wtorek, 27 grudnia 2011
Zuzanna Kurtyka: wezwanie publiczne
poniedziałek, 26 grudnia 2011
sobota, 24 grudnia 2011
środa, 14 grudnia 2011
Quo vadis ojro 2
Wywiad z Feliksem Zulaufem, akcent zuryski :-) King - Zulauf
poniedziałek, 12 grudnia 2011
Tusku ratownik
środa, 7 grudnia 2011
BACA – reaktywacja, czyli złote żniwa na allegro
Popatrzmy na aktualne notowania. Jest sporo ofert wręcz po cenie spot, to jakiś cud, czy opychanie lewizny? A może jeszcze coś innego...
niedziela, 4 grudnia 2011
FM Roball
- system jest zdefraudowany, ustawiony
- duzi bezczelnie okradają małych i nic im nie grozi
- podkopane są fundamenty, prawo, uczciwość i zaufanie
- cały system pochodnych - futuresy, opcje, wszystkie papiery jako takie czeka totalne załamanie.
wywiad Jim Puplava z Ann Burnhardt
sobota, 3 grudnia 2011
Quo vadis ojro
poniedziałek, 28 listopada 2011
Szmacenie lolara: listy do redakcji
Date: Mon, 28 Nov 2011 17:07:47 +0100
Subject: undefined
To: <zz@>
piątek, 25 listopada 2011
Knox down
Takich cudów było ostatnio co niemiara. Z nich najmniejszym okazuje się plajta FM Global, który był największym dealerem na giełdzie towarowej Comex, a właściwie market makerem. W dodatku okazuje się, że poza nadzorem finansowym, bo nadzór przekazała CFTC na CBoE, a ta dała firmie wolną rekę (deregulacja to się nazywa). I tak dziś brakuje na kontach klientów ok. 1200 mln. Żyć nie umierać, ameryka. FM Global był grubą fiszą na futuresach w metalach i ropie, więc trochę tych pieniążków się obracało. Złota nie ma, winnych też nie, w końcu to tylko futuresy były, nie sztabki. Nie powinno być zaskoczeniem, że udziały FM Global w londyńskiej giełdzie kruszcowej (tam gdzie od pokoleń ustala się fixing, market makerem jest się przecie od czegoś) wykupił od syndyka ... któżby inny - znany z mrożących krew historii o srebrze JPM.
W zalinkowanym artykule dowodzą czarno na białym, że lollar jednak ma pokrycie w złocie, bo wynika to wprost z bilansów FED i ministerstwa skarbu. Ile jest kruszec wart, bo wszak na bilansie monetarnym występuje, choć nie wprost, to nie całkiem prosta sprawa, ale można okrężną drogą wyliczyć monetarny parytet dolara dziś na grube kilkadziesiąt tysięcy za uncję, czyli kilkadziesiąt razy aktualna cena w Londynie. Wyliczenie to jest prawidłowe o tyle, że co prawda Nixon zderegulował Bretton Woods, ale złoto na bilansie cały czas jest.
Ciekawszą sprawą od monetarnej wartości sztabek jest kwestia – kto je naprawdę ma? Pytanie niebłahe, zważywszy że ani my, ani Niemcy nie wiemy, gdzie te bilansowe pozycje leżą naprawdę. Baron Rothschild jasno rzekł, że kto ma złoto, ten stanowi prawo, mamy zatem kwestię czy będzie to prawo rzymskie, czy angielskie. Wszystko wskazuje na to, że dla nas angielskie (Londyn), dla Niemców w dużej części także, tylko w wydaniu nowojorskim.
Na dobrą sprawę prawdziwa zabawa tu dopiero się zaczyna... Otóż monetarne aktywo jest zastawem w banku centralnym FED (w jego władaniu), który emituje pod niego kredytowy pieniądz bankom komercyjnym (gotówka w obiegu i rezerwy w banku centralnym M0). Jesteśmy spokojni, sztab pilnuje Benek, a minister skarbu Gajtner ma tylko kwity depozytowe, czyli przyrzeczenia, że mu Benek odda na życzenie. Na tym artykuł się kończy, ale życie tu się dopiero zaczyna. Owóż sztabki leżą sobie w Nowym Jorku w BoNY (filia FED), ale także w Fort Knox. To kto je ma naprawdę, bo fortu pilnuje US Army? I to jest dobre pytanie, bo kto ma złoto, ten stanowi prawo, jak zauważył klasyk.
Sztabki amerykańskie formalnie ma Benek, kwity trzyma Gajtner w New Jorku, gdzie leży też jakieś 10% całości. Reszta regulaminowo ułożona leżakuje spokojnie w bazach wojskowych, z czego dwie trzecie w West Point, a jedna piąta w Fort Knox. Żeby było ciekawiej od półwiecza nie robiono audytu. Kto ma zatem złoto? Dobre pytanie. Przy okazji definicji posiadania możemy się natknąć na rafy, na których dzielnie walczył Bill Clinton, pytając sąd o definicję słowa „być”. Na tym polega wyższość systemu angielskiego. Kiedy jednak przyjdzie co do czego definicja posiadania jest całkiem prosta – ma ten, który dysponuje oraz może zawsze udaremnić inne dyspozycje. I to nie jest prawo angielskie, ani rzymskie, tylko prawo silniejszego, zwane czasem otwarcie prawem dżungli. Cywilizacja cywilizacją, a maczuga dla przykładu spełnia zawsze tę samą funkcję, o czym uczą się ostatnio przez łzy zachwycone tłumy młodych z wielkich miast. To że się nazywa pałką, a ten pan ma przezroczystą tarczę, a kiedyś była spiżowa, tak naprawdę nic nie zmienia.
Gromienie Gromka czyli polska kromka
Jeśli uważacie, że pogromiony generał jest najważnieszy, to się grubo mylicie. Nie jest ważny posłaniec, ale ten kto za nim stoi. Kto stoi za pogromionym? Tak jakby nasi sojusznicy zza wielkiej wody, co im na bliskim wschodzie onegdaj uratował tyłki przed gorącym Samum, i dzięki czemu wuj Sam przytulił orzełka do NATO. Tak jakby niedwuznacznie przed wybrzeżem Syrii zbierają się lotniskowce, a w tv ostateczne zapowiedzi rozwiązania irańskiego zagrożenia atomowego. Wygląda, że już niefajnie mieć kolegów zza oceanu w tej sytuacji. O Gromka się nie martw, on sobie radę da, już wyszedł za kaucją.
O wiele ważniejsza jest na krajowym podwórcu, strzelona z głupia frant kategoryczna zapowiedź rezygnacji z wejścia do ojro! Tak jest, pan minfin Wzrostowski w niedwuznaczny sposób stwierdził, że dopóki oni tam (w Brukseli) nie uporządkują tego kryzysu, to nie ma po co i jak tam się pchać, a jeśli w ogóle, to może za kilka lat. Dotychczas to miało być za wszelką cenę, ponad wszystko, bezwarunkowo. Od dziś - nie wiadomo kiedy, jeśli w ogóle. Na moją optykę to jest jakby całkowite odwrócenie wektorów, ale kto by się tam takimi duperelami w gazetach i tv zajmował. Wiadomo: najważniejsze jest kogo opluł Stefan i czy facet z lateksowym wizerunkiem w dłoni zdejmie, czy nie zdejmie, no i Doda jeszcze jest ważna.
Jak na moje zezowate oczy, to wygląda, że grom walnął w równowagę. Wektor berliński chce wszystkich wziąć porządnie za mordę, jak na teutonów przystało i normalną rzeszę z dozgonną przyjaźnią z braćmi słowianami, no to im ojro w rączkach się rozpada. Wektor moskiewski, po staremu: dawaj, dawaj, bo rakiety w Kaliningradzie i gaz zakręcimy. No to teraz chyba BBC się odezwało i mówi z Lądka, że ojro kaput w takim razie. My w środku. Znaczy, że - wbrew tym ałtorytetom, co to mądrość dziejową od tatusiów wyssali - niby panna brzydka, ale z tym posagiem to już całkiem poważna sprawa. Jest co dzielić, bo jakżeby inaczej bójka o fanty rozgorzała?
Jak bym krytycznie nie patrzył na pana Wzrostowskiego (zwróć uwagę, że go per pan tytułuję z tej okazji), ma mój medal za solenną obietnicę oderwania się od ojrosojuszniczych mrzonek berlińskich. Na wrzód nam ojro, dość mamy własnych problemów, niech sobie Makrel je na razie zatrzyma i kupi za nie te bundy, co nie zeszły. Niech nam eksport ruszy, to się odkujemy. Swoją drogą to zabawne, jak niedźwiedź z panterą się okładają, a tu grom! - wpada orzeł i mówi - hello! kto trzyma kasę, o czymś żeście nie zapomnieli? Cały ambaras, że to podobno nasz kraj...
Mimo całej trwogi to jest naprawdę dobra wiadomość, bo bili nas w kuper zawsze, jak zgoda w trójce była, a teraz jest choć nadzieja że w dintojrze się trochę przerzedzi, choć to zazwyczaj złudne. Pilnować portfele! Rząd chce naszego dobra.
środa, 23 listopada 2011
In the Mood
Jak to naprawdę z tym ratingiem Polski sprawa wygląda? Wszędzie olaboga, Moody obniżył Polsce wskaźnik wiarygodności kredytowej! Złotówka słabnie, zielona wyspa tonie, Tusk ponownie wybrany. No dobrze, po kolei. Po pierwsze wskaźnik nie drgnął ani w prawo, ani w lewo, tylko od dwóch lat stoi na AA stabilny, czyli tyle, ile miał Bunga-Bunga, zanim go nie wymieniono na innego swojaka GS-iaka. Porządek musi być. Owszem, w październiku Moody niedwuznacznie zamarkował, jaki ma być odnowiony program gospodarczy, czyli co tam ghostwriterzy mają panu kojarzonemu przez kibiców z Tolą, wpisać do expose. Owóż ma być taki, żeby zapewniał znaczącą obniżkę deficytu budżetowego, bo inaczej Moody chcąc nie chcąc będzie musiał obniżyć w styczniu rating do negatywnego (czyli AA- oczekiwanie na obniżenie). Dziwnym zbiegiem okoliczności oszczędności, podwyżka podatków, zwiększenie dyscypliny, a nawet obniżenie poziomu długu do 52% (z obecnych 55) w programie się znalazły.
Jak sytuacja wyglądała na rynku, warto skonsultować w realem.
Na wykresie wyraźnie widać, że złoty pięknie się osłabił i zmierza dziarsko do 4,50, niemniej o ile jest to rzeczywiście zasługa zadłużania, nie pojawiło się ono nagle jesienią, wręcz przeciwnie – była ta reakcja oczekiwania od roku. Co więcej, nie wybuchło po ostrzeżeniu Moody, tylko w sierpniu! W środku lata. Dlaczego ktoś spyta. Ano zaczęło się wówczas topienie Papandreou. Związku nie ma, ale był to wyzwalacz peryferiów. Waluty peryferyjne będą w kryzysie strukturalnie słabe, zawsze tak jest, bo zwija się kredytowanie z centrum i zamienia na zasysanie.
Na wykresie złoty prawdopodobnie przebije się przez 4,50 i – wbrew płaczowi kredytobiorców – jest to lepsze rozwiązanie. Gwarantowałoby bowiem utrzymanie konkurencyjnej przewagi eksportu, a przez to utrzymanie zdychającej w oczach koniunktury. Wzrastające podatki duszą ją bardzo skutecznie i recesja jest jak najbardziej możliwa. Niepokojąca w tym świetle jest zapowiedź polityki mocnej złotówki, co oznacza aktywne przeciwdziałanie temu naturalnemu trendowi. Jeśli tak sytuacja się rozwinie i Wzrostowski będzie wzmacniał złotego, to co prawda, zmniejszy inflację (paliwa i import konsumpcyjny) i podtrzyma złudzenie kredytobiorców (przedłużenie eldorado banków), ale zdusi eksport. Tak czy inaczej oprocentowanie wzrośnie, bowiem banki zacieśniają akcje kredytową na peryferiach. Jeśli koniunktura siądzie szybciej (duszenie eksportu przez podtrzymywania złotego), spadek akcji kredytowej będzie szybszy, a to będzie oznaczało gwałtowne odreagowanie (wzrost odsetek, droższy pieniądz). Innymi słowy, jeśli zrealizuje się polityka mocnego złotego, przez chwilę raty będą jeszcze niskie, tyle że później będą dużo wyższe, a i tak złoty się osłabi, tyle że później (raty będą podwójnie wyższe).
Mamy zatem do wyboru – słabszego złotego i zacieśnianie pasa, wzrost w okolicach zera, albo mocnego złotego, recesję, zaciskanie pasa i wyższe oprocentowanie. To drugie zrealizuje się oczywiście po prawdziwym obniżeniu ratingu, a to nastąpi po oficjalnym przekroczeniu progu 55%. Według mojej oceny to już nastąpiło, tylko jest chwilowo ukrywane na sprawdzonej GS-owskiej zasadzie repo-105, która tak dobrze sprawdziła się w Grecji. Jak to wygląda w krainie Zorby, wiadomo. Nas czeka podobna ścieżka, boć zapowiedziano, że będziemy mydlić oczy tak długo, jak to możliwe. Wówczas niestety z dnia na dzień trzeba będzie zamienić środek mydlący – z mydełka Fa na Antifa, czego mieliśmy przedsmak 11 listopada. Ten drugi środek to gaz pieprzowy, jakby ktoś się nie domyślał. Ćwiczeń nie robi się bez powodu.
Co prawda – jak wykazano wyżej – druga ścieżka przedłuża boom kredytowy, ale niestety powiększa koszty recesji i koniecznego dostosowania. Do tego oczy i zbite części ciała bolą, ale praktyka pokazuje, że kto się nie uczy, musi wciąć powtarzać te same ćwiczenia, do skutku...
wtorek, 22 listopada 2011
niedziela, 13 listopada 2011
Koń przemówił, czyli gógel o Smoleńsku 2
Owóż na zdjęciu z 11 kwietnia widać sporo szczegółów, można wręcz zidentyfikować poszczególne typy samolotów, a było tam tłoczno....
Ciekawe jest rozejrzenie się w historii okolicy. Otóż ta historia jakby się załamywała w środku pasa, między 9, a 11 kwietnia, a dokładniej rzecz ujmując zdjęcie z 9 kończy się w środku pasa w ten sposób, że wschodnia strona z "miejscem katastrofy" pozostaje ukryta i nie można zobaczyć, co się tam działo w przeddzień wielkiego wydarzenia, natomiast trzysta metrów na zachód - jak najbardziej! Bardzo zastanawiająca koincydencja.
Spoglądając na mapę w większej skali niesposób nie zauważyć, że cięcie 9.4.2010 dosłownie przez środek pasa, wykonano całkowicie świadomie i arbitralnie, wręcz - demonstracyjnie. W świetle odkrycia wklejonej sylwetki połamanego tupolewa, możnaby rzec że sugestia niestety była niewystarczająca i trzeba ją było wzmocnić. Co zatem mówi koń? Najpewniej koń mówi spoza ekranu: mamy oczywiście zdjęcie z 9.4.2010, a także 10 i dni następnych, w lepszych rozdzielczościach... Interesujące miejsce z publicznej mapy z dnia 9.4.2010 świadomie zakryliśmy, ale w każdej chwili przecież możemy je odkryć, nie pokazując nawet naprawdę interesujących zdjęć wysokiej rozdzielczości, a właściwie całej ich serii... Tyle rozumiem z języka końskiego, który to koń jest naprawdę dokładny, mógł przecież zostawić trochę niepewności i linię podziału przeprowadzić - dajmy na to - kilometr od początku pasa w lewo. Nie. Ausgerechnet dokładniutko przez środeczek! Końska logika jest nieodparta: mamy bardzo dokładne przyrządy, a na poezji się nie znamy, jesteśmy przecież na służbie. Precyzyjnie, w sam środek, mamy cię na celowniku...
Jeden z czytelników spytał mnie, "co to jest koń" - prosta odpowiedź
megasłownik
phrases
Gratuluję odwagi i pozdrawiam. Nie jest wstyd, czegoś nie wiedzieć, wstyd jest w niewiedzy pozostawać.
piątek, 11 listopada 2011
Dzień niepodległości - post scriptum
PS. fotka z Nowego Ekranu
czwartek, 10 listopada 2011
Wielki brat czyli urodziny
Oto dowód, że pan od toli się nie certoli i naprawdę chce zamówić hakerskie narządki, co to niby w KK od kilku lat są nielegalne, ale jak widać - nie przeszkadza to wcale ich opracować za nasze pieniądze. Gdzieżby tam one do czegoś służyły, wiadomo przecież że pan od toli tak tylko ....oli, dla dobra nauki. Oto i specyfikacja, ze strony cbir.pl (chyba to nie jest Centrum badań i Rozwoju, już raczej Content-based image retrieval, czyli jak najbardziej wypasiony internetowy album zdjęć, kiedyś zwany kartoteką - czemu mi się to z obozem pracy kojarzy?)
ncbir.pl
Polecane Anonimizery w Necie _ Echelon - Anonymous Security
środa, 9 listopada 2011
Papa Andreou, veni Bunga!
Jerzy Papandreou nie ma łatwego życia, a ostatnio teutońska Andżela z niewysokim Mikołajem już mu tak tańczyli po głowie, że wygląda na to, iż nie wytrzymał. Niezadowolony z ogłoszenia przez Andżelę dobrowolnej redukcji wartości obligacji greckich o 50%, co jest podwójnym oksymoronem (50% redukcja jest bankructwem i to nie dobrowolnym lecz przymusowym, na dokładkę nie połowicznym, lecz całkowitym, boć dziewicą i bankrutem nie można być w połowie) zepsuł jaśnie państwu nicejskie obiadki, oświadczając, że przecież - i owszem - Andżela może dekretować, że Grecja jest tylko w połowie bakrutem, dosypując grzecznym bankom brakujacą połowę z boku (jak będą siedzieć cicho), ale on zawsze może spytać Greków o ich zdanie w referendum. Słowo na R tak zatkało jaśniepaństwo, że impreza poszła całkiem na śmieci. Niestety - nie ma co udawać greka - w referendum może się okazać, że pasterze helleńscy uznają iż są bankrutami w 100% i te obligacje szczęśliwi posiadacze mogą sobie zabrać, razem z ojrobanknotami, do tapetowania wychodków.
Oczywiście, po chwilowym zatkaniu, jaśniepaństwo przystapiło do naprawiania i po kilku dniach Papandreou jest już szczęśliwym byłym premierem jeszcze (rzekomo) wypłacalnej Grecji, a na stanowisku sternika stoi stanowczo bardziej wypasiony w eurofinansach minister - Papa demos czy Veni zelos, czy jakoś tak. Jaki by tam papa nie był, półdziewicą i półbankrutem długo być nie można. Zezowaty wysnuwa z tego wniosek taki, że cwany szef Międzynarodówki Socjalistycznej ostatnim rzutem na taśmę, wyskoczył z tonącego okrętu, aby w momencie największego zamieszania nie stać na mostku. Wszystko wskazuje na to, że drachma wróci pod Olimp zanim nam zawita nowy rok, a sprytny pan socjalista będzie wtedy jak znalazł do budowy nowego, postępowego rządu, w końcu mocny jest, potrafił nawet zatkać teutońską Andżelę, a tego ostatnio nawet Włodek nie potrafi....
Skoro już mamy jasność w temacie drachmy, to warto by zagrać na lirze, bo jakoś tak w Frankfurter Allgemeine Bunga-bunga, czyli Berlusconi, codziennie na pierwszej stronie, obok sondy - kiedy premier odejdzie. FT Deutschland w wydaniu internetowym zdjęcie przy wstępniaku zmienia kilka razy na dzień, na wszystkich Silvio, w różnych pozach. Ano trzyma się Bunga-bunga z całych sił, ale walka z Andżelą jest dziś jak polemika z walcem. Następny w kolejce - Silvio. Czy to znaczy, że Italia już pękła? Nie całkiem, to jeszcze potrwa, ale obligacje już ruszyły, a skoro tak, to trwa cichy run. W tej grze wygrywa ten, kto w porę wycofa swe pieniądze. Ojro włoskie to nie jest ojro niemieckie i w pewnej chwili pojawiają się limity kapitałowe, zamknięcia banków itd... Moim zdaniem lawina już jedzie. Może ją powstrzymać tylko jednoznaczne zagwarantowanie wszystkich depozytów, w dowolnej wysokości, a tego raczej nie oczekuję. Racjonalnym wyjściem z dylematu więźnia jest ucieczka i ona właśnie trwa. Będzie bunga-bunga, oby tylko bez fajerwerków.
środa, 2 listopada 2011
BITCOIN snafu nr2
Dobrze, że gość, któremu założono witrynę-bliźniaka, jest na tyle szybki, że wyprzedził agresora o pół godziny (przynajmniej w moim przypadku). Widać, że w necie refleks jest na wagę złota, przepraszam – bitcoina.
BITCOIN SNAFU2
sobota, 29 października 2011
Co mówi gógel o Katyniu i Petersburgu
Jedno z najlepszych narzędzi od wuja to góglomapy i atlas nieba, z bogatym zestawem narzędzi nawigacyjnych do rysowania i publikacji własnych map. Jedno z nich – wikimapię – zaproponowałem grupie poszukujących śladów smoleńskich, bowiem zawiera wiele ciekawych opisów obiektów w cyrylicy. Jednym z tych nieustających poszukiwaczy, nie zrażających się narracją o pancernej brzozie i odrzutowych fikołkach jest Albatros. Jego odkrycia traktuję poważnie od chwili, kiedy wykazał przy pomocy satelitarnych map meteo NASA, w kilku zakresach, że wokół lotniska Smoleńsk severnyi XUBS, szalało kilka małych ognisk pożarów... dnia 9 kwietnia 2010 oraz nic się nie paliło 10 kwietnia!
Otóż ostatnio Albatros odkrył na satelitarnej mapce gógla, w odległości ok. 100 km na zachód od Petersburga, nieopodal wioski Uutassola, figurę samolotu, przypominającą jako żywo tupolewa 154. Mało tego, przy pomocy satelitarnych zdjęć meteo NASA wykazał, że 10 kwie 2010 w tym miejscu szalał pożar, dokładnie w godzinach 11-14 (10-13 UTC), a pióropusz dymu sięgał co najmniej 245 kilometrów, słowem coś jakby na kształt prawdziwej katastrofy lotniczej.
Co do analizy meteo nie potrafię ani potwierdzić, ani zaprzeczyć, bo za mało wiem w tej materii, co nieco jednak mogę powiedzieć o mapie gógla, a jako się rzekło - kiedy wuj gógel mówi, nawet niepytany, zezowaty słucha, zawsze można się czegoś dowiedzieć (to już trzeci sofizmat, wystarczy).
Po pierwsze figura samolotu jest ewidentnie do mapy wklejona, nie jest to fotografia lecącego, bądź stojącego samolotu z satelity, ale obiekt z tzw. „gifa”, dodany do zdjęcia. Widać dość niechlujny kontur, zwłaszcza wokół zarysu wypuszczonego podwozia. Jak wygląda foto samolotu w locie można zobaczyć choćby na przykładzie tankowca boeing, pomalowanego ochronnie, a i tak wyglądającego w locie o wiele naturalniej.
Co robi zatem wklejona, szara figurka samolotu na satelitarnej mapie? Zapewne znalazła się tam świadomie i nieprzypadkowo. Ten wycinek mapy pochodzi z września 2005 roku. Okolica nie wskazuje, aby tam parkował jakiś samolot, bowiem musiałby najpierw wylądować (i zostawić ślady). Ktoś powie – przecież to absurd – taki samolot nie wyląduje w polu. I tu zaczyna się naprawdę ciekawie. Otóż pomierzyłem na zbliżeniu obrazek samolotu i wychodzi, że jest to rzeczywiście foto tu-154, na glebie, albo coś łudząco do niego podobnego. Rozświetlenie na dziobie wskazuje na prawdziwy kolor, który został usunięty i automatycznie zamieniony na jednolity szary, aby ukryć znaki rozpoznawcze. Według mnie oryginalna maszyna miała biały dziób. Na tym nie koniec niespodzianek, o wysuniętym podwoziu – na postoju, albo do lądowania - wspominałem. Trzeba dodać, że maszyna rzeczywiście stoi, ale z odłamanym ogonem, wyraźnie odstającym i odłączonym od reszty geometrii. Poza tym maszyna wydaje się być w jednym kawałku. Wygląda tak, jakby ktoś wyciął to zdjęcie z miejsca awaryjnego lądowania i wstawił w neutralne, „nieuszkodzone” otoczenie. Tupolew-154 wylądował awaryjnie w polu, co prawda przyziemił dość twardo, bo odłamał ogon, ale poza tym nic więcej. Wracamy znów do okolicy. Sceptyk powie – wykluczone, rozbiłby się w drobiazgi. Otóż tu kolejna niespodzianka. Właśnie to miejsce nadaje się to awaryjnego lądowania w terenie – szerokie, długie płasko zaorane pole, wzdłuż prostej szosy, idealnie nadającej się jako linia orientacyjna. Tupolew ma specjalnie wzmocnione podwozie i może bezpiecznie lądować na gruncie, a nawet z niego startować, tym odróżnia się od swoich młodszych braci.
Co zatem mówi nam wuj gógel? Wydaje się, że sugeruje, iż w tym miejscu po prostu jakiś tupolew dość awaryjnie wylądował. Zapewne był to rejs Petersburg-Tallinn, bowiem punkt leży na tej trasie. Możliwość, że obrazek pojawił się przypadkowo, albo przedstawia omamy, wykluczam. Brak dodatkowych śladów w okolicy oraz ewidentne odłamanie ogona świadczą, iż nie było go tam w roku 2005, a został wklejony z innego czasu. Czy również innego miejsca? Tu dochodzimy do sedna. Otóż wuj gógel pewne miejsca zaciemnia, wycina, kamufluje, niemniej zawsze zgadzają się współrzędne geograficzne oraz czas. Skoro tu ewidentnie nie zgadza się czas, to pozostaje konkluzja, że prawdopodobnie zgadza się miejsce, bo inaczej zresztą ta zabawa nie miałaby sensu. Wydaje się, iż gógel mówi nieoficjalnie - tu się rozbił biały tupolew 154, więcej nie możemy potwierdzić, a wy udowodnić, żadnych śladów, znaków identyfikacyjnych itd. Pozostaje zatem wsiadać w samochód i odszukać ten punkt: 59.6164261 N 28.92372978 E . Dlaczego? Ano dlatego, że ktoś wkleił tam figurkę połamanego tupolewa w satelitarne zdjęcie, a takie rzeczy w satelitach nie dzieją się same.
Na koniec: zawsze sprawdzaj kto mówi.
GOOG
DigitalGlobe
Geoeye
Na zjęciach satelitarnych na pewno nie ma nic, co mogłoby zagrażać interesom amerykańskim, zatem jeśli coś się pojawiło, jest z tym interesem niesprzeczne.
piątek, 28 października 2011
Jaka jest najważniejsza wiadomość tego tygodnia
- Śmierć Muammara Kadafiego?
- uchwalenie w końcu skoordynowanej z bankami pomocy dla Grecji i restrukturyzacja jej długów?
- resurekcja Ostpreussen i Królewca w postaci bezwizowego ruchu dla Rosjan?
Nic z tych rzeczy, choć w sumie wszystkie. Kaddafi, podobnie jak cała gama innych "postępowych" dyktatorów musiał po prostu odejść. Chyba nie przypuszczasz, że ambitny pułkownik znikąd mógł tak sobie zrobić pucz wojskowy i odsunąć od władzy króla - marionetkę, bo marionetkę, ale potęgi kolonialnej. Oczywiście był na usługach mądrzejszych, jak Hussein i Mubarak. Jest sprzątanie w regionie i wywala się niepotrzebnych, idzie nowe. Poza tym, widział ktoś tego pana, bo ja wyczytałem oficjalnie, że mają go skremować i po krzyku. Żadnych tam sekcji zwłok, zdjęć i badań. Po prostu spali się w niewiadomym miejscu, a rodzinie wyda prochy, albo i nie. Niby lepiej, niż z rozsypanym w oceanie Osamą, ale niewiele. Jednak Kaddafi miał armię ochroniarzy i co najmniej kilku sobowtórów, a głupi nie był.
Przesuwana konferencja pod wezwaniem Wzrostowskiego? Majstersztyk europejski, nikt nic nie wie, ale w końcu się dogadali. Na pewno dogadali? Na pewno Grecja uratowana?Do sterowanych przez profesjonalistów ruchawek rewolucyjnych typu Indignados nie chce mi się zniżać, bo wszystkie są wycięte z tego samego serbskiego kopyta pt. Otpor, z lenistwa nawet specjalnie nie zmieniają grafiki, widocznie traktują swe przesłanie dosłownie - ruch masowy, więc dla idiotów. Nowoczesność. Jest shelf corporation, czyli spółka z półki, jest i shelf revolution - wszystko gotowe, wystarczy tylko dodać kilka tysięcy idiotów, ale tych się szybko i tanio zwoła przez twittera, jak już będzie w sienenie i dżazirze. Działa. Matołki tego świata łączcie się! I się łączą. Przez internet oczywiście. Jakby komu świtały jakieś wąpliwości, niech łaskawie odszuka zdjęcia telewizyjne z centralnego placu Trypolisu z poprzedniej edycji sitcomu "Muammar uciekł". Kręcone na planie w Doha - wyraźne niedoróbki dekoracji, ale leciało we wszystkich tv świata. Jaka to różnica - Dubaj czy Libia, ważne że akcja jest!
No to zostaje projekt Prusy Wschodnie. Olaboga, ruskie sołdaty nas teraz bezkarnie czapkami nakryją. Według mnie, ci których naprawdę można się obawiać, nigdy nie wyjechali, względnie mają stałe wizy, albo i obywatelstwo. To że porządne faje z przemytu i Stolicznaja będzie w Olsztynie za pół ceny, to trudno, Wzrostowski będzie musiał przeboleć. Angela odremontuje Reichsautobahn do Królewca, w końcu będie można po ludzku dojechać. Musimy się pogodzić z tym, że dla Niemców to jest pustynia, gdzie wszystko trzeba zbudować od podstaw, to chyba lepiej żeby to zrobili za swoje, bo przynajmniej nie będzie śmierdzieć, jak do tej pory. Putin tam wielkich inwestycji nie zrobi, już Iskandery postawił i chwatit, to niech Prusacy popracują, nam od tego nie ubędzie (przybyć też niewiele, więc szkoda gadać), ale przecież Cezary tego nie zrobi, więc zostają Prusacy.
Co więc pozostało? Ano dla mnie osobiście koronkowa akcja Angeli, która pokazała, kto w Eurosojuzie rządzi i odwołała bankructwo Grecji. Tak jest, o północy powiedziała bankom, że jest tylko jedna propozycja i one na to przystały. Banki prywatne zgodziły się dobrowolnie na redukcję długów greckich o połowę. Mogły się przecież nie zgodzić, wówczas Grecja by splajtowała i połowa byłoby za mało, a banki by z Grecją popłynęły. Tak się robi politykę. Propozycja nie do odrzucenia jest zawsze przyjmowana. Swoją drogą nie dziwi nerwowość niewysokiego Mikołaja, który brytyjskiemu premierowi (wysokiemu i drwiącemu publicznie z postury Sarko) kazał się zamknąć. Otóż dużą część greckich obligacji trzyma Societe Generale i inne paryskie banki, więc propozycja Angeli była pośrednio skierowana do Mikołaja. Albo, albo. Plajta Grecji natychmiast spowodowałaby kaskadę upadłości w Paryżu (i oczywiście koniec euro, ale to potem), więc i Mikołaj skorzystał ze swojej rady i był cicho. Przed bankami w Grecji stoją kolejki (typowy run), a pani Angela dobrowolnie redukuje długi i Grecja już nie jest bankrutem. Zauważ, że mimo iż niewypłacalna, cały czas nie splajtowała. Na rynku oczywiście euforia, giełdy w górę, euro w górę. Koniec świata odwołany. I dobrze, przynajmniej do czasu, aż ten fundusz ratunkowy EFSF się wyczerpie, a to nastąpi jak amen w pacierzu, grunt że nie przed świętami. Do tego czasu pani, która dyktuje bankierom, ile zainkasują strat, zrobi nowe porządki. Może stado się zorientuje, że od początku o to chodziło, chociaż wątpię, bo jak tylko zaczną się budzić, to zaraz będzie rewolucja, albo inna wojna, przecież oburzonych dostatek, a gdzieniegdzie nawet regularnie podpalają. Ojro, ojro, pachnie dintojrą. Znaczy Euro kaput, czy nie kaput? Fundamentalnie już dawno kaput, ale zanim to zostanie uczciwie rozliczone - jak widać na przykładzie Angeli - pruska pani treser może cały czas rozstawiać menażerię i dyktować propozycje nie do odrzucenia. Taki urok głównego wierzyciela.
No dobrze, pochwaliliśmy Prusaków, bo wszyściuteńko gładko im idzie według scenariusza, dwukrotnie. Mało! Boh trojcu liubit, jak powiada Władimir. Otóż i jest komplecik do trojki. Papież Ratzinger, syn ziem teutońskich, poparł ideę utworzenia światowego banku centralnego, pod egidą ONZ! No i jak się nie cieszyć - pasuje do programu pruskiego, zjednoczonej Europy i NWO, czyli trzy w jednym, znowu trojka. Niech ktoś powie, że to przypadek. Taki sam, jak fakt, że nikt nad tymi cudownymi trójkami, jakoś tak ausgerechnet się zdarzającymi, w mussmediach nawet się nie zająknie, a co dopiero waży się pomyśleć. Wszystko przypadki. Trojka przypadków, powtarzana wielokrotnie. Widzisz jasiu, niektórym zawsze trójka wychodzi.
wtorek, 25 października 2011
Chrońcie fabryki Pensylwani! Cła ochronne inkubatorem Stanów Zjednoczonych
Jan Koziar
Wokół ceł ochronnych toczą się w naszym kraju liczne dyskusje. Przeciwnicy, odwołując się do neoliberalnej teorii, widzą w nich czynnik antyrozwojowy, destrukcyjny. Zwolennicy, odwołując się do aktualnych, krajowych problemów wskazują, że czynnikiem destrukcyjnym jest ich brak. Żyjemy w kraju, w którym przewaga teorii nad praktyką ma ugruntowaną tradycję. Doktrynerstwo marksistowskie zastąpione zostało doktrynerstwem neoliberalnym, zafałszowującym wiedzę o rzeczywistym rozwoju kapitalizmu, jego zróżnicowaniu i funkcjonowaniu. Na nic się więc zda wskazywanie na niszczenie polskiego przemysłu i rolnictwa tanim i łatwym importem, wobec panującego przekonania, że przodujące światowe gospodarki rozwijały się w oparciu o wolny handel. To przekonanie jest jednak błędne, bowiem wszystkie gospodarki, które osiągnęły sukcesy na rynku międzynarodowym, zaczynały od ochrony swego raczkującego jeszcze przemysłu przed zagraniczną konkurencją. Najlepszym zaś przykładem są same Stany Zjednoczone.
Najpierw protekcjonizm wychowawczy,
potem wolny handel
Stosowanie ceł ochronnych ma charakter względny, przejściowy i wchodzi w zakres tzw. „protekcjonizmu wychowawczego". Jego zasady zostały sformułowane w Niemczech w pierwszej połowie XIX wieku przez twórcę niemieckiej, narodowej szkoły ekonomii, Fryderyka Lista. Gospodarkę należy najpierw „wychować" do konkurencji międzynarodowej, chroniąc ją cłami, wspomagając gospodarczą polityką państwa i rozwijając konkurencję wewnętrzną. Dopiero potem, po osiągnięciu poziomu międzynarodowej konkurencyjności, można ją włączyć w wolny, ponadnarodowy handel, którego pozytywów wcale się nie neguje. Już w XIX wieku niemieccy ekonomiści podchodzili krytycznie do teorii liberalizmu gospodarczego, wskazując, że utrudnia ona rozwój gospodarczy ich kraju i uzależnia go ekonomicznie od Anglii i Francji.
Niemcy z powodzeniem zastosowali protekcjonizm wychowawczy nie tylko dopędzając, ale i wyprzedzając na początku naszego wieku liberalną Anglię. Nie wymyślili zresztą nic nowego. Anglia robiła wcześniej dokładnie to samo w stosunku do Holandii, która była niegdyś największą handlową potęgą świata i głosicielem zasad wolnego handlu.
Jeszcze przed ekonomistami niemieckimi Stanisław Staszic i Wawrzyniec Surowiecki opowiadali się za techniką protekcjonizmu wychowawczego, wskazując, że do ekonomicznego upadku Polski przyczyniła się liberalna polityka handlowa szlachty, uniemożliwiająca rozwój krajowego przemysłu. Kres tej polityce położyli zaborcy włączając zabrane ziemie do swych chronionych celnie obszarów. Szczególne znaczenie miała rosyjska ochrona celna powodując rozwój przemysłu na terenie Kongresówki w drugiej połowie XIX wieku. W czasach współczesnych dobitnym przykładem skuteczności protekcjonizmu wychowawczego są sukcesy gospodarcze Japonii, Korei Płd. i innych dalekowschodnich „tygrysów"1.
Jest przy tym regułą, że wolny handel międzynarodowy głoszą w formie absolutnej zasady kraje najbardziej rozwinięte, zaś kraje opóźnione, lub przeżywające trudności gospodarcze nie biorą tej zasady serio. Stosuje się też inną regułę: idea wolnego handlu dla słabszych, cła protekcyjne względem silniejszych.
Dzisiaj antyprotekcjonistyczne idee zostały w Polsce upowszechnione ze źródeł amerykańskich. Były prezydent Bush głosił koncepcję utworzenia w Europie Środkowej strefy wolnego handlu. Skądinąd wiadomo, że Stany Zjednoczone chronią się przed japońskim i europejskim importem. Same zaś są najlepszym przykładem stosowania przed laty protekcjonizmu wychowawczego.
Główny problem ekonomiczny młodych
Stanów Zjednoczonych
Stosowanie ceł ochronnych i walki polityczne wokół nich stanowią oś dziewiętnastowiecznej historii Stanów Zjednoczonych. To właśnie cła ochronne były przyczyną chronicznego konfliktu między Północą i Południem i jednym z głównych powodów wybuchu wojny domowej w 1861 r., Ważniejszym powodem niż zniesienie niewolnictwa. Przed prawie czterdziestu laty ta sama Karolina Południowa, której wystąpienie z Unii (Stanów Zjednoczonych) zapoczątkowało zbrojny konflikt, zagroziła również wystąpieniem, i tylko z powodu podwyższenia ceł ochronnych przez przemysłowe Stany Północne. Konflikt zażegnano, choć nie wiele brakowało, by wojna domowa wybuchła już w 1823 roku. O zniesieniu niewolnictwa nie było wtedy w ogóle mowy. Spróbujmy jednak prześledzić problem w porządku chronologicznym.
Hamowanie rozwoju przemysłu amerykańskiego przez import towarów z Anglii trwało przez cały okres kolonialnej zależności. Nie wynikało ono zresztą z samej rynkowej przewagi gospodarki angielskiej, lecz wspomagane było całym szeregiem jak najbardziej nieliberalnych ustaw i rozporządzeń administracyjnych. Np. Amerykanom nie wolno było budować pieców hutniczych i walcowni, nie wolno im było produkować na rynek wyrobów wełnianych a handel podporządkowany był interesom brytyjskiej metropolii. „Gazeta Bostońska" z kwietnia 1765 roku pisała:
Mieszkaniec kolonii nie może zrobić ani guzika, ani podkowy, ani ćwieka bez wywołania protestu jakiegoś zasmolonego brytyjskiego handlarza żelaza lub szanowanego fabrykanta guzików, który woła wielkim głosem, że jego dostojność jest w jak najbardziej nikczemny sposób maltretowana, krzywdzona, oszukiwana i rabowana przez niecnych republikanów amerykańskich.2
W tym czasie jedyną skuteczną ochroną interesów amerykańskich był bojkot towarów angielskich.
Ekonomiczne uniezależnienie się od Anglii było też głównym celem zakończonej sukcesem wojny o niepodległość. Dalsza zaś ochrona miejscowego przemysłu mogła być realizowana przy pomocy barier celnych. Już jednak na konwencji uchwalającej konstytucję (1787 r.) zaznaczyły się regionalne różnice interesów, zauważone i odnotowane przez późniejszego prezydenta Jamesa Madisona. Różnice te najlepiej oddają słowa senatora McDuffie z Karoliny Południowej, wygłoszone w 1830 r.:
Wobec federacyjnego charakteru systemu rządzenia wielkim geograficznie obszarem naszego kraju i różnorodności zajęć naszych obywateli doszło do tego, że w różnych częściach Stanów Zjednoczonych powstały dwie grupy sprzecznych z sobą interesów. Pierwsza obejmuje przemysłowców, którzy nie mogą prosperować wobec konkurencji europejskiej, bez ochrony i subwencji ze strony rządu. Druga grupa obejmuje producentów ziemiopłodów z Południa, które znajdują rynki zbytu tylko za granicą i mogą być korzystnie sprzedawane tylko w drodze wymiany za wyroby obcego przemysłu, konkurując z wyrobami stanów północnych i środkowych (...). Interesy te są więc diametralnie sprzeczne i nie do pogodzenia ze sobą. Interes fabrykanta z Północy znajduje poparcie w każdym zwiększeniu ceł nałożonych na handel Południa i nie trzeba dodawać, że interesom plantatora z Południa sprzyja każde obniżenie ceł na jego produkty.
System Hamiltona – Webstera – McKinleya
Na wstępie jednak przewagę uzyskała Północ. Ustawa o dochodach z 1789 roku traktowała ochronę celną jako zasadę. W dwa lata później Aleksander Hamilton w obszernym memoriale „Report of Manufactures" przedstawił program rozwoju amerykańskich przedsiębiorstw z zastosowaniem ochrony celnej i dotacji. Zasady te zostały przyjęte za credo amerykańskiego systemu gospodarczego i uwzględnione w drugiej ustawie o dochodach z 1792 roku. Hamilton był twórcą polityki gospodarczej nazywanej później systemem Hamiltona-Webstera-McKinleya. Dwa kolejne nazwiska to wybitni kontynuatorzy tej polityki. Ostatni z nich to prezydent Stanów Zjednoczonych z końca XIX wieku. System ten działał zresztą aż do I-szej wojny światowej. Jego głównym elementem były właśnie cła ochronne. Hamilton był też twórcą stronnictwa federalistów reprezentującego interesy kół przemysłowo-handlowych Północy. Kontynuatorem tego stronnictwa jest obecna partia republikańska zalecająca wolny handel słabszym ekonomicznie zagranicznym partnerom. Oponentem federalistów była partia Jeffersona – protoplasta dzisiejszej partii demokratycznej. W owym czasie reprezentowała ona interesy rolników, najpierw głównie farmerów, później zaś (aż do wojny domowej) w coraz większym stopniu plantatorów.
W 1800 roku federaliści zostali odsunięci od władzy, lecz konflikty z zagranicą wpłynęły na podtrzymanie polityki protekcjonistycznej. W czasie wojen napoleońskich zarówno Anglia, jak i Francja szykanowały okręty amerykańskie, w wyniku czego wstrzymano w ogóle wymianę z zagranicą. Podczas drugiej wojny z Anglią (1812-1815) przerwany został import z tego kraju. W sumie wojenne ograniczenia importu wpłynęły poważnie na rozwój miejscowego przemysłu, choć spółki handlowe poniosły straty.
W 1816 roku rządząca partia Jeffersona ustaliła wysoką taryfę celną dla podreperowania wyczerpanego wojną budżetu. To nawrócenie się jeffersonistów na „zdrowe doktryny narodowe" w pełni satysfakcjonowało fabrykantów w stanach północnych. Bariery celne podnoszono kolejno w latach 1824 i 1828. O temperaturze tematu może świadczyć wypowiedź ówczesnego kongresmena Henry Claya:
Przeklęty handel jest jak hałaśliwa, lekkomyślna, flirtująca zalotnica, i jeżeli pozwolimy, by jej widzimisię rządziło nami, nigdy nie zdejmiemy z siebie indyjskich muślinów i europejskich tkanin wełnianych.
O krok od wojny domowej
W roku 1832 dokonano kolejnej podwyżki ceł. Tym razem jednak Południe zareagowało bardzo ostro. Nowe stawki nazwano „taryfą odrażającą" (tariff of abomination). Na czoło protestujących stanów plantatorskich wysunęła się wspomniana już Karolina Południowa, która uchwaliła „akt unieważniający" nowe stawki celne (Ordinance of Nullification) i zagroziła wystąpieniem z Unii. Konflikt udało się zażegnać kosztem obniżenia ceł do poziomu z 1816 r. Od tego momentu Południe rozpoczyna swój triumfalny pochód, prowadzone przez antyhamiltonowską partię, która od 1836 roku przyjęła swą dzisiejszą nazwę „partii demokratycznej". Dominującą rolę odgrywają w niej teraz plantatorzy.
Doktryna w służbie cudzego interesu
Interesom plantatorów, sprzecznym z interesami amerykańskich przemysłowców, przyszła z pomocą angielska doktryna liberalizmu gospodarczego. Posłuchajmy, co na ten temat piszą autorzy cytowanego w tym artykule dzieła:
Przemawiając w imieniu kraju, który stał się wielkim warsztatem dla całego świata i aktualnie nie miał żadnego poważniejszego konkurenta, angielscy teoretycy odkryli w wolnym handlu typ polityki, najbardziej odpowiadający takiej sytuacji. Angielscy fabrykanci żądali taniego chleba dla swych robotników – stąd brak ceł na środki żywności. Ponieważ nie było prawdopodobne, by ktoś mógł ich gdziekolwiek pobić przez zaoferowanie niższych cen, Anglicy mogli sobie pozwolić na ryzyko konkurencji w zakresie wyrobów przemysłowych na własnym rynku. Opierając się na istnieniu tych zupełnie szczególnych warunków, które nawiasem mówiąc, nigdy się już nie powtórzyły, angielscy teoretycy ekonomii politycznej proklamowali wolność handlu jako doktrynę naukową. Proklamowali ją z taką pewnością siebie i z tak mocnym logicznie uzasadnieniem, że wielu amerykańskich profesorów przyjęło ją, jakby to było prawo natury, pomimo odmiennych warunków ekonomicznych panujących w ich kraju. Oto, dlaczego prace teoretyczne uczonych, szczególnie na uniwersytetach, nie zawsze były w pełni zgodne z interesem i opinią praktyków zatrudnionych w produkcji.
Doktryna w służbie własnego interesu
Nie wszyscy jednak jajogłowi dali się zwariować. Jak czytamy bowiem dalej:
Wymogom amerykańskiego przemysłu uczynił wreszcie zadość Henry C. Carey z Filadelfii. Wydał on w latach 1837-1840 trzytomową ekonomię polityczną, w którym to dziele ostro skrytykował głośne koncepcje zwolenników wolnego handlu, naszkicował narodowe podstawy protekcjonizmu i dał logiczny fundament systemowi celnemu. Teorii człowieka ekonomicznego automatycznie powodującego się własnym interesem, błędnej w założeniu i niebezpiecznej w zastosowaniu, Carey przeciwstawił doktrynę interesu narodowego. Odtąd młodym gałęziom przemysłu nie brak było orędowników wśród uczonych.
Południe parło jednak naprzód. I znów odwołamy się do cytowanego dzieła:
W latach 1830-1860 taryfa celna, zmieniana pięciokrotnie, wykazywała na ogół tendencję zniżkową. Obniżkę stawek przeprowadzono w roku 1833, jak widzieliśmy, pod groźbą rewolucji ze strony plantatorów z Karoliny Południowej, a gdy w niespełna dziesięć lat później wigowie przy pomocy opozycji znowu podnieśli stawki, zwolennicy niskich taryf odnieśli zwycięstwo w wyborach w r. 1844. Potem nastąpił zdecydowany zwrot. Partia demokratyczna pod przewodem Południa pchała kraj w kierunku wolnego handlu aż do punktu kulminacyjnego w roku 1860. Ustawą celną z roku 1846 Kongres zadał druzgocący cios systemowi protekcyjnemu, przy czym na czele większości, która dokonała tej straszliwej egzekucji, stali członkowie Kongresu z Południa i Zachodu.
Sojusz farmerów i przemysłowców przeciw plantatorom
Marnie wyglądałby los kapitalizmu amerykańskiego, gdyby nie doszło do rozbicia rolniczej jedności interesów między plantatorami a farmerami. Wśród tych ostatnich szerzył się od dłuższego czasu ruch wolnych nadziałów ziemi. Chodziło w nim o darmowy przydział ziemi publicznej rodzinom farmerskim, na nie zasiedlonych dotąd terytoriach (tematowi temu poświęcony jest osobny artykuł pt. „Komu kapitał państwowy? Prywatyzacja Dzikiego Zachodu", Nasz Dziennik 18 lutego 2000 r. i osobna cyfrowa broszura). Wprowadzenie wolnych nadziałów ziemi spowodowałoby masowy odpływ robotników z fabryk Północnego Wschodu i podrożenie siły roboczej. Nie było więc w interesie fabrykantów. Z kolei takie skutki farmerskiej prywatyzacji mogły się nawet podobać plantatorom, którym wolne nadziały nie zagrażały na ich własnym terytorium. Tak jednak było dopóki sami plantatorzy nie zaczęli ekspandować na zachód a w szczególności na północny zachód, gdzie weszli w kolizję z kolonizacją farmerską. Konflikt rozwinął się najostrzej na terytorium stanu Kansas, gdzie dochodziło do starć zbrojnych na długo przed wybuchem wojny domowej.
Wolne nadziały oznaczały błyskawiczne zagospodarowanie nowych ziem przez farmerów i tym samym zablokowanie ekspansji formacji niewolniczej. Plantatorzy zaczęli więc przeciwstawiać się ich ustawowemu wprowadzeniu. Z kolei przemysłowcy amerykańscy dostrzegli w intensywnej farmerskiej kolonizacji Zachodu potencjalny olbrzymi rynek zbytu dla swoich wyrobów.
Zarysowujące się odwrócenie sojuszu zostało przyspieszone aktywną polityką plantatorów. W 1857 r. opanowany przez nich Kongres ponownie obniżył cła, w wyniku czego „wybuchła panika w przemyśle a przygnębienie ogarnęło zarówno przedsiębiorców jak i wolnych robotników". W 1860 r. prezentujący interesy Południa prezydent Buchanan storpedował kompromisowy projekt ustawy o farmerskich nadziałach ziemi.
W tym samym roku na republikańskiej konwencji wyborczej w Chicago zawiązany został sojusz między fabrykantami a farmerami. Przy odczytywaniu programu partii z największym aplauzem spotkało się żądanie ceł ochronnych i wolnych nadziałów ziemi. Prezydencka kampania wyborcza Abrahama Lincolna przebiegała pod hasłami:
„Wygłosuj sobie cła ochronne!", „Wygłosuj sobie farmę!", „To walka, w której idzie o ochronę przemysłu i o prawa świata pracy!", „Jeśli pragniecie siły i wielkości, chrońcie fabryki Pensylwanii!".
Zwycięstwo protekcjonizmu
Wyborcza wygrana Lincolna doprowadziła do wojny domowej, której wyniki wszyscy znamy. Choć może nie wszystkie wyniki. Bo przecież nie tylko ważne jest, kto wygrał a kto przegrał, ale przede wszystkim to, o co w danym konflikcie chodziło i co było dzięki wygranej realizowane.
Gdyby ten aspekt amerykańskiej wojny domowej był u nas szerzej znany, można by się spodziewać większego zrozumienia dla ochrony dzisiejszego polskiego przemysłu, jak również rolnictwa.
Jeszcze w czasie trwania wojny domowej przywrócono i maksymalnie podniesiono taryfę celną zniesioną przez plantatorów w 1857 roku oraz wprowadzono zasadę państwowych dotacji do ważnych inwestycji o znaczeniu ogólnokrajowym. Po zakończeniu działań wojennych nastąpił niesłychany boom gospodarczy. Według cytowanego dzieła:
Specjalne prawa zabraniały obcym okrętom żeglugi przybrzeżnej, a całą Amerykę otaczał wysoki mur ceł protekcyjnych, który chronił kapitalistów przed dotkliwą konkurencją ich europejskich braci.
Jeszcze przed zakończeniem wojny domowej farmerska królowa – pszenica zdetronizowała dawną plantatorską królową – bawełnę. Teraz zaś jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać królestwa: linii kolejowych, nafty, stali, górnictwa i banków. Za murem ceł ochronnych rozwinął się potężny rynek wewnętrzny o obrotach przekraczających łączne obroty handlu zagranicznego Anglii, Francji, Niemiec, Rosji, Holandii, Belgii i Austro-Węgier. Okres ten trwał pół wieku i w tym czasie Stany Zjednoczone wyrosły na pierwszą potęgę gospodarczą świata. Nie ograniczono się przy tym do praktycznej strony systemu protekcyjnego. Założona na uniwersytecie w Pensylwanii ekonomiczna szkoła Wartona uzasadniała teoretycznie i propagowała mechanizm ceł ochronnych. Oczywiście wielu jajogłowych ekonomistów obstawało dalej przy teorii angielskiej, dobrej w tym czasie dla Anglii, nie dla Ameryki.
Amerykański system protekcyjny zachwiał się pod koniec XIX wieku w wyniku dwukrotnego zwycięstwa demokratów. W 1884 roku prezydentem został ich kandydat Grover Cleveland, który próbował obniżyć cła, co jednak nie przeszło przez republikański Senat. Po nim nastąpił wspomniany już William McKinley. Był on według jego biografa, „aniołem stróżem przemysłu krajowego (...). Ojciec jego i dziadek byli właścicielami hut, a więc byli zaangażowani w przemyśle uzależnionym w poważnym stopniu od taryf protekcyjnych".
Nowy prezydent opracował i podpisał w 1890 roku ustawę, która podniosła bariery celne znacznie ponad poziom ustalony podczas wojny domowej. Wywołało to protest kupców importerów, farmerów i plantatorów korzystających już tym razem z pracy najemnej. W rezultacie na prezydencki stołek powrócił w 1892 roku Cleveland i demokraci wnieśli projekt obniżki ceł, który przeraził fabrykantów, tak jak analogiczna inicjatywa z 1857 roku. Republikański Senat tak jednak przerobił projekt ustawy, że nie różniła się ona zbytnio od ustawy McKinleya i wszedł on w życie bez podpisu Clevelanda.
Obniżenie taryf celnych nastąpiło dopiero podczas prezydentury Woodrow Wilsona w przeddzień I wojny światowej. Skończył się w ten sposób okres protekcjonizmu wychowawczego, chociaż przemysłowcy wcale nie chcieli z niego rezygnować. W tym czasie stawał się on już jednak przede wszystkim źródłem ich nieuzasadnionych zysków a Stany Zjednoczone mogły sobie z powodzeniem pozwolić na wolny handel.
Pół wieku amerykańskiego protekcjonizmu wychowawczego, to okres bardzo długi. Jednakże wraz z przyspieszeniem tempa rozwoju przemysłowego okres ten uległ skróceniu. Wcześniej np. Anglia stosowała protekcjonizm przez półtora wieku, przeciwstawiając się głównie Holandii. Powojenna Japonia skróciła go do lat około trzydziestu a wschodnioazjatyckie tygrysy skracają do lat kilkunastu. Ostatnie przykłady są szczególnie pouczające, gdyż dalekowschodnie kraje startują ze znacznie gorszych pozycji niż my – były znacznie słabiej uprzemysłowione i miały mniej fachowych kadr.
Sam protekcjonizm nie wystarczy
Protekcjonizm wychowawczy nie oznacza samego wznoszenia barier celnych, lecz łączy się z definicji – jak zaznaczyliśmy na wstępie – z czynnikami i działaniami rozwojowymi. U Anglosasów nie trzeba było swego czasu (podobnie jak i u Holendrów) niczego szczególnego wymyślać. Funkcjonująca u nich kalwińska kultura gospodarcza, która była wystarczającym czynnikiem rozwojowym. A mimo to Amerykanie zastosowali państwowe wsparcie dla spółek kolejowych i linii oceanicznych.
Współczesne najbardziej przebojowe gospodarki bazują na nowych rozwojowych technikach ekonomicznych. Są to przede wszystkim: strategiczna polityka gospodarcza państwa (a nie tylko jego funkcje regulacyjne) oraz tzw. kooperacyjne stosunki przemysłowe, w których nie ma ostrej przeciwstawności interesów między załogą przedsiębiorstwa a jego kierownictwem. Techniki te rozwijane są w kapitalizmach typu japońskiego i niemieckiego. Nie było ich natomiast do niedawna w kapitalizmie anglosaskim, który najbardziej traci na ich niedorozwoju.
W związku z malejącą konkurencyjnością własnego przemysłu Amerykanie na początku lat dziewięćdziesiątych ponownie zaczęli bronić się barierami importowymi przed produktami lepiej funkcjonujących gospodarek. Jednocześnie zaczęli, dla podniesienia konkurencyjności, kopiować metody swych konkurentów w zakresie polityki gospodarczej państwa i kooperacyjnych stosunków przemysłowych. To nowe podejście i jego efekty widoczne są najlepiej w przemianach przemysłu samochodowego, który odzyskał swój dawny wigor. Jest to więc kolejny przykład, krótkotrwałego tym razem, ale również skutecznego, protekcjonizmu wychowawczego. Przykład tym istotniejszy, że dotyczy czasów współczesnych i największej potęgi ekonomicznej świata.
Stan naszej wiedzy ekonomicznej
Począwszy od 1989 roku, czyli przez 20 lat, zadaję bardzo wielu różnym osobom (w tym ekonomistom i politykom) testowe pytanie: „Co było przyczyną wojny domowej w Stanach Zjednoczonych?". Niestety, otrzymałem tylko jedną poprawną odpowiedź. Co gorsza wszystkie te osoby (za wyjątkiem znowu jednej) nie widziały problemu w tym, że nie wiedziały, iż chodziło o cła ochronne dla przemysłu stanów północnych.
Nie trzeba wyjaśniać, że wiara w fałszywą tezę, że motorem gospodarczego rozwoju Stanów Zjednoczonych był wolny handel, miała decydujący wpływ na katastrofalny charakter naszej transformacji gospodarczej.
Nasuwa się smutny wniosek, że z takim rozumieniem najważniejszych elementów historii gospodarczej Świata, i z takim rozumieniem roli naszej indywidualnej, obywatelskiej świadomości, nie możemy sprawnie zawiadywać własnym państwem.
…
Jan Koziar jest działaczem społecznym i naukowym. Publikacja za zgodą autora. Najnowsza wersja tekstu, opublikowana w kwartalniku „Obywatel", nr 3(47), 2009
Przypisy:
[1] Dzisiaj (2011) głównie Chin
[2]Wszystkie cytaty w niniejszym artykule pochodzą z dwutomowego dzieła Ch. Beard i M. Beard „Rozwój cywilizacji amerykańskiej".
Prowizja dla Ciebie za polecanie uslug
w Programie Afiliacyjnym http://nazwa.pl!