Nie potrzeba wielkiej spostrzegawczości aby dostrzec, że podczas gdy nad Wisłą toczą się pryncypialne boje o liczbę pomników oraz czy Duda zdradził, czy nie zdradził ideały „dobrej zmiany”, zaprzedając się przy okazji na jurgielt Makreli, jak głoszą tymczasem najtęższe głowy analityków w kolejnej odsłonie teorii genezy „wojny o demokrację”, tych wszystkich Kijowskich i nowoczesnych Ryśków, świat żyje zupełnie innymi problemami. I tak, obok nieodmiennie wciąż modnej teorii o ruskiej wszechmocy, w której już nie Włodzimierz Iljaszewicz, ale Włodzimierz Putin trzęsie całym światem, pojawiają się już nowe wiodące mody. Ruscy hakierzy popadają za oceanem w niełaskę, gdy przy okazji wytężonych prac specjalnego prokuratora Muellera, prywatnie przyjaciela niedawno zwolnionego szefa FBI Comeya, wyszły na jaw niezwykle śmierdzące fakty z partyjnego życia szefowej sztabu komitetu wyborczego demokratów Debory Wassermann Schulz. Pamiętamy tę panią z ubiegłorocznego skandalu z wykluczeniem Bernarda Sandersa, czystego serca komunisty, z prawyborów demokratów, owianego całym wianuszkiem wewnętrznych, pmniejszych skandali. Jak niedawno relacjonowałem skandal z wewnętrznego kręgu Hillary Clinton zmierza tymczasem do zdecydowanej kulminacji, ale myliłby się ten, kto by przypuszczał, że teraz dzielny szeryf Donald Trump wsadzi Hillary za kratki. Oczywiście tego nie zrobi, gdy tuż po wyborczym finale, a przed zaprzysiężeniem – co ma tu decydujące znaczenie - na wielce oficjalnym raucie ogłosił był, że już „dosyć wycierpiała”. Nakręcone przy wtórze hałaśliwej propagandy wypadki prawne toczą się tymczasem swoim torem i rzeczona Wasserman Schulz pojawi się niebawem przed sądem, w najlepszym razie w charakterze świadka w sprawie o szpiegostwo ze strony jej komputerowego asystenta, a prywatnie kochanka, Pakistańczyka Imrana Awana. Ten asystent, kolejny już z rzędu w zarządzie demokratów, mamy nadzieję nie podzieli losu szefa działu komputerowego sztabu partii demokratycznej Setha Richa, zmarłego wskutek postrzału wkrótce po przecieku maili z tego sztabu na portalu wikileaks. Hillary Clinton z szefem swej kampanii Johny Podestą niespełna tydzień po historycznej porażce wylansowali tezę, że za tymi przeciekami stoją wszechmocni hakierzy Putina, ale w świetle wyników licznych śledztw, a zwłaszcza ostatnio aresztowań, nie sposób dalej tę tezę podtrzymywać, zatem niechybnie czekają nas zmiany w obsadzie głównego schwarzcharaktera wewnętrznej polityki amerykańskiej. A może nie tyle obsady, co emploi. Dotychczas główną tezą, czyli leitmotivem roli schwarzcharaktera była cicha, potajemna współpraca z czekistą, zawiadującym całą armią ruskich hakierów. Używam tu zauważ niemieckich terminów dla ścisłości, ale także jedności stylistycznej, no bo jest i Mueller i cała menażeria jidysz. A skoro jidysz, to wszak żargon, ale niemiecki. A skoro niemiecki, to niechybnie zaraz będą faszyści. No bo jankesi to kowboje i indianie, ale to przeciw Trumpowi nie chwyta, więc zatem co, jeśli nie ruskie? Ano faszyści, a ściślej naziści, odwieczni wrogowie czerwonego bractwa jidysz. Obecnie, w miarę postępów prac rzeczonego Muellera, acz widomie wbrew jego zamiarom, śledztwa prowadzą do pedofilskich elit, umoszczonych w sztabie demokratów i co gorsza w samym kongresie. Jak pamiętamy pierwsze wyroki, w tym dla zboczonego męża osobistej asystentki Hillary Clinton, Humy Abedin, nota bene urodzonej u Saudów, senatora Anthony Weinera, już zapadły – i potwierdziły fakty omawiane przeze mnie najwyraźniej nieprzypadkowo przed około rokiem. Ówczesne rewelacje, owiane mgiełką „teorii spiskowej” stają się na naszych oczach faktami prawnymi, a macki pedofilskiej afery, która przypomnijmy wybuchła za sprawą maili Johna Podesty, ujawnionych przez ś.p. Setha Richa, sięgają obecnie coraz głębiej w szeregi kongresu, zatem żarty się skończyły. Sytuacja jest mówiąc oględnie wielce kłopotliwa, gdy obok epidemii pedofilii wśród elit, w której swoisty rej wydaje się wodzić Podesta, wychodzą niejako przy okazji sprawy niewątpliwie szpiegowskie. I to wcale nie – jak miesiącami wniebogłosy wrzeszczeli osaczeni demokraci z koterii Clinton – za sprawą ruskich hakierów, na których nie udało się znaleźć żadnych dowodów. Dowodów szpiegowskiej działalności Awana, zaufanego Wasserman Schulz i Hillary Clinton, udało się tymczasem znaleźć całą furę i są to niestety dowody twarde, materialne. I tak wykryto w jednej z firm rodzinnych Awanów zniszczone dyski, które znikły wcześniej z osobistego archiwum Hillary Clinton, obłożonego tymczasem sądowym nakazem zabezpieczenia, a na których udało się odtworzyć zawartość skasowanych, kompromitujących Clinton maili z afery Bengazi. Bo Hillary całą akcją libijską, wraz z morderstwem „ambasadora” Stevensa i Kadafiego osobiście dowodziła, a przynajmniej ją z bliska nadzorowała. A dziś te zmory przeszłości wyszły u podejrzanego o szpiegostwo Pakistańczyka, bliskiego znajomego Clinton. Czyli pan Awan ma co najmniej zarzut zbrodni ukrywania dowodów na koncie, ale przecie jego rozbudowana działalność poszła o wiele dalej. Okazało się wyobraź sobie, że jakimś cudem ten dziwny osobnik miał jako asystent demokratycznych senatorów nieskrępowany dostęp do serwerów kongresu i z niego jak to komputerowiec korzystał. A obecnie zarzuty obejmują wprawdzie jeszcze nie otwarte szpiegostwo na rzecz pakistańskiego ISI, tego wydaje się publika by już nie przełknęła, ale zaledwie krok od niego, a mianowicie poważne narażenie bezpieczeństwa poufnych informacji państwowych. Co w sumie jest logiczne i niepodważalne, bo jak nazwać delikatniej wpuszczanie osobnika z co najmniej dwoma paszportami do serwerowni najwyższej władzy w USA? Swoją drogą podobnie musiał myśleć prokurator, badający liczne nieprawidłowości procedury wizowej w okręgu Wasserman Schulz, który – cóż za przypadek – ledwie otworzył śledztwo, a już musiał popełnić samobójstwo. Tymczasem FBI nie zważając na takie znaki opatrzności dalej grzebała przez całą wiosnę i lato w mailach demokratów, zatem nie dziwota że musiało natrafić na Awana, szarą eminencję komputerową, wprowadzoną przez Schulz do kongresu rzekomo dla prawidłowego ustawienia jej komunikacji, ale w efekcie infiltrującą całą pocztę Kongresu USA. Jeśli to nie jest prawdziwe szpiegostwo komputerowe, to co to jest innego? Możesz dla niepoznaki zadowolić się „poważnym zagrożeniem”, ale w sensie prawnokarnym wychodzi na to samo, gdyż zarówno u naszego głównego sojusznika, jak i w Polsce karany jest – i to bardzo surowo – sam fakt zagrożenia bezpieczeństwa komputerowego, bez względu na jego intencje. A rozdział dotyczy przestępstw przeciwko bezpieczeństwu komputerowemu, czyli mówiąc trywialnie hakerki. Znaczy „ruscy hakierzy” pochodzą z Pakistanu? Ano na to wychodzi, zatem niech cię nie zdziwi porywisty wicher, wymiatający z nagłówków podejrzenia Trumpa o spiski z ruskimi, kiedy ruscy naprawdę są pakistańscy, w dodatku blisko sprzymierzeni! Nazywa się to w slangu SNAFU, albo clusterfuck, wybierz co ci pasuje, wydaje się drugi termin dobrze oddaje wyuzdany nastrój. Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 34/17 |
poniedziałek, 28 sierpnia 2017
Wielka rozgrywka o Pacyfik, czyli pływające trumny
-
blog comments powered by Disqus