
Pęknięta bania nie daje się napompować.
Ceny nieruchomości zjechały do 1/6 wartości szczytowych i po kilkunastu latach wcale nie chcą się podnieść. Bajki o rychłym odbiciu na rynku nieruchomości to właśnie bajki. To procesy na dekady.
Deflacja kredytowa nie oznacza ujemnej inflacji
Kurczenie (destrukcja) kredytu budowlanego nie oznacza bynajmniej szerokiej dysinflacji. Szerokie klasy aktywów - surowce, żywność itp. pozostają w lekkiej inflacji. Co można powiedzieć na pewno, to presja inflacyjna przy destrukcji kredytu budowlanego skutecznie maleje, mniej więcej o połowę i tyle mniej więcej maleje szeroki wskaźnik wzrostu cen. Deflacyjne otoczenie nie oznacza zatem trwałego i powszechnego spadku cen.
Tempo wzrostu gospodarczego spada
Po przekroczeniu szczytu bańki (szczytu kredytowego, peak-credit) wzrost gospodarczy maleje mniej więcej o połowę, ale nadal jest dodatni. Przeczy to tezie, jakoby deflacja zabijała gospodarkę. Owszem, ona ją dusi, ale nie zabija. Więcej, może się ona rozwijać.
Gdyby nie keynesowskie łatanie i wspieranie byłaby recesja
Owszem, byłoby cofnięcie, ale umożliwiłoby zdrowe długoterminowe odbicie. Po zaliczeniu recesji wzrost gospodarczy byłby dwu-trzykrotnie większy od obecnego duszenia i odpracowałby z nawiązką stracony czas. Wystarczy spojrzeć na zegar. Dwadzieścia lat i końca nie widać, a poziom długu - ponad 200% pkb - już nigdy nie da się racjonalnie spłacić.