Pamiętasz drogi watsonie jedno ze złotych napomnień mamusi? Ucz się Jasiu, ucz, bo wiedza to potęgi klucz. I miała mama rację, dlatego w swoich wierceniach taki uparty jestem. Nie dalej jak przed tygodniem, przy okazji świąt, zwodowałem złotą myśl, że to nie dotarcie do pełnej mądrości jest właściwym celem, ale sama podróż w jej poszukiwaniu. I aby nie pozostać gołosłownym opatrzność nie pozwoliła mi czekać i już między świętami, a nowym rokiem, czyli w tym przedziwnym okresie, którego praktycznie nie ma, bo nic się normalnie nie dzieje, zafundowała mi szczerozłote potwierdzenie. Tak więc drogi watsonie, kiedy mamy już te wszystkie klucze do potęgi i możemy w związku z tym starać się o posadę odźwiernego albo kustosza, wypadałoby je zgrabnie połączyć w poręczny pęk, taki podręczny wytrych do współczesnego sezamu, albo też krótki podręcznik pt. „Ruski agent. Praktyczne zastosowania”. Wszystko to bowiem i jeszcze więcej zgrabnie połączyło się w organiczną całość, za sprawą jednego, mało eksponowanego mianowania. Pośród huraganu i zamętu tysięcznych personalnych roszad mogłoby nawet ujść niezauważone na eksterytorialnej wyspie świątecznego czasu, ale wcześniejsze, dość ciekawe wydarzenia, temu zapobiegły. Przy okazji niejako pojawił się nowy wątek w badaniach czasu, bardzo akurat przydatny na Sylwestra, bowiem wyszło na jaw odkrycie z dziedziny chronologii, które niniejszym podaję, jako memento i okolicznościowy wstęp do właściwego. Owóż drogi watsonie mamy w przyrodzie różne epoki i czasy. Czas przyspiesza i zwalnia, zmienia nastroje, a nawet mądrości. Jednego nie udało się dotychczas nigdzie zmienić, a mianowicie jego wektora. Jakie czasy by zwariowane nie były, w tym i na nadwiślańskim terytorium etnograficznym, czasy zdawałoby się ostateczne, czasy końca demokracji, a zgoła nawet końca świata, wektor czasu pozostaje niezmiennie w mocy i nie da się, podobnie jak Wisła kijem, zawrócić. Wiem doskonale, że całe zastępy pierwszorzędnych fachowców od propagandy nad tym usilnie pracuje, ale jak dotychczas z marnym skutkiem. Mamy zatem już nowy rok i z tej okazji krótki, ale przemawiający do ludycznej wyobraźni dowód z kierunku czasu. Otóż zwróć baczną uwagę drogi watsonie, że okres między świętami i nowym rokiem to nie jest to samo, co okres między nowym rokiem i świętami. Oto i dowód, przyznasz po chwili, że celny. Nie przyznasz? A to szkoda. A właściwie jaka szkoda? Wciąż jesteś pod wrażeniem zeszłego roku, wybuchowej i szampańskiej jego końcówki, ot co. To nie hipoteza, lecz diagnoza. Pierwsze stawia pan w czarnym, pisząc na białym, a drugie pan w białym, przepisując czarne. Nie nadążasz? Czarna rozpacz. Skup się odrobinę, to będzie z tego jakiś pożytek. Jako że walec historii toczy się nieubłaganie, napędzany widomie wektorem czasu, zupełnie zignorował eksterytorialną wysepkę dolce far niente wokół świąt i podarował nam wśród obfitości wszelakich prezentów – nowych ustaw, całkowicie nowych ustawek w sejmie, na generalnej porażce wojny o demokrację, z otwarciem prawidłowego, drugiego aktu zamachu stanu trybunalskiego na dokładkę – koronny klejnocik z historycznej kolekcji „ruskich agentów”, muszę się nim zatem na gorąco zająć. Nie jest bowiem taki lichy, jak na to wygląda, a spina i zamach kwietniowy, praktyczny poradnik szarej propagandy w internecie, jak i odpowiada na dręczące cię pytanie: czemu zezowaty tak konsekwentnie twierdzi, że nie poznamy kulisów Smoleńska. Znaczy zapowiada się ciekawie, ale po kolei. Zamach na CEK NATO Antoni Macierewicz z właściwą sobie werwą przystąpił do generalnych porządków w ministerstwie obrony, już w pierwszych dniach wymiatając z niego, a co najważniejsze ze wszystkich kilkunastu służb leśnych dziadków, organicznie związanych z ekipą Komorowskiego, czyli kontynuatorów PRL-bis i przyjaźni polsko-radzieckiej. Dość powiedzieć, że zarządy wszystkich, a w kluczowych także zarządy regionalne pospiesznie wymieniono. Zmienił się oczywiście zarząd policji, w tym po raz kolejny w ciągu zaledwie roku szefostwo CBŚP, a w Biurze Spraw Wewnętrznych trwa właśnie kontrola. Okazało się bowiem, że poprzedni rząd umościł w KGP Policji komórkę do inwigilacji dziennikarzy, piszących o skandalu podsłuchowym. Myliłby się jednak ten, kto przypuszczałby, że to działalności tajniaków rudego zawdzięczamy ostatnie perturbacje zezowatego z internetem, w tym masowe ginięcie jego dokumentów w internecie, ze szczególnym uwzględnieniem nagrań o Smoleńsku, te bowiem pojawiły się w listopadzie, czyli już po wyborach parlamentarnych i być może właśnie w jakimś związku z huraganowymi walkami bezpieczniackich klanów. Więcej o tym za moment. Tymczasem zauważmy, że przewidujący zausznicy Komorowskiego przygotowali na wypadek wyborczej porażki swoistą przechowalnię swoich głównych talentów pod postacią Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO. Nowa instytucja, pospiesznie zmontowana w tym roku, a więc jednoznacznie wobec podwójnych wyborów parlamentarno-prezydenckich - w doraźnych celach politycznych, uzyskała dodatkowo międzynarodowy wymiar dopiero na początku listopada tego roku, czyli już wyraźnie po wyborach. Ten międzynarodowy parasol polegał na umowie nowo powołanego zarządu z jego zagranicznym odpowiednikiem, słowackim ministerstwem obrony. W zamyśle pomysłodawców zagraniczny parasol, nawet tak słaby jak współpraca z jedną tylko instytucją, miał być alibi do praktycznej nieusuwalności zarządu, a co najważniejsze okryciem tajemnicą jego działań. Że NATO miało istotnie posłużyć za parawan ujrzeliśmy przed świętami, kiedy to „kaczystowscy siepacze” Macierewicza mieli dokonać wedle Siemoniaka zamachu na placówkę NATO. Doszedł do tego kuriozalny listopadowy kontrakt ze słowackimi wojakami, także doskonalącymi swój kunszt w ramach NATO, a gwarantujący praktyczną nieusuwalność warszawskiego szefostwa CEK, bowiem wymagający uzyskania zgody na zmiany u partnera słowackiego. Kogóż to widzimy w zarządzie nowej, eksperckiej placówki, a umieszczonej w charakterze zgniłego jajeczka w samym środku SKW na Oczki w Warszawie? Ano widzimy płk. Duszę z wiernym zastępcą, faworyta i pupila samego Komorowskiego, który upamiętnił się tym, że na jego polecenie podpisał po kwietniowym zamachu epokową umowę o współpracy z rosyjskim FSB. Niemożliwe? Ale prawdziwe watsonie, boleśnie i obleśnie prawdziwe. Polska, członek NATO, pod wodzą Komorowskiego blisko współpracowała do niedawna z rosyjską FSB, a architekci i główni wykonawcy tej współpracy przeszli do nowo utworzonej placówki... współpracy z NATO, gdzie mieli dalej rozwijać swoje umiejętności kontrwywiadowcze, pielęgnowane z kolegami z Łubianki, we współpracy ze Słowakami. Taki internacjonalizm, w którym w kontrwywiadzie NATO biorą udział – co prawda pośrednio, ale nikt nie wątpi że profesjonalnie i skutecznie – pierwszorzędni spece w tej robocie od czterech pokoleń czekiści z Łubianki. Jednym z pierwszych posunięć nowego rządu było wypowiedzenie haniebnej umowy z FSB oraz czystki kadrowe w SKW, ale jak widzimy poprzedni zarząd był już na te działania przygotowany i najwyraźniej zdecydowany nadal bez zakłóceń pracować wewnątrz polskiego kontrwywiadu, całkiem bezczelnie i jak gdyby nigdy nic, zakrywając się umowami międzynarodowymi. To wszak spotkało się z równie bezstresową postawą ministra obrony Macierewicza, który do centrum posłał po prostu żandarmerię i zajął bezceremonialnie pomieszczenia, nie zapominając naturalnie zaaresztować całej dokumentacji. Żale i piski poprzedniego ministra Siemoniaka, na gołe oko posłusznego figuranta, na nic się nie zdały, gdyż oficjalną drogą dyplomatyczną wysłane zawiadomienia do NATO potwierdziły całkowitą suwerenność w tej sprawie warszawskiego rządu, gdyż nie tylko nowa placówka nie była jeszcze akredytowana w NATO, ale nawet gdyby była, mogła być jedynie organem doradczym, nie wchodzącym w skład struktury wojskowej sojuszu. Innymi słowy – w sensie prawa międzynarodowego – nie tylko CEK nie było w żadnym zakresie eksterytorialne, ale takim nigdy być nie mogło. Przypomnę, że traktatowo umocowane organizacje międzynarodowe na naszym terytorium, na przykład ambasady i jednostki wojskowe NATO, pozostają na mocy prawa międzynarodowego poza jurysdykcją krajową. Nie jest to wszak przypadek CEK i parasol rusolubnych zauszników Komorowskiego okazał się całkiem w praktyce dziurawy. Płacze o „ataku na organ NATO” w iście kabaretowym stylu zakończył tuż po świętach słowacki minister obrony w swojej oficjalnej epistole żalący się na złamanie porozumień kadrowych z Warszawą, ta bowiem – wbrew zapewnieniom rzecznika polskiego ministerstwa – nie konsultowała nagłego trybu odwołania zarządu CEK przed świętami. Istotnie, Macierewicz wbrew kontraktowi, podpisanemu przez płk. Duszę, nie konsultował się w sprawie odwołania płk. Duszy z jego kolegą w Bratysławie, wychodząc słusznie ze stanowiska, że skoro rząd warszawski jest w pełni suwerenny w sprawach kadr SKW, to jest także w pełni suwerenny w sprawach kadr CEK, wyłonionej z jego struktur. I bezceremonialnie, nie pytając nikogo o pozwolenie, Duszę z zastępcą wyrzucił z ciepłej posadki przed świętami, a po tygodniu, gdy ci nie zdradzali chęci opuszczenia swoich biurkowych barykad, wywiózł ich pod choinkę przy pomocy żandarmerii. I miał całkowitą rację, a dziś potwierdził nam to – aczkolwiek w tonie wyrzutu – słowacki minister obrony, najwyraźniej także nie widzący nic niestosownego w tym, że miał czelność umawiać się w sprawach kadrowych urzędników państwowych w Warszawie, co jednoznacznie klasyfikuje się jako nadużycie kompetencji i ingerencja w sprawy wewnętrzne suwerennego państwa. Czy nasz MSZ wykorzysta to dalej, to osobna sprawa, faktem pozostaje, że rozgoryczony słowacki minister dał właśnie dowody na zmowę polskich urzędników z instytucjami zagranicznymi {zdrada stanu i przekroczenie kompetencji}, ale także na własną ingerencję w polskie sprawy i konspirację z polskimi urzędnikami przeciw suwerennej władzy w sprawach kadrowych co najmniej {także delikt zdrady stanu}. Dziękujemy za świąteczny prezent! Mówiąc oględnie sprawa pachnie bardzo nieładnie i nie chciałbym być dziś w skórze płk. Duszy. Nie tylko go słowaccy koledzy nie obronią, ale mogą stać się – jeśli będzie zanadto podskakiwał – prawdziwą kulą u nogi. Tymczasem nie przewiduję wielkich fajerwerków, gdyż mamy na ogniu inne, ważniejsze sprawy, a konkretnie Trybunał Konstytucyjny, który co prawda zgodnie z oczekiwaniem wszedł w etap drugi zamachu stanu, już całkiem na poważnie, ale przecie w gorączkowym pośpiechu i nie czekając dosłownie ani dnia po świętach. Akcja zatem zapowiada się nie mniej gorąco, niż w przed świętami, więc tymczasem drobiazgami w rodzaju Duszy, jako sprawie pobocznej, nikt nie będzie się zbytnio zajmował. Co moim zdaniem jest kardynalnym błędem, zwłaszcza gdy zbierze się wszystkie klucze w niniejszym artykule w jeden solidny pęk, ale to nie ja przecież formułuję politykę nad Wisłą. Nie mam bowiem żadnych wątpliwości, że podobnie jak po pierwszym akcie zamachu trybunalskiego, gdy obie strony zachowywały pozory poszanowania prawa i formalizmu, rozpoczyna się akt drugi, gdy zdejmuje się jedną rękawicę - i wali na odlew, nieuchronnie pojawią się w grze ukryte atuty i argumenty, już poza kontrolą i wiedzą formalną i oficjalną. Bowiem obie strony konfliktu bez wątpienia takie posiadają, a są z pewnością zdeterminowane. Odchodząca ekipa łatwo, a nawet bez użycia przemożnych argumentów, od swojego mocno już zużytego, ale jakże swojskiego koryta oderwać się nie da. Wrzaski oraz przeraźliwe kwiki, dochodzące zewsząd, nie są wcale oznaką kapitulacji, lecz swoistym wezwaniem do boju. Boju ostatecznego o kształt „polskiej demokracji”, czyli jak bardzo i w którą stronę ma ona być koślawa i kulawa. Naturalnie naszym kosztem, bo ktoś za to wszystko zapłacić w końcu musi. I oczywiście zapłaci. I o to idzie bój właściwy, a ferajna z cienia, te różnorakie klany bezpieczniaków, są jedynie strażnikami koryt oraz aktorami tych potyczek, krótkotrwałymi zresztą, gdyż z samej zasady fachu policyjnego do bohaterów nie należą, bo co prawda imponuje im hipnotycznie siła, ale są pierwsi do pragmatycznego przed nią ustąpienia. Innymi słowy ludzie pokroju Duszy są stworzeni do okupacji i eksploatacji pasożytniczej, ale nie do tworzenia, a najmniej do bohaterskich powstań. Są bowiem organicznymi tchórzami, niemniej są pracowici i uparci, ale co najważniejsze – inteligentni. Niedobory odwagi nadrabiają zawsze sprytem. Nie będą się bić po rycersku i otwarcie. Wolą cichy telefon z pogróżkami, anonim i zasztyletowanie w bramie. I coś tam w cieniu zawsze kombinują – to pewne. Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 1/16 |
wtorek, 5 stycznia 2016
SKW i „ruscy agenci”
-
blog comments powered by Disqus