Jak przenikliwie zauważył klasyk polityki {nie Bismarck przypadkiem?} ludowi nie wolno pod żadnym pozorem pokazywać kulisów polityki, ani sekretów robienia kiełbasy. Obie bowiem są bardzo wulgarne i niesmaczne. A cóż dopiero można powiedzieć o kiełbasie wyborczej, albo na ten przykład o gazecie wyborczej w tym temacie? Złote przykazanie polityki stosuje się do nich w dwójnasób, gdyż zajmują się samą jej istotą – organizacją eliminacji w najważniejszych zmaganiach: doboru licencjonowanych uczestników polityki. Do tego bowiem sprowadzają się „wybory” w „demokracji”: do selekcji legalnych polityków, którzy nią mogą – i jak doświadczenie pokazuje, z lubością się temu bez reszty oddają – zawodowo zajmować. Dlatego też z takim zainteresowaniem obserwuję zarówno wyborczą kiełbasę nad Wisłą a.D. 2015, jak i tajemnicze z pozoru roszady na planszy, gdzie rozgrywa się widowisko. I naturalnie ze wszech sił staram się odgadnąć, co się dzieje za kulisami, czyli tam gdzie tymczasem kręci się kiełbasę i lody, bowiem zawsze to, czego pokazywać nie wolno, jest najciekawsze. W dodatku pouczające, jak udokumentował nam w słuchowisku dla gawiedzi Gang Kelnerów, dwukrotnie w przeciągu jednego roku wymuszając rekonstrukcję rządu. Że wysiłki w tym kierunku nie są chybione, a przeciwnie – sensowne i mogące odkryć nie tylko sens i znaczenie wydarzeń, ale także do czego prowadzą w przyszłości, czyli mają wartość poznawczą i prognostyczną – przekonują dwie przesłanki. Pierwsza to ta, że wysiłek intelektualnej rozrywki rozszyfrowania znaczenia Gangu Kelnerów, podjęty przed rokiem, zaowocował prawidłowymi ocenami ukrytych przyczyn i celów zmagań, a także politycznymi prognozami w tym roku. Zostało to właśnie potwierdzone w przeciekach Stonogi, dowodnie pokazując, że można i warto analizować wydarzenia nawet przy ograniczonych i mocno zaciemnionych materiałach źródłowych, bowiem prawda i tak wychodzi, jeśli tylko uczciwie i aktywnie jej szukamy, eliminując fałsze i braki. Drugą przesłanką jest klasyczna maksyma, będąca fundamentem rekomendacji zakazu pokazywania kuchni polityki gawiedzi. Streszcza się ona w tym, że jak by ta polityka skomplikowana i niezrozumiała wydawała się nie być, a jej kuchnia przy tym wulgarna i niesmaczna, pilnowana jednocześnie zazdrośnie przez stado dziennikurewskich ałtorytetów do wynajęcia na godziny, albo na zlecenie, zawsze coś z kuchni w postaci przecieków, plotek, a także oficjalnych danych wycieknie. Ponadto nie da się nijak, pomimo piętrowych często figur akrobatycznych licencjonowanych aktorów spektaklu politycznego, ukryć i zaciemnić arcyprostego aksjomatu przyrody: wszystkie ich działania podyktowane są świadomym, partykularnym interesem. Inaczej mówiąc nie tylko ich obserwowane działania mają jakiś na względzie osobisty interes i cel, ale dodatkowo da się go – przy odpowiedniej uwadze i wysiłku – dostrzec i sklasyfikować. Tak więc uzbrojeni i wzmocnieni przekonaniem, że taniec Św. Wita, skrzyżowany z maligną podczas pijackiej burdy w płonącym burdelu, jaki obserwujemy ostatnimi czasy na „lokalnej scenie politycznej”, da się racjonalnie rozebrać na świadome działania w celu realizacji konkretnych interesów w roku wyborczym 2015, przyjrzyjmy się domniemanej strategii oraz taktyki działania Ruchu Kukiza oraz zestawmy ją z hipotetyczną strategią „systemu”, dającą mu zwycięską przewagę decyzyjną po jesiennych wyborach zarówno w Sejmie, jak i rządzie. Z obserwacji wyniknie zadziwiająca zbieżność tych dwu pozornie oderwanych strategii, z czego można wyciągnąć już mocny wniosek logiczny, co do sił sprawczych, stojących za ruchem Kukiza. „Oburzonym” od razu odpowiadam wyprzedzająco, że analizuję jedynie fakty i jestem politycznym agnostykiem, gdyż drugą aksjomatyczną przesłankę o egoistycznym działaniu wszelkiej polityki przetestowałem praktycznie dość dawno temu i nie widzę żadnego empirycznego i naukowego powodu, aby ją podawać w wątpliwość. Kukiz, podobnie jak cała reszta zawodników w eliminacjach na koncesjonowanych polityków, działa z egoistycznych pobudek, dopóki oczywiście ktoś nie udowodni jakiegoś aktu poświęcenia i bohaterstwa z jego strony, przekonując jednocześnie, że ten stan bohaterstwa, rzadki dziś zaiste jak dziewictwo, jest trwały. Ponadto nieśmiało zauważę, że „oburzeni” to jest prosta, by nie rzec prostacka kalka socjotechniczna z ruchu „indignados”, także – co warte podkreślenia w tym akurat miejscu – inspirowanego przez bezpieczniaków, podobnie zresztą jak rozruchy w Portland, czy Occupy Wall Street. We wszystkich mogę łatwo wskazać charakterystyczne cechy gatunkowe, wspólne „specjalistom od bezpieczeństwa” na całym globie, ale nie to jest materią niniejszego, tylko szersza i obiektywna analiza strategii politycznej. Ta bowiem, podobnie jak logika jest nieprzekupna i prowadzi do wniosków praktycznych, a właściwie pragmatycznych, zupełnie obojętnych na wyznawaną ideologię. Polityka i władza sama w sobie są bowiem ściśle i zawsze pragmatyczne, a jasełka, hasełka i podburzanie tłumów jest – mówiąc dosadnie – dla idiotów. Oto prawdziwy skład kiełbasy wyborczej, przygotowanej w politycznej kuchni, do której nie wolno wpuszczać gawiedzi. Jednakże kiedy się zrobi gorąco, na przykład na takim Majdanie, to zaraz wyskakuje jakiś Mimimichnik z Rywinem, albo jeszcze lepiej Gang Kelnerów – i drzwi kuchni otwierają się szeroko, jak wrota od stodoły, na których na naszych zdumionych oczach odlatuje do Ruskiej Budy na zasłużony odpoczynek namiestnik Komoruski. Determinanty Dokonując strategicznego przygotowania do aktywnych działań wyborczych planiści oczywiście przygotowują solidne analizy ekonomiczne, społeczne i socjologiczne, na ich podstawie wybrana grupa polityków przedstawia pęk scenariuszy działań, mających doprowadzić do wyborczego, a następnie politycznego zwycięstwa i udziału we władzy. Nie jest to z oczywistych powodów ani proces spontaniczny, ani krótki, chodzi bowiem o władzę, czyli dostęp do konfitur, a także – co może nawet ważniejsze – ochronę obecnego stanu posiadania. Powszechnie i błędnie zakłada się bowiem milcząco, że głównym celem ukrytych animatorów życia politycznego, czyli systemu, inaczej nazwanego na taśmach Rywina „grupą trzymającą władzę”, jest stale i niezmiennie dorywcze „nachapanie się”, podczas gdy wystarcza nawet pobieżny przegląd prasy, aby przekonać się, że w Polsce utworzono i zakonserwowano dawno temu, przed wejściem do Unii, względnie trwały system oligarchiczny, niewiele tylko odbiegający od wschodniego, moskiewskiego pierwowzoru. O dostępie do jakiegokolwiek rynku, nominalnie wolnego, decyduje tu sitwa kolesiów, zazdrośnie go strzegąca przed intruzami w oligopolu. Dotyczy to zarówno wolności gospodarczej, jak i dostępu do zawodów, gdzie formalne wykształcenie i chęć nie wystarczają, musi zaistnieć jeszcze „akceptacja środowiska”. Słowem mamy oligarchiczne, nepotyczne i skorumpowane państwo, od góry do samego dołu – i nie jest to przypadek, lecz logiczna konsekwencja świadomego wyboru, dokonanego przed ćwierćwieczem, na początku „transformacji”, a naprawdę gdzieś w cieniu stanu wojennego w latach 1982-83, gdy gen. Jaruzelski porozumiał się z klubem atlantyckim, reprezentowanym przez prof. Brzezińskiego co do kierunku przeobrażeń geopolitycznych i gospodarczych w Układzie Warszawskim, biorąc pod uwagę nadchodzące zmiany w Moskwie. Obecny „system” ma korzenie sięgające tak daleko co najmniej, a o tym że mam niepodważalną rację dowodnie pokazuje przykład Jaruzelskiego, wspólnika Kiszczaka, przed kilku dniami ostatecznie skazanego za wprowadzenie stanu wojennego przez organizację przestępczą o charakterze zbrojnym, czyli mówiąc po ludzku mafię. Polska jaruzelska soldateska, wprowadzająca przecie w Polsce „wolny rynek”, symbolizowany Okrągłym Stołem w Magdalence, była „organizacją zbrojną” czyli wojskowym reżimem, albo też państwową mafią – jak kto woli. Kiszczak jest dziś wreszcie prawomocnie zbrodniarzem przeciwko narodowi, gdyż prowadził przeciwko niemu wojnę, jednak jego ówczesny wspólnik, przyjaciel i szef Jaruzelski niedawno został pochowany w honorowej asyście generałów i biskupów na Powązkach, nieopodal Łączki, gdzie pod płotem gniją od 70 lat bezimienne zwłoki Pileckiego... System był zbrodniczy, ale honorów, nie mówiąc już o owocach nikt na razie nie ma nie tylko wyraźnej ochoty, ale także siły mu zabierać. Dlatego istnieje nadal pod postacią oligarchicznej ciągłości, pilnując swoich zdobyczy i spokoju, bo że wszystkie możliwe owoce „transformacji”, którą sam zaplanował, przez ćwierćwiecze zdołał pracowicie wyssać, to chyba nie budzi już specjalnych kontrowersji, gdyż jest by tak rzec oczywistą oczywistością? Nie mówimy tu o grupie kilku kolegów, ani nawet jednej organizacji. Mówimy o rozległej sieci powiązań wzajemnych dziesiątków tysięcy mniejszych i większych beneficjentów oligarchicznej „transformacji”, przeprowadzonej przez generała, ich dzieci i wnuków, firm i środowisk. Interesy te są częstokroć w szczegółach rozbieżne i konkurencyjne, jednak w sprawach zasadniczych: ochrony posiadanych fortun i zasobów, powstałych na mocy rabunkowej „transformacji”, zawsze wspólne i ściśle przestrzegane. Zasada: my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych, nieprzerwanie obowiązuje, choć ostatnio pokazały się, właśnie z okazji przedwyborczych drgawek, znaczące na niej pęknięcia. System je moim zdaniem szybko zalepi, powodowany sprawdzoną w działaniu grupową solidarnością, zapewniającą mu dotychczas bezkarność i ochronę wzajemną. Jest ona skuteczna, gdyż wszyscy uczestnicy systemu, mniejsi i więksi, są jego beneficjentami, a zarazem są, oczywiście w mniejszym lub większym stopniu „umoczeni”, bowiem zarówno udział w systemie, jak i profity z niego są w dużej mierze przestępcze, podobnie jak i zbrodnią był stan wojenny. Udziałowcy i beneficjenci zbrodni nawzajem się ochraniają, w swoim własnym interesie, zapewniając tym samym ciągłość raz utworzonej oligarchii, a zarazem swoiste mafijne morale. To mam na myśli, mówiąc o systemie. Jest to twór wielogłowy i trudno uchwytny, bez widocznego centrum dowodzenia, obejmuje bowiem tysiące organizatorów i aktywnych uczestników polskiej „transformacji”, a teraz często ich spadkobierców. Pierwszą jego i najważniejszą determinantą działania jest zachowanie ciągłości oligarchicznego systemu, zatem nienaruszalności źródeł tkwiących w stanie wojennym. Źródła te są nielegalne i zbrodnicze, co symptomatycznie zostało ostatecznie w tym tygodniu potwierdzone wyrokiem skazującym na Kiszczaka, głównie symbolicznym zresztą. Ma to wszak i odwrotną stronę: oligarchiczny system, zbudowany przez tandem Jaruzelskiego z Kiszczakiem, a oparty z samej natury rzeczy na bezpieczniakach {obaj byli szefami wywiadu, a na początku kariery agentami moskiewskiego Smiersza}. Dynamiczne zmiany w geopolitycznej orientacji Polski w wyniku przewrotu majdanowskiego na Ukrainie i otwarcie wroga dziś postawa wobec Rosji, przy neutralnej, a nawet przyjaznej w ostatnich latach, wymusiły jak pisałem w swoich analizach bardzo poważne przesunięcia w polskiej gospodarce. Z samej natury rzeczy musi to naruszać interesy systemu, tkwiącego korzeniami w przedsięwzięciach organizowanych przez generałów bezpieczeństwa, blisko nadzorowanych przez szefów w Moskwie! Drastyczne ograniczenie zależności energetycznej i paliwowej od Rosji nie nastąpiło przecież w wyniku autonomicznych działań rządu warszawskiego Tuska, ale przeciwnie – w wyniku nacisków ambasady USA i w cieniu przymusowego exodusu premiera w następstwie skandalu podsłuchowego sprzed roku. Rozbite zostały jesienią mafia węglowa i paliwowa, a już w niespełna rok od tych wydarzeń możemy się cieszyć po ćwierćwieczu akrobacji księgowych normalną, unijną księgowością w podatku VAT od paliwa w małych firmach. Stało się to możliwe dopiero po rozbiciu mafii paliwowej, a wcześniej było niemożliwe. Dlaczego? Bo ktoś musiał brakujące miliardy w budżecie zapłacić. Ministrowi finansów bilanse paliwa i wpływy z akcyzy i vatu z benzyny uparcie nie chciały się wyzerować, bo ktoś pokątnie – przez całe ćwierćwiecze – dostarczał i rozprowadzał na rynku rokrocznie setki tysięcy i miliony ton lewego paliwa. Nagle wszak – po zaskakującej i bezprecedensowej fali aresztowań jesienią – bilans zaczął się zgadzać, bo nielegalne, mafijne organizacje przemytu na wielką skalę paliw, zostały w końcu rozbite. To samo dotyczy węgla i kilku innych branż, których źródeł zaopatrzenia, jak i korzeni organizacyjnych bez wysiłku można dopatrzyć się na wschodzie. Interesy te obecnie – nie z powodu naszej „niepodległości”, ale zdecydowanych działań sojuszników w NATO, konkretnie USA – są bezpardonowo ucinane i zamykane. Tekst jest wstępem do bieżącej analizy Summa Summarum 26/15 |
poniedziałek, 29 czerwca 2015
Kuku, kuku...Kukiz! Antysystem atakuje
-
blog comments powered by Disqus