Go To Project Gutenberg

piątek, 21 kwietnia 2017

Sell in May

-



Zapewne znasz klasyczne porzekadło spekulantów: sell in may and go away. Streszcza ono statystyczną prawidłowość ekonomiczną, według której cykl gospodarczy z reguły pogarsza się w drugiej połowie roku. A właściwie nie tyle cykl i koniunktura, ale jej subiektywny odbiór. Jak z każdą mądrością ludową coś w tym najwyraźniej jest, bowiem często się sprawdza, ale nie wiadomo dokładnie co, bowiem także często jest odwrotnie. Patrząc wszak na zachowanie amerykańskiego rynku, a już zwłaszcza euforię na Wall Street, zwaną celnie rajdem Trumpa, albo też „Trump reflation trade” doprawdy trudno nie patrzeć na najbliższe dni z niepokojem, gdyż wiele znaków nie tylko zgodnie zaczyna skłaniać się w kierunku sell in may, ale w dodatku w wielkim pośpiechu, tak jakby nie mogąc się już tego maja doczekać. Być może nawet maj wyjątkowo jest w tym roku w kwietniu, albowiem i wiosna przyspieszyła z kopyta, wyprzedzając kalendarz o co najmniej dwa tygodnie.

Co by nie powiedzieć o amerykańskiej giełdzie, z pewnością nie jest nudna, a co dla nas jeszcze ważniejsze wcale nie tak daleko od nas, jak by mogło geograficznie się wydawać. Nie trzeba specjalnej spostrzegawczości aby dostrzec, że ostatnia hossa na Książęcej cierpi właśnie na bolesne oznaki braku mocy nie z naszego powodu, a nawet nie z powodu złego czekisty, czyhającego na wschodzie, ale właśnie z powodu obaw o politykę ekonomiczną i monetarną za oceanem. Warszawa reaguje na wszelkie oznaki tej niepewności za sprawą funduszy inwestycyjnych, nerwowo wycofujących swe zaangażowanie w rynki wschodzące przy każdym sygnale niechęci do ryzyka – i to w przesadnie wyraźny sposób. Istnieją tak jakby tylko dwa przeciwległe stany schizofrenicznych emocji: euforia i towarzysząca jej pewność, każąca inwestować w akcje, szczególnie w rynki wschodzące, bowiem tu od co najmniej pół roku znajduje się gros zysków, albo odwrotnie: zwątpienie i pesymizm, każące inwestycje skracać, a już szczególnie na rynkach wschodzących, obciążonych wielkim ryzykiem walutowym. Nie stanowi bowiem tajemnicy, że jak tylko zapanuje awersja do ryzyka, dolar jeszcze bardziej się umocni, a to spowoduje niejako automatyczne topnienie wczoraj tak pięknie wyglądających bilansów. I w rytm takich chwilowych porywów nadziei i zwątpienia poruszają się rynki wschodzące, z reguły stadnie, bowiem fundusze słabo rozróżniają WIG i BUX. Wschodzące? No to trzeba patrzeć na dolara – kiedy ten się umacnia, te opadają.

Spójrzmy zatem na nastroje za Atlantykiem przez ten pryzmat: dominującego kierunku wiatrów na świecie, a wiele pozornie zagadkowych zachowań stanie się jasne. Co więcej ujrzymy w nich kluczową dominantę polityczną, czyli mówiąc krótko Trumpa. Wygląda na to, że od Trumpa zależy nie tylko sprawa III wojny światowej, znów przybliżającej się w Syrii, ale także globalna koniunktura. Swoją drogą sądząc po niezwykłych wręcz zawirowaniach w amerykańskiej polityce sprawdza się obserwacja, że w tej rozgrywce widzimy nie tyle typowe siły ekonomiczne i polityczne, działające na lokalnych rynkach, ale zmagania globalne, czyli globalizm kontra niezależne podmioty, w których ekonomia stanowi zaledwie jedno z pól. Drugie – w swej posępnej atutowej postaci - nam się ponownie ukazało w Syrii i Korei. To wojsko i siła militarna.


Półka na skraju

Patrząc na wykres dużych spółek łatwo wyliczyć, ile kosztuje euforia Trumpa: 15%. Całkiem niedawno – w listopadzie wskaźniki wyglądały na wyczerpane i poszukujące nowych impulsów. Te pojawiły się wbrew przygniatającej większości analityków w osobie nowego lokatora Białego Domu i cztery ostatnie miesiące stanowiły jednostajne parcie w górę. Zjawisko to trudno zaklasyfikować inaczej niż euforię, bowiem i opierało się na nieracjonalnych przesłankach, przemożnej nadziei i oczekiwaniu na radykalne zmiany. Owszem, hucznie zapowiadane przez kandydata, ale powszechnie ignorowane przed wyborami jako kontrowersyjne, niemożliwe do realizacji, zbyt radykalne. Sama osoba Trumpa była wielce kontrowersyjna, by rzec oględnie. Kiedy zmiana u sterów władzy stała się wszak faktem, wbrew powszechnym oczekiwaniom, wywołała skutek w postaci wielkiej fali nadziei. Ta fala wyraźnie w ostatnim miesiącu wygasła, rysując na wykresie groźną półkę nad przepaścią. Te 15% skapitalizowanej nadziei może bardzo szybko wyparować, a wraz z nią także spore pozycje na rynkach wschodzących. Nie twierdzę, że tak musi się stać, aczkolwiek lęk przed takim scenariuszem wręcz krzyczy z wykresu. A bojaźliwe i niepewne zachowania inwestorów na świecie stanowią bliźniacze odbicie tego dojmującego lęku.





Całkiem logicznie okres otrzeźwienia przyszedł akurat w chwili, gdy Trump przegrał sromotnie w kongresie swą pierwszą batalię – głosowanie nad reformą Obamacare. Stało się tak z braku wystarczającego poparcia dla niej w samej partii republikańskiej, pomimo autorstwa ustawy marszałka Paula Ryana. Nie zdołał on przeforsować bardzo potrzebnych, aczkolwiek kontrowersyjnych zmian, gdyż zaangażowane w nie są potężne lobby finansowe ubezpieczalni, już wdrażających Obamacare i zainteresowane jej kontynuacją. A to dopiero początek poważnych problemów, z którymi będzie musiała zmierzyć się gospodarka amerykańska. Kłopot w tym, że wciąż nie bardzo wiadomo, w którą stronę pójdzie ich rozwiązywanie.

Od 15 marca wisi nad głowami parlamentarzystów niczym miecz Damoklesa ustawowa granica długu publicznego, ustawiona przez parlament na poprzeczce 20 bilionów. Dług publiczny już znacznie ten próg przekroczył, a graniczna data minęła, zatem dalsze zadłużanie jest wykluczone. Chwilowo problemu w kasie skarbu Mnuchina nie widać, gdyż mamy początek roku, a wraz z nim wpłaty podatkowe. Wystarczy tych bieżących wpłat przez wakacje, a co dalej nie wiadomo, gdyż debata nad długiem, podobnie jak nad budżetem, jest najgorętszą polityczną kłótnią politycznych klanów. Nie widać powodów, dla których kolejne podniesienie pułapu długu, a wszyscy widzą że jest konieczne, bowiem w budżecie jest spory deficyt, miałoby przejść bez frontalnej walki, prawdopodobnie wraz z zablokowaniem na krótki okres kasy państwowej, czyli paraliżu instytucji. Nie jest takie oczekiwanie przesadnie wygórowane, bowiem miało już miejsce za kadencji Obamy i to w stosunkowo lepszej atmosferze politycznej. Szykuje się zatem pokazowe starcie tytanów nad państwową kasą i nie pozostanie ono w gospodarce niezauważone.



Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 15/17

© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut