Go To Project Gutenberg

środa, 26 września 2012

Czy jesteśmy w recesji czyli Zielonowyspowcy

-
To jest dobre pytanie, a nawet bardzo dobre. Na miarę wojny i pokoju. Dosłownie.


Zapewne zadziwi to poniektórych, ale nie powinno być żadnym zaskoczeniem dla ludzi świadomych historycznie. Otóż obecny tzw. kryzys zadłużenia nie jest żadnym niespodziewanym wypadkiem przy pracy, czy jakimś w ogóle zaskoczeniem, ale jedynie logicznym ostatnim etapem nieprzerwanego rozwoju opartego na ekspansji kredytowej, na powojennym porządku pax americana. Wszystko ma swój kres, więc także ekspansja gospodarcza ma swój koniec. Oczywiście wiele sił stara się przedłużyć dolce vita na dotychczasowych zasadach, próbując „ratować” zagrożone banki, instytucje, rynki. Aby zrozumieć dlaczego, warto spojrzeć szerzej.

Historycznie rzecz ujmując imperia powstawały, osiągały swoje apogeum i upadały. Działo się tak niezmiennie według powtarzalnego schematu. Po osiągnięciu szczytowego poziomu imperia rozpadały się, ogarnięte jakąś tajemniczą chorobą dekadencji. Zawsze na ich miejsce, zazwyczaj za pomocą oręża, wchodziła inna siła imperialna, aspirująca dotychczas do roli głównej, mimo że była technicznie, intelektualnie, materialnie, a często militarnie słabsza od przeciwnika. Dlaczego? Bo imperium musiało umrzeć.

Rzym co prawda upadał kilkaset lat, ale jego upadek był nieuchronny, mimo że nie było w czasach jego świetności żadnego rywala, mogącego mu dorównać w jakiejkolwiek dziedzinie: zasobów finansowych, wojska, techniki, ogólnie cywilizacji, a jednak się rozpadł. Jaki tajemny wirus go rozłożył od środka, bo przecież nie była to jednorazowa wraża siła? Pokonała go ekonomia, a konkretnie Rzym zapadł się pod własnym ciężarem, kiedy rozbuchana nad miarę imperialna biurokratyczna machina zaczęła pożerać więcej, niż była w stanie efektywnie wyssać z kolonii, bez niszczenia ich tkanki witalnej fiskalnym rabunkiem. Od pewnego bliżej nieokreślonego momentu, kolonie zaczęły się w naturalny sposób bronić przed nadmiernym wyzyskiem i ich eksploatacja zaczęła być coraz kosztowniejsza. Coraz więcej coraz kosztowniej uzbrojonego żołnierza było potrzeba do pilnowania imperium, do ściągania podatków i pilnowania porządku, nie mówiąc nawet o dalszych podbojach. Z drugiej strony coraz więcej kosztowały przywileje, igrzyska i synekury, rozdawane przy okazji walki o władzę, ale potem zazdrośnie pilnowane przez beneficjentów. Jak to się skończyło, wiemy – jak zawsze bankructwem.

Dobiega właśnie końca wielka era powojennej koniunktury pod znakiem dolara i jego hegemonii wojskowej. Nikt nie ma złudzeń, że dziś ktokolwiek może skutecznie Stanom zagrozić w jakikolwiek sposób: wojskowy czy finansowy, a jednak Stany są w fazie schyłkowej, co widać gołym okiem. Czy świat się od tego skończy? Bynajmniej, po upadku poprzednich cywilizacji słońce nie przestało wschodzić, więc i tu nie ma powodu do lęku, trzeba się jedynie przygotować na nieuniknione zmiany.

Poprzednia wielka zmiana na arenie międzynarodowej, kiedy w wyniku wielkiego kryzysu zostały wykreowane dwie krwiożercze kreatury – kapral malarz oraz chorąży pokoju – przystąpiły one niezwłocznie do wprowadzania nowego porządku od rzezi na naszej ziemi. Warto o tym dziś pamiętać, bo Polska jest niezmiennie w tym samym miejscu na mapie – między kołyską malarza kaprala i samowarem chorążego, jeśli coś kombinują, to na pewno nas to dotyczy, nieważne jak głośno będą wrzeszczeć o wiecznym pokoju i przyjaźni. Ekonomia nie zna przyjaciół, tylko bilanse, polityka nie zna miłości, tylko interesy, potwierdzi ci każda dziwka i polityk.

Kiedy opadł kurz po zniszczeniach wojennych, roboty starczyło na 70 lat, ale dziś wszystkie rezerwy wzrostu zostały wyczerpane, a limit kredytu dawno przekroczony. Istnieje realne niebezpieczeństwo, że światowi architekci pragną dziś znowu wszelkimi sposobami rozbuchać któryś z niezliczonych ognisk konfliktów lokalnych do większej zawieruchy, w wyniku której na gruzach pojawi się nowa wieloletnia prosperity, w nowym rozdaniu, według nowej hierarchii. Tak to już jest – warunki dyktuje silniejszy, a polecenia wykonuje słabszy.


Co dzieje się na zielonej wyspie


Sprawdźmy na początek definicję PKB, którą magik Wzrostowski wymachuje przed rozdziawionymi gębami publiki, zachęcanej do huraganowych braw dla ekipy „fachowców” spod znaku kolegów Toli, którym jedna kadencja wystarczyła do nadmuchania licznika długu po prawej stronie o nowe 400 mld – do niemal biliona!

PKB = konsumpcja indywidualna + konsumpcja zbiorowa + inwestycje + bilans zagraniczny (eksport-import)

Oczywiście jest to sensowna miara aktywności gospodarczej (i jedyna dostępna biurokracji poprzez GUS i urzędy skarbowe), ale ma swoje mankamenty, przede wszystkim strukturę oraz fakt, że nie uwzględnia rachunku kapitałowego, a głównie długu.

Zauważmy, że doskonale poprawi wzrost PKB zatrudnienie armii 100 000 dodatkowych znajomych darmozjadów w biurokracji (konsumpcja zbiorowa), budowa nigdy nie dokończonych autostrad i mostów donikąd (których wykonawcy dodatkowo splajtują, bo im ktoś „zainwestowane” wynagrodzenie ukradł – inwestycje) oraz organizowane codziennie balety na zmianę z zakrapianym grillem (konsumpcja indywidualna). Wzrósł PKB? Jak złoto w Amber Gold!

Nie trzeba specjalnej przenikliwości, aby stwierdzić, że powyższe działania są jawnie niegospodarne, demoralizujące i nic nie mają wspólnego ze wzrostem, bowiem – jak uczy historia - marnotrawienie środków na igrzyska poprzedziło nieuchronny upadek Rzymu. Gdzie jest zatem schowany królik z kapelusza?

Proszę bardzo: kryje się w źródłach finansowania cudownego wzrostu zielonej wyspy. Jaki prawdziwy, immanentny wzrost wykazuje gospodarka, w której występuje nominalny 2% wzrost PKB, przy 5% deficycie budżetowym? To pytanie na poziomie gimnazjalnym. Okazuje się, że magik Wzrostowski skutecznie czaruje tubylców sztuczką księgową na poziomie gimazjum, bowiem odpowiedź brzmi:

wzrost wewnętrzny gospodarki wynosi minus 3%!

Innymi słowy papierowy wzrost bierze się z pożyczonego, które trzeba kiedyś oddać. Tu oczywiście kluczowa jest struktura i efektywność wydatków. Jeśli inwestycje mają dużą efektywność, to znaczy w szerokim sensie szybko się zwrócą, warto i należy je wykonać nawet za pożyczone, bo zarobią na siebie (i pociągną nas do przodu). Przykład: most, przez który codziennie przemieszcza się w obie strony 300.000 ludzi (każda zaoszczędza godzinę, którą może poświęcić na pracę, albo inwestycję w dzieci – 300.000hx300=90 mln h = 500.000 roboczomiesięcy *2000zł/mies = 1 mld rocznie; każda zaoszczędza 1l paliwa dziennie - 300.000x300x1lx5zł/l=450 mln zł; pomijając wzrost komfortu i nowe miejsca pracy, które mogą powstać dzięki dobrej komunikacji i dostępności, razem niespełna 1,5 mld w pierwszym roku pracy). Oczywiście jeśli przykładowy most będzie w nieodpowiednim miejscu, będzie dwa razy za drogi i kiepsko wykonany, zysk ekonomiczny z jego budowy będzie kilkakrotnie mniejszy. W prawidłowym wariancie może zwrócić się (w rachunku łączonym) już w pierwszym roku – jak pokazuje rachunek na kolanie, za miliard można zbudować most przez Wisłę, w wariancie złodziejskim (źle zaplanowany i wykonany) może nie zwrócić się nigdy – bo będzie na przykład wymagał niekończących się napraw.

Na marginesie cudów za pożyczone warto zwrócić uwagę na fakt, że pożyczki suweren monetarny (a dopóki zielonowyspowcy nie pozbędą się złotówki na rzecz ojro Polska posiada suwerenność monetarną, to znaczy NBP wydaje sam swoje pieniądze) może sfinansować sam swoje pożyczki rządowe, poprzez NBP, bez pośrednictwa banków komercyjnych. W tym wypadku NBP sam by wyemitował obligacje rządowe i odbierał by zwrot kapitału z obligacji z Ministerstwa Finansów, a zostawiał by naliczone odsetki w ręku Wzrostowskiego (czyli odsetki od pożyczek rządowych państwo samo by sobie przekładało z kieszeni do kieszeni). Kiedy pieniądz kreują banki komercyjne przez obligacje rządowe, odsetki z pożyczek powędrują z kieszeni podatnika do kasy banków i to jest ukryty sens cudu zielonowyspowców.

Na sztuczki ukryte w analizie koniunktury w bilansie kapitałowym od lat zwraca uwagę australijski ekonomista Steve Keen, którego książki, napisane zrozumiałym językiem, niniejszym polecam, bo szeroko otwierają oczy na prawdziwy wymiar koniunktury opartej na kredycie. Aby ją śledzić i w ogóle analizować, trzeba bilanse PKB rozszerzyć o rachunek długu, na przykład bardzo dobre pojęcie o prawdziwej aktywności daje rachunek PKB minus bilans kredytowy (czyli wzrost kredytowy). Przykład: pkb = +2%, bilans zadłużenia (prywatny+rządowy) = +3%, wzrost = -1%, czyli recesja mociumpanie.





-->
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut