Jako że chwilowo sytuacja – z powodu obiektywnych czynników pogodowych – na wschodzie Ukrainy wygląda na względnie ustabilizowaną i spokojną, za kulisami wielkich wydarzeń trwa tymczasem gorączkowa krzątanina. Z jednej strony czekoladowy prezydent Ukrainy prowadzi szeroką kampanię międzynarodową, skoncentrowaną wokół zdobycia powszechnego poparcia swoich wysiłków na świecie, czyli oczekiwanej pomocy w integracji zarówno w Unii Europejskiej, jak i NATO. Równolegle wiedzie niezwykle trudne negocjacje, mające na celu utrzymanie funkcjonalnie całkowicie zbankrutowanego państwa w stanie formalnej wypłacalności wobec zagranicznych wierzycieli, poprzez zaciąganie kolejnych, awaryjnych pożyczek. Tu z niezwykle daleko idącą pomocą wyszła mu na święta Bożego Narodzenia szefowa MFW Lagarde, sypiąc suto miliardami dolarów i zmieniając nawet na tę okoliczność restrykcyjne przepisy samego MFW, a właściwie je łamiąc. Wiemy zatem, że projekt „Ukraina” cieszy się niewzruszonym poparciem zachodniej finansjery, o czym zresztą gorliwie przekonywał szef amerykańskiego MSZ Kerry podczas swej ostatniej wizyty w Kijowie. I słowa niezwłocznie poparł czynami, gdyż oficjalne działania zarówno MFW, jak i zarządu NATO z Brukseli wobec Ukrainy tuż po tej wizycie z całą pewnością przypadkową zbieżnością nie były, a jedynie przejawem rutynowego łańcucha decyzyjnego w praktycznym działaniu. Kerrry przybył, wydał dyspozycje, wrócił, zdał relacje, wysłał rekomendacje, posypały się działania. Niczym w zegarku przewidywalne. O dwunastej wyskakuje kukułka... Prezydent Poroszenko, uskrzydlony tym wsparciem, prowadzi wewnątrz kraju swoistą kampanię wizerunkową, usiłując utrzymać słabnące poparcie polityczne i przekonać, że do realizowanej strategii nie ma żadnej alternatywy, ale dla sukcesu trzeba zewrzeć szeregi i przetrzymać najbliższe lata, bez tchórzliwej rejterady od już zdecydowanej, głównej linii działań. Najważniejsze jest utrzymanie integralności terytorialnej kraju oraz obrona przed rosyjską agresją na wschodzie. Temu zadaniu należy podporządkować wszystkie inne. I Poroszenko wydaje się właśnie taką wojenną strategię, zarówno w propagandzie, jak i działaniach realnych realizować. Krzykliwie wręcz zapewnia, że Kijów odbije z rąk moskiewskiego zaborcy zarówno Krym, jak i wschodnie okręgi, co skądinąd przypomina bojowe zapowiedzi z sierpnia 1939, że „nie oddamy ani guzika”. Poroszenko nie zważając na zimę, a właściwie korzystając z przymusowego uspokojenia wojny domowej na okres śniegów i mrozu, prowadzi przy wydatnej pomocy zachodu, w której prym wiedzie notabene Polska {Antoni Macierewicz właśnie zainaugurował wspólną polsko-ukraińsko-litewską brygadę w Lublinie} formowanie i szkolenie nowych, względnie nowoczesnych jednostek oraz co ważniejsze gorączkowe zakupy uzbrojenia oraz kolejną rundę poboru. Wszystko zatem wskazuje, zarówno z perspektywy krajowej, jak i zagranicznej, na przygotowania do wiosennej ofensywy Kijowa na wschodzie. Nie będzie to dla nas żadnym zaskoczeniem, gdyż dokładnie taki rozwój wypadków prognozowaliśmy jesienią, przy okazji pamiętnej konferencji Putin-Poroszenko-Merkel-Holland w Berlinie, która była jedynie dyplomatyczną przykrywką do nieuniknionego przerwania działań podczas zimy. Z drugiej strony frontu wojny domowej kremlowski namiestnik także nie wydaje się w najmniejszym stopniu skłonny do ustąpienia na froncie ukraińskiej wojny domowej, utrzymując wszystkie punkty, które do tej pory zdobył, a nawet dodatkowo jeszcze je utwardzając w sensie dyplomatycznym. Tymczasem, podobnie jak kijowski przeciwnik, gromadzi na terenie wojennym swoje siły, co zresztą pokazałem ostatnio na przykładzie materiałów filmowych z obu stron. W takich konfrontacyjnych okolicznościach, gdy dwaj przeciwnicy nie mają widomej chęci do pokojowego rozstrzygnięcia, dalsza kontynuacja wojny jest niejako automatycznie zapewniona. Ze strony Kijowa patrząc trudno się czego innego spodziewać, zważywszy że każde inne rozwiązanie poza dalszą walką oznaczałoby zgodę na rozbiór kraju. Odrobinę tylko odmienna motywacja kieruje Putinem, ale nie aż tak bardzo, gdyż przy bliższej analizie okazuje się to, na co od miesięcy zwracam uwagę, a mianowicie podobna, niemal symetryczna jego sytuacja po drugiej stronie frontu. Otóż po zamachu kijowskim w 2014 r. Moskwa poczuła się zagrożona i zaatakowana na granicy, a nawet wewnątrz swego terytorium centralnego. Ukraina stanowi bowiem pierwszą linię peryferiów, na których historycznie imperium rosyjskie, a później sowieckie utrzymywało nieprzerwane władztwo – z powodów strategicznego bezpieczeństwa. Stoi to wyraźnie odciśnięte w ich strategii, a także wszystkich traktatach międzynarodowych z zachodem, w tym o zjednoczeniu Niemiec na czele. Obecnie, w związku z jednoznaczną ekspansją NATO na ten teren, załamuje się ostatecznie nie tylko porządek jałtański, ale także upada ta pierwsza linia buforowa, niezbędna z punktu widzenia Moskwy dla ciągłości i stabilności państwa. Przewrót w Kijowie oznacza zatem strategicznie dla Moskwy naruszenie podstaw bezpieczeństwa państwa. To, że niewątpliwą rację ma przy tym Brzeziński, powiadając że nie ma imperium moskiewskiego bez Ukrainy, stanowi tylko okoliczność obciążającą, bowiem jest on znanym i zaciekłym oponentem Rosji, zresztą przewrót kijowski stanowi ewidentną realizację jego doktryny. Musimy zatem spojrzeć także od drugiej, moskiewskiej strony – i przekonać się, że Rosjanie postępują całkiem logicznie, a nawet w sposób łatwy do przewidzenia. Jak Rosja widzi świat Przy ocenie zamierzeń i działań przeciwnika warto jest sprawdzić jego sposób widzenia świata, który zdradza jego cele, motywacje i schematy postępowania. Jak świat postrzegało imperium rosyjskie carów, później komunistyczne, a obecnie znów neoimperialna Rosja, można pokazać łatwo na mapie. Otóż Rosja widzi siebie jako państwo właściwe, otoczone przez narody mniej lub bardziej wrogie, a co gorsza na zawsze z nimi sąsiadujące poprzez łatwo dostępną równinę, po której wielekroć przetaczały się armie najeźdźców. Najbardziej wrażliwą, otwartą granicą jest ta od zachodu. Granica południowa to Kaukaz, sam w sobie skomplikowany politycznie, ale stanowiący naturalną zaporę, podobnie trudne i niegościnne są tereny południowo-wschodniej granicy lądowej. Zachodnia rozciąga się właściwie w linii zbliżonej do prostej, jako wielki front ok. 1000 km od Morza Bałtyckiego {Petersburg} do Morza Czarnego {Rostów nad Donem}. Obydwa miasta nieprzypadkowo są metropoliami morskimi i siedzibami floty. O teren przylegający do tego południowego punktu zaporowego, czyli wschodniej Ukrainy oraz płw. krymskiego trwają właśnie zmagania w postaci wojny domowej na Ukrainie, wspieranej w sposób mało zawoalowany przez Moskwę. Ta chce kosztem Ukrainy osiągnąć dwa cele jednocześnie: połączyć kluczową bazę morską Sewastopol lądem z integralnym terytorium wnętrza Rosji {dla łatwości jego obrony i wygody logistycznej} oraz jednocześnie wyraźnie skrócić front granicy zachodniej, przenosząc go korzystnie o cenne 200 km na zachód. Z punktu widzenia dalszych wymogów strategicznych same plusy, ale i skrócenie newralgicznej granicy, opierając ją przy okazji na mocnych zaporach naturalnych {potężna rzeka} wystarcza jako rekomendacja dla stratega. Tak więc od strony Moskwy patrząc mamy od zachodu napierający na Rosję europejski półwysep. Napierający w sensie dosłownym, gdyż w ostatnich latach następowało stałe kurczenie się strefy buforowej Rosji i przejmowanie go przez wraży sojusz amerykańsko-europejski NATO. Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 5/16 |
piątek, 5 lutego 2016
Strategia Moskwicina. Determinanty
-
blog comments powered by Disqus