Jak łatwo zauważyć z różnych powodów uważnie przyglądam się publikacjom wikileaks, a już szczególnie od tajemniczego zniknięcia z publicznego widoku jego głównego animatora Juliana Assange. Jest to bowiem teatr jednego aktora – specjalnie dla niego zresztą zbudowany. Patrzyliśmy na przecieki wikileaks, profesjonalnie i drobiazgowo przygotowane, pod kątem zarówno ich merytorycznej zawartości {sławne skandale}, jak i planu, stojącego za nimi. Kto tym kręci i do czego zmierza? Operacja, prowadzona wielkim nakładem przez lata, z całkowitą pewnością nie mogła być ani dziełem przypadkowych amatorów, ani tym bardziej działać bez planu. Wstępną hipotezą, narzucającą się wręcz swoją oczywistością, naturalnie dopiero po starannej analizie wstępnej, była ta, iż jest to jedna z operacji amerykańskich bezpieczniaków, jednego ich odłamu, typowa akcja limited hangout, polegająca na masowej publikacji nieznanych, prawdziwych informacji celem przeprowadzenia szczegółowych akcji, planowanych na kolejne lata. Wśród nich można wymienić dyskredytację rywali i przeciwników, wypromowanie nowych, alternatywnych metod i źródeł publikacji, zwłaszcza w internecie, infiltracja i uwiarygodnienie agentury w środowiskach alternatywnych/kontestacyjnych oraz u rywali, promocja oraz odwrotnie: dyskredytacja konkurencyjnych ośrodków oraz poszczególnych środowisk i indywidualnych postaci, aktywny udział w bieżącej walce politycznej itd. Wśród potencjalnych celów praktycznych niemałą wartością operacyjną musi cieszyć się bierne rozpoznanie oraz infiltracja środowisk whistleblowerów, czyli osób wyjawiających dla publicznego dobra naruszenia prawa, dobrego obyczaju i podstawowych zasad etyki przez instytucje oraz biznes. Krótko mówiąc jeśli ktoś chce mieć kontrolę nad publicznymi przeciekami wrażliwych informacji, to nie może znaleźć lepszego miejsca, niż największa platforma „anonimowego” ujawniania skandali, czyli wikileaks. Przypuszczenie, że bezpieczniacy z kontrwywiadu otaczają dzieło Snowdena specjalną opieką, jest wręcz oczywiste. Czy niewiele dalej idące przypuszczenie, że mieli jakiś sprawczy udział w zakładaniu wikileaks, idzie zbyt daleko? Bynajmniej. Jeśli nie było ich przy powstawaniu wikileaks, to znaczy tylko tyle, że są zawodowymi bucami, a to chyba już niegrzeczne, nieprawdaż? Jak by tam z nimi nie było, wiemy po wielu testach, że wikileaks wzięła aktywny udział w amerykańskiej kampanii wyborczej, a to już nadaje specjalnego smaku całemu planowi, bowiem ostatnio skonstatowaliśmy kilka bardzo istotnych, przełomowych wręcz faktów. Pierwszym z nich jest mianowicie ten, że antysystemowy kandydat Trump stał się właśnie prezydentem-elektem, zatem kampania jego wsparcia i promocji okazała się skuteczna. Drugi fakt jest jeszcze bardziej zaskakujący, bowiem stało się to wbrew zgodnemu oporowi oligopolu informacyjnego sześciu globalnych korporacji medialnych, a co samo w sobie stanowi historyczne ewenement. Jeszcze nie udało się w ciągu ostatniego stulecia wybrać władze przeciw mediom, bowiem wydawało się, że jest oczywiste, że przynajmniej ich obojętność jest warunkiem koniecznym zwycięstwa w wyborach. Mit ten właśnie obalono, przy pomocy i dzięki internetowi. To tam rozegrała się zasadnicza, skandaliczna część kampanii i dziś nie sposób zaprzeczyć, że głównym wygranym tych wyborów był… Julian Assange. Bo to on poprowadził najważniejszą, negatywną część tej kampanii. W internecie właśnie. Okazało się zatem w praktyce, że nie tylko planiści założyciele wikileaks okazali się nadzwyczaj skuteczni, ale przed wszystkim nadzwyczaj przewidujący. Gdyby wikileaks dziś nie było, trzebaby je wymyślić, nieprawdaż? Spójrz na sprawy od tej strony, a zauważysz, jak bardzo wikileaks i jej materiały są nieprzypadkowe. Dodatkowej wartości wikileaks dodaje wielekroć zweryfikowany fakt, iż ich materiały istotnie są prawdziwe, aczkolwiek dość łatwo zauważyć, że często niekompletne, czyli pasują do hipotezy pierwotnej doskonale. Warto zatem je docenić, tym bardziej że Obama wykazał się niespotykaną zapamiętałością w ściganiu whistleblowerów, nie tylko w praktyce ucinając im stosunkowo mocną w Stanach ochronę prawną, ale wręcz nawołując i dopingując różne tajne służby do ich aktywnego prześladowania. Ludzie cieszący się dotychczas faktyczną i skuteczną ochroną prawną stali się w imię ścigania terroryzmu w ostatnich latach zwierzyną łowną i trudno dziś wyobrazić sobie osobę piętnującą publicznie nadużycia władzy inaczej, niż straceńca i ryzykanta, stoi bowiem przeciw niemu cały aparat władzy, z nowiutkimi przepisami antyterrorystycznymi na czele do dyspozycji. W takich odmienionych warunkach wikileaks koniecznie trzeba by wymyślić, nieprawdaż? A tu akurat okazuje się, że ktoś już parę lat temu wpadł na ten pomysł, przypadkowo w okresie, gdy powstawały zarysy tego całego orwellowskiego aparatu elektronicznej inwigilacji globalnej. Czyżby kolejny przypadek jasnowidzenia? Nie wydaje się. Wikileaks otóż było jak znalazł na tę niepowtarzalną okazję, gdy kilku pracowników sztabu wyborczego demokratów {Clinton} postanowiło podzielić się publicznie wstrząsającą wiedzą o korupcji. To, że zarówno wiedza, jak i ich źródło w zasadzie jest pewne, przekonuje fakt, że aż troje z nich w następstwie przecieków w krótkim odstępie czasu zginęła z ręki nieznanego sprawcy, podobnie jak dwoje adwokatów Assange. To chyba wystarczy za rekomendację ich prawdziwości, jak i przekonujące wyjaśnienie powodów wycofania Assange z widoku publicznego. Kampania wyborcza skończona, ale rachunki w jej toku zaciągnięte dalekie są od wyrównania, zatem pora trochę internetowego wojownika przed ich windykatorami zabezpieczyć, nieprawdaż? W końcu wygrał najpoważniejsze wybory na świecie, tak przynajmniej powiada paru liczących się analityków, a ja się z nimi zgadzam, bo nie we wszystkim muszę być oryginalny. Na przykładzie konkretnych materiałów z wikileaks parokroć pokazałem, że hipoteza podstawowa o ich rodowodzie wydaje się prawidłowa, choć dla prawidłowości postępowania warto cały czas brać pod uwagę inne alternatywy. Wiedząc to wszystko dziś ze szczególną uwagą spojrzymy na ostatni pakiet materiałów z witryny, składający się z depesz amerykańskiego departamentu stanu z roku 1979. Naturalnie, podobnie jak poprzednim razem, zostały one pracowicie ocenzurowane tak, aby nie zawierały żadnych kompromitujących i wrażliwych dla władz informacji, ale tym niemniej ich całość stanowi wartościowe źródło z dwu powodów. Pierwszym jest ich szeroki pejzaż, ukazujący kulisy i mechanikę imperialnej polityki USA. Drugi do arcyważny fakt, że informacje są prawdziwe, można zatem traktować je jako poważne źródło historyczne. Motywację opublikowania akurat tego roku dziś, u progu nowej prezydentury, wprawdzie wikileaks wyjaśnia we wstępniaku, ale odrobinę tu rozwinę. Owóż dominującym powodem sięgnięcia do źródeł w imperialnym ministerstwie spraw zagranicznych jest gruntowna dyskredytacja mafii politycznej Clintonów, zbudowanej przypomnijmy na prezydenturze Clintona, ale znakomicie rozwiniętej za kadencji Hillary w tym ministerstwie. Sposoby i mechanizmy prowadzenia współczesnej polityki przez USA zainaugurowano mianowicie właśnie u końca lat ‘70, kiedy rozpoczęła się seria politycznych przewrotów na całym globie. W nich wszystkich aktywnie uczestniczyła administracja amerykańska z oczywistych powodów, z których najważniejszym jest to, że Amerykanie utrzymują nie bez powodów swą obecność globalnie. Chcą i muszą o wszystkim wiedzieć, aby móc stosownie reagować, a przecie że szczytowy okres imperialnych działań Stanów rozpoczął się w latach ‘80 ubiegłego wieku, raczej nie ulega wątpliwości. I tu u progu wielkich przemian mamy właśnie rok 1979: rewolucję w Iranie, początek zmian w RWPG, inwazja Afganistanu, przewrót w Iraku. Wszystko niejako w oderwaniu, ale przecie połączone wieloma niewidzialnymi nićmi. Dlaczego wiedza szczegółowa z tego akurat roku może ukazać się teraz? To bardzo dobre pytanie i wydaje się, że znamy równie dobrą na nie odpowiedź. Otóż epoka ostatniego trzydziestolecia, ukształtowanego na świecie zmianami początku lat ‘80, właśnie się na naszych oczach kończy, zatem nie ma większego już praktycznego znaczenia, jest zwyczajnie historią. Obecny Afganistan, Pakistan, Iran, Irak i Polska to są całkowicie inne państwa i w dodatku za chwilę znów będą inne, bo obserwujemy dziś, jako się rzekło, kolejne przemeblowanie. Jego podstawowym aspektem jest otóż konieczna zmiana na szczytach władzy, w tym w USA. Ale natura nie znosi próżni, na miejsce ancien regimu przyjdzie inny, to pewne. Publikacje wikileaks stanowią świadectwo i jednocześnie narzędzie tych zmian. Bo że stare porządki koniecznie trzeba posprzątać, to już żeśmy ustalili. Weźmy na ten przykład nieżyjącego prezydenta Iraku Husajna. Objął władzę w 1979 roku, podobnie jak mudżahedini w Iranie. Czy to mógł być przypadek? Studia depesz dyplomatycznych przekonują, że oczywiście nie, ale skoro dziś Husajna już nie ma, to po wyczyszczeniu jego przyjaciół, a zwłaszcza sponsorów, niechybnie zacznie się nowa epoka. Wydaje się, że zadaniem wikileaks jest dopilnowanie, aby sponsorzy Husajna na trwałe poszli w odstawkę, innymi słowy aby skrócić i ograniczyć skorumpowaną do szpiku imperialną poltykę zagraniczną USA. I w tym znów się z mocodawcami Assange zgadzamy, za wiele bowiem kosztowała nieszczęść i ofiar, liczonych w dziesiątkach milionów. A skoro tak, to zajrzyjmy poprzez wikileaks na polskie podwórko u progu wielkich przemian... Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 49/16 |
poniedziałek, 12 grudnia 2016
Wiki ‘79. nowa era
-
blog comments powered by Disqus