Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Bańki centralne: zmiana fazy

-
Przed około rokiem, w równie upalnych okolicznościach przyrody, ale przeciwnie do klasycznego nawiązania i ku twemu zaskoczeniu – powtarzalnych, obwieściłem że górka giełdowa już była. Ot, naszło mnie z gorąca, udar słoneczny, czy coś. Dziś mamy kolejne deja vu w słońcu, znów mnie oświeciło. Widzę, że cię wprawdzie zaskoczyłem, ale całkiem paradoksalnie – i na tym polega urok dobrego wstępu, bowiem naostrzasz zmysły, aby się z paradoksem zmierzyć. Mówimy otóż o poważnej zmianie, a z drugiej strony o powtarzalnej sytuacji, odbiciu czegoś, co się wcześniej wydarzyło. I wydarza się znów. Żadnego paradoksu tak naprawdę w tym nie ma, bowiem podobnie jak przyroda, tak i wielkie systemy społeczne, w tym ekonomia, kręcą się powtarzalnie i sezonowo, w rytm cykli. To, że są one powtarzalne, nie odmienia w niczym ich niepowtarzalności i nieprzewidywalności, gdyż za każdym razem niby powtarzalne zdarzenia dzieją się inaczej. Wszystko już było, ale nie znaczy to wcale, że wiemy, co się stanie za chwilę – wręcz przeciwnie! Wiemy za to – i z bardzo dużą pewnością – że wydarzy się coś ze znanego repertuaru, coś granego już wielekroć wcześniej, bowiem już tam kiedyś byliśmy… Tyle że nie do końca i nie całkiem. Grana jest wprawdzie znana melodia, ale w całkiem odmiennej aranżacji, innym rytmie, a nawet nie jest to ta sama melodia, tylko wariacje na jej temat. Coś jak wspomnienie i sugestia.

Powtarzalność w kalendarzu politycznym oraz regularnie występujące w nim wydarzenia typu wybory oraz roczny cykl gospodarczy podpowiadają, że lato 2016 będzie dogodnym okresem do pospiesznego ustawienia zaplanowanych działań wielkiej polityki, jak i ekonomii. Rozpoczęła się właśnie jedna z klasycznych imprez festiwalowych w naszym zglobalizowanym świecie: mistrzostwa euro w kopaninie i trudno zaprzeczyć, że nieprzypadkowo pod jego przykryciem odbyło się najważniejsze wydarzenie polityczne w Unii Europejskiej na przestrzeni co najmniej dziesięciolecia, referendum o wystąpieniu W. Brytanii z Unii. Nie znam pisząc te słowa jego wyników, ale nie mam żadnych wątpliwości, że wydarzenie to ma potencjał do rozsadzenia strefy euro, czyli de facto funkcjonalnego fundamentu Unii. Nie może zatem dziwić paniczna aktywność polityków najwyższego szczebla, wyjątkowo zgodnych w ostatnim miesiącu co do jednego: W. Brytania musi w Unii pozostać, gdyż inaczej grozi nam koniec świata. Czy w takiej sytuacji centralni bankierzy, na czele z Mario Draghim we Frankfurcie, mogą być spokojni, albo radośnie kibicować kopaninie? Nie mogą, latają po świecie odrzutowcami, niczym kot z pęcherzem, między konferencjami i starają się sprawić wrażenie, że nad wszystkim panują, że jest – pomimo upału – cool.

Otóż cool nie jest – i wie już o tym ulica. Prowadzona mniej więcej od dwu lat ściszonym tonem dyskusja między zarządem Bundesbanku i Deutsche Banku oraz Draghim wylała się otóż na szerokie łamy Financial Timesa i Wall Street Journal. To już nie są poufne rozmowy i opracowania działu analiz, które od miesięcy wskazuję jako sygnały ostrzegawcze, ale pełnoprawna kampania PR, prowadzona przeciwko polityce ujemnych stóp procentowych Draghiego w ECB. Mówiąc wprost jest to akt jawnego buntu wobec tej polityki ze strony najważniejszego państwa eurolandu, jego można powiedzieć samego centrum: Niemiec. Jednogłośna zbieżność opinii niemieckiego banku centralnego oraz największego banku Europy nie tylko nie mogą być przypadkiem, ale z samego faktu takiego drastycznego buntu wynikają bardzo poważne konsekwencje polityczno-gospodarcze. Wiemy bowiem, że euro bez Deutsche Banku i przeciwko woli banku centralnego Niemiec nie może przetrwać. A dziś obserwujemy w przerwach między kolejnymi meczami taką schizofreniczną sytuację, gdy Draghi zapewnia, że „uczyni wszystko co konieczne”, dla uratowania euro, a jednocześnie dwa najważniejsze banki Europy, filary Niemiec, występują przeciwko niemu w akcie jawnego buntu! Że nie jest to sytuacja, rokująca nadzieję na szybkie i łagodne rozwiązanie, nie muszę chyba dodawać. Podstawowy rozsądek podpowiada bowiem, że wbrew Niemcom euro nie może trwać. Ci tymczasem, najwyraźniej w akcie paniki, boć nie wrodzonej przekory, jawnie buntują się wobec działań ECB.

Pewnej podpowiedzi dostarcza nam wykres akcji DB, największego banku Europy i eurolandu, notujący najniższe kursy w historii. Wygląda to od strony rynkowej na prawdziwy zawał. Otóż kruszą się już nie tyle peryferia euro pod postacią PIIGS, ale dziś kruszy się sama jego centrala we Frankfurcie, gdzie rozgorzała tymczasem walka między wieżowcami ECB i DB. Po roku od giełdowego przesilenia wypada dojrzeć w tym niechybne oznaki nadchodzącego przesilenia w bankach centralnych, a w tym konkretnym przykładzie euro. Zaraza kryzysu dotarła bowiem do centrum i doprawdy nie widać możliwości, aby mogła je opuścić bez jakichś fundamentalnych zmian. Tego właśnie przejawem jest bankowy bunt Niemców. Najprawdopodobniej nie chcą się pogodzić z nieuniknionymi stratami, przenoszonymi na ich banki i barki przez politykę ujemnych stóp procentowych, co objaśniłem swego czasu jako faktyczny kanibalizm oszczędności. Z punktu widzenia Niemiec bowiem QE i NIRP Draghiego dewastuje i anuluje, niczym Tusk umarza ich oszczędności. Nie tak miało być. Ale Draghi ma silne wsparcie reszty Unii i euro: chce i musi uratować euro za wszelką cenę, co otwarcie zapowiedział i z żelazną konsekwencją realizuje. Kłopot w tym, że – przynajmniej sądząc po zachowaniu dwóch wielkich banków europejskich, Deutsche Bank oraz Credit Suisse oraz co najmniej tuzina im podobnych „grubasów” finansowych, grozi ta polityka ich plajtą – i to w nieodległym czasie!

Jeśli narzuca ci się w tym miejscu skojarzenie ze słowem panika, to myślę że celnie. Pod słabo ukrywanymi jej nerwowymi przejawami zbierają się bowiem w wielkich finansach czarne chmury. I nie tylko w Europie, walczącej obecnie o pozostanie W. Brytanii. Podobne zjawisko, w odpowiednio odmienionej scenerii, rozgrywa się także w innych gospodarkach G7. Zapewne ich banki centralne, korzystając z dorocznych imprez festiwalowych, na czele z brazylijską olimpiadą, coś tam w zaciszu gabinetów kombinują. A propos kombinacji: za wielkie malwersacje finansowe usunięto przed miesiącem prezydent Brazylii Dilmę Ruzef, ale to dopiero początek. Otóż Brazylia ogłosiła właśnie stan wyjątkowy w związku ze swoim kryzysem finansowym, dzięki czemu nowy minister finansów mógł pożyczyć na dokończenie przygotowań zbankrutowanemu Rio de Janeiro niemal miliard dolarów. Nie czytasz źle: stolica Brazylii, największego państwa Ameryki Południowej i jeden z filarów bloku BRICS, jest bankrutem, a igrzyska w tym mieście już za miesiąc… Czy to brzmi uspokajająco? Trudno wymyślić lepszą ilustrację prawdziwego stanu ekonomii światowej oraz okolicznościowych jej dekoracji. Jak w filmie Barei. Igrzyska muszą tego lata być – to zrozumiałe. Ale widzisz już, że pod spodem bulgocą naprawdę poważne problemy. Jak zostaną rozwiązane? Spróbujmy odgadnąć wiedząc, że reszta świata nie wygląda dużo lepiej.


Zraniony samuraj


Od roku, a ściślej mówiąc od środka wakacji, uwagę przykuwają Chiny, których gwałtowne spowolnienie i zdecydowane przestawienie na inny model gospodarki: większy udział konsumpcji indywidualnej i ograniczenie inwestycji, stały się powszechnie znane. Chiny wydają się wprawdzie obroniły przed panicznym zawałem na giełdzie i wymuszoną dewaluacją juana, ale jakim ogromnym kosztem – z ich rezerw wyciekł okrągły bilion dolarów, czyli między 1/5 i ¼ całości! Nie wygląda to najlepiej, gdyż prawdziwe kłopoty dopiero nadchodzą, bowiem – moim zdaniem – Chiny tak czy siak osiągnęły barierę kredytową wzrostu, tzn. nie są w stanie utrzymać wzrostu gospodarczego poprzez ekspansję kredytu. Inaczej mówiąc nie są w stanie dalej się zadłużać i muszą w dość krótkim okresie – najbliższych kilku lat – zrestrukturyzować złe długi z trzech dekad szalonego wzrostu. Oczywiście nie zrobią tego z powodu wewnętrznej stabilności politycznej, o czym parokroć pisałem – i już dziś tym samym wchodzą w japońską ścieżkę stagnacji. Nie stanie się to oczywiście z dnia na dzień i może, a nawet z całą pewnością będzie obfitować w niespodzianki, a nawet być może z kryzysem finansowym {twarde lądowanie}, którego przedsmak mieliśmy przed rokiem. Tak naprawdę Chiny z niego wcale nie wyszły, jedynie przysypały go kosmiczną górą gotówki. Kłopot w tym, że elity oraz biznes wiedzą o tym doskonale i nie mają najmniejszej ochoty ani motywacji odwracać swej decyzji ewakuacji z Chin. Do tego bowiem sprowadza się ucieczka kapitału z juana, obserwowana pod postacią gotówkowych zakupów nieruchomości w Kanadzie, Nowym Jorku i Londynie. W niektórych miejscach ten boom osiągnął fazę gorączki, trudno zatem nie patrzeć na chińskie perspektywy optymistycznie, skoro najlepiej poinformowane chińskie elity gospodarcze z Chin uciekają.

Jak by się zdecydowana odmiana polityki gospodarczej, zatwierdzona na ostatnim plenum KC KPCh, a wdrażana dziś pod postacią wytycznych średniego szczebla, nie powiodła, nie widać doprawdy powrotu do chińskiego cudu gospodarczego. A i sama realizacja wielkiej gospodarczej przemiany, pomimo bezspornej świadomości istoty problemów w chińskim kierownictwie i determinacji ekipy reformatorów Xi w przeprowadzeniu koniecznych zmian, stoi pod wielkim znakiem zapytania. Jedną rzeczą jest bowiem wiedza, a zupełnie inną skuteczne działanie. Dla zachowania proporcji przypomnijmy, że jeszcze nigdy w historii świata, tej którą znamy przynajmniej, nie było przypadku tak szybkiej i wielkiej ekspansji gospodarczej, jaką przeżyliśmy w ciągu zaledwie pokolenia w Chinach. To gigantyczne zamierzenie o dziwo się powiodło i setki milionów ludzi przeszło dzięki temu ze stanu ubóstwa do umiarkowanej zamożności, czyli ze społeczeństwa agrarnego do przemysłowego. Chińscy komuniści mówią o niepowtarzalnym sukcesie – i zapewne mają rację. Tyle że ten wielki awans ekonomiczny drugiej dziś potęgi ekonomicznej globu to była pierwsza, łatwiejsza część przedsięwzięcia. Drugą, trudniejszą jego częścią jest utrzymanie owoców wzrostu i przejście do następnego etapu, czyli wyprostowanie wszystkich błędów, rozliczenie kosmicznej góry długów itd. Dość powiedzieć, że jeszcze nikomu na świecie taki proces uzdrowienia gospodarki, przynajmniej w podobnej skali, jeszcze nie powiódł.

Ostatnia znana próba stabilizacji wzrostu „cudu gospodarczego” miała miejsce w Japonii – i jak widzimy skończyła się całym straconym pokoleniem wiecznej stagnacji i deflacji. Chiny moim zdaniem skazane są na wejście na ścieżkę japońską, a przeważającej większości ekonomistów świata w głowach nie zaświta nawet skojarzenie tych dwóch przypadków, oczywiście z zachowaniem wszystkich różnic. Jak bardzo blisko są dwie największe gospodarki Azji ze sobą organicznie związane widać choćby po wyniku ubiegłorocznego tąpnięcia chińskiego. Jego największą ofiarą jest bowiem analogicznie największy partner handlowy Chin: Japonia, której program stymulacji Shinzo Abe skończył się sromotną klapą. W najbliższych latach Chiny podążą już zweryfikowaną w praktyce ścieżką japońską, jakkolwiek to się w głowach analityków dziś nie mieści. Przed wielu miesiącami już o tym pisałem i tymczasem nie widzę powodu, aby zmieniać nastawienia, tym bardziej że oczekiwane efekty właśnie obserwujemy.

Nie to jest wszak dla nas najważniejsze, ale bezsporny fakt, że z samej natury swego fachu centralne banki doskonale wiedzą, w którą stronę globalne procesy ekonomiczne zmierzają – i skoro ja jestem ich świadom, to o ileż lepiej oni sami, dysponujący dosłownie armiami analityków z MFW i pokrewnych instytucji. Coś z tą wiedzą zapewne zrobią i jak zauważysz, możemy właśnie zaobserwować pierwsze niepokojące sygnały działań. Na więcej niż poszlaki ze strony tych prawdziwych „panów wszechświata” nie mamy co liczyć. Z chińskich ewolucji gospodarczych ostatniego roku widzimy jak szamocą się między Scyllą społecznych oczekiwań dalszego wzrostu i Charybdą kryzysu finansowego, czającego się dosłownie za rogiem. Jak z tego wyjdą – i czy w ogóle – pozostaje sprawą otwartą, bezsporne tymczasem stało się i to już powszechnie wiadome, że Chiny nie są w stanie i nawet nie zamierzają próbować wyciągnąć gospodarki świata z dołka. Wiedzą, że nie są w stanie. Największa gospodarka Azji zaanonsowała w tym rozdaniu: pas. Czyli używając moich porównań Chiny wchodzą w japońskie buty.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 26/16


© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut