piątek, 27 listopada 2009
Nałkowe ałtorytety dla lemingów
Miał już być koniec z globalnym ociepleniem, ale po przeczytaniu artykułu Adama Wajraka z wyborczej po prostu nie wytrzymałem. Zacny ten fotograf i obrońca zwierząt, zwolennik Greenpeace i ginących gatunków przekracza granice idiotyzmu dozwolone dla gimnazjalisty. Grynpic grynpicem, ale po koszmarnej wpadce oszustów z angielskiego uniwersytetu, fałszujących dane meteorologiczne, żeby im się z modelami globalnego ocieplenia zgadzały, ni mniej nie więcej, tylko śmie pouczać maluczkich, że musimy wierzyć naukowcom, a nie nawiedzonym blogerom. Ałtorytetom trzeba wierzyć, globalnym.
Jako że z sympatią odnoszę się do Wajraka, należy mu się odpowiedź, bowiem w swoim artykule ani słowem nie wspomina o wycieku danych z fałszerskiego uniwersytetu, zupełnie tak, jakby to się wydarzyło na Marsie. Ano nie wydarzyło się na Marsie, tylko w głównym instytucie, przygotowującym za państwowe pieniążki ekspertyzy i modele do podbudowania "naukowej" teorii globalnego ocieplenia. Szef Instytutu, niejaki pan Jones, także nie zauważa kryminalnego tła swoich działań, nazywając je "niefortunnymi", ot taka wpadka przy naukowych badaniach. Oto reklamówka instytutu, z którego wyciągnięto kompromitujące dane.
CRU prowadził badania klimatu w formie międzyrządowego panelu ds. zmian klimatu Intergovernmental Panel on Climate Change IPCC, przygotowując dokumenty negocjacyjne do dyskusji nad tzw. protokołem Kioto, a obecnie do najbliższej rundy klimatycznej w Kopenhadze. Wśród sponsorów (patrz poprzedni wpis) jest Unia Europejska, ministerstwo edukacji, NATO i parę innych instytucji rządowych. Praca badawcza jest zacna, zabiegi dążące do jakiegoś sensownego międzynarodowego porozumienia, które jeszcze dałoby sie zrealizować, chwalebne, ale nie za każdą cenę, a zwłaszcza szalbierstwa pseudonaukowców.
CRU ma najobszerniejsze dane klimatyczne, zebrane z całego świata, którymi jednak nie chce się podzielić. Konsekwentnie odmawia udostępnienia zarówno danych innym ośrodkom, jak i metodologii swoich badań, poddając swe publikacje jedynie ocenie zaufanych naukowców. Wychodzi z tego kółko wzajemnej adoracji i z tego powodu ośrodek powszechnie jest kontestowany przez środowisko naukowe za swoją stronniczość oraz z góry założone tezy. Rzecz idzie nie o poprawność tych tez, ale metodologię. Nauka jest wolna i polega na prawdzie. Wyniki badań, ale także materiały do nich, są publikowane właśnie po to, żeby inni mogli swoją pracę posunąć naprzód oraz zweryfikować to, co zbadali inni. Tak działa świat naukowców, w odróżnieniu od świata reklamy i polityki.
Otóż wpadka CRU, o czym autorytety moralne i naukowe w wyborczej nie zająknęli się ani słowem, polega na tym, że wyciek danych obnażył kryminalne fałszowanie danych oraz ukrywanie wyników badań celem wydrukowania założonej tezy. Jednoznacznie wynika to z treści opublikowanej korespondencji, którą pan Jones nazwał niefortunną. Za takie autorytety naukowcom dziękujemy, bo to nie naukowcy, ale co najwyżej nieudolni propagandyści. Nieudolni, bo nawet prawidłowo fałszować i ukrywać nie umieją.
Otóż konkurencyjne środowiska klimatologów, a wbrew opinii Wajraka są one nad wyraz liczne, wręcz przeważające, od dawna usiłują zmusić CRU do upublicznienia swoich danych, bowiem są one unikalne i najobszerniejsze. Każdy, kto chciałby polemizować, albo choćby prowadzić równorzędne badania do IPCC, chciałby (musiałby) je mieć. Niestety CRU zazdrośnie swych tajemnic strzegło, tak dalece, że udostępniało dane tylko zaufanym naukowcom, pracującym dla potrzeb IPCC. Zadziwiająca tajemniczość wybitnych autorytetów naukowych. Możnaby pomyśleć, że klimat to jakaś tajna broń, coś jak bomba atomowa.
Ostatnio z wnioskiem o upublicznienie danych na mocy ustawy o dostępie do informacji publicznej (Freeedom Of Information FOI) wystąpił niejaki pan Steve McIntyre. 13 listopada (piątek) pan Jones odmownie wysłał go na drzewo, a już po tygodniu dane z instytutu oraz kopie korespodencji mailowej były w internecie. Ciekawie wygląda ich zawartość, mianowicie ostatnia wiadomość z udostępnionej korespodencji (linki pod poprzednimi wpisami) pochodzi z 12 listopada.
Nie było żadnych hakerów
Robocza hipoteza zezowatego, z którą zgadza się m.in. wybitny angielski Chmurka, jest taka, iż Jones przestraszony możliwością skutecznego wyegzekwowania dostępu do danych przez McIntyre, nakazuje 13 listopada skopiować całe archiwum robocze do jednego pliku, aby mieć w razie czego dane w poprzedniej postaci. Jak wiadomo, dane cyfrowe łatwo się modyfikuje, więc zawsze można coś usunąć, coś podkręcić i szafa gra. Możliwość dopuszczenia McIntyre do słoja z cukierkami musiała byc brana na poważnie, bo dostęp do informacji publicznej nie jest konstrukcją teoretyczną, choć - jak widać - pogrywają z nią na ostro. Zatem gdyby niepowołanych trzeba było jednak wpuścić, zaimprowizowanoby jakieś małe korekty na biegu, a wszystko dałoby się potem o odkręcić z archiwum.
Tak się składa, że data odmowy dostępu do danych na mocy FOI oraz data i nazwa pliku, upowszechnionego przez "hakerów " FOI2009.zip, zgadzają się. Pakiet archiwum zip - zważywszy na jego kompleksową zawartość - został przygotowany wewnątrz CRU. Lamerstwo Jonesa, który nie potrafił porządnie sfałszować wyników pomiarowych, polega na tym, że FOI2009.zip umieszczono na tym samym serwerze, co serwis główny, dostępny przez internet. Do niedawna poczciwy serwer zdradzał swoją zawartość (struktura katalogów oraz lista plików) średnio zaawansowanemu webmasterowi. Sądzac po zawartości maili można roboczo założyć, że katalog, na którym lamerzy wstawili kopię danych nie był specjalnie chroniony i ciekawscy koledzy McIntyre po prostu ściągnęli go stamtąd bez żadnego włamania. Zwyczajnie wpisali w przeglądarce jego nazwę i ścieżkę właściwego katalogu.
O ałtorytetach i lamerach
Jeśli powyższy scenariusz jest prawdziwy, a z doświadczenia wynika, że mocno prawdopodobny, to jest też moralnie spójny. Ktoś, kto nie umie porządnie i przekonująco kłamać, nie nadaje się do reklamy. Ale też naukowiec z niego żaden, ni pies ni wydra, coś na kształt świdra. Ot taki komputerowy lamer, globalny ociepleniec, ałtorytet dla ubogich.
Nie znęcajmy się już nad fałszerzami, którzy bezczelnie chcą nadal uchodzić za naukowców. Fałszerze nimi nie są ex definitione. Fałszerstwo moze być co najwyżej sztuką, ale wpierw trzeba w nim osiągnąć mistrzostwo, a nie dziadostwo. Przejdźmy do nagonki na tzw. "hakerów". Prawdopodobnie nie było żadnego włamania, żadnego plądrowania kont mailowych, romantycznego łamania haseł. Była zwyczajna, codzienna niekompetencja matołków. Nawet jeśli jest w tym jakiś romantyzm, w co wątpię, upublicznione dane, obnażające mizerię ałtorytetów, należą się światu jak psu zupa, na mocy ustawy o dostępie do informacji publicznej.
Prawdziwi naukowcy oraz zwyczajni ciekawscy, studenci i stowarzyszenia obrony planety przed efektem cieplarnianym, mają prawo do tych informacji, bo stanowią dobro publiczne, uzyskane za społeczne pieniądze, przez społeczne instytucje, dla społecznego celu. Klimat i środowisko są wspólne, należą do commons. Jakim prawem Jones je ukrywa przed publiką? Takim samym, jakim banda megacwaniaków chce sprywatyzować zyski z ograniczenia emisji. Będą społeczne nakłady, tak jak na te fałszowane wyniki, oraz prywatne zyski. Wszystko dla szczytnego celu. I znowu wszystko się zgadza.
blog comments powered by Disqus