Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 11 stycznia 2016

„Zagrożenie demokracji” od berlińskiej strony czyli „polski faszyzm” w działaniu

-
Nowy rok nie kazał nam długo na siebie czekać, gdyż ze świątecznej nirwany wybudził nas skutecznie na domowym podwórku rewelacjami o upadku demokracji i zamachu stanu, dobiegającymi z okolic trybunału konstytucyjnego. Nie ograniczyły się one zresztą w swojej pilnej natarczywości do domowego grajdołka, wylewając się na szerokie wody europejskie i już za tydzień będziemy pośrednimi świadkami wiekopomnego spektaklu, gdzie lokalni donosiciele będą wskazywać i piętnować oskarżycielskimi paluchami „zamachowców” na świętą, polską demokrację magdalenkową w samej centrali ojrokołchozu – brukselskim parlamencie, nazwanym tak naturalnie dla niepoznaki, gdyż żadnej faktycznej władzy ustawodawczej w tym całym tworzonym na biegu kołchozie naprawdę nie ma, a funkcjonuje on jedynie jako organ doradczy wszechwładnej Komisji, gdzie rządzą już nomen omen niewybieralni, wszechwładni i wszechmądrzy komisarze.

Zatrwożeni pochodem faszyzmu nad Wisłą oficjele z Brukseli, z takiej dajmy na to Rady Europejskiej, równie egzotycznej i niewybieralnej, jak Komisja, a gdzie bryluje dziś jako „prezydent” rudy pieszczoch berlińskiej Makreli Tusk, ślą oficjalne prośby i groźby do prezydenta Dudy, aby nie ważył się podpisywać „antydemokratycznych” ustaw w rodzaju ustawy o mediach narodowych, a inni z kolei indagują go o pilne wyjaśnienia. W tym nawale musiał aż najbardziej właściwy, ale zabiegany na arenie międzynarodowej z wiadomych powodów gorączki geopolitycznej w naszym regionie Europy i świata wokół wojny krymskiej, minister spraw zagranicznych Waszczykowski, wezwać na dywanik równie właściwego w tych kwestiach ministra spraw zagranicznych tejże Unii, czyli człowieka od tlenionej komunistki włoskiej Mogherini, co właściwie mają te hałasy, brewerie, pomówienia i bezczelne insynuacje, kierowane w kierunku Polski ze strony eurokratów znaczyć, gdyż nie sposób się w tym jazgocie i bełkocie już połapać.

I słusznie czyni – czy to z PR-owego, propagandowego, czy z czysto prawnego punktu widzenia patrząc. Formalnie bowiem wciąż Polska pozostaje suwerennym państwem {jakkolwiek całkiem pozornie według zezowatego, ale zawsze – i prawny formalizm prawa międzynarodowego zobowiązuje} i groźne pomruki i pojedynek na miny wielce ważnych eurooficjeli, nadętych swą polemiczną swadą i władzą do granic pojemności w końcu naprawdę drogich garniturów, w śmiertelnym pojedynku na miny z Ferdydurke, a co może skutkować poważnymi stratami zarówno w zakresie wizerunku, jak i garderoby, polski minister spraw zagranicznych wciąż pozostaje na zewnątrz jedynym i wyłącznym partnerem do rozmów o suwerennych polskich sprawach z organami zagranicznymi. Tak jest bowiem w najważniejszej i najistotniejszej w sprawie „polskiej demokracji” istocie. Polska wciąż jest formalnie suwerennym państwem, z zakresem suwerennych spraw i praw, a do stosunków z innymi państwami i ich organami mamy, jak w każdym cywilizowanym państwie – z obowiązkowym sztafażem parlamentów, ministrów, ambasadorów – wyznaczone organy i osoby. Jednym prostym ruchem Waszczykowski uziemił właśnie gorliwych polemistów z Brukseli i jednocześnie utarł im dyplomatycznie nosa, przypominając o tych rudymentarnych sprawach, szkoda tylko, że nie potrafił rozpropagować tego i objaśnić szerzej, tak że dziś ja muszę tę niewdzięczną, aczkolwiek zabawną, bowiem trącącą kabaretem {jakby trzy ą w poprzednim słowie o tym świadczyło, kto dziś potrafi tak odmienić?} pracę wykonać. Waszczykowski nie Gołota, a skutek podobny. Oto potęga paragrafu watsonie i siła słowa. Warto ten casus sobie bliżej rozebrać, bowiem skoro takie tuzy dostają na arenie międzynarodowej bęcki, to za groźnym pojedynkiem na miny idzie jakaś prawdziwa walka, a te paragrafy i miłe oku knockdowny, choć nie na ringu, chyba naprawdę są na poważnie.


Unia kontra Polska

Istota nagonki europejskiej na ustawowe zmiany w Polsce, ostatnio toczące się wybitnie nie po myśli eurobolszewików oraz – co łatwiej zaobserwować, gdyż zeszli na poziom powszechnego i nieustannego, przeraźliwego kwiku w mediach – ich nadwiślańskich przyjaciół, streszcza się bowiem formalnoprawnie w gremialnej napaści na polską suwerenność ze strony brukselskich urzędników, co z samej istoty i natury sprawy stanowi zarówno uzurpację, nadużycie władzy, ale także dyplomatyczny konflikt. Z jednej strony zupełnie nie umocowani w żaden sposób oficjele jakichś brukselskich urzędów, jakkolwiek by one ważne, nadęte od swojej ważności i kompetencji nie były, nie mają żadnego, ale to absolutnie żadnego prawa, w zakresie swoich czynności urzędowych nawet komentować, a co dopiero ingerować w suwerennie polskie sprawy wewnętrzne, a do takich należą choćby ustawy o trybunale i mediach. Ale to dopiero jedna strona dyplomatycznego ataku i pojedynku na groźne miny, a który polska dyplomacja jakoś niesporo potrafi skutecznie naświetlić. Drugą – i to o wiele cięższym wymiarze gatunkowym, zasługującym już nie na kabaretowe wezwania Mogherini z koleżankami, ale na poważniejsze działania oficjalne, które podejrzewam stoją za nagłą wizytą w Trzech Króli Orbana, o wiele bardziej biegłego w te klocki od Kaczyńskiego – jest ostentacyjne i gremialne pominięcie ze strony Unii Europejskiej jako całości, oficjalnego protokołu dyplomatycznego w stosunkach z Polską w ostatnim czasie.

Coż bowiem znaczą te groźne epistoły, kierowane przez wielce ważnych urzędników Brukseli, do polskiego sejmu, rządu, a w końcu prezydenta? Z konsekwentnym pominięciem polskiego MSZ, tak jakby nadwiślański bantustan żadnego w rozmowach z Unią ministerstwa, ambasadorów i tym podobnych anachronicznych ozdobników już nie potrzebował. Tymczasem – jakkolwiek brukselskim komisarzom to się w nadętych sodową wodą głowach nie mieści – Polska formalnie w stosunkach z Unią wciąż pozostaje odrębnym państwem, a nie poddaną prowincją. Zgoda, podpisano Traktat Nicejski i część – i to najważniejszą – suwerenności oddaliśmy w zarząd niewybieralnym komisarzom w Brukseli, w dodatku o zacięciu bolszewickim. Ale nie oddaliśmy jej całej, zachowując wciąż suwerenność zewnętrzną i rozdział swojego ustawodawstwa i władzy wykonawczej, choćby formalnie. Dlatego żaden, ale to ŻADEN europejski organ nie może niczego Polsce wprost nakazać, zakazać, ani nawet sugerować bez OBOWIĄZKOWEGO pośrednictwa polskiego MSZ, czyli obecnie ministra Waszczykowskiego, chyba że stosowne traktaty szczegółowe między instytucjami Unii oraz Polski już wdrożono. Tu mamy na przykład procedury dyrektyw Unii. Wdrażane są na podstawie traktatu właśnie, wprost z jego, dość szczegółowego brzmienia. I kropka. Unia każe, polski sejm odpowiednio uchwala, a rząd obowiązkowo wykonuje. Nie dotyczy to wszak w nijaki sposób suwerennych polskich spraw, takich jak choćby organizacja polskich mediów, czy procedura pracy trybunału konstytucyjnego. Te pozostają w niezbywalnym zakresie kompetencji wewnętrznej Polski, tak jak były zawsze. Należą bowiem do wciąż szerokiego zakresu polskiej suwerenności, jak by traktatem zjednoczeniowym z Unią poza tym ona skrępowana nie była. Stąd jakiekolwiek wystąpienia organów Unii w polskich suwerennych sprawach, a mnożące się ostatnio wręcz niczym śmiertelnie groźna epidemia, jest w najbardziej oczywisty sposób, aczkolwiek tylko dla rozumiejących podstawy prawa międzynarodowego, a takich nad Wisłą jest żenująco mikroskopijna mniejszość, bardzo groźną, a w dodatku bezprecedensową uzurpacją Unii wobec Polski.


Upadek unijnej demokracji

Powagi sprawie, która naprawdę wygląda już groźnie i faktycznie zakrawa na „upadek demokracji”, tyle że nieoczekiwanie od drugiej strony, czyli Unii Europejskiej wobec Polski, dodaje właśnie ostentacyjne łamanie dyplomatycznego protokołu, szarogęszenie się na polskim podwórku i sztubackie sztorcowanie Polski, jak jakiegoś podmiotu w rodzaju pomiotu, czy przedmiotu. Ostatnio bowiem eurooficjele nie tylko z bezczelnością i dezynwolturą bezkarnych urzędoli, nadętych swą urzędową bezkarnością, naruszają swoimi wystąpieniami polską suwerenność {zajmują oficjalne stanowisko jako organy Unii w polskich sprawach wewnętrznych, czego im czynić nie wolno}, ale jeszcze na dokładkę poza cywilizowanymi i przyjętymi od stuleci procedurami prawa międzynarodowego. CTKJ za przeproszeniem: naczelnik jakiegoś wysoce ważnego urzędu w Brukseli pisze groteskową epistołę do prezydenta Dudy w sprawie ustawy medialnej, żądając jej wycofania oraz jednocześnie domagając się wyjaśnień! Mówiąc najkrótszym językiem ulicy: a nic ci to tego drogi naczelniku wielce ważnego brukselskiego urzędu, po prostu idź się walić na drzewo, nie twoja sprawa i spadaj. Oczywiście obecny lokator Belwederu nic takiego nie odpowie, będąc świadomym i grzecznym uczestnikiem wielkiej maskarady, jaką są w swej istocie władze nadwiślańskiego terytorium etnograficznego, niemniej zarówno powody, jak i uzasadnienie podałem. Jeśli jakiś wielce ważny naczelnik jakiegoś najważniejszego urzędu w Brukseli ma wątpliwości w kwestiach suwerennych spraw polskich, dotyczących szerokiego porządku wewnętrznego, w tym mediów i trybunału konstytucyjnego, musi wciąż zachować obowiązującą w stosunkach międzynarodowych procedurę, czyli zwracać się do suwerennego państwa i jego organów, w tym naczelnych, jakim bezspornie jest choćby prezydent, za pośrednictwem MSZ. Czyli mówiąc krótko, w wewnętrznych polskich sprawach żaden brukselski urzędas, jakkolwiek by mu tam łepetyna od sodowej wody nie napęczniała, wciąż musi zgłaszać swoje uwagi i pytania do polskich władz za pośrednictwem ambasady i polskiego MSZ. Ale tego nie czyni. I to nie on jeden, ale – jak na komendę – cała tych urzędoli wataha, zatem ktoś gdzieś jakieś tam rozkazy musiał wydać, oni tak nagle i stadnie nie gubią się w meandrach dyplomacji, za cwane na to gapy są.

Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 2/16

© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut