W kraju kwitnącej wiśni wiele się dzieje, bo ciągle nie wiadomo, czy japońskie wcielenie Benka, czyli Abenomics, wyprowadzą wreszcie samurajów ze strefy Fuck-o-shima, czyli wiśni więdnącej w deflacji, do kraju nirwany i nieustannego wzrostu. Lokalni pomysłowi Dobromirowie nie podejmują się odpowiedzi na pytanie, czy nikoś pobije rekordy tego lata. Czyli nie wiadomo.
Zezowaty patrzy na nikkei nie z powodu jakiegoś przesądu, tylko z potrzeby praktycznej miary, w którą stronę podąża cały świat. Do chwili złamania Chin takim barometrem wyprzedzającym był SHA, ale - po osiągnięciu lokalnego maksimum z odbicia kryzysowego - pogrążył się w długiej bessie. Co ciekawe, ten lokalny szczyt prawidłowo wskazał [a ja prawidłowo zweryfikowałem dzięki niemu] Pettis. Od tego kluczowego momentu patrzę na nikkei i wiem, czy jest ekspansja [nominalna oczywiście, w świecie mierzonym fiat credit], czy recesja. Jako się rzekło pomysłowi Dobromirowie nie wiedzą, w którą mańkę ten nasz glob potoczy się tego lata. Spójrzmy zatem na nikosia i odczytajmy znaki z fusów. Pytanie brzmiało: czy nikoś pobije rekord tego lata. Zadano je na pierwszej, krótkiej nóżce nawrotu ze szczytu. Odpowiedź jest oczywiście nietrywialna. Dobromir miał nadzieję, że wzrost pociągnie dalej, czuł poskórnie, że tak musi być, ale nie miał śmiałości na to postawić. I słusznie. Nikoś jeszcze pociągnie, ale nie od razu do mety, bo ceną za sukces nikosia jest rozwalenie największej góry obligacji świata, czyli finansowe seppuku mówiąc po prostu. Program QE Shinzo Abe to nie jest Benek turbo, to jest hiperbenek na sterydach, bo w porównaniu do wielkości pkb Japonia drukuje jakąś trzykrotność tego, co robią Amerykanie. Radosna odpowiedź nikkei na taką ilość finansowej heroiny nie jest zaskoczeniem, natomiast zatrzymanie entuzjazmu już - przynajmniej dla niektórych - jest. Nikoś nie ma siły wyjść ze spadającego klina i potrzebuje trochę czasu, na przykład do końca roku, do zebrania energii na dalszy pochód w górę. Ceną za ten pochód jest - jako się rzekło - rozwalenie systemu emerytalnego i gigantycznej góry obligacji, bo wzrost giełdy spowoduje wzrost oprocentowania. Japońskie obligacje już są na stoku i nie da się tego kolosa zatrzymać, ale - dzięki jego gigantycznej masie - niewielu jeszcze zauważa, że w końcu udało się go ruszyć. A udało się. Stopy procentowe w jenach będą nieuchronnie rosły. Jednak zabawa ze zjazdem obligacji musi potrwać kilka lat, a najlepsze fajerwerki będą, jak zawsze, na końcu. Ja informuję tylko o przelomie, bo nie ma żadnego odważnego Dobromira. Co dalej? Po wyjściu górą ze spadającego klina nastąpi atak na 16000. Uważam, że nie powiedzie się, pomimo uporu Japończyków. Wzrosną im stopy, dług stanie się niespłacalny, splajtuje rząd i fundusze emerytalne, ale nie zeszmacą jena w hiperinflacji, a pokonanie szczytu wszechczasów tyle musiałoby oznaczać. Kraj więdnącej wiśni zejdzie z maty zaduszony w stagflacji. Nie podda się i nie zostanie pokonany. Po prostu się zadusi. To jest moim zdaniem prawidłowa odpowiedź na postawione pytanie, z kilkuletnią prognozą. Nikoś w oczywisty sposób pobije chwilowy rekord, ale jeszcze nie teraz. Nie pobije rekordu wszechczasów, bo nie ma na to siły. To pułapka pytania. Pobije rekord i nie pobije. Ceną za próbę będzie natomiast piękna katastrofa największego funduszu emerytalnego naszej planety. To morał z historii, bo jakaś sprawiedliwość musi być. Będzie co oglądać. |