| |
Ledwie zdążyliśmy otrząsnąć się z wrażenia po małym trzęsieniu ziemi, spowodowanym w świecie bitcoina przez przewrotnego Chińczyka, który jak pamiętamy trzyma się mocno starożytnej zasady, aby nigdy nie mówić całej prawdy, bo tylko głupiec mówi co wie. A mędrzec wie co mówi – i kiedy. Tak więc ledwie zdążyliśmy napisać że nie takie chińskie strachy straszne, a już to samo przekazał w ramach wewnętrznej dyskusji jako rekomendację do zastosowania szef działu elektronicznego, czyli e-money chińskiego banku centralnego, zalecając jak najszybsze wprowadzenie chińskiej centralnej kryptowaluty, czyli po prostu kryptojuana. Wprawdzie moja analiza była optymistyczna, ale nie aż tak, bowiem przewidywałem przedstawienie założeń do dalszego postępowania wobec kryptowalut na otwierającym się w środę 18 października, historycznym kongresie KPCh, aby te ostatecznie uchwalono do wdrożenia i przekazano do stosowania bankom gdzieś z końcem roku. Czas biegnie wszak w tej mierze w tempie iście zawrotnym i wiele wskazuje na to, że stosowne decyzje już podjęto, a wystąpienie szefa od tych kryptowalut z samej centrali centralnego banku Chin to jasno i dobitnie potwierdza. Tak jasna wypowiedź w postaci obszernego artykułu w centralnym dzienniku – i to na dodatek na kilka zaledwie dni przed rozpoczęciem obrad czcigodnych mandarynów w Pekinie - może oznaczać tylko jedno: drogowskaz dla niepewnych, niezdecydowanych i niedoinformowanych, o co w efekcie ostatniego polowania na kryptowaluty w państwie Środka nietrudno.
Szefostwo od kryptowalut w banku centralnym mówi zagubionym czytelnym tekstem i pogrubioną czcionką: krypowaluty nie są takie złe, ale nie wszystkie są równe. Bowiem najlepsze, prawidłowe i pożądane są jedynie te, które będzie kontrolował chiński bank centralny. Znaczy w przeddzień obrad delegatów ujawniono strategiczną informację: przestańcie się martwić i kłócić o kryptowaluty. Postanowiono że będą istnieć, a Chiny przyspieszą prace nad komercyjnym wdrożeniem własnej kryptowaluty, kryptojuana pod zarządem chińskiego banku centralnego – proszę wykonać! Że nie jest to decyzja błaha, gdyż obejmuje najszybciej bodaj rozwijający się rynek elektronicznych płatności na świecie, z miliardem konsumentów, już wiemy po reperkusjach urzędowej blokady ICO. Nie wiedzieliśmy tylko że z kryptowalutami jest taka gorączka i pośpiech, ale to nie dziwi po kolejnych doniesieniach z sąsiedniej Rosji, która ogłosiła właśnie stanowczy zamiar stworzenia elektronicznego rubla, naturalnie przez rosyjski bank centralny. I także opartego na technologii blockchain, czyli ten sam pomysł co rozwiązanie promowane w Pekinie. Zbieżność czasowa i techniczna działań Rosji i Chin nie może być przypadkiem, gdy dopiero co uruchomiły alternatywny do SWIFT system elektronicznych płatności międzybankowych, naturalnie w walutach narodowych, z pominięciem walut światowych. Można by rzec że z konieczności mają u siebie najlepszych fachowców od elektronicznych płatności, znających najnowsze rozwiązania i trendy. A skoro tak, to wiemy już, że Azja postanowiła a.D. 2017 wejść w pieniądz elektroniczny na poważnie, poprzez banki centralne.
Wypływa stąd jedyny możliwy wniosek, że zaniedługo będą działały co najmniej dwie powszechne wersje oficjalnego pieniądza: gotówka oraz jej odpowiednik kryptowalutowy, rubel oraz juan papierowy i e-rubel oraz kryptojuan. Nie jest to dla nas wprawdzie specjalną nowością, gdyż podobne rozwiązania już funkcjonują w najlepsze, jak choćby szwedzka eKrona, ale także nie do końca, bowiem status tej ostatniej jeszcze póki co nie został przez Riksbank uregulowany, jakkolwiek może to wydawać się niemożliwe. Ale tak w tym przyspieszającym gwałtownie świecie już jest, że Szwedzi powszechnie używają w legalnym obiegu płatniczym czegoś, co prawnie nie do końca jest pieniądzem obiegowym, ale to nie przeszkadza w tym czymś płacić podatków. Korona jest korona – i już, choć tak na dobrą sprawę eKrona wcale nie jest „prawnym środkiem płatniczym” {ten tradycyjnie drukuje wciąż Riksbank}, ale prywatnym zobowiązaniem konsorcjum czterech prywatnych banków, czyli nie jest pieniądzem emitowanym jak każe ustawa przez Riksbank. Stąd tego wahania, co z tym począć oficjalnie, gdy już 85% pieniądza w obiegu jest w tej właśnie wersji, a jedynie 15% w prawdziwej gotówce. Po przeczytaniu niniejszego nie będzie już wątpliwości, że pytanie nie brzmi: gotówka czy eKrona, ale zupełnie odmiennie. Brzmi ono mianowicie: kiedy Riksbank przejdzie na kryptokoronę, bowiem eKrona tak naprawdę jest przejściowym, doraźnym ekwiwalentem znikającej gotówki, którą coś niebawem zastąpi. Wówczas zniknie ona sama i prawdopodobnie jej ekwiwalent, a zostanie jedynie słuszna elektroniczna korona, zapisana w rozproszonej, zaszyfrowanej księdze Riksbanku na technologii blockchain. Uhuhu! To całkiem sporo już wiadomo, choć masy przebywają wciąż w nieświadomości.
Ekrona, gotówka i kryptokorona będą nominalnie równe, zatem konwersji nikt nawet nie zauważy gdy są wzajemnie zamienne i praktycznie równoważne, ale łatwo przy odrobinie uwagi dostrzec, że kredytowy pieniądz elektroniczny, emitowany przez konsorcjum prywatnych banków to nie jest to samo, co centralny pieniądz z Riksbanku, choć nominalnie wart jest dokładnie tyle samo. Od czegoś ten cały Riskbank jest, nieprawdaż? Ano jest od emisji i kontroli pieniądza, zatem obecna przejściowa sytuacja powróci do klasycznej postaci raczej szybciej niż później, centralne banki nie znoszą przecie konkurencji. A skoro tak, gdy dostrzegliśmy takie ekonomiczne dziwy, nie mieszczące się w klasycznej teorii, to z tym bitcoinem istotnie musi być coś na rzeczy. Warto rozeznać głębiej, dokąd to wszystko w tak zawrotnym tempie zmierza, bo chodzi w końcu o pieniądze. Kiedy Chiny jasno wyznaczają dziś kierunek, wypada mu się uważnie przyjrzeć tym bardziej, że o żadnej jasności póki co mowy nie ma. Przeciwnicy potępiają bitcoina w czambuł, a zwolennicy wciąż przebywają w radosnej krainie spontanu i odlotu, dziecinnie wierząc w mityczną postać Satoshi Nakamoto. Rzeczywistość tymczasem jest jak zwykle o wiele ciekawsza od baśni, w dodatku rozgrywa się oficjalnie i przy otwartej kurtynie, potrzeba zaledwie odrobinę wysiłku, aby ją poznać. Na koniec Lynette Zang przygotowała stosowne linki, zatem nie skorzystać byłoby nieroztropne.
Zerowe stopy procentowe
Czytelnicy pamiętają zapewne nasze rozważania spodziewanych skutków zerowych stóp procentowych, zaprowadzonych w świecie rozwiniętym w następstwie gorączkowego przeciwdziałania skutkom kryzysu finansowego. W praktyce okazało się, że ogromne zastrzyki nowego kredytu do systemu bankowego wcale nie jest panaceum, a przeciwnie: rodzi nowe, nieznane wcześniej chroniczne dolegliwości, z którymi bankierzy bohatersko dziś walczą. Po dotarciu do progu zera bowiem otwierają się przepastne, nieznane wcześniej obszary księżycowej ekonomii, wraz z ujemnymi stopami procentowymi, czyli świat w którym kredytodawca dopłaca kredytobiorcy. Normalnemu pięciolatkowi wystarcza to do wykrzyknięcia: to bank zaraz zbankrutuje! Ale nie szefowi EBC Draghiemu i jego jeszcze bardziej biegłemu w ujemnych procentach koledze z Japonii Kurodzie, ci bowiem zanurkowali w egzotyczny świat z wielką odwagą i wigorem, niepomni na brak tego akurat rozdziału w podręczniku.
Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 42/17
|