Jeśli uważacie, że zmieniłem nastrój na byczy, to macie rację. Zmieniłem nastrój na byczy na nafcie. Początek obecnej zwyżki, zauważonej i opisanej przeze mnie, nie jest związany z surowcami, choć na taki wygląda. Najlepszy dowód, to wzrosty ropy w częściowym oderwaniu od złota. Jest jeszcze coś, którego dynamika wszystko tłumaczy.
Pierwsza faza - akumulacji i powolnego wzrostu surowców - od jesiennych dołków do obecnej nowej hossy, nastąpiła równolegle z odbiciem na giełdach i została przez nie przesłoniona. Ta pierwsza faza właśnie była czasem dywersyfikacji portfela, przechodzenia w surowce. Chiński hipopotam w tym czasie zajął pozycje i teraz jest gotów do działania. Dalsze posunięcia negocjuje właśnie minister skarbu Geithner w Pekinie, uzgadnia letnio-jesienne kroki finansowe.
W surowcach pierwsza wystrzeliła ropa, dziwnie konsekwentnie pnąc się do góry. Złoto najpierw ruszyło razem z nim, dając złudzenie, że to koniec deflacji, dolar jest odkorkowany, więc na pewno runie. Jednocześnie długie obligacje zaczęły wyceniać pożyczkowe ryzyko i w ciągu jednego dnia oprocentowanie na nich skoczyło o 1/3. W week-end przyszło otrzeźwienie. Złoto zawróciło ruch w górę, ropa kontynuowała zwyżkę, a giełdy weszły w okres euforii.
Tajemnica tkwi w ropie, a właściwie w polityce. Naftowa hossa zapowiada oczekiwanie trwałej zwyżki w następstwie zmian politycznych na Bliskim Wschodzie. USA nie jest w stanie pełnić tam dalej roli hegemona i trzymać za wszystkie sznurki, nie w obliczu finansowej klęski wojny w Iraku. Być może ropa zapowiada oczekiwanie zmiany układu sił.
Dziś odbywają się bardzo znaczące rozmowy, dotyczące przyszłości Iranu. Podczas gdy Geithner wizytuje Tian-An-Men dwaj ministrowie izraelscy - obrony i spraw zagranicznych - są z wizytami w Moskwie i Waszyngtonie. Rozmowy są nie o ropie i kontyngentach handlowych, ale o bezpieczeństwie Izraela, Palestyny i Iraku. Tel Aviv żąda od Waszyngtonu zgody na zbombardowanie irańskiego ośrodka nuklearnego Al-buszer, w razie niemożności powstrzymania programu przez nowego prezydenta (a Iran programu nie wstrzyma). Obama nie chce zgodzić się na naciski, kontynuując politykę niekończących się negocjacji i pozornych kroków. Dla Izraela zaś to nie jest sprawa dyplomacji, ale przeżycia w islamskim otoczeniu. Iran z bombą atomową to nie jest śmiertelna groźba dla Tel Avivu, to jest powolny wyrok śmierci. Muzułmanie, na czele z Palestyńczykami, przestaną się bać jakichkolwiek działań militarnych, bowiem wystarczy jedna bomba...
Znamienny jest artykuł w dzisiejszym Haaretz, w którym ni mniej ni więcej, autor wyśmiewa się z Obamy, iż ten ledwie wybrany (w domyśle za nasze pieniądze), już ośmiela się mieć własne zdanie. Aluzje, zarzuty i ironie są wręcz niesmaczne. Nie wypada traktować na łamach jakiejkolwiek gazety (zwłaszcza opiniotwórczej) prezydenta jakiegokolwiek państwa (a zwłaszcza najsilniejszego) jak najemnego chłystka, a taki wydźwięk ma ten artykuł. Zostawmy na boku głębszą analizę tego tekstu (a jest o czym rozmyślać). Obama nie ugnie się przed rozpaczliwą presją Izraela, bojącego się o swoją przyszłość, niezależne od tego, które lobby (żydowskie) by go nie wspierało, ostatecznie jest to lobby amerykańskie i reprezentuje interes amerykańskich (Żydów). Co widzi zezowaty? Nie uwierzycie. Netaniahu może zostać przyjacielem Putina i razem stawią czoła islamowi na Kaukazie... Niemożliwe? W polityce nie ma takich rzeczy. Spójrz na wykres ropy. Będzie gorąco.
_What will happen if Israel 'defeats' Obama_ - Haaretz - Israel News _
wtorek, 2 czerwca 2009
blog comments powered by Disqus