ma, piękne czasy się bezpowrotnie skończyły, a sieroty po nich dożywają dziś swych dni na emeryturach – i to wyłącznie o ich wysokość dziś chodzi, o nic więcej. Że nie sposób na takie hasła: obrony emerytur milicjantów i ormowców, porwać tłumów do demonstracji, raczej nietrudno zgadnąć. To definitywny koniec KODu i kabaretu rzeplińskiego, więcej nie da się z tego wykrzesać. Sieroty po Jaruzelskim raczej prędzej niż później pogodzą się z nieuniknionym, czyli zaakceptują z rezygnacją swoją realną niemoc, ale w warunkach względnego spokoju i stabilizacji. Nic wielkiego w istocie się nie dzieje, nikt nie organizuje kontrrewolucji, ani polowania na czarownice, „ścieżek zdrowia” itp. atrakcji. Wiem, że organizatorom i wykonawcom podobnych trudno się pogodzić, że nie ma do nich powrotu, a i przesadne eksponowanie swoich w nich zasług może spotkać się z przykrym odbiorem – i na nic się zdadzą „rozgrzane sądy”, zmiany polityczne i pokoleniowe są faktem obiektywnym. Zresztą nikt nie obiecywał ormowcom, że po wsze czasy będą za wierną służbę komunistom noszeni na rękach i chwaleni. No to nie będą, bo dzieci i wnuki pilnowanego przez nich ludzkiego stada wiedzą swoje: że oprawcy w mundurach byli oprawcami, a co najwyżej ich służącymi. Tylko tyle i aż tyle. I wystarczy, bo powrotu do przeszłości nigdzie i nigdy nie było. Wszystko się zmienia, tylko tego można być pewnym. Nikt nie wie, jak będzie, choć każdy wydaje się wiedzieć, jak ma być. Ale na pewno będzie inaczej. Zanim dawni beneficjenci i pieszczochy z uporczywego dysonansu poznawczego ochłoną - nie tak miało być, to nie może być prawdą, Kukliński nie był bohaterem – być może trzeba będzie naprawdę szargnąć się na „świętości” i poważnie zedrzeć z Wojciecha pośmiertnie epolety. A z całą pewnością dawna „przewodnia siła narodu” i „bijące serce partii” musi stres jakoś odreagować, najlepiej pospacerować na świeżym, mroźnym powietrzu. Nikt im nie każe robić przysiadów na śniegu, ani stać w podkoszulku pół dnia na mrozie – do zapalenia płuc. Ale jakoś odreagować swoją niemoc i frustrację muszą. Dopiero potem nastąpi etap ostatni – rezygnacji. Najpierw jak wiadomo jest ośmieszanie, potem aktywna walka, a dopiero na końcu pogodzenie się z nieuniknionym, czyli porażką. Z trendem i epokowymi zmianami, zwłaszcza w geopolityce nikt samotnie, a nawet w grupie, nie wygrał, zatem wynik jest nam znany. Co nie oznacza, że to koniec przedstawienia, gdyż znajdujemy się dopiero między końcem etapu drugiego i początkiem trzeciego. Wciąż trwa walka, a spora część znajduje się jeszcze na etapie szoku: niedowierzania, czyli pierwszym. Schemat psychologiczny jest zawsze ten sam i dotyczy także znanej nam jakże dobrze z osobistego doświadczenia dychotomii: informacja-dziennikurestwo. Całkiem naturalnie wobec koniecznych zmian geopolitycznych i symbolicznych obserwujemy także gwałtowną zmianę paradygmatu mediów w Polsce i na świecie. Oto wczorajsze oszołomy {etap pierwszy – wypieranie i zaprzeczanie} nie tylko są w swoich działaniach skuteczne, bo nie dały się salonowym mediom zabić śmiechem, ale przeszły tymczasem do ofensywy – i to oni niepostrzeżenie stali się prawdziwymi mediami. Bowiem „wszyscy wiedzą” że wczorajsze „teorie spiskowe”, nad którymi nadworni redaktorzy nie mogli wczoraj naśmiać się do syta, jedne po drugich okazały się prawdą. Więcej dowodów nie potrzeba, Aaaaaaadamom z GWnianych pisemek dziękujemy za mądrości i idziemy bez lęku dalej. Zaczęła się otóż drogi watsonie walka o przetrwanie, czyli aktywne zwalczanie. Śmiech i etykieta oszołoma, wyznawcy „teorii spiskowych” nie wystarczają, gdy przeciwnicy są nie tylko bardziej przekonujący, ale o niebo lepiej poinformowani. I w dodatku mają fachową wiedzę, zapędzając medialnych politruków, nie mających pojęcia literalnie o niczym, na każdym kroku w kozi róg. Nie zazdroszczę roboty medialnym wyrobnikom, zresztą oni sami także jej sobie nawzajem nie zazdroszczą, o czym świadczy spadająca sprzedaż „wiodących tytułów”, ale także wzmagająca się rotacja kadrowa, której ostatnim wyrazem jest trzęsienie ziemi w Rzeczpospolitej. Nie z powodu redukcji personelu, ale masowych zwolnień. Ze strony pracowników. Mocno pęka i drży świat mediów pod gwałtownymi naprężeniami w polityce. Wpisuje się to w szerszy trend światowy ogólnej wojny informacyjnej mediów „głównego nurtu” z „niezależnymi”. Coś, co diagnozowałem w początkowych fazach przed kilku laty obecnie wylewa się na naszych zdumionych oczach na szeroki rynek i wręcz w skali światowej. Czym innym, niż przejawem przeraźliwej i rozpaczliwej wręcz walki ostatniej szansy o przetrwanie jest ostatnia akcja tzw. mainstreamu pod przewodem Washington Post, przy ochoczym wtórze New York Times, krucjaty przeciwko mediom alternatywnym i szczególnie internetowi, rozpętana po przegranej Clinton w wyborach prezydenckich? Washington Com.post i New York Slimes walczą z wiatrakiem internetu Znasz już przewidywalny wynik rozpoczętego właśnie starcia, które wprawdzie prognozowałem optymistycznie i na wyrost, ale nie byłem świadom, że tak szybko się to wszystko rozegra. Najwyraźniej fenomen Trumpa pomógł skrystalizować i przyspieszyć te organiczne procesy. I tak znaleźliśmy się niepostrzeżenie w całkiem nowej epoce, gdzie wczorajsi „liderzy opinii”, te wszystkie światowe Kraśki, Żakowskie i Lisenki nagle spadły do piwnicy, z której rozpaczliwie próbują się wygrzebać, a nie pomaga w tym ani nadzorczy bat właścicieli żądających wyników przy spadającej sprzedaży, ani masowy bunt konsumentów, drwiących z dziennikurestwa w żywe oczy. Tego oficjalny Washington Com.Post nie mógł już po monstrualnej wygranej Trumpa przeboleć – i wydrukował listę „fałszywych witryn” internetowych, na której na poczesnym miejscu znalazły się uznane przeze mnie źródła, wielekroć linkowane w czytance, bowiem wprawdzie jak wszystko na tej ziemi niedoskonałe, to wyraźnie w odróżnieniu od dawnego mainstreamu polegające na kryterium obiektywnej prawdy dziennikarskiej. Czyli realne źródła, sprawdzające fakty i dopiero w oparciu o nie dokonujące jakichś uogólnień, podczas gdy dawny mainstream spadł na całym świecie do funkcjonalnej roli propagandy, czyli Trybuny Ludu. Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 50/16 |
wtorek, 13 grudnia 2016
Italia va
-
blog comments powered by Disqus