Jak co roku szamani różnej maści wysypują się z pudełka z obrazkami w okolicy świąt i można uznać ten rytuał za nową świecką tradycję. Jest to zrozumiałe tym bardziej, że ogólnie tzw. rytm informacyjny w naturalny sposób zwalnia, gdy rządziciele świata zajęci są świątecznymi rozrywkami. W mediach mamy zatem znów Babę Wangę, Nostradamusa, a także swojskiego jasnowidza z Człuchowa. Co ciekawe jasnowidze widzą przyszłość z reguły czarno, czyli właściwie powinni być zwani czarnowidzami, choć to złudzenie optyczne, polegające na merkantylizmie sensacji. Nie od dziś wiadomo, że tragedia sprzedaje się na zasadzie sensacji i w związku z tym dobry thriller musi zawierać jakąś tragedię, podobnie jak rasowa sensacja. O ileż lepiej brzmi „katastrofa na giełdzie” od „poważnej korekty”, choć to jedno i to samo. Świat w rozpoczynającym się 2018 roku znów się nie skończy, ale z pewnością będzie już inny. Jaki? Ano przykrojony wedle aktualnej mody. Ludzie wciąż chodzić będą na dwóch nogach i obuci, marynarki i żakiety będą dominować, choć coraz więcej widać będzie w pokojach konferencyjnych trampek made in China, czyli wszystko pozostanie po staremu. Ale jednak wyraźnie inaczej, na tym polega moda i trend. Spójrzmy na najciekawsze z nich, które będą dominować w tym sezonie. Rocket Man Końcówka 2017 roku dała nam pokaz narastającej konfrontacji w rejonie Pacyfiku, na pozór z powodu programu rakietowego i atomowego Kim Dzong Una w Korei płn., ale tak naprawdę w wyniku inicjalnego starcia dwóch potęg: dotychczasowego hegemona Stanów Zjednoczonych oraz aspirującej potęgi Chin. Wielekroć opisywałem fundamentalną sprzeczność ich strategii, prowadzącą do oczekiwanej i nieuniknionej konfrontacji. Wprawdzie ujawniła się ona wcześniej niż uprzednio zaplanowano, ale nie wynika to przyspieszenie z jakichś nieprzewidzianych okoliczności, tylko obiektywnego stanu rzeczy, nakazującego przejście z fazy planistycznej do czynnej. Poważnymi ku temu przesłankami są po obu stronach Pacyfiku opublikowane późną jesienią strategie narodowe, co warto zaznaczyć już w gorączce sankcji międzynarodowych, nałożonych na Pjongjang, po spektakularnych próbach rakietowych oraz największych wojskowych manewrach w regionie, których odbyło się wokół Korei kilka. Z punktu widzenia planowania politycznego, a tak właśnie lobbuje się strategię, kryzys atomowy w Korei wymusił w regionie Azji południowej i wschodniej, czyli regionie kluczowym dla wojskowej ekspansji Chin, bardzo poważne dyskusje i przetasowania w ramach istniejących sojuszy. Najważniejsze z nich dotyczą samej Korei i jej związków z światem, zwłaszcza ze Stanami. Awantura wokół Kima zmusiła prezydenta Moona z Seulu do rewizji sojuszu ze Stanami oraz co jeszcze ważniejsze z Japonią. Pomimo wielkich wspólnych manewrów, przeprowadzonych razem z Koreańczykami z południa, a może właśnie z tego powodu, nie udało się przełamać historycznych animozji i Seul wykluczył bliższy sojusz wojskowy z Tokio, choć bliżej dziś z Japończykami w sprawach wojskowych współpracuje. Kluczową okazała się tu być sprawa THAAD, amerykańskiego systemu antyrakietowego, obstalowanego przez poprzednią prezydent w atmosferze kolosalnego skandalu, który choć w wojennej gorączce atomowej zainstalowano, to wszak prezydent Moon uroczyście powstrzymał i wykluczył jego dalszą rozbudowę. Wiele wskazuje na to, że to właśnie ta inwestycja, budząca ogromne kontrowersje i zarzuty o naruszenie bezpieczeństwa strategicznego w Pekinie, stała się bezpośrednim wyzwalaczem i przyspieszaczem nieuchronnie narastających kontrowersji między USA i Chinami. Otóż mało ludzi pamięta, że wczesnym latem przyszły Rocket Man Kim pojechał do Pekinu z dłuższą roboczą wizytą. Dopiero potem jego rakietowe i atomowe prace jakby nagle przyspieszyły. Nie wydaje się ta zbieżność przypadkowa i wyraźnie sugeruje sprawczą w niej obecność Chin. Te powodowane lękiem przed skutecznym zabarykadowaniem budowanego wielkim wysiłkiem potencjału rakietowego nowymi bateriami antyrakietowymi w Korei {THAAD} postanowiły temu zapobiec tam, gdzie jest to najbardziej kosztowne, czyli w samej Korei. Korea południowa, postawiona przed atomowym straszakiem Kima w przewidywalny sposób wystraszyła się groźby atomowej wojny na półwyspie, a głosy w nowym rządzie Moona wzywające do dialogu z Kimem zyskały nowe, szerokie poparcie społeczne. Łatwo to zrozumieć w Seulu, leżącym zaledwie kilkadziesiąt km od strefy zdemilitaryzowanej oraz w polu rażenia kilku tysięcy jednostek artylerii dalekiego zasięgu z północy. Seul chce dziś w osobie prezydenta Moona rozmawiać z północą, co w poprzedniej ekipie wcale nie było takie oczywiste. Moon zamierzał na początku wykorzystać skandal korupcyjny poprzedniej prezydent do całkowitego zablokowania instalacji THAAD, gdyż Korea płd. go nie zamawiała i nie ma w jego instalacji znaczącego udziału, w domyśle nie zbadano nawet czy i w jakim stopniu chroni interesy tego kraju. Nie jest w swoich rozterkach Moon samotny, gdy Polska jest obecnie ofiarą podobnych strategicznych dylematów z tarczą antyrakietową. W sensie strategicznym pomyślana jest ona bowiem jako broń defensywna przeciwko rakietom międzykontynentalnym, czyli… nacelowanym na USA, a nie na Polskę. Ale z tego właśnie powodu stacje tarczy antyrakietowej stają się istotnymi celami ataku Rosjan {i Chińczyków}, anulują bowiem ich strategiczne atuty rakietowe. I tak Pekin przyspieszył ze strachu przed THHAD pomoc Kimowi, a w efekcie końcowym realny lęk przed atomową konfrontacją na półwyspie koreańskim zatrzymał prace nad rozbudową systemu antyrakietowego na etapie początkowym. Moon uhonorował kontrakty zawarte przez poprzednią prezydent, ale wykluczył dalszą rozbudowę THAAD. Ponadto bliskie robocze pertraktacje z japońskim premierem Shinzo Abe zaowocowały wprawdzie wojskową współpracą, ale tu także doszło do uroczystych rozstrzygnięć, potwierdzonych przez Moona podczas wizyty w Pekinie. Seul obecnie nie jest gotowy i nie zamierza zawierać sojuszu z Japonią. Oto kolejny poważny efekt rozgrywki wokół rakietowego Kima: porządki wewnątrz sojuszy pacyficznych. Choć Korea i Japonia organizują wspólne manewry, nie zawrą sojuszu, czyli mówiąc krótko Tokio nie chce być zakładnikiem polityki Seulu wobec Pekinu i a rebours Seul nie chce być zakładnikiem polityki Tokio wobec Pekinu. Zarówno Japonia jak i Korea płd. pozostają bliskimi sojusznikami Stanów i liczą na ich pomoc i współpracę w powstrzymywaniu chińskich ambicji w regionie, ale oddzielnie, a nie razem. Atomowy straszak Kima i groźba atomowej wojny chyba okazały się skuteczne, skoro jeden z podstawowych strategicznych celów chińskich w regionie Azji płd.-wsch. został właśnie zrealizowany? Celem tym jest uniemożliwienie powstania lokalnego sojuszu wojskowego, mogącego zagrozić Chinom, a takim byłoby zbliżenie Japonii z Koreą płd. Obydwa kraje stanowią największych rywali {i kooperantów} Chin w regionie i z tego samego względu potencjalne zagrożenie wojskowe. Dzięki awanturze z Kimem wiemy już, że chwilowo utrzyma się dotychczasowa równowaga, polegająca na wielostronnej, wzajemnej nieufności. Zarówno Korea płd., jak i Japonia obawiają się chińskiej ekspansji, ale będą jej przeciwdziałać oddzielnie, przy współpracy z głównym sojusznikiem i rozgrywającym w regionie, czyli Stanami. I tak awantura wokół Kima i wynikająca stąd polaryzacja przyczyniły się także do wyklarowania amerykańskiej pozycji w regionie. Wprawdzie od dawna było wiadome, że starcie na Pacyfiku rozegra się między rosnącymi Chinami, a wciąż utrzymującymi przewagę Stanami, ale obecnie stało się to wreszcie krystalicznie jasne. Mamy z jednej strony Chiny, a z drugiej USA i trudno uciec od wniosku, że w związku z tym od samego początku awantury o atomowe próby Pjongjangu chodzi jednoznacznie o wielką grę geopolityczną między dwoma mocarstwami, a nie o lokalnego wariata z dziwną fryzurą. Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 1/18 |
wtorek, 30 stycznia 2018
Strachy na bieżący sezon
-
blog comments powered by Disqus