Czołówki obiegły znów alarmujące doniesienia o kolejnej fali ograniczeń w operacjach gotówkowych, jak zwykle w imię walki z terroryzmem i przeciwdziałaniem praniu pieniędzy. Jakkolwiek może być to jak najbardziej uzasadniony w praktyce cel działań, szerokie tło rozwiewa te złudzenia. Jako że wypadki biegną bardzo szybko, a tylko z tym zakresem tematycznym powiązanych wydarzyło się równolegle kilka, trudno je całościowo powiązać. Owszem, widzimy jakieś działania, przypadki, inicjatywy, ale przyczyny mylą się powszechnie ze skutkami, a zamierzenia końcowe z objawami zjawisk pobocznych. Pora zatem to pobieżnie przynajmniej ogarnąć, systematycznie spojrzawszy na ostatnie wydarzenia. Istotnie mogłoby się wydawać, że z tym terroryzmem i praniem pieniędzy jest coś na rzeczy, gdyż wybitny syn tureckiego sułtana Edogana, a prywatnie zarządca ich rodzinnego szejkanatu, Bilal Erdogan postawiony został w stan oskarżenia o pranie pieniędzy we włoskiej Bolonii. Dla moich czytelników nie stanowi to specjalnego zaskoczenia, gdyż rodzinny biznes naftowy, polegający na odbiorze, transporcie i upłynnianiu na świecie milionów ton ropy kradzionej z pól naftowych Syrii i Iraku zgodnie przez Kurdów i „bojowników ISIS” jest im w zarysach znany. Pod koniec roku dowiedzieliśmy się, że klan Erdogana korzystając ze strategicznej konieczności zaopatrzenia ISIS z terytorium południowej Turcji, stworzył prywatne konsorcjum naftowe, zapewniające stały odbiór ropy z pól naftowych, opanowanych przez rebeliantów. Jego działalność polega na transporcie ropy w konwojach liczących dosłownie tysiące cystern przez centralną Syrię na północ do Turcji, przez największą rafinerię i port naftowy Turcji Ceyhan dalej na zachód. ISIS ma dzięki temu stały i poważny dochód na swą działalność, liczony w setkach mln dolarów miesięcznie, a rodzina Erdogana surowiec za połowę rynkowej ceny, który zaprzyjaźnione rafinerie i odbiorcy m.in. z Arabii Saudyjskiej oraz Izraela chętnie kupują. Bilal Erdogan zarządza w tym celu rodzinną firmą armatorską, wożącą ropę tankowcami. Wszystko funkcjonowało znakomicie, dopóki do działań w Syrii nie przystąpiło rosyjskie lotnictwo, wysadzając spektakularnie w powietrze pierwszy z konwojów, liczący ok. 500 cystern. Niebawem Turcja strąciła ostrzegawczo przy granicy Syrii rosyjski myśliwiec Su-24, wykonujący rutynowy lot patrolowy, a świat zamarł w nerwowym wyczekiwaniu rychłego rozpoczęcia wojny. I wciąż czeka, gdyż na granicy Syrii stoją dziś pono gotowe do inwazji niezwyciężone wojska Arabii, Turcji i innych Emiratów. Bilal tymczasem czeka na rozpoczęcie swego procesu, a „bojownicy ISIS” na rychłe wybawienie od nadchodzącej szybkim krokiem wizji śmierci w zamykającym się korytarzu transportowym do Turcji, w okolicy Azaz, na północ od Aleppo. Rosjanie bowiem nie zrozumieli ostrzeżenia wariata z Ankary i nie przestali bombardowań ani przyczółków, baz i punktów operacyjnych wszelkiej maści „bojowników” w Syrii, ale zwłaszcza konwojów z ropą, których posłali do Allaha już kilka, puszczając z dymem rodzinny biznes Erdoganów w ropie. Spytasz się, jak to możliwe, że przez długie miesiące „zachodni alianci” niezwyciężonych armii, od pięciu lat lat nieustraszenie bombardujący wciąż te same odcinki pustyni, tak samo, a nawet jeszcze bardziej puste, niż uprzednio, ale już zaznaczone na mapach i w pamięci komputerów pokładowych, nie mogli tych regularnie kursujących, gigantycznych konwojów zauważyć, ani im zrobić krzywdy. Jakoś to wszak musiało być możliwe, skoro się wydarzyło. Pewnej podpowiedzi udziela nam zachowanie amerykańskiego lotnictwa po rewelacjach rosyjskiego sztabu na konferencji, omawiającej wyniki operacji przeciwko przemytnikom ropy w Syrii. Otóż dżentelmeni z Pentagonu także wykonali wówczas nalot na kolejny konwój szejka z Ankary, demonstrując tym samym niezłomną wolę walki z „terrorystami”. I okazali się przy tym wybitnymi dżentelmenami, gdyż przed nalotem wydrukowali i zrzucili na później zniszczony konwój tysiące ulotek w dwu językach: arabskim i angielskim oraz przemawiającym do wyobraźni obrazkiem bombardowania... konwoju ciężarówek. Nie znając wcześniejszej historii można by ich pomylić z wychowankami matki Teresy. Nam wszak bardziej prawdopodobną wydaje się teza o cichym przyzwoleniu na działanie prywatnego imperium naftowego szejka Erdogana. Jego kłopoty tłumaczą zarazem zawziętą nienawiść do rosyjskiego lotnictwa, jak i obcięcie żołdu „bojownikom” o połowę z początkiem tego roku. To i tak nic, bowiem bez szybkiej interwencji przyjaciół grozi im dziś obcięcie członków, co akurat jest w całkowitej zgodzie z ich modus operandi {jak wiemy z filmików}. Tak więc kłopoty Bilala Erdogana z gotówką mają jak widzimy solidne przyczyny, a i nie budzi wątpliwości, że proces w Bolonii mógł się rozpocząć tylko dlatego, że niedawno ujawnione publicznie malwersacje i zbrodnie wojenne klanu Erdoganów wypłynęły na szerokie światło dnia – i przyjaciele i sponsorzy musieli się chcąc nie chcąc od nich odsunąć, używając drastycznych metod, w tym bombardując jego ciężarówki. Jak handluje się ropą na czarno? Podobnie jak i innymi towarami na czarnym rynku: przy użyciu dosłownie ciężarówek z gotówką. Tak rozlicza się kartel z Medellin, tak Bilal płacił za dostawy ISIS: walizkami dolarów. Podobnie również inkasował należności od odbiorców, gdyż ze zrozumiałych powodów nie mógł wszystkiego księgować oficjalnie w konsorcjum firm, prowadzących operacje w Ceyhan. Tam w każdej chwili może wkroczyć turecki prokurator, a kadencja prezydencka nie trwa przecie wiecznie. Analogicznie odbiorcy lewej ropy z Arabii także nie chcą uwidaczniać źródła jej pochodzenia, a nawet faktu udziału w tym przedsięwzięciu, gdy na rynku króluje nadpodaż, a Arabia wykorzystuje swe moce produkcyjne niemal całkowicie, co konkurenci wykorzystują do ataków w łonie OPEC, ale także w innych gremiach, oskarżając ją o nieuczciwą wojnę cenową i świadomy dumping surowca. Tego tylko by im brakowało! Możemy zatem z całkowitym spokojem założyć, że gotówka w rękach Bilala była całkowicie anonimowa i czysta, bez wyraźnego źródła pochodzenia. Ale było jej dużo – i tu dochodzimy do pierwszej nauki praktycznej z gotówką. Wcale nie jest taka poręczna jak wygląda, zwłaszcza w większych ilościach, a o takich tu sprawach mówimy. O prawdziwej forsie, liczonej w setkach milionów. Ciężka gotówka Że coś jest nie tak w tej wojnie z gotówką wie każdy, kto zechciał przeprowadzić dużą transakcję przez bankomat choćby. Spróbuj wypłacić z niego tylko 100.000. Podobnej natury problem ma Erdogan, z konieczności operujący setkami milionów. To już niestety są dosłownie ciężarówki forsy, bowiem walizka dolarów to jest mniej więcej milion. Nie dziwi zatem złapanie Bilala we Włoszech, kraju najbliższym i można by rzec o przyjaznej kulturze biznesowej, sądząc po długowieczności mafii. Nie ma bliżej okienka kasowego w Europie, a jest raczej oczywiste, że zechciał on wprowadzić nielegalne zyski do europejskiego systemu bankowego, czyli euro. Znów nie dlatego, żeby specjalnie chciał, ale praktycznie nie ma dziś innej możliwości. Nawet gdyby docelowo zamierzał wielkie sumy przekazać do Luksemburga, czy Szwajcarii, nie mógł tego zrobić z oczywistych powodów używając gotówki, bowiem ciężarówki papieru nijak nie da się tam wwieźć ukradkiem. Oto istota „problemu gotówki”, zupełnie karykaturalnie przedstawianego dziś indianom w mediach. Dzisiejsza nagonka na gotówkę opiera się na oczywistym fakcie wykorzystywania tego naturalnego medium transakcyjnego w nielegalnym handlu i domyślnego implikowania, że likwidacja gotówki usunie czarny handel. Bowiem „gotówka jest zła”. Przyjrzyj się uważnie przejawom tej potężnej, ogólnoświatowej kampanii. Za chwilę więcej świeżych przykładów, a zaczęliśmy od Bilala nieprzypadkowo, gdyż oprócz tego że praktyczny i na czasie, to jeszcze – jak najbardziej nieprzypadkowo – nikt nim się w mediach nie widzi specjalnej potrzeby zajmować, w odróżnieniu od innych wielkich afer, w rodzaju Bolka... Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 8/16 |
poniedziałek, 22 lutego 2016
Helikopter, brodacz i znikająca gotówka
-
blog comments powered by Disqus