Prezentacja osiągnięć nowego algorytmu sztucznej inteligencji firmy Google wprawiła część świata w osłupienie, część w niekłamany zachwyt, a na koniec nielicznych malkontentów w stan przypominający klasyczny strach. Do tych ostatnich zalicza się także zezowaty, ale aby go zrozumieć, wypada cofnąć się nieco w czasie i ogarnąć szerszy kontekst, gdyż zaiste nie chodzi o idiosynkrazję, ani komputerofobię. Przykłady przejmowania przez wyrafinowaną sztuczną inteligencję coraz większych połaci życia gospodarczego na wyłączną własność dosłownie sypią się jak z rękawa, ale zanim do nich przejdziemy celem naszkicowania większego trendu ustalmy wyzwalacz lęków zezowatego. Minęło zaledwie dwadzieścia lat od wielkiego przełomu w świecie szachów, gdy w efekcie sprytnej akcji marketingowej ówczesnego lidera IT – firmy IBM – komputer pod nazwą Deep Blue, pokonał w niekwestionowany sposób mistrza świata w szachach Garry Kasprowa. Od tego przełomowego momentu przeszliśmy do nowego, wspaniałego świata, w którym komputery rutynowo wygrywają z ludzkim geniuszem i było dość czasu, aby się do tego przyzwyczaić. O co zatem tyle hałasu? Zaraz zrozumiesz. Tymczasem zauważmy, że to zgrabne otwarcie nowej epoki przez światowego lidera jakby niespecjalnie mu się przysłużyło, gdyż od niego zaczął systematycznie tracić pole, które dotychczas dominował, na rzecz nowych pretendentów, którzy wyrośli mu na pozór z niczego – a to wszystko niejako na uboczu i marginesie tego wielce spektakularnego osiągnięcia. Deep Blue przemienił się tymczasem w Deep Blues, a najszybciej rozwijający się dział PC IBM przejęli Chińczycy. Warto przy tej okazji zauważyć, że ten etap, rozpoczęty rozgromieniem Kasparowa, właśnie się kończy, a zaczyna całkiem nowy. Jaki on będzie? Bardzo dobre pytanie, a odpowiedź na nie jest źródłem lęków zezowatego. Deep Blue, dysponujący na swe czasy gigantyczną mocą obliczeniową, był owóż zwiastunem nowej epoki nie tylko jako dowód niepowstrzymanego postępu komputerów, ale zwłaszcza sposobów ich użytkowania i architektury. Tak naprawdę rozpoczął nową epokę dojrzałego internetu, który święcił na pozór wówczas triumfy pod postacią internetowej manii na giełdzie, mającej jak pamiętamy pęknąć z hukiem, ale to dopiero za kilka lat. W wyniku tego załamania internet wcale nie zginął, a wręcz przeciwnie. Firmy, które z tego pogromu ocalały, stały się funkcjonalną podstawą współczesnego internetu, w którym niekwestionowany rej wiedzie Gógel, niedawno przemianowany na konstelację Alphabet. To ten internetowy gigant stworzył nowe cudowne dziecko sztucznej inteligencji, a nie żaden z potentatów poprzedniego etapu. Stało się podczas tych burzliwych dwóch dekad coś o wiele bardziej zaskakującego. Otóż inżynierowie IBM zapewne nie zdawali sobie sprawy, jaki naprawdę rozdział otwierają, ani w którą stronę on prowadzi, gdyż gdyby to wiedzieli, to czy pozwoliliby zepchnąć się na margines? Pytanie retoryczne, ukazujące jakościowy skok, którego jesteśmy świadkami. Deep Blue był swoistą krzyżówką dominujących w poprzedniej epoce komputerów mainframe oraz nowoczesnego serwera, przypominającego mocno „wypasionego” PC, czyli coś o rozpoznawalnej architekturze wieloprocesorowej, dającej mu jego potężną siłę, ale już nie w dawnej centralnej formie, tylko w znanym nam i obecnie dominującym układzie rozproszonym, tak charakterystycznym dla sieci. Co w Deep Blue było nowatorskie, to wbrew pozorom nie tyle wyrafinowany szachowy software, co właśnie dająca się skalować architektura. Aby podwoić, a nawet zwielokrotnić jego wydajność, można do niego dostawić brata bliźniaka, albo nawet kilku. W ten sposób wiarygodnie udowodniono światu, że czas ludzkiej dominacji w szachach bezpowrotnie minął, bowiem nawet gdyby Deep Mind zagrał na remis, IBM z łatwością mógł zwielokrotnić jego osiągi. Czy Kasparow byłby w stanie podobnie postąpić ze swoimi? Pytanie retoryczne. Warto przy okazji zauważyć, że choć motywacja konstruktorów Deep Mind wynikała chyba nie tyle z wewnętrznego przekonania, co z marketingowego zabiegu, gdyż chcieli wiarygodnie zademonstrować niekwestionowane przełamanie przez komputer ludzkich zdolności, to wskazali drogę sukcesu ku przyszłości: sieci komputerowe, w tym internet. Niewiele z tego ma sam IBM, gdyż mimo iż pozostał wciąż ważnym graczem, to wszak już nie wiodącym w technologii, a już bez wątpienia nie w finansach. Tu za sprawą zwycięskiego internetu niekwestionowanym liderem jest gógel – i to w jakiej dziedzinie? Sztucznej inteligencji, którą „wymyślił” i wypromował IBM, a marketingowe szachy z mistrzem świata stanowiły tego zamierzenia jedynie koronną wizytówkę, niejako zaproszenie czytelnie skierowane do rządów i przemysłu. Chcecie sztucznej inteligencji? Zobaczcie co ona potrafi: pokonać arcymistrza w najbardziej prestiżowej, „ludzkiej” łamigłówce. Jeśli tak, a niewątpliwie jest to droga ku przyszłości, to musicie koniecznie skontaktować się z IBM, wykonawcą tego prestiżowego dzieła pt. Deep Blue, pierwszego profesjonalnego komputera szachowego, mariażu techniki i software. Po upływie dwóch dekad wyraźnie widać, że wizja IBM wprawdzie była prawidłowa, gdyż sztuczna inteligencja faktycznie zaczyna wchodzić dziś w masowe zastosowania, ale wcale nie na sposób preferowany przez jej inżynierów. Znów potwierdziło się porzekadło znanego spekulanta, że prognozowanie jest bardzo trudne. Zwłaszcza przyszłych wydarzeń. Nowy etap komputerów, otwarty symbolicznie przez Deep Blue, został zdominowany tymczasem przez sieci rozproszone, internet tak dalece, że z obecnych światowych gigantów IT ostał się w czołówce chyba już tylko Microsoft – a i to tylko dlatego, że oparł swój rozwój wyłącznie o PC, które były podstawą erupcji internetu. Ta eksplozja technologiczno-finansowa była tak potężna, że niemal wszystkich dzisiejszych światowych gigantów IT w chwili historycznego pojedynku Deep Blue – Kasparow jeszcze nie było na świecie. Mieli się dopiero jako techniczne nowinki na nim pojawić. Pomyśl o tym przez moment, a następnie spróbuj sobie zadać takie pytanie: skoro w ciągu zaledwie dwóch dekad pojawiły się całkowicie nowe gałęzie przemysłu, generujące i obracające setkami miliardów, w dodatku uważane za coś całkowicie oczywistego tak dalece, że świat bez wyszukiwarki gógla wydaje się obecnie niemożliwy, bo nie istnieje, to czy przypadkiem nie stoimy właśnie na progu kolejnej wielkiej rewolucji? Nie upieram się z tym dramatycznym pytaniem, tylko cytuję opinie fachowców z trzech branż: sztucznej inteligencji, internetu i finansów, na styku których ten nowy fenomen zaczyna ku radości jednych i lękowi drugich objawiać swe iście prometejskie oblicze. Stajemy na progu całkowicie nowej epoki: internetu sztucznej inteligencji, czyli świata nadzorowanego i zarządzanego przez jakiś Big Mind. Nie ma w tym żadnej przesady, a historyczne analogie aż się tu proszą. Otóż technologiczny wyścig, obrazowany prawem Moore’a wedle którego wydajność komputerów podwaja się co 18 miesięcy, a ich cena w tym samym wykładniczym tempie spada, został pomimo wielu zawirowań zachowany, a w niektórych dziedzinach tempo innowacji znacząco przekroczone in plus. Jedynie kwestią czasu było, kiedy te częstokroć olśniewające postępy przemienią się z czysto ilościowych w jakościowe. Ich dobitnym przykładem niech będzie znana nam z wcześniejszych opracowań konstatacja faktu przez twórcę nowoczesnego aparatu światowej inwigilacji amerykańskiej centrali wywiadu elektronicznego NSA Williama Binneya. Na kolejne pożałowania godne „rewelacje” specjalnego prokuratora Muellera, uprzedniego szefa FBI i kolegi zdymisjonowanego przez Trumpa jego następcy Comeya, w śledztwie rzekomych rosyjskich powiązań ekpiy Trumpa z Rosjanami, oświadczył on dobitnie i bez cienia jakichkolwiek wątpliwości. Nie potrzeba poszukiwania żadnych nowych dowodów w tej sprawie i wzajemnego przerzucania się setkami akt z tuzinów tajnych postępowań. Do jednoznacznego rozstrzygnięcia ew. podejrzeń wokół Trumpa i jego ekipy wystarczy zaledwie kilka godzin, kilku analityków i odpowiednio sformułowane pytania. Oraz naturalnie dostęp do końcówki światowego systemu podsłuchowego NSA, do którego dzierżył ostatnio klucze gen. H.R. McMaster, obecny doradca prezydenta Trumpa ds. bezpieczeństwa, a prywatnie, jak ujawnił właśnie w podsłuchowej wojnie bezpieczniaków Glenn Greenwald z The Intercept, czyli mówiąc krótko Wikileaks, oficer wywiadu zlecający założenie podsłuchów, które obecnie są tak starannie młócone na wszystkie strony przez Muellera. Przy okazji ukazał się nam mimochodem rąbek tajemnicy, jak naprawdę działa prezydentura i jej „doradcy”, tak jakby zupełnie niezależni od woli swych nominalnych szefów i patronów. Binney wielekroć i bardzo dobitnie objaśnia, że cała medialna hucpa podsłuchowa wokół Trumpa jest doskonale próżna, gdyż wszystkie dowody są od samego jej początku, a nawet o wiele wcześniej, w rękach NSA i wystarczy po nie tylko sięgnąć. Jeśli Trump lub ktoś z jego otoczenia miał jakiekolwiek podejrzane albo co gorsza naganne kontakty z Rosjanami, to NSA ma na to dowody w postaci ich śladów: zapisów rozmów [podsłuchy], korespondencji [maile i listy tradycyjne], transakcji [przelewy bankowe] i wiele, wiele więcej. Totalny system wywiadu elektronicznego stał się bowiem co najmniej od przełomu wieków globalnym systemem totalnej inwigilacji, zapisującym dosłownie wszystko, co gromadzi. Nie mówię tego ja, ale twórca systemu William Binney, wypadałoby zatem zwrócić uwagę na te słowa. Binney mówi, że w obecnym stanie rzeczy i techniki nie można już ukryć wszystkich śladów przestępczej działalności, gdyż komputery są dosłownie wszędzie. I domyślnie wszystko zapisują, naturalnie poza twoją wiedzą i zgodą. Jeśliby zatem istniały jakieś realne powiązania Trumpa z Rosjanami, to musiałyby one gdzieś zostać zarejestrowane i utrwalone. Walka na przecieki jest zatem klasyczną wojenką podjazdową między frakcjami, ujawniającymi w danej chwili to i tylko to, co jest w ich planie walki pożyteczne i pożądane. A tymczasem wszystkie potrzebne dowody spokojnie drzemią sobie w przepastnych pamięciach komputerów i oczekują swej chwili. Wystarczy po nie sięgnąć… Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 50/17 |
wtorek, 30 stycznia 2018
Big Mind gra w szachy
-
blog comments powered by Disqus