Potwierdzają się przypuszczenia, że chiński plan ożywienia gospodarczego, zakładający utrzymanie stabilnego wzrostu, owszem służy wzrostowi, lecz spekulacyjnych baniek, które zaczęły puchnąć najpierw na giełdach w Pekinie i Szanghaju, a obecnie w surowcach. Absolutną rację miał Marc Faber, prognozujący wzrosty w Chinach, tyle że nie wszyscy go prawidłowo zrozumieli.
Jak prosto i przejrzyście udowadnia nieoceniony Andy Xie, którego ostatnia ocena możliwych wariantów zachowania stabilności polityki monetarnej jest o tyle prosta, co nieubłagana w swojej logice, Chiny przeżywają nawrót koniunktury, ale nie taki, jak to piszą w mediach. Tym razem w cytowanym artykule rozprawia się bezwzględnie z mitem końca recesji i chińskiego wzrostu na kredyt, które miałyby jakoby wyciągnąć świat z kryzysu.
Decoupling? Zapomnij.
Wraz z nastaniem kryzysu finansowego świat zaczął się gorączkowo rozglądać za możliwym kandydatem do przejęcia roli lokomotywy gospodarczej. Skoro popyt konsumencki definitywnie w Stanach skapitulował, aby przywrócić świat na ścieżkę wzrostu (a tym samym wyrwać go z recesji), trzeba znaleźć nowego lidera, nowy motor światowej koniunktury. Do roli tej wyznaczono Chiny, które mają i taką ambicję i potencjalne możliwości, bowiem dotychczasowy model wzrostu opierał się na skutecznych podstawach: młodej i dynamicznej populacji, wysokim wskaźniku oszczędności, niskich kosztach jednostkowych i ogromnym postępie ekonomicznym.
Zwolennicy teoryjki wysprzęglenia Chin z symbiotycznej zależności od amerykańskiego importu, chętnie wypychali Chiny do roli nowego lidera, rozbudzając nadzieje na szybkie odbicie koniunktury. Zasadnicza myśl przewodnia była keynesowska, czyli taka: skoro część popytu, stymulującego wzrost odpadła (spadek eksportu o 1/3), należy zastąpić go innym, państwowym, aby utrzymać wzrost i miejsca pracy. Komitet centralny KPCh chętnie skorzystał z tej rady i w ślad za programem pomocowym Paulsona uchwalił chiński plan inwestycyjny, porównawczo większy i śmielszy od swojego amerykańskiego wzorca.
Teoryjka wysprzęglenia co prawda wzięła w łeb na całej linii, bowiem nie dość, że Chiny pozostały niczym przyspawane do swoich rynków zbytu i spadek eksportu przełożył się natychmiast na proporcjonalny spadek produkcji, to podobnie zadziałała reszta świata. Świat po raz pierwszy wszedł w synchroniczną recesję światową. Nie ma z niej wyjścia bez zmiany modelu ekonomicznego, bowiem ten nie da się utrzymać z racji narastającej nierównowagi bilansowej, która doprowadziła w końcu do załamania. Wszyscy znajdujemy się w tej samej łodzi i nie jest tak, że jedna jej połówka może płynąć w lewo, gdy druga płynie w prawo.
Początek odbicia, początek końca? Koniec początku.
Niedługo potem pojawiła się lansowana w CNBC teoryjka początku odbicia (green shoots). Mają zapowiadać go nie pogarszające się wskaźniki makro: nowe zasiłki dla bezrobotnych, liczba rozpoczętych budów, przewłaszczenia hipoteczne. Idea za tą teoryjką jest banalnie prosta. Nie ma znaczenia, że wymienione wskaźniki są na rekordowo katastrofalnych poziomach. Ważne, że - podobno - osiągnęły dno. Wiadomo, jak się osiągnie dno, niżej się już spaść nie da. Może być tylko lepiej! Nic to, że wskaźnik nowych zasiłków spada, bo dotychczasowi beneficjenci po prostu go tracą po pół roku. Nic to, że zatrzymanie przewłaszczeń (foreclosure) jest wynikiem ogromnej kolejki dotychczasowych, niechęci i opieszałości banków, które uginają się pod ciężarem już zgłoszonych oraz administracyjnych programów ochronnych, wydłużających okres oczekiwania (zamiast trzech miesięcy np. pół roku zalegania z ratami). Musi być lepiej!
Znakomicie nastrój ten współgra z chińskimi wysiłkami utrzymania wzrostu. Plan pomocowy dla gospodarki odbywa się centralnie poprzez uruchomienie gigantycznych kredytów dla gospodarki. Inwestycje (wielki sektor wytwórczy) i banki są w państwowych rękach, więc uruchomienie takiego planu nie jest trudne. Projekty, które poprzednio zostały zatrzymane z powodu zaciskania rozbuchanej zanadto koniunktury, wystarczyło odblokować (czytaj - przelać kredyt). Czy to rzeczywiście przekłada się na przejęcie brakującego popytu zewnętrznego przez nowy popyt krajowy tak, żeby Chiny mogły pewniej stanąć na własnych nogach i stać się autonomiczną lokomotywą?
Hossa na kredyt
Andy Xie z elegancją i prostotą rozszyfrowuje sprzeczności, przytoczone we wcześniejszych felietonach. Jak to jest, że produkcja przemysłowa nie spada, gdy konsumpcja energii el. kurczy się o 1/4, a eksport o 1/3? Proste. Brakujące liczby wzrostu znaleźć można na kontach bankowych i w przekłamaniach statystyk.
Chińczycy od lat są znani z twórczego traktowania sprawozdawczości, co zresztą jest systemową cechą wszystkich systemów centralistycznych. Dlatego też, skoro KC zaplanował wzrost na co najmniej 6,5%, wzrost będzie, choćby świat miał się zawalić. Plan trzeba wykonać. Drugą przyczyną sprawnej realizacji keynesowskiego planu substytucji popytu konsumpcyjnego (spadający eksport) przez wewnętrzny popyt inwestycyjny (inwestycje w wytwórczość i infrastrukturę) jest centralistyczna struktura bankowości oraz dualizm gospodarki.
Cały chiński system bankowy jest ściśle sterowany ekonomicznie (banki są państwowe), ale też politycznie (system zadaniowy). Banki plany stymulacji wykonają, choćby miały je zmarnować, innymi słowy przy bankowym wykonywaniu planów nie liczy się przecież efektywność ekonomiczna inwestycji, ale zgodność z założeniami. Taka alokacji inwestycji sprzyja ogromnemu marnotrawstwu i sądząc z naszych socjalistycznych doświadczeń odbije się w przyszłości czkawką. Projekty sfinansowane dziś naprędce okażą się w dużej części chybione, bo tak już niestety w tym systemie jest.
Po drugie, chińska gospodarka charakteryzuje się dychotomiczną strukturą. Przemysł ciężki i infrastruktura jest własnością państwową, a sektor produkcyjny, na którym opiera się konkurencyjny eksport chiński, jest prywatny, w dużej części jako spółki mieszane chińsko-zagraniczne. Fundusze pomocowe, uruchomione przez Pekin dla ratowania koniunktury powędrowały do państwowych przedsiębiorstw infrastrukturalnych i ciężkich,chwilowo powiększając wyniki pkb. W dłuższym okresie jednak nie czynią nic dla wzmocnienia popytu wewnętrznego (budowa klienteli krajowej), bowiem jednorazowe dopłaty do aut tylko przejściowo podwyższają sprzedaż. Rozwojowy impuls centralny w ogromnej mierze idzie na rozbudowę i tak już hipertroficznych mocy produkcyjnych. Po co Chinom kolejne huty i fabryki, skoro te istniejące i tak nie są obciążone i trzeba je zamykać? Po co Chińczykom kolejne wielkie osiedla mieszkaniowe, w których mieszkania stoją puste, bowiem są tylko lokatą kapitału, a potencjalnych nabywców na nie nie stać? Impuls rozwojowy z założenia jest niewydajny, bowiem inwestycje kierowane są dokładnie tam, gdzie nie przyniosą nic lub prawie nic dla rozwoju rynku wewnętrznego.
Ostatnią sprawą, ale najbardziej spektakularną, jest efekt spekulacyjny centralnego planu inwestycyjnego w Chinach. O ile na papierze wszystko się zgadza i brakujące w bilansie handlowym wpływy wydaje się teraz z odłożonych oszczędności, a na poziomie makro popyt eksportowy i konsumpcyjny został zamieniony na krajowy i inwestycyjny, w faktycznych realiach wygląda to trochę bardziej ciekawie. Wszystko bowiem wskazuje na to, że spora część centralnej gotówki z banków bocznymi dróżkami zasiliła spekulacyjną falę na giełdach i w surowcach. Ostatnie wzrosty, zwłaszcza surowców, mogą być równie dobrze efektem centralnych zakupów, jak - co bardziej prawdopodobne - ubocznym efektem taniego rządowego pieniądza, który lokuje się tam, gdzie oczekuje szybkich spekulacyjnych zysków, czyli tam, gdzie centralne fundusze już operują. Gdzie Chiny hedżują swoje ryzyko dolarowe? W surowcach. Koledzy i znajomi dyrektorów banków potrafią z tej wiedzy skorzystać i część rządowych kredytów inwestycyjnych przeznaczyć na szybki i bezpieczny zarobek w surowcach właśnie.
Efekt końcowy centralnych inwestycji będzie opłakany. Nie dość, że - dla chwilowego liczbowego złudzenia wzrostu gospodarczego - ładuje się ciężkie pieniądze w zupełnie bezsensowne projekty, to jeszcze część środków trafia do spekulacji, podwyższając ceny surowców, co w końcowym efekcie przeszkodzi odbiciu koniunktury. Nie dość, że drogie surowce zniwelują część przewagi konkurencyjnej, to opóźnią powrót koniunktury, przez windowanie cen finalnych. Gorzej jeszcze: plan ochrony oszczędności dolarowych przed inflacją weźmie dzięki temu w łeb, bowiem drożejące surowce skutecznie pociągną inflację właśnie.
W ten oto sposób chińska recepta, widziana pod lupą, jest doskonałą antyreceptą na trwałe podniesienie gospodarki. Im bardziej Chiny będą się starały wzmocnić swój rozwój przez keynesowskie plany, tym bardziej będą oddalać się od swego celu. W tym czasie rezerwy będą topnieć, a czas będzie płynął. Nie znaczy to niestety wcale, że chiński plan nie mógł się powieść. Działał przecież doskonale przez trzydzieści lat! Teraz niestety nieodwołalnie zmieniły się światowe porządki i dotychczasowy model wzrostu przestał być skuteczny. Przywódcy chińscy (czym nie odróżniają się wcale od amerykańskich) nie chcą tego jednak przyjąć do wiadomości i zaordynowali sobie największy pakiet keynesowski w historii. Efektem będzie chwilowa poprawa wskaźników makro i ogromne bezproduktywne inwestycje.
Chiny nie pociągną światowej koniunktury, nie są w stanie, dopóki nie zmienią modelu gospodarczego i dychotomii sektora państwowego i prywatnego. Nic nie wskazuje na to, aby Chiny szły w tym kierunku, więc nadzieje ze wschodu są chybione. Po przemyśleniu tekstu Andy Xie można dojść wręcz do wniosku, że chińskie plany pomocowe wręcz uniemożliwiają powrót światowej koniunktury, bowiem dokładają się do przerażających bąbli spekulacyjnych w nieruchomościach i surowcach, które niebawem upomną się o powrót do równowagi. Konsekwencje gospodarcze mogą być poważne, włącznie ze straconą dekadą a la chinoise. Ktokolwiek liczy dziś na ratunek ze wschodu jest fantastą. Niech lepiej poczyta, postudiuje i przemyśli.