O ile nie zastanawiałeś/aś się nad implikacjami mojego poradnika „Wielki Brat”, a zapewne nie miałeś/aś ani czasu, ani ochoty akurat takimi nieprzyjemnymi drobiazgami zaprzątać sobie głowy, bo są ważniejsze rzeczy w życiu, to umyka ci cały wymiar i kontekst rosnącego w galopującym tempie ciśnienia na powszechną erozję resztek prywatności, jakie tam nam jeszcze w dobie fejsbuka zostały. Owszem, dużo wygodniej i łatwiej przebywać wciąż w optymistycznym złudzeniu „państwa prawnego”, w którym wszystko odbywa się w granicach prawa, a twoje tajemnice i życie prywatne jest święcie chronione siedmioma pieczęciami przez równie świętych i skrupulatnych urzędników. Pozatem po co się nad miarę denerwować, kiedy proponowane rozwiązania – i to z podstawowym zastrzeżeniem, że są zaledwie „wstępem” - wymagają wysiłku i dyscypliny, nie mówiąc już o takim drobiazgu, jak aktywne, krytyczne spojrzenie na te wszystkie tak miłe w użyciu gadżety, do których – przyznaj to otwarcie – przywykłeś/aś i nie wyobrażasz już sobie bez nich życia. A tymczasem… A tymczasem wraz z marcową nowelizacją przepisów inwigilacyjnych stało się jasne, co wykładam w poradniku, że cały przeogromny i skuteczny aparat jest od dawna gotowy i skutecznie działający, a autor miał wątpliwą przyjemność podejrzeć go w praktycznym działaniu, a właściwie wskazać go bezczelnym palcem na reducie „wolnego słowa” i „niezależnego dziennikarstwa”, pobłogosławionej osobiście przez opalonego lokatora Białego Domu z okazji wizyty nad Wisłą. Bowiem współpraca sojusznicza to jest tylko mniej znacząca, oficjalna strona medalu, a jej nieodzowną stroną drugą jest braterska współpraca bezpieczniaków, mających za cel nie żadnych tam mitycznych terrorystów, ale całkiem zwyczajnie: ciebie i mnie, abyśmy się zanadto nie bisurmanili i nawet nie śmieli cokolwiek pomyśleć… Owszem, można było jeszcze parę lat temu udawać, że „państwo prawne” jest na poważnie i te wszystkie historie o nielegalnych podsłuchach, podglądach, słowem: o rozbuchanym aparacie totalnej inwigilacji, to wymysł jakiś oszołomów i teoretyków spiskowych, ale dziś, po wprowadzeniu w życie nowych przepisów, a już po druzgocącym „audycie” Mariusza Kamińskiego z całą pewnością o „teorii” mowy być nie może, tylko o zwyczajnej, powszechnej i codziennej praktyce. W wymiarze międzynarodowym, bowiem technologiczni giganci żyją tylko dzięki i dla gromadzenia ogromnych, wręcz niewyobrażalnych mas informacji. I ich coraz wydajniejszej obróbki. Jakich to informacji – zapytasz przenikliwie. Ano wszelakich, ze szczególnym uwzględnieniem detalicznych informacji o tobie i mnie, słowem: o wszystkich mieszkańcach tej planety. Niemożliwe? Ale prawdziwe watsonie, boleśnie i obleśnie prawdziwe. Teraz już rozumiesz, jaki cel przyświecał eurokratom, gdy instalowali nad Wisłą Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych, czyli kolejną marionetkę, z którą klan Bondaryka robił dosłownie co chciał, bowiem jakby marionetkowi ci kolejni Inspektorzy nie byli, to przecie nie na tyle, aby nie rozumieć gdzie i dlaczego leżą rewiry ich kompetencji, po przekroczeniu których zaczyna się jazda seryjnych samobójców. Dane osobowe klientów portalu cieplegacie.net to w sam raz dla inspektora, a nielegalna hurtowa inwigilacja całego internetu i telefonii, postawiona z mozołem przez Bondaryka przez dekadę, a elegancko zalegalizowana w marcu 2016 przez „dobrą zmianę” to wychodzi daleko poza jego kompetencje. Dzięki takiej selektywnej uwadze wszystko jest lege artis w „państwie prawa”, co wcale nie oznacza, że praktyka zgadza się z tym prawem – wręcz przeciwnie, o czym na przykładzie własnych doświadczeń informuję od lat, zatem coś tam z tego zbliżonego do rzeczywistości wynika. Jest otóż prawdą, sprawdzoną osobiście i także zawczasu pokazaną, że szef MSW z poprzedniej koalicji rządowej Bondaryk użył nowo tworzonego aparatu komputerowej inwigilacji do całkowicie niezgodnego z prawem nadzoru poczynań opozycji, dziennikarzy i co w naszym przypadku szczególnie smakowite także zwykłych ludzi, korzystających z prawa do wolności słowa. Otóż na prowadzonej pod czujnym nadzorem bezpieki witrynie, badającej sprawę smoleńską fym.salon24.pl założono wyrafinowane narzędzie inwigilacji internautów. Zbierano na ich temat szczegółowe informacje, a wytypowanych, najbardziej „niepożądanych” poddano repertuarowi dolegliwszych metod, włącznie z podsłuchami, włamaniami komputerowymi itp., a doświadczonymi przeze mnie osobiście. Wszystko w ramach „państwa prawa” oraz konstytucyjnego prawa wolności słowa oraz prawa do poszukiwania informacji i wiedzy. Dlaczego? Dlatego że samo zainteresowanie Smoleńskiem było i zapewne jest nadal „podejrzane” oraz „niebezpieczne”. Skoro jeden z drugim się interesuje, to mamy „uzasadnione podejrzenie” że jest „ruskim szpiegiem”, a szpiegów trzeba gnębić – to oczywista oczywistość. Nie chciałbym tu rozwodzić się nad samym mechanizmem takiego podejścia i motywacji polityków i będących na ich usługach wszelkiej maści policmajstrów. Jest on dla mnie przejrzysty, jak umysł przeciętnego debila, bo i opiera się na równie wyrafinowanych zasadach. Przypisywać im wyższe motywacje i cele jest równie trudno, jak wskazywać wyższe cele prostytucji. Ona po prostu obiektywnie istnieje, jako społecznie pożyteczna i poszukiwana usługa. I na tym poprzestańmy. Dość dobrze wyszło to w działaniu choćby przy okazji Smoleńska. Ważne jest dla nas, a przynajmniej powinno być, alarmujące przyspieszenie prac we wdrażaniu nowych systemów powszechnej inwigilacji w skali światowej, a więc ponad granicami państw, ku widomej radości użytkowników nowych narzędzi, czyli tak naprawdę wszystkich bezpieczniaków świata, zgodnie pracujących nad nimi nawet ponad rywalizacjami politycznymi i gospodarczymi. Bowiem wiedza to naprawdę jest władza, a z całą pewnością jest jej najważniejszą podstawą. Stanowi to motto działania i credo wszystkich wywiadów świata, które – cóż za zaskoczenie – w nieustannej, zawziętej rywalizacji i pogoni za nią często ze sobą współpracują, a już bez wątpienia współpracuje ich technologia i firmy ją tworzące – bez politycznych uprzedzeń i zahamowań obsługujące wszystkie strony, na zasadzie: kto da więcej za informacje. Gospodarcze, wywiadowcze, ekonomiczne, osobowe, one wszystkie przecie ze sobą się łączą… Bowiem każdy prezes korporacji, zabiegający o miliardowy kontrakt, jest łakomym obiektem obserwacji, wraz z całą rodziną, kręgiem znajomych i kochanek. To wiemy z licznych skandali podsłuchowych, jako światowcy i bywalcy Sowy i przyjaciół. Dziś wszelako poprzeczka jest już dużo niżej – i obiektem obserwacji jest każdy szef firmy sprzątającej hipermarket, bowiem milionowy kontrakt nie może wpaść w niewłaściwe ręce – i to także już znamy z domowego podwórka. Ostatnio wszak okazało się, że łakomym obiektem może być nawet zgoła nic nie znaczący zezowaty, wyłącznie z powodu „niewłaściwych” zainteresowań i szczerości prezentowania opinii. Całkiem za darmo, prewencyjnie. To jest już także twój poziom, drogi watsonie, nie da się tego nijak uniknąć, jakbyś mikry i niepozorny w tłumie nie był. Niepostrzeżenie wszedłeś do pokoiku zainteresowań Wielkiego Brata – i wziął cię na celownik, tak na wszelki wypadek. Przez lata oszukiwałeś się, że znikasz w tłumie i nikt cię nie zauważa, bo niczym się nie wyróżniasz, nie robisz w końcu nic niezgodnego z prawem. Niby racja, ale chyba z gatunku trzeciego rodzaju prawdy Pieronka. G prawda. Wszedłeś na podejrzaną witrynę i fakt ten został odnotowany. Nie zaprzeczaj, bo to stoi jak byk w nowej ustawie. Parę lat temu mogłeś próbować nazywać mnie od „teoretyków”, a teraz… A teraz z przykrością cię informuję, że to wszystko najświętsza prawda była. Bo globalne państwo policyjne, nie żadne tam kazamaty i obozy pracy – to dla twardzieli – staje się na naszych oczach faktem. Miękkie, niezauważalne, gromadzące na wszystkich „teczki” w wersji elektronicznej: korespondencja, zdjęcia, filmy, rozmowy… wszystko. Nie próbuj nawet zaprzeczać, bo rewelacje Snowdena znane mi są od niemal dwudziestu lat. Są prawdziwe. Oczywiście na szpicy jak zwykle jest motyw merkantylny: informacja o tobie, twoich zainteresowaniach, preferencjach i zdolności finansowej stanowi podstawowy oręż w walce o twój portfel. Wygra ten, kto będzie potrafił lepiej ci sprzedać swój towar, czyli z reguły ten, kto wie więcej na twój temat. Na tym bazuje przecie cały tak nieprawdopodobnie wręcz skuteczny mechanizm reklamowy gógla, dziś w pierwszej dziesiątce największych korporacji świata. W przeciągu mniej niż pokolenia ta potężna firma wyrosła z jednego właściwie źródła: reklamy w internecie. Można zatem zrezygnować z dalszego dowodu przydatności finansowej i ekonomicznej wiedzy, zgromadzonej w komputerach. Skoro daje się spieniężyć w dziesiątkach miliardów, to na pewno działa. A skoro tak, to nie stanowi chyba zaskoczenia, że o tę lukratywną wiedzę i jej pochodne, a ściślej narzędzia, które ona oferuje, dosłownie biją się całe sztaby fachowców, pracujących dla wywiadów? Bo to działa. A skoro działają firmy z tego żyjące, to są także firmy opracowujące coraz lepszą dla nich technologię – i to głównie w obszarach o podwójnym, bądź wyłącznie ukrytym zastosowaniu. Jak zawsze dla twojej wygody, później dla twojego dobra, w końcu dla bezpieczeństwa… Fejsbuk nic nie kosztuje i jest taki fajny. I skype jest darmowy i fajny. I oczywiście zbierają jak odkurzacz twoje informacje, co wczoraj było wielką, skrywaną tajemnicą zezowatych „teoretyków spiskowych”, a dziś stoi w generalnych warunkach umowy, tyle że nikt ich nie czyta, bo nie ma czasu. Firmy skrzętnie wszystko gromadzą – w końcu po to i tylko po to istnieją, a nie dla twojej wygody, to chyba powinno być oczywiste? - w różnych celach, o większości z nich niczego się nie dowiesz, ale dzięki gwałtownemu przyspieszeniu na szerokim froncie „walki z terroryzmem” wykwitła ostatnio cała masa nowych, bardzo poważnych przedsięwzięć na poletkach Wielkiego Brata, dotychczas uprawianych na działkach eksperymentalnych. Dziś wychodzą na światło dnia – i jeśli tylko raczysz się im przyjrzeć z uwagą – dostrzeżesz wielki, żelazny kaganiec, zakładany na naszą zbiorową twarz. Owszem, jest jeszcze wyłożony gąbką i nie uwiera, ale wygląda na przeraźliwie skuteczny. Spójrzmy zatem na ostatnie doniesienia, jedynie z tego tylko tygodnia. Sam fakt, że wysypują się te światowe programy i działania w takiej masie i tak chciałoby się rzec bezwstydnie otwarcie, jest przeraźliwym dzwonem alarmowym na miliardowe stada rozkosznie taplających się tymczasem w odmętach nieskrępowanej swobody internetu. Za pogodną fasadą, niczym z Truman Show stoją otóż znajome budki strażnicze, a całość okolona jest potrójnymi zasiekami drutu kolczastego. Chwilowo go nie widać, ale i wieżyczki i druty potwierdził nam ostatnio w sejmie Mariusz Kamiński, zatem opisane przed laty spotkanie z nimi to nie było – jak chciał/abyś wciąż naiwnie wierzyć – ani złudzenie, ani koszmar. To było tylko spotkanie z prawdziwą architekturą, stojącą za ładną dekoracją, nic więcej – i nic w tym osobistego, jak powiedział kat do swej ofiary. To rzeczywistość, od której nijak nie uciekniesz, a już z całą pewnością nie wyjdzie ci na zdrowie udawanie, że dziurawa dekoracja Truman Show jest prawdziwa. Jest prawdziwa tak samo, jak scena w teatrze, bo ją widzisz, ale ma inną funkcję, niż się mogłoby wydawać. Ponadto w Truman Show za dekoracją były wielkie przestrzenie, a u nas… A u nas wszystko wskazuje na to, że za pięknymi dekoracjami jest stary, dobrze znany Archipelag Gułag. To że w odnowionej, bardziej humanitarnej wersji, raczej nie będzie stanowiło większej różnicy, bowiem żelazne wieżyczki strażnicze i drut kolczasty mają wszędzie to samo zastosowanie. To nie złudzenie drogi watsonie. Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 23/16 |
poniedziałek, 6 czerwca 2016
Wielki brat atakuje
-
blog comments powered by Disqus