Mamy oczekiwany od początku jesieni wielki kontrakt gazowy Moskwy z Ankarą. Przypomnijmy, że zapowiedziano go po swoistej i bardzo wiele mówiącej, gorączkowej aktywności po obu stronach w dyplomacji, w dwustronnych stosunkach, przebywających pozornie od roku w stanie głębokiej hibernacji. I tak błyskawiczna seria posunięć po lipcowym „nieudanym” puczu wojskowym w Turcji przyniosła pojednawcze gesty i wizyty oraz – co ważniejsze – zapowiedź obecnego wydarzenia. Nie będziemy zatem powracać do opisanej wcześniej jego genezy, sam/a przyznasz bardzo zajmującej, a zajmiemy się wnioskami – i co z tego dla Europy i dla nas wynika. Potraktowaliśmy bowiem te zapowiedzi z należytą powagą, ale znając zmienną dynamikę polityki międzynarodowej postawiliśmy przy tych zapowiedziach znak zapytania. Niniejszym możemy go usunąć, gdyż niewiadome zniknęły i faktycznie realizuje się scenariusz przedstawiony wówczas, a nie jakiś alternatywny. Ale nie traćmy z oczu już na wstępie najważniejszego: otóż przeprowadzono operację zbliżenia turecko-rosyjskiego nieprzypadkowo w takich wprawdzie pospiesznych, ale wyraźnie oddzielnych ruchach. Jakie są przyczyny tej dwusuwowej przyjaźni sułtana z niedźwiedziem, łatwo odgadnąć. Pierwszą z nich jest dość oczywista rywalizacja geopolityczna i gospodarcza, w której obie strony grają dwie w dużej mierze konkurencyjne i wielowymiarowe partie, zatem mogą współpracować, ale z całą pewnością nie wierzą sobie zbytnio. Albo ściślej rzecz biorąc ufają sobie w klasycznym, czekistowskim stylu: wierzą i sprawdzają. Drugim powodem tego sposobu zbliżenia gospodarczo-wojskowego jest także łatwo widoczne uwikłanie po dwu stronach w bardzo gorącym ostatnio i poważnym konflikcie w Syrii. Zauważmy, że posunięcia Erdogana i Putina we wzajemnych stosunkach odbywają się w ostatnich latach wyłącznie w kontekście wojny syryjskiej. Nie trzeba tego specjalnie podkreślać, a sami politycy starają się ten kontekst bagatelizować, ale i tak temat Syrii zawsze wychodzi w nich na pierwszej pozycji. Nie to jest zresztą najistotniejsze. O wiele ważniejsza jest bowiem konstatacja, że ruchy dyplomatyczne Ankary i Moskwy postępują od kilku lat nieodmiennie synchronicznie z wydarzeniami w Syrii. Innymi słowy nie da się uniknąć koniecznego w tym kontekście wniosku, że geopolityka, a konkretnie wojna w Syrii stanowi dominantę stosunków rosyjsko-tureckich. Tak mówią fakty. Ostatnie przykłady na tę synchronizację obserwowaliśmy właśnie z okazji poprzedniej analizy temu poświęconej, czyli zaskakującej odwilży między sułtanem i czekistą. Wyciągnęliśmy z tego wniosek, że obaj przywódcy uzgodnili pewne ruchy w Syrii i – zapewne od ich wyników uzależniając dalsze kroki – rozeszli się w przyjaźni. Dziś te kroki już poczyniono i można spokojnie kontynuować. Czy nie lepiej tłumaczy to logikę dwusuwowej przyjaźni, niż „analizy” upatrujące bardzo skomplikowanych gier zakulisowych? Te i tak mają miejsce, ale w ryzach większego planu tu naszkicowanego. Zauważmy, że równolegle z odwilżą sułtan wjechał swoimi wojskami zmechanizowanymi do płn. Syrii oraz Iraku, z którym przebywa nota bene w stanie faktycznej wojny, a o którą bezskutecznie dobijał się ostatnio iracki premier w RB ONZ, Rosja tymczasem rozpoczęła wielką ofensywę okrążającą Aleppo i wynegocjowała rozejm. Rozejm ten jak wiemy Amerykanie „przez pomyłkę” zerwali pod der-Azzur, bombardując tam obleganą przez ISIS bazę wojsk Assada i tym samym dając dżihadystom chwilowe wytchnienie na zakręcie rzeki Eufrat. Zauważmy ponadto, że to właśnie w tym kierunku południowym posuwają się od miesiąca wojska tureckie, bo i sama operacja nosi kryptonim „Tarcza Eufratu”, zatem jej motywacja jest dość klarowna. I najprawdopodobniej pozostaje w zgodzie z zamierzeniami Moskwy, a przynajmniej nie jest z nimi sprzeczna. W oczywisty sposób działania Rosji i Turcji w Syrii zostały bowiem uzgodnione i chyba doprowadziły do w miarę zadowalających rezultatów, gdyż z okazji ceremonialnej wizyty Putina nie tylko podpisano ostatecznie kontrakt gazowy i uruchomiono budowę gazociągu TurkStream, ale poczyniono także parę innych, wielce istotnych ruchów strategicznych. Po kolei je sobie obejrzymy, gdyż z całą pewnością na to zasługują. Przyjaźń sułtana z rosyjskim niedźwiedziem z konieczności oznaczać bowiem musi częściowe oderwanie Turcji z żelaznej orbity NATO, w której dotychczas przebywała, i jej dryf ku wschodowi. Zauważmy przy okazji, że niekoniecznie musi to być dla nas specjalnie zła wiadomość, zważywszy zwłaszcza na fakt, że obserwujemy od wielu miesięcy konsekwentny wzrost napięcia wojennego między NATO i Rosją, a jego głównym ogniskiem zapalnym jest właśnie Syria. Skoro zatem główni uczestnicy tej proxy war ze sobą dziś w najlepsze rozmawiają o biznesie, a działania syryjskie ze sobą uzgadniają, pomimo rozbieżnych interesów, to perspektywa wojny z samej natury się oddala. Jak wielekroć pisałem Turcja w każdej wojnie w regionie z samej natury rzeczy musi uczestniczyć, zatem chwilowo możemy z ulgą odetchnąć, bowiem odnowiona przyjaźń sułtana z niedźwiedziem jej widmo znakomicie oddala. Ale to przecie nie wszystko, bowiem diabełek tkwi w szczegółach. Co się dzieje w Syrii Skoro zauważyliśmy geopolityczny priorytet Syrii, to koniecznie powinniśmy sprawdzić, co wydarzyło się od ostatniej analizy, a co pozwoliło obecnie wykonać drugi, zatwierdzający ruch dwusuwowego porozumienia. Owóż po uzgodnionym jak wywnioskowaliśmy i wielce spektakularnym rajdzie pancernym Turków na południe Syrii USA, niejako rozpaczliwym rzutem na taśmę, postanowiły zburzyć zarysowujący się nowy porządek w Syrii, w którym inicjatywę strategiczną nadal utrzymuje Rosja, pozwalając pod osłoną rozejmu powoli, ale metodycznie wykurzać rozmaite odłamy bojowników muzułmańskich, tych tzw. „umiarkowanych” {al Nusra} i całkiem otwarcie ISIS z ich kryjówek i baz. Uczyniły to „przez pomyłkę”, wywołując przy tym rejwach na cały świat z okazji odbywającej się właśnie sesji ONZ. Zbieżność czasowa naturalnie nie jest przypadkowa, a od płomiennych odezw, przemówień i projektów odrzuconych rezolucji w pachnącym zimą powietrzu przełomu września i października aż się przyciemniło. Dość na tym, że skoro rozejm raz zerwano, to w końcu Ławrow dostał wymarzoną okazję do otwartego powiedzenia Kerryemu, że ci „umiarkowani” terroryści to lipa, że Stany od samego początku awantury syryjskiej szkolą, wyposażają i ochraniają tych wszystkich dżihadystów w ich najróżniejszych odmianach, a nawet pokazał na to wymowne dowody. Tych wszakże Samanta Powers nie za bardzo chciała słuchać, jakby to było nadal jeszcze koniecznie potrzebne. Nawet dla mniej rozgarniętych stało się tymczasem jasne, że kiedy jankesi z sojusznikami godzinami walą z powietrza w der-Azzur po to, aby dosłownie w siedem minut po przerwaniu bombardowania weszło tam ISIS, to takie działanie „przypadkowe” na współczesnym polu walki być nie może. Tym bardziej, że zaraz potem znikły po sąsiedzku dwa piękne mosty przez Eufrat, co w dość jaskrawy sposób uniemożliwiło na przykład Turkom z północy połączyć się w pogoni za ISIS od wschodu. Inaczej mówiąc całkiem rozpaczliwe ruchy ratunkowe dla muzułmańskich bojówek, którym grozi tam całkowite rozgromienie. Rosji takie zerwanie i tak iluzorycznego rozejmu przyszło najwyraźniej w porę i z okazji metodycznie skorzystała, bo dyplomacja i płomienne odezwy to jedno – i tu Ławrow nie zasypiał gruszek w popiele, wieszając na Obambo wszystkie zdechłe podczas operacji psy, jakie znalazł – a prawdziwe życie to drugie. W tej drugiej, ważniejszej części zapowiedział zintensyfikowaną walkę z dżihadystami u boku Assada, a temu celowi ma posłużyć kilka poważnych kroków. Po pierwsze Putin wysłał ponownie rzekomo wycofane na czas rozejmu siły lotnicze do Syrii: bombowce i myśliwce do nowo rozbudowanej bazy Chmeimim na północy Syrii. I tymi siłami od tygodnia daje im przykładne lanie w wielu miejscach, ze szczególnym uwzględnieniem kotła Aleppo, gdzie rozejm zastał siły dżihadystów w okrążeniu. Obecnie rząd Assada wspierany przez Rosjan oferuje im nawet honorową drogę ucieczki z niemal doszczętnie zniszczonego miasta, ale to nie z powodu specjalnego humanitarnego do nich stosunku, tylko z dość prozaicznego powodu, a mianowicie jeśli z proponowanej okazji nie skorzystają, trzeba będzie ich zbombardować, czyli z pozostałymi niedobitkami ludności naprawdę do szczętu zniszczyć. Tak oto po ponad pięciu latach „walki o demokrację” doszliśmy do takiego oto etapu i iście barbarzyńskiej alternatywy. Kiedy przemyślisz przez moment jej implikacje, zrozumiesz, że do końca tej awantury jeszcze daleko. Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 42/16 |
środa, 19 października 2016
Sułtan na gazie [ruskim]
-
blog comments powered by Disqus