Wywiad dla Zygmunta Białasa, zamieszczony na http://zygmuntbialas.salon24.pl/522437,bialas-miele-zezorrem-1
Zygmunt Białas: Jeszcze rok temu pisałeś w Salonie 24. Co Cię wtedy interesowało? Jakimi sprawami się zajmowałeś? Dlaczego jesteś tu teraz nieobecny? zeZorro: Moje konto zostało w trakcie zawirowań, związanych z "demontażem FYMa" arbitralnie skasowane, bez podania przyczyn. Nikt do mnie w tej sprawie nie napisał ani słowa, zatem dokonano świadomego wandalizmu elektronicznego, który mieści się w paragrafie hacking komputerowy, a więc przestępstwo. Zniszczono moją własność, bez cienia skrępowania. Chyba nie stanowi zaskoczenia dla osób szanujących swoje imię [a moja marka to jest moje imię], że nie mam cienia zamiaru umieszczania w dzikim kołchozie pana Jankego niczego, dopóki nie wytłumaczy się z tych kryminalnych działań. W tej sprawie stanęła w mojej obronie kobieta - Amelka - pryncypialnie żądając wyjaśnień, oczywiście, zgodnie z oczekiwaniami, bez odpowiedzi, poza bełkotliwym uzasadnieniem, że 'klient awanturujący był'. Nie trzeba specjalnej przenikliwości, aby skojarzyć wandalizm z zawirowaniami wokół dr. Przywary, którego działalności byłem pilnym obserwatorem, na tyle iż umieściłem u niego wiele istotnych dla sprawy danych. Wybrane zdjęcia z tych badań umieszczam na końcu, korzystając z okazji, bo nie wiadomo, czy nadarzy się kolejna, seryjny wandal czuwa przecie jak cerber. Wydarzenie miało tę dobrą stronę, iż naprowadziło mnie na definitywne rozwiązanie zagadki FYMa, na tyle trafne, iż po upływie roku nie zmieniłbym nic ze swojej ówczesnej diagnozy, opisanej w artykule "DEMONTAŻ FYMa czyli kpt. Sowa i przyjaciele". Dziś dr. Przywara paraduje jako propagator groteskowej teorii Polskiego Państwa Podziemnego, a wśród akolitów porządku nieodmiennie pilnują dwie kluczowe postaci: plagiaciarka Mieszko-Wiórkiewicz [dowody w opublikowanych przeze mnie materiałach] oraz oszczerca Leszek Kensbok [świadectwa dwóch niezależnych, wiarygodnych świadków]. Snop jaskrawego światła rzuca na sprawę fakt, iż pan inż. Kensbok jest na przykład administratorem radzieckiej domeny internetowej, będącej własnością rosyjskiego rejestratora [odpowiednik naszego NASK], założonej i utrzymywanej przez dekady na sprawdzonych komputerach w Leningradzie. Nieprzypadkowo te same, sprawdzone serwery obsługiwały nasze wybory, o czym poinformował ś.p. prof. Urbanowicz, aby po dwóch dniach umrzeć na serce. Dr Przywara jest oczywiście z urzędu [jako medioznawca] świadomy konsekwencji tak misternie tkanej operacji, zarówno co do meritum, jak i swojego oparcia osobowego, musi być zatem mocno zdesperowany. ZB: Przejrzałem Twoje teksty zamieszczone w: zezorro.blogspot.com - Przedstaw Czytelnikom, którzy Cię nie znają, krótko - bo szczegóły omówimy później - a więc krótko, o czym piszesz. Powiedz też parę słów o Twojej aktywności w internetowym radio. zeZorro: Tytuł bloga brzmi "Kryzys, finanse i złoto" i został założony z powodu kryzysu finansowego, którego nikt z naszych centralnych planistów nie widział [na przykład szef GUS], ani nie wiedział, że był on wcześniej opisany i oczekiwany [ekspert podatkowy i gwiazdor medialny, doktor praw i ekonomii]. Te dwa przykłady uświadomiły mi moją skromną bo skromną, ale wartościową moc i dlatego dzielę się swoimi odkryciami, które uznam za stosowne i warte pokazania, bo nie po to jest światło, by pod korcem stało. Korzystam głównie z Internetu, który jest fantastycznym narzędziem, umożliwiającym rozmowy z profesorami z drugiego końca świata. Z reguły odpowiadają szybko na maile, w odróżnieniu od tutejszych luminarzy, którzy nie odpowiadają w ogóle. Interesuje mnie, jak jest naprawdę, a nie dyskusja z gimnazjalistami, więc zagajenia w stylu "ale mnie ta teoria spiskowa nie przekonuje" ucinam z reguły krótko, iż osoba wątpiąca, że spiski są podstawą wszelkich działań zbiorowych, jest funkcjonalnym idiotą, a z idiotami nie mam ochoty gadać. Niestety z zasady wszystko, czym futrują tubylców media, jest kłamstwem, a dotarcie do prawdy jest mozolne i trudne. Nic nie jest takie, jak się wydaje, bo - jak celnie zauważył Churchill - prawda jest zbyt cenna, by wystawiać ją na widok bez osłony kłamstwa. W terminologii informacyjnej prowadzę zatem bialy wywiad i analizę, czyli przedzieram się przez propagandę i dezinformację. Wiedza jest dziś najcenniejszym, najrzadszym dobrem, bo jest zatopiona w ciągle rosnącej powodzi "informacji". Jak dalekosiężne mogą być wnioski, płynące ze żmudnej pracy, pokażę na przykładzie ostatniego odkrycia, spinającego klamrą kilka lat studiów, a dokonanego przy okazji rozmowy z facetem z Los Angeles, który wylądował na Bliskim Wschodzie i też jest "poszukiwaczem", a trafiłem na niego szukając informacji na temat starych rodzin, założycieli amerykańskich dynastii. Zaprasza ciekawych gości i sam ma sporą wiedzę, więc czasem słuchałem jego tygodniowych audycji. Tak to się właśnie odbywa - mali prywatni ludzie nagrywają swoje programy i puszczają na youtubie i w niezależnych sieciach internetowych. Wszystkie właściwie istotne informacje mam właśnie z takich alternatywnych, niemalże podziemnych źródeł. Działa to na zasadzie wzajemności, więc kiedy zaprosił do składania propozycji tematycznych, zgłosiłem się ze Smoleńskiem i chyba będzie kontynuacja. Otóż chciałem mu zrobić przyjemność z okazji 4 lipca [święto Niepodległości] i przygotowałem się ściągając dokumenty z biblioteki Kongresu [tak to dziś niewiarygodnie działa, wchodzę tam jak po swoje] - i proszę bardzo ZONK pięciolatki. Mam swoją małą zemstę za wspomnienie o polish jokes [to było niewinne sprawdzenie dystansu do siebie, z osobami obrażającymi się o byle co nie warto gadać]. A tu pytania: - jak stara jest nowoczesna globalizacja [były jej wydania starożytne, te pomijamy]; - kiedy pojawiły się międzynarodowe korporacje; - gdzie i kiedy wprowadzono instytucję spółki akcyjnej. Dla ekonomisty i historyka nie powinno być - wydawałoby się - problemu. Odpowiedź, podsumowująca kilka lat moich poszukiwań po różnych zakamarkach, będzie jednocześnie syntetycznym przedstawieniem moich zainteresowań. Co najistotniejsze, nie wiedziałem że te właśnie pytania są kluczem do zrozumienia współczesnejgo porządku ekonomicznego, bowiem zostały świadomie i umiejętnie zakamuflowane przed studentami ekonomii, tak jak ukrywa się drzewo w lesie. ZB: Przyjęło się już na moim blogu, że w pierwszej części dominują sprawy związane z wydarzeniami 10 kwietnia 2010 roku. Więc zapytam Cię: co stało się - według Ciebie - tamtego dnia? Dlaczego delegacja polska musiała zginąć? zeZorro: Miał miejsce wewnętrzny zamach stanu, podobny do majowego, z ofiarami, której dokładnej liczby nie sposób dziś ustalić, bo na dobrą sprawę, według polskiego prawa, wszyscy rzekomi pasażerowie kwietniowego lotu są zaginieni, gdyż nie wykonano na nich obligatoryjnych, pełnowartościowych badań pośmiertnych. Skoro nie ma literalnie żadnych dowodów na rzekomy odlot, poza jakimiś skandalicznej jakości fotomontażami [dla przykładu lansowanymi przez Z.Kurtykę, którą wezwałem do ujawnienia oryginałów zdjęć], a jeszcze dodatkowo w dwa miesiące po tym fakcie zostaje zburzony [z wykopaniem fundamentów, a zatem i jakichś struktur podziemnych włącznie] hangar sąsiadujący z rządowym terminalem - co ujawniłem na blogu FYMa - to cała sprawa pozostaje jedną wielką zagadką. Proszę zwrócić uwagę, że w świetle prawa międzynarodowego cała zabawa w jakieś komisje wypadkowe i harcerskie podchody z ruskimi specnazistami i wybuchami na pokładzie to jedna wielka bujda dla tutejszych indian, zamieszkujących nadwiślańskie terytorium etnograficzne, których trzeba czymś zająć, do czasu ostatecznego wcielenia do IV Rzeszypospolitej, wykonującej po raz kolejny swój historyczny Drang nach Osten w wersji ekonomicznej tym razem, albo odebrania terytorium przez Moskwę, na mocy traktatu jałtańskiego, który przecie nie został nigdzie oficjalnie odwołany. Mamy do czynienia z wewnętrznym przewrotem, wykonanym w Warszawie, przy ścisłej współpracy z pomagierami i mocodawcami z co najmniej dwóch ośrodków sąsiednich. Strategiczny nadzór i zgodę na operację musiał wydać urzędujący na stolcu prezydenckim pokojowy noblista Banana, zapewne za jakieś koncesje w targach na Bliskim Wschodzie. NIeprzypadkowo przecież nasz na stolcu urzędujący w Bulu, a którego Urban nazwał głupszym od swojego psa, zdradził w inauguracyjnej z nim rozmowie, że przecie trzeba się upewnić, że kobiety i dom są bezpieczne przed wielkim polowaniem. Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że wielkie polowanie oznacza wielką wojnę z Iranem? Jeśli tak, to powinien jak najszybciej się ich pozbyć i w te pędy przeczytać ostatnie książki Brzezińskiego, Friedmana oraz strategiczny przegląd planistyczny sprzed lat dziesięciu Which way to Persia? To wszystko wiadomo, bo jest zaplanowane i konsekwentnie wykonywane. Nie da się ukryć lasu, jednak poszczególne drzewa jak najbardziej tak. Kto z was wie na przykład, że w ostatnim miesiącu zatopiono dwa nowiuteńskie Delfiny, które wyfasował Netanjahu od przyjaciółki Makreli i zestrzelono w Syrii kilka izraelskich myśliwców? W odwecie wysadzono podziemne magazyny pod lotniskiem w Damaszku, przy użyciu taktycznych jądrowych pocisków tzw. bukner-buster, a kontenerowiec, wiozący broń dla rebeliantów złamał się na morzu w połowie i zatonął. W odpowiedzi przed weekendem ostatnia dostawa supernowoczesnych morskich rakiet manewrujących Jachont, rozmieszczona w trzech magazynach, jednocześnie wyleciała w powietrze. Nie pisali w Gazecie Gojskiej? Durniok w telewizji nic nie mówił? A szkoda, watsonie, wielka szkoda, bo tak się składa, że to wszystko prawda, co każdy może sobie sam sprawdzić, jeśli ma ochotę i umięjętności. Wolność przecie jest. Korzystaj! Wracając do mitycznego lotu mitycznego samolotu, którego rzekome szczątki walały się po polance pod płotem zapyziałego lotniska wojskowego, jak przedstawiciel mniejszości kupieckiej po pustym sklepie, to zostawiając już na boku brak jakichkolwiek materialnych dowodów na katastrofę, której nawet rzekoma godzina się w dokumentach nie zgadza i brak jest choćby dwóch spójnych ze sobą zapisów w rejestratorach, a zapis audio z tzw. czarnej skrzynki jest tak ordynarnie pocięty, że tylko ślepy i głuchy [bo cięcia słychać i widać na ekranie jak WÓŁ - patrz obrazek, sam sprawdziłem], to lot prezydenta po prostu się nie odbył. Już widzę rozszerzone w amoku źrenice. To oszołom! Bratobójca. Ruski agent! Odpowiem krótko i rzeczowo. Mityczny lot się nie odbył, bowiem odbyć się nie mógł z powodów dyplomatycznych, a wie to każdy rozgarnięty prawnik, po przeczytaniu raportu NIK z kontroli przygotowania lotu, która to kontrola została przeprowadzona oczywiście pod innymi pozorami, a nie dla potwierdzenia tego dyplomatycznego faktu, zaistniałego w następstwie dyplomatycznej noty MSZ Moskwy, bodajże z 13 kwietnia 2010, potwierdzającej zgodę udzieloną tego dnia [13 kwietnia] na wlot prezydenta RP na terytorium Rosji dnia 10 kwietnia. Jeśli nie pojmujesz złośliwej ironii tej noty, to ci ją detalicznie objaśnię. W oczywisty sposób zgodę na wlot dnia 10 kwietnia można skutecznie udzielić tylko i najpóźniej do 10 kwietnia włącznie, Zgoda dyplomatyczna, wydana 13 kwietnia ma znaczenie symboliczne, w tłumaczeniu dla Jasia - nam to nic nie szkodzi, porządek w papierach musi być, jak się już polaczki tak upieracie, to my wam potwierdzamy, że zgodziliśmy się na wasz lot z 10, ale dopiero po fakcie, 13 dokładnie. My tu w Moskwie trzymamy porządek w kartotekach, nie tak jak tam u was. jak to nasz prezydent mówi polnische Wirtschaft. Porządek musi być. Chcecie, że wyleciał 10? Proszę bardzo - zgadzamy się, że wyleciał 10. Fakt wystawienia dyplomatycznej noty po dniu rzekomego wylotu oraz jej otrzymania jest niepodważalny, potwierdzony przez najwyższy konstytucyjny organ RP i w świetle międzynarodowego prawa oznacza, że Polska oficjalnie potwierdziła poprzez swoje organy kontroli, że de facto lot z głową państwa na terytorium Rosji dnia 10 kwietnia 2010 nie mógł mieć miejsca, bowiem do odbycia takiego lotu jest konieczna dyplomatyczna zgoda MSZ Rosji, wydana najpóźniej dnia 10 kwietnia 2010. Takiej zgody nie było, przeciwnie, potwierdzono wystawienie i drugostronne otrzymanie noty dnia 13 kwietnia 2010. Ergo: prezydencki lot 10 kwietnia się nie odbył, bo nie mógł mieć miejsca. Tak to już niestety z prezydentami jest, że nie mogą sobie podróżować ot tak, jak im się prywatnie podoba. W swoich podróżach korzystają z dyplomatycznej ochrony, obejmującej ich osoby, wszystkie osoby towarzyszące oraz pojazdy [samolot, samochód], których lista jest potwierdzana przez MSZ państwa przyjmującego i od chwili wjazdu na teren przyjmującego do chwili jego opuszczenia stale towarzyszy im wojskowa ochrona, bowiem nie może im spaść włos z głowy, nikt nie może ich zatrzymać, ani naruszać ich pojazdu. Tak jest od starożytości i reguluje to protokół dyplomatyczny. Bez dyplomatycznej zgody prezydent nie może odwiedzać drugiego prezydenta. Teraz chwila oddechu. Trudno się z tym pogodzić, prawda? Trudno się pogodzić z tym, że rzekome patriotyczne autorytety przez całe lata grały ci na nosie, prowadzając przez łzawe opowieści, jak to "wszyscy płakali"? Wiem, że jest trudno, ale nikt nie mówił, że wiedza jest slodka. Przeciwnie, prawda zazwyczaj jest gorzka, jednak jeśli chcesz podejmować jakiekolwiek racjonalne decyzje, musisz ją znać, a przynajmniej chcieć ją poznać, bez lęku i uprzedzeń. Ja swoją robotę wykonałem. Oto wynik - lotu nie było. Co ty z tym uczynisz, to twoja rola. Najpierw musisz zrozumieć, pogodzić się, a potem - działać! Nigdy w odwrotnej kolejności, bo znowu zostaniesz wykorzystany bez satysfakcji i wynagrodzenia, a nawet gorzej: prymitywny złodziej i gwałciciel jeszcze ci na odchodne dowcipnie powie, że panna brzydka była i bez posagu! ZB: Mijają lata, a my ciągle tak mało wiemy o tej wielkiej tragedii. Dlaczego? Czy w kwietniu 2010r. spodziewałeś się, że śledztwo będzie prowadzone tylko na manowce? zeZorro: Pochmurnego poranka wiedziałem, że coś jest nie w porządku około 8:30, podczas czytania poczty, przed 9 wiedziałem, że rzekomo wszyscy nie żyją, czytając wpisy na rosyjskim portalu, który pierwszy zalinkowałem zresztą w polskiej blogosferze. Wiedziałem, że coś jest bardzo nie w porządku i przez miesiąc szukałem potwierdzenia, kto i dokąd nas - jak stado baranów - prowadzi. To że jesteśmy prowadzeni, wiedziałem bez żadnej wątpliwości w okolicy południa, kiedy tuzinami pojawiły się we wszystkich językach świata strony internetowe ze zdjęciami z kamery Wiśniewskiego-Śliwińskiego. Uczestnicy prowadzenia ujawniali się stopniowo, z przymusu, na przestrzeni miesięcy. Ostatni wyszedł z szafy wielki brat w postaci zdjęć satelitarnych gógla, co zadekretował uroczyście Zbig Brzeziński, odsądzając mnie od czci i wiary, bo mi się nic nie zgadza, a to zbrodniomyśl jest. A wychodzi mi na to - i nie chce wyjść inaczej - że była to jak zwykle ustawka nad naszymi głowami. Jedna, wielka zbrodnicza mistyfikacja, jaką jest każdy zamach stanu. ZB: Już chyba nie warto omawiać nam wyników kłamliwych raportów MAK i Millera. Było, minęło. Tak musiało być (to bardzo smutne). Jak w takiej sytuacji patrzysz na śledztwo polskiej prokuratury? zeZorro: "Śledztwo" "polskiej" "prokuratury" nie może doprowadzić do czegokolwiek z racji semantycznie wyłożonej jak widać. Mam nadzieję, że - jako fachowiec - docenisz syntetyczną elegancję mojej odpowiedzi. Nawet bez cudzysłowów do niczego nie da się dojść, jeśli nie masz żadnych dowodów, a podstawowe dowody we władaniu polskim, czyli zwłoki, nie zostały zbadane, wbrew polskiemu prawu, co powinno skutkować brakiem świadectw zgonu. ZB: W lipcu 2010r. powstał Zespół Parlamentarny Antoniego Macierewicza, który był nadzieją (także dla mnie) na solidne i efektywne zbadanie przyczyn i okoliczności tragedii. I jak - według Ciebie - przedstawiają się wyniki? zeZorro: Nie spodziewałem się, że śledztwo będzie prowadzone w takim groteskowym stylu, ani że zostanie powołany tromtadracki zespół do spraw uśmierzenia patriotycznego uniesienia tubylczych indian pod przewodnictwem Szamana Macierewicza, który będzie dla niego wyborczą platformą do odwiedzenia wszystkich remiz i parafii w nadwiślańskim terytorium etnograficznym, a także remiz na obczyźnie, zwłaszcza w Stanach. Nie spodziewałem się takiego upodlenia, które doprowadzi do skandali w rodzaju bezczeszczenia zwłok najpokorniejszej ofiary zbrodniczych, totalitarnych systemów, Anny Walentynowicz. Czy wiesz, że była sierotą, pozbawioną rodziny w efekcie wołyńskiej rzezi sprzed 70 lat, która właśnie okazała się nie być ludobójstwem? Spała w oborze z krowami, jednak nigdy nie skarżyła się, nie zachowała urazy, była pogodna i życzliwa. Za co ją tak sponiewierano na koniec? Dla celów dydaktycznych, żeby nikt nie ośmielił się pamiętać, że "znamiona ludobójstwa" odbywały się na terytorium okupowanym i za jego skutki prawnie odpowiada III Rzesza? No bo nie Polska chyba, bo jej wówczas nie było, nie napadła na siebie z dwóch stron jednocześnie! Czy obywatele Rzeszy narodowości ukraińskiej, mordujący Polaków w ramach czystki etnicznej i obywatele Rzeszy narodowości polskiej, mordujący w odwecie Ukraińców w ramach rewanżu to byli Polacy? Wedle prawa międzynarodowego, drogi watsonie, to byli przymusowi obywatele IV hitlerowskiej Rzeszy, która odpowiada prawnie za dopuszczenie i co najmniej bierne sprawstwo kierownicze ludobójstwa 120-150 tysięcy ludzi, zbrodnię, która nie podlega przedawnieniu. Jak się masz Makrela, pozdrów swojego kolesia Oskara von Zoppot. Nie jesteś lepsza od starego znajomego tatusia kapusia, szefa delegatury KGB w Dreźnie, płk. Putina. Jak to historia kołem się toczy! Jednak jakieś wyniki, nawet spętany biurokratycznie i bez dostępu do źródłowych dowodów, Zespół Paralmentarny mógł uzyskać, boć i z tej skromnej działalności w rodzaju kilku wysłuchań, blogerzy wycisnęli zaskakująco wiele. Nic oczywiście nie wyszło, poza kilkoma wieśniackimi prezentacjami, skleconymi z setek, zebranych nie wiadomo skąd zdjęć i dziwnymi teoriami o wybuchach na podstawie zapisów w kopiach skrzynki znalezionej nie wiadomo gdzie, bez numerów seryjnych. Przecie to ponura farsa jakaś. Jednocześnie dowiadujemy się, że zwłoki są pozamieniane, więc nawet identyfikacja była przeprowadzona - mówiąc oględnie - niestarannie, wobec czego nie wiadomo nawet, gdzie kto leży naprawdę. Szef zespołu nie zwołuje jednak konferencji prasowej i nie rozdziera szat, mówiąc: Skoro polska prokuratura nie jest w stanie nawet wiarygodnie stwierdzić, kto gdzie został pochowany, i co było przyczyną zgonów, nie przeprowadza obowiązkowych, rutynowych czynności w postaci sekcji zwłok, to ja, jako przewodniczący komisji podaję się dymisji. Rozdzieram szaty! Tak być nie może, proszę państwa, żeby państwo nie mogło odszukać zwłok swoich obywateli. To jest podstawowy obowiązek państwa, a skoro ono go nie wypełnia, nie dbając o to, aby zwłok tych po drodze nie profanowano, bo to w naszej kulturze zbrodnia, to praktycznie to państwo nie istnieje. Zrzekam się wobec tego funkcji, bowiem stała się bezprzedmiotowa. Dziękuję państwu! Tak chyba by postąpił deputowany normalnego państwa z zadaniem zbadania przyczyn tragedii, w której zaginęło kilkadziesiąt prominentnych osób. Przede wszystkim by zbadał, co się z tymi osobami stało. To jego rudymentarny, ludzki obowiązek. Jeśliby to było niemożliwe, zrzekłby się tej funkcji, nie chcąc brać udziału w zbrodniczej farsie. ZB: Dochodzimy do naszego podwórka. Tak więc faktem jest - myślę - że Internet pozwala pewnej części społeczeństwa (o nim szerzej w drugiej części interview) dowiedzieć się, jeśli nie prawdy, to przynajmniej dostrzec liczne zagadki i problemy związane z tragedią. zeZorro: Wygląda na to, że Internet jest ostatnią nadzieją tubylczych indian, bo nigdzie indziej nie znajdą nawet cienia prawdy. Na pewno łatwiej się dziś organizować i właściwie każdy może swoje widzimisię przedstawić. Znikła bariera techniczna, jednak bariera kompetencyjna jest za to coraz wyższa. Na bazarze trudno jest sprzedać dzieła Platona i coraz trudniej przedrzeć się przez warstwy dezinformacji, nakładane przez profesjonalnych kłamców. Pół wieku temu szef CIA, z okazji przesłuchań nt. operacji Mockingbird powiedział, że właściwie wszystkie liczące się media są pod kontrolą wywiadu, jednak prawdziwy sukces nadejdzie wkrótce, kiedy wszystko co "wie społeczeństwo", będzie zmyślone. Czy myślisz, że przez pół wieku jego koledzy i koleżanki próżnowali? Z głęboką przykrością zapewniam, że nie - i że ich wysiłki przyniosły zaplanowany skutek. Naprawdę wszystko, co "publicznie wiadomo" w ciemno można zakładać, że jest kłamstwem. ZB: Jak oceniasz wartość internetowego śledztwa? Chodzi mi o Twoją ocenę badań trzech - czterech wyróżniających się blogerów. Napisałeś mi co prawda w mailu o sobie: "Jestem politycznym ateistą cynikiem", ale zakładam, że zwrócisz też uwagę na pozytywne strony badań tych największych. zeZorro: Pozytywnych są setki, właściwie wszyscy, dający merytoryczny wkład w rodzaju spójnych analiz faktograficznych [wykresy, zdjęcia, harrmonogramy, mapy] oraz opracowań przekrojowych, są wartościowi. Wymienię kilku, którzy zwrócili moją pozytywną uwagę, z różnych powodów, pominięci nie powinni się czuć upośledzeni, wymieniam tylko tych, którzy w pewnym momencie coś zezowatemu istotnego podpowiedzieli. 154 za policzenie gumowej salonki i wskazanie na listach pasażerów, co się nie zgadza. Na tej podstawie Komisja Millera przeprowadziła mityczną przebudowę salonki na papierze w postaci nabazgranego wpisu w książce. Na tym przykładzie widać, że pasterze pilnie śledzą nasze baranie poczynania. Rolex za bezstresowy styl. Grzegorz Rossa za pierwszą spójną analizę motywów działania rosyjskiego udziałowca. FYM za obszerną analizę przestawienia na XUBS, niewątpliwie polski klasyk z dziedziny psy-op, hoax, pierwsza publikacja tego gatunku. ZB: Napisałeś jeszcze o sobie: "Właściwie mógłbym napisać poradnik w dwu częściach: 1. Jak być drużynowym frajerów dla opornych. 2. Jak nie być frajerem dla opornych". - Miałem kontekst, więc wiem, o co Ci chodzi. Rzecz wydaje mi się niezwykle istotna, więc przedstaw Czytelnikowi problem. zeZorro: Jak z każdą działalnością ludzką, biegłe korzystanie z Internetu wymaga ćwiczenia i wprawy. Tu nie wystarcza sam nominalny intelekt, ale trzeba mieć wiedzę i doświadczenie. Pewne zjawiska, występujące w necie, są dla początkujących trudne do pokonania i okiełznania, z racji braku obycia po prostu. To można zdobyć tylko poprzez praktykę, czyli ćwiczenie. W codziennych kontaktach masz trudność w obcowaniu z ludźmi, bo przekazują ci tylko to i w taki sposób, jaki uznają za korzystny. W działaniach z ludźmi obcymi, grupami, a zwłaszcza na odległość, gdy nie ma nawet możliwości zweryfikowania zewnętrznych atrybutów przynależności do danej grupy [wiek, pochodzenie, zarobki, krąg znajomych itd] trudności wzrastają niepomiernie. Aby skutecznie przeprowadzać jakiekolwiek działanie grupowe, trzeba jednak z dynamiki grupowej zdawać sobie sprawę i umieć w tym brać świadomy udział, aby nie występować w roli frajera właśnie. Z zasady uznaję wszelkie działania ukryte, pozorowane, za nie tylko niemoralne, ale w dłuższej perspektywie nieskuteczne, bo kiedy wykryję oszustwo, będę sekował oszusta bez litości, dla własnej satysfakcji i dla higieny otoczenia. Jeśli przedstawiam plan działania, pokazuje wszystkie kierujące mną pobudki, motywy, cele do osiągnięcia i trudności. Jest faktem, że łatwiej "sprzedawać kit", ale na dłuższą metę nie da się zbudować nic trwałego na oszustwie. Jeśli ktoś ukrywa przede mną jakieś motywy, bo "jestem za młody i nie zrozumiem", to trudno - żegnaj Gienia, charakter mi się zmienia. Najprostszą drogą do nabrania mnie, jest wymyślenie dobrej historii, w którą będę wewnętrznie wierzył i prowadzenie mnie według tego wewnętrznego przekonania do celu, który wyznaczył sobie oszust. Ty też tak masz. Co robi więc oszust? Pierwsze, co robi oszust, to się z tobą zaprzyjaźnia. Niebawem stwierdzasz ze zdumieniem, że tak wiele was łączy, macie wspólne poglądy na różne sprawy... I zaczynacie działać. Dlaczego oszust jest przekonujący? Bo potrafi się w ciebie wczuć, potrafi się wtopić w otoczenie, jest dokładnie taki, jakim go sobie wyobrażasz. Jak tego dokonuje? Tak samo, jak kameleon - poprzez uważną, jaszczurczą obserwację. Oszust, gdy chce ciebie poprowadzić w sobie wiadomym kierunku, musi najpierw poznać twoje przekonania, aby móc nimi pokierować. Dlatego najważniejsze w każdym zbiorowym działaniu, z twojego osobistego punktu widzenia, jest dyskretna weryfikacja prawdziwych celów twoich kontrahentów oraz ciągłe uważne śledzenie swoich własnych motywacji. Co jest moim celem? Czy podążam we właściwym kierunku? Czy nie jestem sterowany? Oto garść czerwonych flag ostrzegawczych 'uwaga manipulacja' - nowy przyjaciel interesuje się tobą prywatnie, chce poznać twój background, otoczenie, światopogląd - uwaga, profilowanie duchowe: w co wierzy, jakie argumenty do niego trafią - nowy przyjaciel wypytuje o twój krąg znajomych i wzajemne interakcje w grupie - uwaga, profilowanie sieci powiązań: jak rozchodzi się informacja w grupie, jaka będzie struktura zależności/hierarchia w grupie, jak będzie można przez poszczególne osoby wpływać na inne - nowy przyjaciel zmierza do typowania hierarchii, jeszcze nic nie zrobiono, a już się zastanawia, kto będzie najodpowiedniejszy "wiesz, w każdym działaniu musi być jakiś przywódca", wypytuje ciebie o zdanie, choć w tym momencie wcale o tym nie myślisz - uwaga, budowanie hierarchii: manipulator bada, jakiemu autorytetowi lokalnemu ulegniesz, czy może sam dla ciebie być autorytetem, planuje w kontekście sieci zależności następne działania - promocję, bądź eliminację potencjalnych konkurentów w hierarchii - nowy przyjaciel bada ukryte animozje - czego nie lubisz i nie tolerujesz, zwłaszcza wśród znajomych - uwaga, profilowanie argumentów negatywnych: zbieranie negatywnych haków, przydatnych jako argumenty do eliminacji konkurentów do przywództwa - nowy przyjaciel przynosi nieproszony plotki i bulwersujące wiadomości o znajomych, nie możesz ich zweryfikować "mówię ci w zaufaniu, nie mów nikomu" - uwaga, ukryta gra za twoimi plecami: podjudzanie ciebie do wykonania zaplanowanego, odwetowego kroku, bądź propagowanie oszczerstwa, celem usunięcia konkurenta - nagle zmienia się nastrój "nie pytaj co się stało, ale z nim już nie rozmawiaj" - uwaga, odcinanie gałęzi: albo walka o przywództwo, albo ratunkowe odcinanie od grupy osoby, która zobaczyła za wiele. Najczęściej wymienione przykłady wyglądają zupełnie naturalnie, bo ludzie ze sobą rozmawiają na wszystkie tematy. Chodzi mi jednak o dominację pewnych zagadnień, którą łatwo dostrzeżesz, kiedy będziesz z sobą w zgodzie i zachowasz zdrowy dystans. Kiedy zbierzesz detaliczne przykłady, podane powyżej, zawsze dostrzeżesz, że oszust /manipulant niezmiennie dąży do przejęcia osobiście, bądź poprzez osobę pod swoim wpływem, kontroli nad grupą. Usadowi się, jak dobry nkwdzista, w obiegu informacji [rozsyłanie maili], idei [najwyższy autorytet], bądź jako nadzorca formalny [prezes, gł.księgowy, bądź inspektor nadzoru]. Dlatego sprawdzaj deklarowane cele z praktycznym zachowaniem. Jeśli niezmiennie twój nowy przyjaciel będzie dążył do przejęcia kontroli i wpływu na bieg wypadków, zwłaszcza na kształtowanie hierarchii grupy, jest to polityk, zwany potocznie manipulantem /oszustem, który pragnie twoimi rękami wygarniać gorące kasztany z ognia. ZB: Dziękuję Ci za interesujące wypowiedzi! Za około dwa - trzy dni (bo przy Tobie nie da się przycupnąć, zwolnić) poproszę Cię o odpowiedzi na pytania związane z aktualną polityką polską i światową. zeZorro: Nieodmiennie z przyjemnością odpowiem, bo ja zezowaty jestem i Białasa się nie boję. Dziękuję za zaproszenie i gościnę. Zum Wohl! Historia znikającego hangaru Fałszywki z "odlotu" Historia ogrodzenia i okrężnej drogi na scenę Okolice sceny i ruchy na niej Zakryte zdjęcia satelitarne - co gógel mówi o Smoleńsku Sfałszowane, pocięte "nagrania z rejestratorów" |