Pisałem niedawno o systematycznym znikaniu w codziennym obiegu gotówki: a to pod pozorem ustaw przeciwko praniu pieniędzy, a to antyterrorystycznych, a to poprzez nowinki techniczne. Na pozór wydaje się ten proces całkowicie naturalny i przypadkowy, gdy nie brać pod uwagę jego długotrwałej konsekwencji i niezmiennego kierunku. Co więcej – i co symptomatyczne – właściwie wszystkie ponadnarodowe organizacje finansowe zgodnie i gorliwie wspierają ten proces, mając w tym swoje, nie całkiem dla klientów co prawda zrozumiałe, długofalowe interesy. Jak wiadomo w pieniądzach, zwłaszcza już dużych, nie ma przypadków. Jeśli widzimy zatem jakiś proces, szczególnie gwałtownie przyspieszający, to zapewne nie jest on przypadkowy, ale przeciwnie: świadomie prowadzony i sterowany. Jakże bowiem inaczej zaklasyfikować systematyczne znikanie w codziennym życiu podstawowego instrumentu, czyli normalnego pieniądza w postaci tradycyjnej gotówki, na rzecz jej elektronicznego substytutu? Pomysłowi Dobromirowie zgodnym chórem zakrzyknęli, że jestem zapóźniony, bo każdy przecie widzi, że kupować kartą „wave” jest szybciej i wygodniej. Kłopot w tym, że wcale tego nie neguję, gdyż sam tak robię – od pierwszych właściwie dni wprowadzenia tej technologii, jestem tzw. „early accepter”. Wiem też, ile to kosztuje – i że za przyspieszonym przejściem na pieniądz elektroniczny w bankach stoją poważne decyzje inwestycyjne, nie poparte wcale marginalnymi oszczędnościami... Chyba że uwzględnimy szerszy obraz sytuacji. Jest otóż bezspornym faktem, że informacje o gwałtownym obniżaniu obligatoryjnych limitów transakcji gotówkowych nadchodzą w ostatnich dniach niemal codziennie. I tak granica legalnych transakcji gotówką obniżyła się w Europie do poziomu 1000 euro, lub nawet mniej miesięcznie na głowę – niezależnie czy konsumenta, czy biznesu. Za wiele podstawowych usług, na przykład rat hipoteki, już dziś nie można w największych bankach Ameryki: Chase i Citi zapłacić gotówką. Podobne zakazy pospiesznie wprowadza się do masowych usług: telekomunikacyjnych {zakup telefonu, abonamentu}, transportu {bilet lotniczy} oraz mieszkalnictwa {hotel, czynsz za mieszkanie}. W wielu krajach już dziś płacenie za nie wciąż teoretycznie legalną gotówką jest jednak zabronione, czyli nielegalne, a nawet technicznie niemożliwe, gdyż w hotelach znikają kasy gotówkowe... Nieubłaganie zatem i coraz szybciej gotówka staje się w praktyce nielegalna. Nie dzieje się tak w oczywisty sposób za sprawą innowacji technicznych, ale drakońskich nierzadko zmian instytucjonalnych i prawnych, w imię „walki z terroryzmem” bądź innymi słomianymi wrogami, w ślad za którymi dopiero podążają tzw. innowacje techniczne, które zresztą dawno nowinkami już nie są, gdy ich przemysłowe aplikacje działają od lat 40-50... Za ich wprowadzeniem stoi zatem wola i decyzje polityczne, a nie rozważania ekonomiczne i techniczne. Że gotówka znika w przyspieszającym tempie, już wykazałem. Teraz pora zmierzyć się z trudniejszym zadaniem: dlaczego? A następnie postawić najtrudniejsze, a zarazem najciekawsze pytanie: co dalej i co z tym robić? I ty będziesz Cypryjczykiem Kiedy w zeszłym roku zapowiedziałem, że powszechnym naszym przeznaczeniem jest Cypr, wiele brwi podniosło się znacząco. Nie może przecież tak być, my nad Wisłą nie jesteśmy tak zadłużeni, a w ogóle to mamy porządek... Tyle że przewidywałem i nadal przewiduję powszechną cypryzację zasobów bankowych, czyli oszczędności prywatnych nie tylko, a nawet nie głównie w gospodarkach peryferyjnych, w rodzaju Grecji, czy Cypru. Oczywiście są one z racji wielkości i podatności na kryzys, a więc miejsca w łańcuchu pokarmowym kanibalizmu finansowego, a do tego sprowadza się w skrócie dzisiejszy kryzys finansowy planety, na początku przedstawienia, lecz nie są wcale jego głównymi aktorami i ofiarami. Służą zaledwie jako ostrzegawcze kanarki w kopalni oraz króliki doświadczalne, jak stało się udziałem Cypru. Właściwymi ofiarami są zasobne społeczeństwa gospodarek rozwiniętych, których oszczędności prywatne zostaną w trakcie kryzysu pożarte przez wielkie instytucje międzynarodowe poprzez skoordynowaną akcję ratowania systemu finansowego w kolejnej odsłonie kryzysu nie – jak poprzednio – poprzez tzw. bailout, czyli masowe zastrzyki pożyczek na zerowy procent dla wielkich banków i ogromne akcje „stymulacyjne gospodarki”, czyli QE, a polegające na skupowaniu aktywów publicznych: obligacji i akcji z budżetów centralnych. Tym razem będzie to powszechny bail-in, czyli bank po cypryjsku. Przeprowadzone na świecie i trwające na przykład w Europie i Japonii akcje QE kiedyś się zakończą, bo jakoś zakończyć się muszą. Nikt przytomny nie sądzi chyba, że teraz największe gospodarki świata będą drukowały pieniądz w nieskończoność, aby uniknąć recesji i powrotu do załamania gospodarczego? A do masowego druku pieniądza, a konkretnie gigantycznego rozepchania długu publicznego, te akcje QE banków centralnych się przecie w oczywisty sposób sprowadzają. Gdzieś jednak granica długu państwowego istnieje, wykraczanie poza którą nie tylko powoduje gwałtowny kryzys zadłużenia {jego nawrót}, ale dodatkowo działania banku centralnego stają się bezproduktywne. I tak w ciągu pięciu minionych lat uratowano zagrożone finanse świata, uginające się pod ciężarem długu prywatnego i korporacyjnego, poprzez zastąpienie jego długiem publicznym, głównie pod postacią obligacji państwowych. O ile więc globalny dług {prywatny, państwowy i firm} wynosił w momencie wybuchu kryzysu finansowego ok. 250% GDP świata, to obecnie po śmiałych akcjach QE wynosi on ok. 288%. I rośnie... Tak więc mówiąc w skrócie problem długu, objawiający się w załamaniu finansowym, zaleczono... powiększeniem długu. Że nie jest to rozwiązanie możliwe do utrzymania, łatwo sprawdzić, podliczając odsetki od tej gigantycznej góry długu na świecie. Jeśli nie były one do uniesienia na poziomie 250%, to tym bardziej nie są na poziomie 300%. Chwilowo ratują nas wszystkich – w globalnej gospodarce naprawdę wszyscy jesteśmy w tym razem – systematycznie i świadomie obniżane manipulowanymi przez banki centralne transferami oprocentowanie obligacji. Działania interwencyjne banków centralnych, te wszystkie malowniczo nazywane quantitative easing i inne programy ratunkowe {rabunkowe raczej}, sprowadziły się w istocie do przeniesienia dużej części upadającej części piramidy długu prywatnego na barki państw, pod postacią zakupów obligacji. Obligacje to dług państwowy, ale wciąż dług. Masowe zakupy obniżyły zgodnie z zasadą rynkową premie i sprowadziły je w najsilniejszych gospodarczo {w sensie eksportu} państwach: Niemczech i Szwajcarii do poziomów wręcz ujemnych. Inaczej mówiąc państwa dziś mogą się zadłużać bardzo tanio, a nawet za darmo, lub jeszcze taniej... Wszystko jednak do czasu, aż się to eldorado nie skończy. Że wszystko się kończy proroczo zapowiedział ostatnio legendarny Bill Gross, a ja wyłuszczyłem czytelnikom, że oznacza to zmianę długoterminowego, 30-40 letniego trendu rosnącego w obligacjach na świecie na trend opadający. Inaczej mówiąc obligacje przestają właśnie rosnąć, czyli ich oprocentowanie spadać. Od teraz, biorąc widok strategiczny, należy oczekiwać – pomimo nawet dalszych interwencji banków centralnych – rosnącego oprocentowania pożyczek państwowych. Czyli że radosna kontynuacja zadłużania państw na naszych oczach się kończy, wraz z rosnącymi odsetkami od już zaciągniętych długów. Państwa, nawet najmocniejsze, nie będą mogły przedłużać swoich akcji QE, bowiem coraz większą część wpływów pożerają odsetki. Mówiąc inaczej, operacja zamiany długu prywatnego na państwowy, do której sprowadza się sens akcji ratunkowych gospodarek w ostatnich pięciu latach, kończy swą użyteczność i więcej długu nabić się nie da, nawet w najmocniejszych i najbardziej wiarygodnych państwach. Ile dało się osiągnąć i wcisnąć na plecy podatników, tyle dzielni bankierzy centralni w zgodnej komitywie z ministrami skarbu wydrukowali, ale ta sztuka właśnie kończy się. Pora opuszczać kotarę. {Tekst stanowi wstęp analizy Summa Summarum 21/5} |
środa, 27 maja 2015
Znikająca gotówka 2
-
blog comments powered by Disqus